No i zaczęło. Wreszcie. Koniec pitolenia i początek strzelania. Zawsze i tak, prędzej czy później kończy się na tym, że „ich” trzeba zabić. Czasami tylko starczył dać po ryju. Ostatnio jednak Buck coraz zadziej znajdował się w sytuacjach, gdzie tak prozaiczne rozwiązania załatwiały sprawę.
Ustawił karabin na dwójnogu, dając lufie stabilne podparcie. Gdy tylko padły pierwsze strzały sieknął seriami po całej kolumnie i nie przestał strzelać, dopóki magazynek się nie opóźnił. Tamci też strzelali, co boleśnie poczuł boku. Krew. Dostał. No ale przecież o tym w tym wszystkim chodziło prawda? Odturlał się w bok, za następnego pniaka. Nie za daleko, bo przy jego posturze, zbyt dłuższe marsze przez gęsty las tylko zdradziły by jego pozycje, zamiast go ukryć. Na szczecie całe to taplanie się w błocie i gałęziach dawało mu teraz jako taki kamuflaż. Tym razem postanowi zaczekać i dać napastnikom wykonać pierwszy ruch. Najlepiej jakiś głupi.
Załadował nowy magazynek, znów oparł karabin o pniak i czekał na pierwsze oznaki ruchu, w który można by strzelić. |