Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2014, 20:27   #91
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed wiedział, że nie ma czasu na odpoczynek. Ci zarażeni chyba nie byli zbyt szybcy ani ciałem ani umysłem ale przeważali go liczbnie i miał wrażenie, że są wszędzie. A w tych korytarzach, klatkach, windach wystarczyło, że zebrałoby się kilku by go zablokować albo odciąć drogę. Musiał więc postawić na szybkość i skrytość. Obecnie jak własciwie wpadł im jak na patelni gramoląc się z tej windy o skrytości można było zapomnieć. Pozostawała więc szybkość.

Miał co prawda ten toporek. Ale nadal jakoś nie mógł się przemóc by nim machać. A więc ucieczka. Ruszył pędem wymijając jedną i dugą i następną parę wyciągniętcych łap. I już był za nimi! Ale słyszał jak podąrzali za nim. Podobieństwo z filmowymi zombiakami było wręcz porażające! Aż zmuszał się by tak o nich nie myśleć. Na pewno jakoś można to wytłumaczyć... Może nawet wyleczyć? No ale sam nie mógł nic zrobić w tym kierunku.

Dobiegł do kolejnych schodów. Były jeszcze windy ale po ostatnich przygodach nie chciał ryzykować kolejnych ani z próbami ich uruchomienia any wycieczkami w szybie. A więc schody. Wbiegł i zatrzymał się jak wryty w połowie schodów. Przed nim stał jakiś spaślak. I to jaki! W normalnych okolicznościach na pewno by się obaj spokojnie minęli i poszli w swoją stronę. Schody nie były aż tak wąskie. No ale... Jak on tam stał na górze na samym środku to po bokach zostawało cholernie mało miejsca by się przecisnąć. Może i był powolny a Ed szybszy nawet od przecietniaka ale wcale nie był pewny czy uda mu się go wyrolować i minąć bez szwanku.

I jeszcze te macki. ~ Kurwa, co on mają z tymi mackami?! Chyba każdy zarażony je ma! ~ te jednak były wyjątkowo okazałe rozmiarami jakby dopasowały się do właściciela. Zarażali się przez te macki czy one "robily się" później? Przez te cholerne macki i to nie jakieś bezwładne co to można by je wziąć za bezwładny sznurek czy makaron nawet skoro z ust, ale takie cholernie żywe i wijące się i prawie był pewny, że próbujące go pochwycić, zupełnie jakby były oryginalną częścią ciała jak ręka czy noga! To było własnie najstraszniejsze bo takie obce i nienaturalne. Nie miał pojecia co to do cholery było i dlatego chciał się trzymać od nich z dala tak daleko jak to było możliwe!

A teraz zapowiadało się to trudno. Spaślak blokował mu drogę na górę. Stracił cenne sekundy zaskoczony jego pojawieniem się no i oceną sytuacji. Stwierdził, że jednak spróbuje poszukać innej drogi bo minięcie grubasa stało na krawędzi ryzyka jakie był gotów podjąć. Odwrócił się iii... I stwierdził, że trzech następnych zarażonych, chyba ci których minął przed chwilą właśnie wlazło na schody. Odcieli go!

- O kurwa... - jęknął czując jak strach łapie go za serce, gardło i wtapia nogi w podłogę. Ten wielki zacząl ku niemu schodzić. Ci trzej na dole wchodzić. Zostało mu parę sekund zanim go dopadną! - Nie, to nie może się tak skończyć ja nie chcę być taki jak oni! - jęknął rozpaczliwie rozglądając się i szukając drogi ucieczki. No nic! Same kurwa schody! A może jednak walka? Połozył dłoń na umocowanym toporze. I kurwa ściana! Nie zamierzał czekać na to co zrobią. Jeśli nie miał wyjścia będzie walczył. I jebane barierki! Barierki!!!

Nie analizował szans powodzenia ani ryzyka. Ruszył natychmiast zanim pomysł na dobre rozkwitł w jego głowie. Był już przy poręczy i złapał ją. Trzy kroki od zarażonych. Wskoczył na nią i złapał schody nad poziom wyżej. Dwa kroki... Wybił się podskokiem od poręczy i jednocześnie podciągnął. Krok! Od razu podkulił nogi pod siebie by go nie sięgnęli. Udało się! ~ Teraz się tylko nie zjebać! ~ złapał się za jeden ze słupków i wciągnął nogi. Czuł, że trochę pobcierał sobie golenie i kolana ale co tam! Najwyżej będzie miał siniaki. I już był piętro wyżej. Spojrzał w dół na stojących poniżej zarażonych. Gapili się na niego i w miejsce gdzie stał przed momentem. Ale nie czekał, bał się że mogą go jednak jakoś sięgnąć więc od razu zaczął wędrowkę powyżej.

- Ja pierdolę to nie na moje nerwy... - szepnął do siebie cicho. Teraz nerwowo się rzoglądał to w przód czy nie ma nowych zombiaków i w tył czy ten spaślak z kolegami go nie goni. Na razie miał spokój. Czuł, że ubranie lepi się do niego a żołądek odreagowuje nerwy chcarakterystycznym bólem. Chyba do tego mostka to mu się będzie trochę szło...

Zatrzymał się zaskoczony bo drogę na kolejny poziom blokowała mu barykada. Z drutu kolczastego. ~ Skąd oni wzięli na transatlantyku drut kolczasty?! ~ tak był tym zaskoczony, że aż się zatrzymał patrząc na kolczastą zawalidrogę. To raczej nie było standardowe wyposażenie statków. Może gdzieś w ładowniach, może ktoś zamawiał albo... A do dupy z tym! Machnął na to ręką. Rozważanie skąd się wziął ten drut miało pewnie tyle sensu co dumanie nad tymi mackami wyłążącymi z ludzi. Teraz ten drut tu był a, że wrócić raczej nie mógł to musiał g jakoś pokonać.

Co wieęcej innych ten drut powstrzmał na dobre. Widział ciała leżące na nim i pod nim. Jakby chciał go jakoś pokonać to musiałby je minąć. No i jakoś przeciskanie się przez sam drut nie zapowiadało się prosto. Miał co prawda siekierę no ale... ~ Trzeba coś wymyślić. ~ rozejrzał się. No ale zwalidroga była całkiem nieźle zmajstrowana i pokrywała całą szerokość schodów. I nagle uśmiechnął się. Tego właśnie szukał! Cała szerokość schodów ale nie sięgała poza nie!

Znów przeszedł na zewnętrzną stronę barierki. Choć tym razem ostrożniej niż poniżej. Odruchowo rzucił okiem na teren poniżej. Na lęk wysokości raczej nie cierpiał ale trochę był ciekaw tego co się wokół niego dzieje. Poza tym w obecnej sytuacji nie rozglądanie się nie wydawało się zbyt rozsądną taktyką.

Posuwał się ostrożnie wzdłuż poręczy. Zbliżył się do martwych ciał i ich fragmentów. Czuł ich smród rozkładających sie zwłok, śmierci i krwi. Starał się ocenić od jak dawna tu leżą czy parę godzin czy dni bo chyba nie dłużej do cholery. No i czy to byli ci zarażeni czy jacyś normalni turyści tacy jak on. Podejrzewał, że zabili ich obrońcy barykady. To dawało nadzieję na kontakt z jakimis normalsami. Ale ta teoria się sypała jesliby się okazało, że ci zabici to jednak byli tacy jak on. Wówczas wkraczałby na teren... No cóż, na teren gdzie nadal musiałby baczyć na gospodarzy choć teraz innych niż ci na dole. No ale jak miał się poznać kim byli za życia ci zabici tutaj? Chyba tylko po mackach jesliby zostały jakieś. Sam nie był pewny co chciałby zobaczyć bardziej.

Ostatecznie jednak minął barykadę. Wróćił na poprawną stronę schodów i był teraz w galeryjce. Pomiędzy windami, klatką schodową za sobą i galeryjkami sklepów wokół tego wszystkiego. ~ Orzeł wylądował! Przyczółek zdobyty! ~ uśmiechnął sie znów sam do siebie. Teraz dopiero miał chwilę na złapanie oddechu i zastanowienie się nad tym wszystkim. Uznał, że poszło mu całkiem przyzwoicie. Jeśli dobrze liczył to mostek był nad nim. Jakieś dwa albo trzy pokłady nad nim. Od środka nie był do końća pewny ale wiedział, że rozpozna pokład z mostkiem. W porównaniu do tego jak zaczynał pokonał całą długość statku w poziomie i z połowę w pionie do założonego celu.

Usmiech zamarł mu na wargach gdy tak się rozejrzał i gdy zdołał do niego dotrzeć zapach. Śmierdziało spalenizną. Chyba od tej bariery albo coś blisko niej. Zupełnie jakby ktoś podpalił jakieś zwierzę. Czasem się zdarzało to kojarzył podobny zapach z pracy. Nic przyjemnego. No ale tutaj... Coś mu mówiło, że to nie zwierzę ktoś przyfajczył...

Rozejrzał się. Wszystkie sklepy jak je ogarniał wzrokiem ze swojej prowizorycznej kryjówki były zdmolowane i rozszabrowane. Kolejna rzecz która mówiła mu, że chyba spał dłużej niż trzy godziny. Tylko jak? Całość sprawiała wrażenia strefy wojny. Tak mu sie kojarzyło z tym co widział w wiadomościach jak pokazywali jakiś reportaż z wojny albo jakiś zamieszek czy rozruchów. Własnie tak to wyglądało. No i ta barykada z drutu. Takie coś się stawia by się obronić przed czymś. Ale powinna mieć strażników, jednego chciaż. Choćby po to by podniósł alarm w razie kłopotów. Przynajmniej Ed tak by zrobił w tej sytuacji. Przełknął nerwowo ślinę. Chyba wkroczył w strefę wojny i wcale nie był pewny nastawienia tubylców do niego. Pewnie chcieliby sprawdzić kim jest, tak samo jak on ich. Ale co dalej?

Nagle jakby w odpowiedzi na te pytania usłyszał krzyk i zaraz następny. Potem jeszcze kilka jakby w odpowiedzi i na końcu kobiecy śmiech. Ale jakiś taki nienaturalny wręcz histeryczny, jakby z nerwów albo strachu się zacięła i nie mogła przestać się śmiać. Jakos nabrał dziwnego przekonania, że najpierw wolałby się dowiedzieć czegoś o tubylcach zanim z nimi spróbuje się skontaktować. ~ A jak im kurwa wszystkim odbiło ze strachu? ~ w sumie z tymi zombiakami dookoła wcale nie było się co dziwić. No ile tak można wytrzymać?

Ruszył w kierunku zdewastowanych sklepów. Wydawały się puste a głosy nie dochodziły z tej strony. Postanowił się tam schować i może poszperać za czymś pożytecznym. Wystarczyłaby mu zwykła kuchnia czy bar i mógłby skombinować to i owo. Na tych zomb... zarażonych... No alebo nie tylko na nich. Ponadto jesli grupka oncych tu szła to chyba mogli sprawdzić barykadę a tam by go znaleźli raz dwa. W zakamarkach sklepów miał chyba większe szanse. Ponadto jesli miał tu spędzić tylko 24 h to przydałoby się znaleźć coś do jedzenia. Miał jednak żywą nadzieję, że dotrze do mostka prędzej i pomoc przybędzie prędzej.

Nagle gdy tak miał trochę rozdwojoną uwagę pomiędzy szperaniem w galeryjkach a patrzeniem za czymś przydatnym usłyszał głos. Odruchowo przywarł do podłogi i skulił się. Zrobił to tak szybko, że aż sam był tym zdziwiony. ~ Dziwne jak w człowieku w razie zagrożenia prędko bierze jego prymitywna natura. ~ wiedział, ze to instynkt a nie świadoma reakcja. Teraz nie roztrząsał się nad tym. Szukał kolesia który mówił do niego. Słyszał go szeptem więc musiał być blisko. Rozejrzał sie trochę zdezorientowany i spanikowany. Gdzie on jest? Pomieszczenie nie było aż tak zagracone by się sktrać o dwa kroki a Ed by go nie widział. Ponadto przeszukiwał to pomieszczenie, trochę po nim wędrował, przeszedł do następnego a głos jakby wędrował za nim Zupełnie jakby ktoś niewidzialny szedł za nim i mówił do niego. Choć nie, raczej jakby puszczał nagranie albo mówił przez jakieś głośniki. Tylko nikogo nie widział.

W końću zatrzymał się i szept również. Zaczął na serio rozkminiać co on nadaje. Na pewno nie spotkał kolesia o takim nazwisku. Irytujace było, że sporą część gadki odpuścił bo chyba biegł albo co. ~ To kurde musi byc jakoś nagrane... ~ pomyślał odruchowo odrzucajac wersję, że jednak ktoś zanim łazi. Tylko, że... Choć sama myśl, że miał rozważać takie pomysły co koleś nadawał... To było... ~ Bez sensu! ~ wyrwało mu się od razu w umyśle. Ale czyżby? To co się tutaj działo było bez sensu! A przynajmniej Ed go nie widział. Nie teraz. Usiadł na jakimś przewróconym wiadrze nieco przygaszony. Musiał pomyśleć. Miał chwilę i to co mówił ten koleś...

Przez pierwsze dwa dni było spoko ale teraz? Teraz to za cholerę do niczego nie pasowało. Jak jakiś odcinek z "Archiwum X" albo co... Tylko gdzie kurde Mullder i Scully? No tak, cwaniaczki przyjdą jak już będzie po ptokach zapakowac jego zmasakrowane, zmutowane i sztywne ciało! ~ A chuja! ~ sprzeciw wobec tej myśli był tak silny i nagły jak cała wola życia i walki jaką Ed w sobie posiadał. Aż powstał i wygroził niewesołej wizji pięśćią jakby groził żywemu przeciwnikowi przed nim. - Nie dam wam się skurwysyny! Dam radę! Przeżyję i wydostanę się stąd! - szepnął zawzięcie sam do siebie. To pozwoliło mu skumulowac złość, strach, zdenerwowanie w determinację i energię.

Co mowił tamten koleś? Że każdy poziom ma swoje potwory? Jak w jakiejś grze? I, że są jakieś przjeścia, dryfy, wymiary? piekła? No co on... Ale przestroga ogólnie wydawała się sensowna. Unikać dziwności. Tak na razie robił z tymi zarażonymi i mu się udawało. Ale reszta? Zdaje się, że jego pierwotny plan by dostać się na mostek wówczas nie byłby wcale taki rozsądny jak mu się wydawało. Bo niby kazdy pokład... No co? Jest w innym wymiarze? Jak to możliwe? Jak niby można przeciąć tak precyzyjnie statek, budynek czy cokolwiek by go tak podzielić i wrzucić gdzieś tam? Wydawało mu się, ze łatwiej by było potraktowac statek jako całość.

- I zaraz, zaraz... Co on mówił? Że mogą byc jacys inni ocaleni? Nie no trzeba chujka znaleźć, on coś wie! - dopiero jak się ogólnie zastanawiał nad znaczeniem słów tego Willhelma czy Will'ego to to do niego dotarło. Tylko jak miał go znaleźć jak on sam się przemieszczał i ten drugi też? I to jeszcze z tymi wymiarami na karku! ~ Trzeba coś wymyślić... ~ zafrapował się. Zagadka wyglądała na trudną. Własnie dlatego chciał się dostać na mostek. Na mostku był węzeł łączności ze światem zewnętrznym w postaci sprzętu radiokomunikacyjnego. Ale był też dostęp do systemu nagłaśniania rzomieszczonego na całym statku. Ale... Ale kazdy pokład czy dział miał własną lokalną centralkę bo w końću jak coś ogłaszano na stołówce to niekoniecznie chciano o tym wiedzieć w kabinach no nie? ~ Trzeba znaleźć taką kabinę. I oby cholerstwo działało. ~ poczuł się lepiej mając kolejny punkt planu do odchaczenia na swojej niewidzialnej liście.

~ A jeśli się tam nie dostanę albo na razie nie albo nie będzie jednak działać? ~ niepokoił się tą myślą. To był słaby punkt jego planu. Ale nie miał na niego wpływu. Chyba, że... Rozejrzał się i dostrzegł markera. Niebieski i czarny. Wahał się. Wziął czarny bo drzwi na korytarz były jasnobrązowe. Stał chwilę. Tyle opcji, tyle możliwości, tak mało czasu i miejsca. W końcu nakrelił swój podpis. Czyli złączone w jedno drukowane litery E i T. Dopisał "KABINA 2287 PG". Miał już graficiarski autograf. Ale on to wiedział. Trzeba było zaznaczyć, że żyje i szuka innych. Jak to zrobić? Nie miał pomysłu. Spojrzał tylko na zegarek i dopisał 3:15 AM + ok 2 h. Tak. Musiał znaleźć działajacy zegarek. Na razie odmierzał czas na oko i zdawało mu się, że nie minęło więcej czasu. Powinien więc wstawać już dzień. Ale chuj wie jak to będzie teraz.

Wzdechnął tylko i wzruszył ramionami. Wyjął z plecaka aparat i zrobił fotkę swojemu grafiti. I jeszcze kilka zdemolowanemu sklepowi i okolicy. Czuł trochę bezsens tego czynu ale wierzył, że jakoś mu się to przyda później. Grafiti przypomniało mu to co ten cały Will mówił o liczbach i numerach. jakieś astrologiczne farmazony albo matma! Ten detal go niepokoił bo nie był za mocny ani w jednym ani w drugim.
 
Pipboy79 jest offline