Gdy stało się jasne, że tamci nie zaszarżują, Marco pod osłoną powalonego pnia i gęstych zarośli odczołgał się kilka metrów w tył, za drzewo, z którego przed chwilą zeszła Paula.
- Cała jesteś Harcereczko? - Zapytał szeptem leżącą obok dziewczynę.
Oparł lufę na korzeniu i zlustrował przedpole zza grubego pnia. Mierda, rzecz jasna, zobaczył. Czterdzieści metrów w tej gęstwinie to było hen daleko. Można było co najwyżej walić po zaroślach na oślep, lecz nie miał tyle amunicji, by ją w ten sposób marnować.
- Tamci wezwą posiłki - szepnął do Pauli. - Nie mają już perros, możemy się oderwać i ich zgubić. |