Harpagon nie obrócił się, ale rozważył słowa towarzysza. Trzydzieści stóp, w głowie przeleciały mu wkuwane zasięgi różnych broni, optymalne odległości szarży...
- Nie. Trzydzieści stóp od nich lepiej miotnij czymś bojowym - krótka lakoniczna odpowiedź, skupiony żołnierz oszczędzał oddech wiedząc że wkraczając do walki po krótkiej przebieżce zawsze ma się gorsze szanse niż z marszu. Ale musi skoordynować działania przyjaciół, inaczej zapanuje chaos. A chaos równa się straty.
Harpagon nie był gotowy stracić nikogo z przyjaciół, zwłaszcza... ... serce mu zamarło, gdy przez żelazną kurtynę szkolenia i dyscypliny przemknęła mu myśl, że prowadzi do walki swoją zawadiacką, czarnowłosą piękność, roześmianą łuczniczkę bijącą go na łeb w każdym strzelniczym konkursie... a świadomość, co broń wroga mogła by uczynić jej gładkiej skórze, pięknej twarzy... może już jej nie usłyszy... Dość! Lewa, prawa, lewa, prawa... wsłuchał się w miarowy ton swoich kroków, powoli odzyskując opanowanie, skupiając wolę na nadchodzącym starciu. Chaos równa się straty. Zawsze w walce dochodzi do momentu, gdy sytuacja przerasta plan, ale póki co...
- Oni wyjdą na nas - ja, Bert i Maarin atakujemy od frontu, reszta zachodzi z flanek. Jeśli my wejdziemy do walki, trzymajcie się z dala od placu boju. Ja i Bert wchodzimy, reszta osłania strzelając, Maarin chronisz ich.
__________________ Bez podpisu.
Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 12-05-2014 o 03:41.
|