Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2014, 23:51   #71
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lynx z pozostałymi pchał wóz w kierunku budynku po lewej stronie, kiedyś zapewne dwupiętrowa kamienica wyglądała okazale, teraz jednak z jej ostatniej kondygnacji nie zostało za dużo, drugie piętro częściowo zostało zmiecione przez wybuch, jednak mury wydawały się solidne, choć popękane. Na parterze było jedno większe wejście centralne, do którego właśnie pchali wóz. Pomieszczenie na parterze okazało się być hallem, ze zdezelowanymi schodami prowadzącymi wyżej. Wraz z Kingiem, Jeffem i Jakiem dopchali wóz tak, by nie było go widać z zewnątrz. Młody Morgan ruszył zatrzeć ślady, z zaplecza wyszedł Nathan z Vincentem, widocznie tam zostawił rodzinę i rannego.

Lynx spojrzał na rząd otworów okiennych, ziejących od frontu, tu mieli zająć pozycję. - Nathan póki mamy jeszcze chwilę, sprawdzimy piętro? - zapytał patrząc na Morgana.

Nie ruszył jednak od razu na górę, tylko podszedł do Marii, która kręciła się jeszcze wokół wozu i złapał ją delikatnie za rękę: - Nie mogę Ci zabronić, ani rozkazywać, ale proszę Cię, byś została z Samanthą z tyłu z dzieciakami? Zrozum.. nie mogę podczas walki myśleć o tym, że może Ci się stać krzywda… - czekał na jej odpowiedź, w duchu modląc się by go posłuchała. Zastanawiała się przez chwilę, bijąc z myślami. Potem pokiwała głową. - Zawołasz mnie, jeśli.. coś zacznie iść nie tak, dobrze? Nie czekając na odpowiedź wspięła się na palce i pocałowała go, szybko, jakby wstydząc się, lub obawiając, że ktoś ich zobaczy. - Uważaj na siebie.

Miękkie usta kobiety niosły ze sobą obietnicę przyjemności, ale w duchu czuł ulgę, że go posłuchała: - Będę uważał… dla Ciebie - ruszył w stronę schodów przy których czekał Nathan, nie mieli nawet chwili do stracenia. - Ruszamy. - powiedział Morgan ruszając przodem z odbezpieczoną bronią.

Burza rozszalała się na dobre. Wdzierając się przez wyrwy w budynkach atakowała czekających na karawanę mutantów ludzi. Lynx delikatnie wychylił się zza muru obserwując okolicę. - Pięciu na przodzie. Uzbrojeni, karabiny i strzelby. - Powiedział cicho do sprawdzającego obok, po raz ostatni swój karabin Jeffa. - Jeden wielki skurwiel… Później duża grupa, przykrywają się płachtą. Gówno widać ilu ich tam jest. Z boku idzie jakiś z karabinem. Jeszcze jeden zamyka pochód. Też ma broń. - Dwudziestu łącznie? - Zapytał chłopak opierając się plecami o ścianę. Lynx pokiwał przecząco głową. - Chyba więcej.





Czekali jeszcze kilkanaście minut, aż tamci wolnym tempem pokonując burzę zbliżyli się między zajmowane przez nich budynki. W końcu dotarli pod pozycje uchodźców. Dobiegały ich ciche rozmowy, śmiechy i szczęk ekwipunku. Nagle bez żadnej zapowiedzi urwały się. - Chyba nas nie widzą. - Wyszeptał Vincento w kierunku Violet. Jak na sygnał karawana zatrzymała się. Przygotowujący zasadzkę zamarli. Prowadzący grupę mutant podniósł ogromną łapę do góry. Pozostali mutanci rozproszyli się dookoła płachty, pod która opadła, gdy idący pod nią odszepieńcy musieli paść na ziemię.

Jeff wychylił się kilka centymetrów, by natychmiast schować głowę. - Widzą nas… - Wyszeptał. - Widzą nas, skurwiele…

Snajper nie czekał na inicjatywę mutantów: - Idźcie dalej!!! - krzyknął Lynx znad lufy karabinu - nie chcemy kłopotów!!! Zaminowaliśmy obie strony drogi Claymorami!!! Przejdziecie obok siebie i obędzie się bez ofiar!!! - złapał się ostatniej deski ratunku. Jak nie posłuchają, to i tak będą walczyć i choć mieli przewagę pozycji i terenu, to jednak nadal mieli przed sobą ponad dwudziestkę mutantów. W odpowiedzi największy z mutantów wycharczał coś niezrozumiale. Płachta z ociąganiem podniosła się do góry i znajdujący się pod nią mutanci zaczęli cofać się byle dalej od głosu Lynxa - wprost na pozycje Jake’a, Violet, Cygana i Nathana. Pozostali mutanci jak na komendę wycelowali w miejsce skąd dobiegał krzyk.

- Człowieki?! - Wykrzyczał jeden z mutków. - Tak - odkrzyknął Lynx - nie ruszajcie się!!! Czekam na odpowiedź natychmiast inaczej otwieramy ogień!!!

- Stać! Ani kroku dalej, bo otworzymy ogień!
- krzyknął wyraźnie Nathan. - Odejdźcie w kierunku, w którym zmierzaliście, a nic nikomu się nie stanie! W przeciwnym wypadku zaczniemy strzelać! Lufa kaemu prowadzącego mutanta skierowała się w okno, przy którym chował się Lynx. Drugi wycelował w miejsce, z którego krzyknął Nathan. Część tarczowników przestała się już kryć, zza osłon celując w stronę mutantów. Karawana powoli cofała się z całą kolumną, trzech z nich zajęło pozycje za wrakami samochodów i gruzowiskiem. - My pójdziem do przodu, a tam pewnie miny! - Krzyknął jeden z nich.

- Gówno, nie do przodu! - Część płachty zwinęła się i spod niej wychyliło się kilku następnych mutantów. Kobiety, dzieci, bez broni, bądź trzymający jakieś zaimprowizowane noże i pałki mężczyźni. Słysząc głos Nathana z budynku, w którego stronę się cofali zamarli, jednakże popędzani przez uzbrojonych mutantów, kontynuowali swój marsz.
- Z Nashville są człowieki?! - Krzyknął znów prowadzący mutant.
- Pineville, idziemy do Misji!!! - snajper trzymał siatkę celownika wprost na głowie mutanta z karabinem maszynowym, gotów był w każdej chwili otworzyć ogień. - Z Nashville, z Nashville, skurwiele… - Wysyczał Vincento, głaszcząc spust strzelby.

Z dołu usłyszał ostrzegawcze wołanie Kinga: - Cywile! Pod płachtą!
- My też mamy kobiety i dzieci - odkrzyknął Lynx - obie strony drogi są zaminowane, a krzyż celownika mojego karabinu jest dokładnie na twoim łbie. Jakbyśmy chcieli walki, dawno byśmy odpalili miny. Oba budynki mamy obsadzone… nam też walka się nie opłaci. Wybieraj - idziecie dalej albo otwieramy ogień!!!

-
Wszystkie je powybijamy, wszystkie słyszysz?! - Wydarł się inny mutant ze zwyrodniałą ręką, kryjący się za wrakiem samochodu. Chciał dodać coś jeszcze, kiedy podniesiona ręka dowódcy wstrzymała go w połowie słowa. Snajper zacisnął dłonie mocniej na łożu broni, wzmianka o mordowaniu podgrzała i tak już wypełnioną adrenaliną krew. - Skąd wiem, że was kilku, tylko, a dalej nie miny?! - Krzyknął prowadzący mutant. Jego ludzie zajęli już pozycje obronne. Pojedynczy odszczepieńcy, kryjący się wcześniej pod płachtą prawie wchodzili do budynku zajmowanego przez Nathana i Tarczowników. - Ostrzegałem, następny krok twój albo twoich ludzi nie w tę stronę co mówiłem i strzelamy!!! Ty będziesz pierwszy!!! - Lynx celował do przywódcy, jeśli ten dałby sygnał do ataku, albo tamci nie zostaną na miejscach, z jego łba zostałaby krwawa miazga. - Clyde, odpalaj miny po pierwszym strzale!!! Albo my albo oni jak nie słuchają!!! - krzyknął głośno, tak by siedzący na parterze King go usłyszał. - Nie strzelać, do cholery! - odpowiedź sanitariusza sprawiła, że weteran poczuł uczucie niepokoju, sygnał, że ich genialny plan zaczął się walić w gruzy

. Mutanci nie reagowali, co gorsza zajmowali coraz dogodniejsze pozycje, a ich przywódca wydawał się być głuchy na ich ostrzeżenia, snajper jeszcze raz sprawdził nastawy karabinu, wypuszczając powietrze ściągnął spust snajperki celując w głowę przywódcy mutantów.

I wtedy gówno wpadło w wentylator… deszcz bębnił o nasiąknięty wodą mundur, a dołem zaczęła płynąć rzeka krwi...

Pocisk trafił w jednego z nieuzbrojonych mutantów. Kobieta upadła na ziemię trzymając się za brzuch i krzycząc z bólu. Lynx zakął kiedy chybił, nie dał jednak czasu przeciwnikowi, przeniósł punkt celowania trochę niżej i ściągnął spust raz jeszcze, krzyknął przy tym głośno: - Clyde!!! Kiedy jego krzyk nie poniósł ze sobą echa potężnego wybuchu, zdał sobie sprawę, że wdepnęli w gówno. Mogło się skończyć spokojnie, przeszliby nie zauważając ich. Mogło się skończyć spokojnie po prostu słuchając się jego słów. W sumie nie dziwił im się, przebywał w okolicy tylko kilka tygodni, ale dowiedział się paru rzeczy o tej parszywej okolicy.

Najśmieszniejsze, że najwięcej od mutanta właśnie… Ruszył po schodach na dół, zostawiając za sobą kanonadę, za sobą miał Jeff-a do osłony. Kiedy wychylał się zza załamania schodów wielki mutant, który zamykał pochód, właśnie wyciągał z brzucha Clyda zakrwawione ostrze włóczni. Nie dał mu więcej szans, kula ze świstem obaliła go na ziemię, a młody Morgan nie czekał, przyłożył broń do głowy rannego mutanta i szybkim ściągnięciem spustu zamienił go w krwawą papkę. Ulicę zasnuł dym z granatu, którym zapewne mutanci chcieli osłonić swój odwrót w kierunku pozycji Nathana i tarczowników.

Sądząc po strzałach, które tłumiła ulewa i rozdzierające niebo pioruny, walka na uliczy przycichła. Lynx, Jeff i Vincent, kryjąc swoje plecy wzajemnie, ruszyli w kierunku budynku po drugiej stronie ulicy. W dymie, powoli rozwiewanym deszczem i wiatrem, przestępowali przez poszarpane odłamkami i pociskami ciała, niektórzy jeszcze dychali, próbując chwytać ich za nogi, ale tych odpędzali uderzeniami kolb i kopniakami. Na parterze dobili przywódcę mutantów, który tylko zdołał wycharczeć - Mordercy. Snajper miał co do tego odmienne zdanie, skrócił męki umierającemu strzałem w głowę.

Lynx przypadł do jednej ściany i wspinał się na górę wzdłuż niej, podobnie po drugiej stronie przesuwał się Jeff, za nimi szedł Vincento, robiąc za wsparcie. Karabin który snajper trzymał w rękach, miał zawieszony na taktycznej uprzęży, a strzelbę naszykował sobie, tak by mieć ją do szybkiego użycia.Kiedy zbliżali się do krawędzi piętra ostrożnie wyglądali, gotowi oddać natychmiast strzały do potencjalnych wrogów. Na drodze napotykali kolejnych rannych, część z nich padała na ziemię prosząc o litość widząc kolejnych ludzi, część uciekała, część mijała bez słowa. W końcu weszli na trzecie piętro. W rogu pomieszczenia tłum osób skupiony był nad czymś. Lynx spojrzał ponad ich głowami. Wśród masy ludzkiej leżały zwłoki raz po raz katowane przez zebranych mutantów.
- Dawaj go! Przez okno! Przez okno! Morderca! Do dzieci strzelali! Mocniej! - Skandował tłum, jeszcze nie dostrzegając stojących za nim ludzi. Weteran wycelował broń w potencjalnie najgroźniejszego mutanta i głośno zawołał: - Zostawcie ich i wypierdalać, to przeżyjecie!!! Dość już tego szaleństwa, chcieliśmy, żebyście szli dalej, ale kurwa nie!!! - Lynx i Jeff stali na ostatnim stopniu schodów, w razie zmasowanego ataku mogli się łatwo cofnąć i bronić w wąskim przejściu. Gdy Lynx krzyknął mutanci obrócili się przerażeni. Wszyscy zamilkli wpatrując się w broń ludzi. Konsternację przerwała bezzębna kobieta: - Na miny! Na miny nas chcieli wprowadzić! - Krzyknęła popychając Lynxa. Ten cofnął się o krok celując w nią. Kobieta bez strachu spojrzała w lufę karabinu - A zastrzel! No zastrzel! Wnuczka, mi ty szujo zastrzeliłeś to i mnie morderco dobij! Na co czekasz?! - Pozostali razem z staruszką zaczęli się jeszcze bardziej burzyć, naciskając na ludzi. - Chcesz?! - Krzyknął Vincento. - No chcesz?! - Uderzając lufą w najbliżej stojącego mężczyznę. Ten upadł na ziemię trzymając się za rozbity nos. - Na co czekamy?! - Krzyknął Jeff, wodząc lufą automatu po agresywnych sylwetkach. Z tłumu wyleciał kamień uderzając gdzieś obok żołnierza. - Wynoście się stąd! - Krzyczeli.

- Gdybyśmy chcieli was zabić, zdetonowalibyśmy miny zanim nas zauważyliście, noga by nie uszła!!! Rozwiązanie jest proste, zostawiacie wszelką broń i tych tu na górze i schodzicie odchodząc dalej!!! Jak chcecie żyć to nas posłuchacie, na dole jest jeszcze czterech uzbrojonych ludzi, nie macie żadnych szans jeśli stawicie opór… - zamilkł na chwilę, ale nie dał im się odezwać wołając głośno: - Nathan!!! Violet!!! Jesteście tam gdzieś?!!! - broń miał cały czas na celu, czekając na reakcję mutantów. Czuł że tuż obok Jeff cały się gotuje, to nie mogło się skończyć dobrze... Snajper stracił cierpliwość, wiedział, że słowami do nich nie dotrze, a ich towarzyszą czas się mógł właśnie kończyć. Wziął na cel któregoś z mężczyzn z bronią i strzelił. Na strzał Lynxa odezwała się strzelba Vincento i przestawiony na ogień automatyczny karabin Jeffa. Pociski szatkowały tłum, który rzucił się w z krzykiem rozpaczy w kierunku schodów. Ci, którzy biegli pierwsi zostali rozszarpani przez długą serię z AK. Pozostali widząc to próbowali się ratować, część wyskakując na asfalt z trzeciego piętra, część padając po prostu na ziemię. Jednakże pociski dosięgły większość z nich. Pozostali ciężko ranni leżeli jęcząc na ziemi. Lynx zmienił magazynek. Bezzębna kobieta już nie krzyczała. Spod kilku ciał wygrzebali pobitego. Ciężko go było rozpoznać przez porozrywane ubrania i spacyfikowaną ciężkim przedmiotem twarz. Lynx zauważył jednak myśliwski sztucer, na którym trup zacisnął palcę. Sztucer Jake’a.

- Tato?! - Krzyknął Jeff.
- Tutaj. - Zduszony głos dobiegał z jednego z zawalonych korytarzy. Z pomocą grupy z gruzów udało się wyciągnąć wcześniej schowanych wśród nich żołnierzy. Nathan nie wyglądał dobrze, głos miał słaby i bladą twarz. Spomiędzy palców, przyciskanych do brzucha, ciekła ciemno - brunatna krew. Również Tarczownicy nie wyglądali najlepiej. Przygotowali prowizoryczne nosze, którymi jak najszybciej chcieli przetransportować rannego do Clyda. Snajper miał nadzieję, że rana doktora nie była na tyle poważna, żeby nie mógł zoperować starszego z Morganów. Czekał ich marsz powrotny, wśród deszczu i jęczących rannych. Po drodze zbierali w pośpiechu gamble, nie wiedzieli co ich mogło jeszcze czekać, przecież kilku mutantów uciekło w ruiny.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 14-05-2014 o 00:01.
merill jest offline