Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2014, 23:53   #72
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dziwnie było siedzieć w piwnicy, kiedy nad nimi toczyła się walka. Nie, żeby chciała strzelać – zdecydowanie nie chciała - ale miała poczucie winy, że jej.. tchórzostwo zmniejsza szanse pozostałych. Wiedziała, że takie myślenie nie ma sensu. Po prostu się bała. I dziwnie było tak siedzieć, i nic nie robić.

Dzieci denerwowały się, Sam też, choć starała się tego nie okazywać. To musiało być straszne – mieć w tych koszmarnych warunkach tyle osób do troszczenia się o nie.. Olbrzymia odpowiedzialność.

- Hej – powiedziała dziewczyna przysiadając obok dzieci. – Kto chce grać?
Zobaczyła wdzięczność w oczach Samanty.

- Gramy w gesty. Ja robię gest, jakiś znak rękami, potem tywskazała dziewczynkę naśladujesz, i dodajesz swój. Potem brat pokazuje nasze i dodaje swój. Zobaczymy, ile uda się wam zapamiętać.
- Tylko cichutko
– ostrzegła.- Buzie odpoczywają, rączki pracują.
Dzieci skupione na zabawie, przestały przysłuchiwać się wystrzałom, nie myślały o strachu.

Maria też starała się nie myśleć o kulach wbijających się w ciało Lynxa. .

Coś zamajaczyło na szczycie schodów. Dzieci pisnęły, tuląc się do Samanty. Maria stężała, ściskając pistolet.

Clyde.

Odetchnęła i podbiegła do niego, schodził dziwnie, przyciskając dłoń do brzucha. Zarzuciła jego wolne ramię na swoja szyję, pomogła mu usiąść. Jęczał. Odsunęła koszulkę. Rana była rozległa, krwawiła obficie, ale na szczęście powierzchowna. Równe przecięcie.

Clyde pozwolił jej na szycie. Kierował jej dłońmi, coś mówił, pouczał. Nauczał. Kiwała głową. Zabandażowała ranę.

Chwilę – a może godzinę, czas płynął obok niej - Lynx wespół z Jeffem, wnieśli rannego Nathana na prowizorycznych noszach. Krwawił z rany na brzuchu, ciemnoczerwona krew przesączała się przez rozerwaną kamizelkę. Położyli ostrożnie starszego Morgana, zostawiając go pod opieką obolałego Kinga. Wyglądało na to, że doktor już ogarnął swój bałagan, Lynx wiedział, że medyk jest teraz bardziej potrzebny innym, słowa które chciał mu przekazać mogły poczekać. Zresztą czy miały one teraz w ogóle jakiekolwiek znaczenie. W mroku piwnicy szukał wzrokiem Marii, zauważył ją sprzątającą zakrwawione bandaże. Podszedł do niej, zakurzony, oblepiony zaschniętą krwią, mokry od ulewnego deszczu jaki padał nieustannie. Nie wiedział, czy to właściwe, szczerze miał gdzieś co pomyśli reszta, podszedł do niej i wziął z ramiona szczupłą dziewczynę, po chwili pocałował.

Maria stężała na moment, a potem przylgnęła do niego i oddała pocałunek.
Po krótkiej chwili wysunęła się z ramion mężczyzny i zaczęła wodzić dłońmi po jego ciele, szybko, badawczo.
- Jesteś cały?

- Jestem, chyba
- głos miał zmęczony i nieco zrezygnowany - trochę obolały, ale chyba wszystko gra. Jak się czuje Clyde? Da radę zająć się Nathanem? - szukał jej wzroku.
- Clayde oberwał w brzuch, mocno, ale dość płytko - jej ręce ciągle krążyły po jego ciele, dotykały twarzy, brzucha, wsuwały pod kamizelkę, szukając ran, postrzałów, złamań. - Zszyłam go, chciał sam, oczywiście, ale pozwolił… da radę. Nathan?

- W tamtym budynku było gorzej, wdarli się tam i prawie rozerwali ich na strzępy… na szczęście w ostatniej chwili zdążyliśmy, Jake ten Poszukiwacz nie żyje
- przerwał na chwilę, łapiąc ją za ręce, które cały czas sprawdzały czy jest cały: - Mario, nic mi nie jest, naprawdę. - Stał przez chwilę nie wiedząc jak jej to powiedzieć: - Tam na górze, zrobiliśmy straszne rzeczy…

Spojrzała mu, w końcu w twarz.
- Nie żyją, tak? Mutanci? Jak w tunelu? Pomogę Clyde’owi z Nathanem.. Czy ktoś jeszcze...ktoś ..nie przeżył?
- Prócz Jake’a wszyscy przetrwali. Violet i Vincent też chyba są ranni, ale nie wiem, bo chciałem jak najszybciej Nathana tu przynieść. Prawie wszyscy mutanci nie żyją, tylko, że…
- wreszcie wyksztusił to z siebie - oni mieli ze sobą swoje kobiety i dzieci…

Potrząsnęła głową. Nie rozumiała.
- Zabrali dzieci, żeby walczyły?
- Nie wiem
– on też potrząsnął głową. - Chyba nie, chcieliśmy, żeby przeszli dalej, a potem oni zaczęli wrzeszczeć, że zamordują nasze kobiety i dzieci, chciałem ich postraszyć, a potem rozpętała się strzelanina… wszyscy z nich chyba zginęli. Nie chcę byś to oglądała… nie chcę żebyś mnie za to znienawidziła…
- Uspokój się
- powiedziała.- Usiądź. I tak trzeba tam będzie pójść, zebrać sprzęt. Widziałam różne rzeczy. W karawanie… kobiety często przeszukiwały zwłoki. Ja też. Potrafię to robić, nie musisz sie martwić.

Przebiegła, jeszcze raz, wzrokiem po jego sylwetce.
- Na pewno nic ci nie jest? Wiem, że oberwałeś w żebra, napiąłeś się, jak tam dotknęłam, ale to chyba tylko stłuczenie.. Trzeba zając się Nathanem…
Po raz pierwszy tego dnia, mogła zauważyć jakąś otuchę w jego twarzy: - Zapomniałem, że jesteś twardą dziewczyną z Teksasu - prawie zażartował. Pocałował ją i zapewnił: - Nic mi nie jest. Muszę wrócić na górę, jest tam jeszcze parę spraw do załatwienia. Pomożesz Clydowi? Ja się na tym nie znam, ale Morgan potrzebuje najbardziej pomocy, Cygan z Vincento niosą tu Violet.
- Idź
- przesunęła dłonią po jego zarośniętym policzku. - Damy tu rade z Clydem.
- Ok. Pogadaj z Clydem, czy rannych da radę przenieść, nocowanie w pobliżu tego miejsca nie będzie najlepsza opcją na tę noc.


Uśmiechnęła się zmęczonym uśmiechem. Nie zapytała, jakie sprawy ma do załatwienia. Czasem lepiej nie wiedzieć takich rzeczy.

Wróciła do Clyde’a. Pracowali razem, medyk pokazywał jej co i jak. Może miała talent, a może to Clyde był wyjątkowym nauczycielem – w każdym razie szło jej coraz sprawniej. Nathan był ranny najciężej, prawdopodobnie będzie go trzeba nieść. Ręka Violet wyglądała fatalnie, ciężko jej będzie potem jej używać.

Maria pracowała powoli, w skupieniu. Robiła, co się dało, zajmując mniejszymi obrażeniami – dezynfekowała, zszywała, bandażowała.

Słyszała jęki i krzyki rannych mutantów. Kobiety. Dzieci. Im też powinni pomóc. Czy wystarczy nici i bandaży? Czy powinni je zachować dla siebie? Ciągle ktoś ginął, ciągle kogoś trzeba było łatać.

Ile im jeszcze zostało? Ile czasu?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline