Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2014, 06:21   #104
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Kto zlecił robotę?
Bullet zdzielił profil młodego Azjaty z otwartej ręki. Nie mogło nie zaboleć. Niczym zderzenie głowy z power ciosem boksera. Młody zamrugał oczami. Kto wie, może stracił chwilo słuch w uchu.
- Huan. – wykrztusił.
Ed wzrokiem żądał dalszych wyjaśnień.
- Nasz boss.
Walters wyświetlił trójwymiarowy hologram dwóch twarzy.
- Kto to?
Gangster patrzył przed zapuchnięte oczy na obracające się głowy facetów, których Ed nagrał podczas ich wizyty w budynku mieszkania Felipy.
Walters pochylił się i stuknął rękojeścią pistoletu w kość policzkową młodego. Mało nie zemdlał z bólu. Szczęki jednak nie połamał. Gówniarz miał jeszcze dużo do powiedzenia. Potrzebował chwili by dojść do siebie. No i refleksji, czy to warto tak znosić ból, który nie skończy się przez milczenie.
- Kto to? – ponowił pytanie takim samym tonem jak za pierwszym razem.
- Stary kumpel. – wskazał trzęsącym sie placem na hologram, na oko Waltersa chyba Japończyka. – Z gangu. Dawno go nie widziałem. – dokończył cicho.
Walters zarejestrował ksywę w pamięci. Popatrzył na zmaltretowanego rozmówcę. Przeniósł wzrok na milczącego jak posąg Bulleta. Potem znowu przyjrzał się kitajcowi. Bez ostrzeżenia ogłuszył Azjatę.
- No i co ty na to?
- To nie Rustlersi. – murzyn wydął wargi zniesmaczenia. – Felipa to wyjaśni z szefostwem.
Walters nie ufał żadnemu z poruczników i był mniej optymistyczny. Jednego jednak było łatwo sprawdzić. Potrzebny był Brick.
- Weźmiesz wolne z roboty, nie? Będziesz doglądał tego bajzlu. – kiwnął głową na budynek naprzeciw a potem spojrzał na związanego gangstera. Siedział na krześle z opadłą na piersi głową.
- Muszę się zapytać szefa osobiście.
Ed zrobił zdziwioną minę. Kurwa, serio?
Bullet był niewzruszony.
- Lepiej przyślę kumpla. Wsadzimy tego gnoja do piwnicy. Kumpel będzie czuwał.
- Nie. To ma być ochroniarz Felipy.
Murzyn wystukał do ochroniarza Felipy wiadomość. Niemal od razu przyszedł zwrotny tekst.
- Będzie zaraz.
Tym razem Ed miał kamienny wyraz twarzy. Tylko, że bynajmniej było mu to wszystko obojętne.

Bez słowa zabrał wszystkie swoje rzeczy z kwadrat. Prawie wszystkie. Została tylko ukryta kamera z mikrofonem. Szybko sie okaże czy szef Bricka maczał w tym kutasa, czy może ochroniarz strzelał z dupy służąc kilku panom.

Przed wizytą w więzieniu po drodze miał załatwić kilka spraw. Nowy pokój w hotelu, fotosy Azjatów dla netrunnera, potwierdzenie spotkania z Jorgesternami. Chyba o niczym nie zapomniał.


***



Po otrzymaniu potwierdzenia od Eda, Miracle szybko uporało się z załatwieniem wizyty, oznajmiając spotkanie już na 9:15. Na szczęście zaniepokojony brakiem odzewu od Felipy Brick pojawił się błyskawicznie i Caleb mógł dotrzeć na więzienną Rikers Island o czasie, witany surowym wyglądem budynków więziennych. Według zwrotnej informacji, na to pierwsze spotkanie zgodził się tylko Jorgensten Senior, młody odmówił, albo został przekonany przez ojca. Ciężko stwierdzić.
Po drodze na komunikator przyszła wiadomość od żony.

"Hola carino. Jestem w miejskim areszcie. Jeszcze nie wiem czy wypuszczą mnie za kaucją. Możesz załatwić jakiegoś prawnika? Wiem, że jesteś wściekły ale musiałam tam iść i sprawdzić. Przepraszam."

Fuck! Fuck! Fuck! Fuck! Uderzał ręką w kierownice auta klnąc na głos. Roznosiło go od środka a taki niby opanowany... Wiedziałem-kurwa-wiedziałem. Czemu-baby-nigdy-kurwamać-nie-słuchają-facetów?! Kurwa. Dlaczego?
Spojrzał na kubek kołyszący się na siedzeniu pasażera i twarz lekko mu się rozchmurzyła.
Fuck... już raczej jęknął bezradnie, z akceptacją nowego stanu rzeczy.


***



Zgłosił się w odpowiednie miejsce i został zaprowadzony do pomieszczenia ciągle całkiem klasycznego, z ciężką szybą oddzielającą stojące naprzeciwko siebie krzesła i obudowane po bokach, niczym boksy w jakiejś korporacji. Klasyczne słuchawki zastąpiły douszne, połączone z mikrofonem - lecz nawet to przecież był już zabytek przeszłości. Łatwy jednak do obsługiwania i kontrolowania, bez nowoczesnych dodatków. Caleb usiadł, czekając aż wprowadzą Swena.

Jorgensten się zestarzał. Może nie bardzo, ale te trzy miesiące doprawiły mu kilku dodatkowych zmarszczek. Błędem byłoby zakładać, że się zmienił. Ciężkie spojrzenie spoczęło na nieznanej mu twarzy, nie wywołując szczególnych emocji. Ruchem niby od niechcenia sięgnął po słuchawkę, mocując ją sobie do ucha i opierając ramiona na mini-stoliku, w jaki zaopatrzone zostały wszystkie miejsca. Po bokach boksy były puste, ale sala spotkań ogólnie wypełniona była w jakiejś jednej czwartej. Boss Bezsennych Aniołów nie odezwał się. Czekał.

- Dzień dobry. - Ed nie widział powodu, dla którego miałby nie zacząć rozmowy od grzecznościowego powitania. - Nie znamy się jeszcze, ale zdaje się, że mamy wspólnego wroga. A to by znaczyło, że być może warto tę naszą znajomość zawiązać. Caleb Daft.

Oczy Swena raz jeszcze oszacowały siedzącą przed nim osobę, a jego głowa poruszyła się lekko w potwierdzeniu. Ed dobrze pamiętał to spojrzenie, wcale przez ten czas nie zrobiło się przyjemniejsze.

- Skoro nie mam nic lepszego do roboty, mogę posłuchać bajek - zmarszczył brwi. - Nie przysłali mi nowego w biznesie?

Trafienie do paki chyba podwyższyło mu sarkazm i ironię.

- Każdy jest na tyle młody na ile się czuje. Również w biznesie. - Walters zaśmiał się. - Pozwolisz, że daruję sobie wydumane grzeczności. Moge mówić ci Jorg?

Swen wzruszył na to ramionami.

- To nie jest przypadek, ze razem z Juniorem trafiliście do puszki. Policja w cudowny sposób nie znalazł nagle dowodów. Komuś z zewnątrz zależało na tym. Temu, kto teraz próbuje rękoma beżowych wygryźć teren Aniołom. Temu, kto wprowadza na rynek Bronxu Odlot rozpętawszy tam wojnę. Poznajesz? - pokazał zdjęcie złotego gnata na zamówienie.

Jorgensten nachylił się, krótko kiwnął głową i wyprostował ponownie.

- Na razie nie powiedziałeś nic nowego. Ale ciągle słucham.

- Możemy razem dorwać Zbawiciela i poprzez niego dobrać się do dupy naszego wroga. Chciałbym zaaranżować spotkanie. Anioły zainteresowane współpracą ze Zbawicielem. Sprzątnę delikwenta z pożytkiem dla wszystkich. A druga sprawa, to czy jesteście zainteresowani sojuszem z Rustlersami? Stary porządek jest potrzebny temu miastu.

- Zbawiciel, głupia ksywa - Swen oparł się wygodnie, na twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. - Nie słyszałem. To szef nowych skurwieli? - zabębnił palcami. - Anioły to ja i Junior. Musi wiedzieć, że siedzimy w pierdlu. Zgaduję, że nie przyszedłeś bez pomysłu na obejście tego problemu - jego spojrzenie spoczęło bezpośrednio na twarzy Caleba, drugą sprawę skomentował bezgłośnym "kpisz czy o drogę pytasz?".

- Musi wyłonić się nowy Prezydent. Nowy zarząd. Nowa polityka. Powinien łyknąć. Na razie przede wszystkim koncentruje się na Bronxie. Przejęcie waszych terenów odbywa się równocześnie, ale jak sam widzisz, w zupełnie inny sposób. A co będzie jak już wykosi Rustlersów? Sojusze nie wypływają z przyjaźni. Oficjalnych sojuszy nie trzeba zawierać z tymi na których można polegać. To polityka Jorg. Przemyśl temat. Razem posprzątacie miasto a potem każdy pójdzie w swoją stronę. Silniejszy.

- Nie ucz ojca dzieci rodzić - odburknął mu. - Sojusz nie wchodzi w grę. Cicha współpraca, brzmi o wiele lepiej. Wracając - przestał bębnić palcami. - Jesteś od Rustlersów? Długo szukali wśród swoich takiego białasa? - w tonie Swena chyba pojawiła się odrobina rozbawienia. - Prezydent już się wyłania. Bezsenne nie znikną z mapy, nie tak łatwo - jeśli rozbawienie się pojawiło, to od razu całkowicie wyparowało. - Bardziej mnie ciekawi dlaczego miałby uwierzyć, że Anioły nagle zapragnęły współpracy z nim i jaką rolę ty tu pełnisz.

- Może być po cichu i po ciemku. Nikt z nikim na całe życie do łóżka by nie wchodził. Ja tu nie składam, żadnych propozycji, ani oświadczyn. Ja tylko sugeruję tobie to samo co Rustlersom. Od was zależy czy sie dogadacie. Moja osoba może być wspólnym mianownikiem. Dzięki mnie, nawet nie musiałbyś wystawiać sie na przykrość spotkać z żadnym kolorowym. Lub ograniczone byłoby to do minimum. Dlaczego Anioły zapragnęły współpracy? Mogą wierzyć, że Odlot to przyszłość a Rustlersi to konkurencyjny klub motocyklowy, bez którego miasto byłoby piękniejsze. Może uwierzyć, że nowy prezydent widzi przyszłość w sojuszu z nową wzrastającą siłą Zbawiciela. Nie sądzisz?

Ed podczas rozmowy siedzial do tej pory spokojnie, niemal w bezruchu, z łokciem wspartym o blat stołu a dłonią przykrywając, od niechcenia, usta.

- Sądzę. Bądź nie. - boss Aniołów zmarszczył brwi. - Dwie luki. Ni chuja nie wiem kim naprawdę jesteś, dla kogo robisz i jaki masz interes. Złapiesz niby-Zbawiciela, a tu druga luka: ktoś mnie wyruchał, a ja chcę wiedzieć kto. Może ty? - nachylił się do szyby.

- Nie ja. Dorwiemy Zabawiciela i będzie szansa, żeby się dowiedzieć. Ja też chciałbym wiedzieć, kto za tym stoi. Bo widzisz, wygląda na to, że któryś korp chce mieć w kieszeni nie tylko rząd ale i gangi. A wtedy nie będzie w takim świecie miejsca ani dla Aniołów, ani dla Rustlerów, ani dla mojego pracodawcy. A dlatego nie wiesz kim jest mój pracodawca, bo tak ma właśnie być. - tym razem Ed mówił poważnie bez mrugnięcia patrząc prosto w oczy Jorga przybliżając się również nieco do szyby. - Gdyby miało być inaczej przyszedł by sam lub przysłał kogoś ci znajomego.

- To jak chciał mnie na piękne oczy, to nie mógł przysłać zajebistej dupy? - Jorgensten machnął ręką. - Dobra, brzmi pięknie. Umawiamy tego całego Zbawiciela, zgarniamy go. Jaka twoja rola? - Nagle coś mu przyszło jeszcze do głowy. - Powiedzmy, że nie ty zrobiłeś nas w chuja a on. Nasłał Meksyków. I okaże się na tyle tępy, że przyjdzie na spotkanie?

- Ale przecież ani ty, ani nikt z Aniołów nie wie o istnieniu Zbawiciela i jego powiązaniach z meksykami na twoim terenie. Przecież mnie tu nie było, ani tej rozmowy, tak? - uśmiechnął się lekko. - Nic nie jest pewne Jorg w życiu. Prócz kilku rzeczy, ale za stary jesteś, żeby taki szczyl ja ja tak sie mądrzył przed tobą schowany za pancerną szybą.

- Za stary też, żeby myśleć, że wszystko lepiej wie - Swen zdawał się trochę zmienić, albo jeszcze pozostawał w szoku po aresztowaniu. - Skoro koleś kogoś wrobił i zostaje przez tego kogoś zaproszony - skrzywił się - Ja bym nie polazł. Ty? Wysyła się pionka.

- Ty i Junior to w tym picu przeszłość. Nowy Prezydent, nowe rządy. Pamiętaj, że nikt Zbawiciela z Aniołami nie łączy póki co. Puść famę, że masz kosę z nowym Prezydentem jak chcesz. Anioły to zbyt ważny gracz by wysyłał pionka na spotkanie z szefem gangu. Kto wie, może ten Zbawiciel to taki właśnie pionek. Pamiętaj, że celujemy ukręcić łeb a wygląda na to, że za nim może jeszcze ktoś stać. A jak to zbyt ryzykowne i nie chcesz się w to bawić, to też mi powiedz. Dorwę skurwysyna później. Może Anioły w międzyczasie zdążą rozwiązać swoje problemy beze mnie.

- Najbardziej ryzykowna twoja rola - Jorg wzruszył ramionami. - Czas na rozmówkę się kończy. Zastanowimy się nad tym, jak się z tobą skontaktować?

- Wpłać na konto Domu Zachodzącego Słońca darowiznę dowolnej wielkości. - Ed był gotowy do wyjścia.

Pożegnało go skinienie głowy, wykonane razem z podniesieniem się Jorgenstena z krzesła i ruchem strażnika, który podszedł, aby go wyprowadzić.


***



Przez miasto jechał spokojnie. Włączył muzykę. Musiał się zrelaksować. Nerwy napięte trzeszczały w ryzach. Ależ by miał ochotę zwyczajnie połozyć sie w hamaku z zimną Coroną i powygrzewać na słońcu. Mieć wszystko w dupie. Martwić się o to czy będzie padał deszcz. Stawać przed wyborem piwa w drzwiach otwartej lodówki...

Przejrzał się we wstecznym lusterku. Nowa tożsamość była faktycznie nowa. Działała. Wystawił sie na test i wyglądało na to, że stary Jorg go nie poznał. No niby jak miałby poznać? Rodzona matka nie poznałby juz Eda. A mimo wszystko trochę cykał, że ostatnie pięć lat w gangu przy boku tego starego skurwysyna może wystarczyć, żeby przejrzał nową tożsamość.

Patrzył po ludziach tkwiących jak on w korku. Ktoś oglądał film, ktoś sie malował, ktoś cos czytał. Życie na autopilocie. Inny świat. Jakby kurwa spali. Bez pojęcia, że są produktem. Podzespołem. Plikiem.

Wszedł na komisariat z zatroskaną twarzą. Przeszedł przez detektory broni, wykrywacze wszczepów bojowych. Prześwietlony wypełnił formularz widzenia z Felipą.

- Alfons? – zapytała znudzona, czarna jak noc, ładna, choć kilka funtów za ciężka, policjanta.
- Nie, Caleb. – udał, że nie zrozumiał.
- O! Małżonek. – wypiła czytając holodruk.
- Tak.
- Zaczekaj kochaniutki.
Usiadł wygodnie na niewygodnej ławce poczekalni.

Murzynka wyszła zza lady i kręcąc leniwie okrągłym w granatowych spodniach munduru tyłkiem, weszła do jednego z pokoi na korytarzu.

Ed rozejrzał się od niechcenia po posterunku. Pełno dziwek. Ćpunów. Złodziei. Ktoś składał skargę, gestykulując z obandażowaną dłonią, że wszczepy jego lalki zakleszczyły się. Żądał odszkodowania od producenta. Co za palant. Ed pokręcił głową.
- Daft.
Ale głupi zawsze ma szczęście. Mógł włożyć co innego...
- Daft! – zniecierpliwiony krzyk uprzytomnił mu, że to do niego.
- Tak?
- Widzenie z de Jesus.
De Jesus.
De Jesus-Daft brzmiałoby lepiej.
Nie.
Felipa Walters. Felipa de Jesus-Walters.
Dokładnie.
Wszedł do pokoju widzeń.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 16-05-2014 o 06:25.
Campo Viejo jest offline