Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-05-2014, 16:31   #101
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 07:58 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork



Daft

Przytarganie Azjaty do drugiego mieszkania okazało się dość proste, lecz powolne. Bus napastników stał niedaleko, siedzący tam kierowca miał dobry widok na całą ulicę, a we wstecznym lusterku także na to co działo się za nim. Uciekającym ułatwiały jeszcze wyłączone latarnie. Dotarli do mieszkania Waltersa bez przeszkód, lecz wolniej niż by chcieli. Przez okno mogli potem już tylko obserwować tylne światła wozu, odjeżdżającego ze swojego miejsca. Musiał mieć wytyczne co do tego ile ma czekać, a może spanikował?
Patrząc na tego co złapali, nie dało się tego wykluczyć. Nawet nie facet, bardziej chłopak. Dorobił się już kilku tatuaży, hardego spojrzenia i pustego łba.

Po drugiej stronie ulicy nic się już nie działo, mogli się więc zająć wyduszaniem informacji. Z tym jeden był problem - trzeba było pilnować, aby młody, który przedstawił się jako Fudo, nie wydawał z siebie głośnych wrzasków. Szło opornie, na początku szczególnie, ale szło. Wzywanie wsparcia okazało się niepotrzebne, w czym pomagała wielka sylwetka Bulleta, który wiedział gdzie "nacisnąć", aby efekt okazał się najskuteczniejszy. Knebel ledwo wytrzymywał, aż wreszcie Azjata złamał się i praktycznie łkając zaczął co nieco gadać.
- Jesteśmy z Bronx New Power! - powiedział z dumą. - Skoro inni nie mogą se poradzić, to zebraliśmy się do kupy. Udawaliśmy, że jesteśmy wierni Rustlersom, ta? Tylko kurwa udawaliśmy, jeżcze kurwą pokażemy! Tę robotę nam zlecili, ta? Pozbyć się wszystkich w mieszkaniu. Kasiore dali, na chuj miałem pytać kto tu mieszka?

Powiedział to z takim zaangażowaniem w kierunku Bulleta, że ten trzasnął go jeszcze raz i poprawił w nerkę, jednocześnie wpychając do gęby knebel. Zdaje się, że jakiegoś zęba mu przy okazji wybił.
- Spierdalaj! - Fudo splunął. Głównie krwią. - Załatwił to jeden z naszych, tak? Nie wiem z kim dokładnie gadaaaaauuu… - knebel tym razem zadziałał trochę za wolno. Całe szczęście, że nie była to dzielnica, w której jakiś krzyk w nocy przywołuje od razu gliniarzy. Ci mieli co robić i tak. - Z kimś od Rustlarsów, ta? Na pewno nie z czarnym, nie służymy bambusom!
No tak, to był kolejny błąd. Bullet umiał tak, żeby bolało i jednocześnie delikwent ciągle żył. Drobna strata przytomności nie stanowiła problemu. Murzyn osadził swoje ciężkie spojrzenie na Calebie.
- Nie wierzę, że to Rustlers - pokręcił głową, wypowiadając swoje zdanie. W dywagacje się nie w dawał, chyba, że we własnej głowie.

Nie działo się wiele aż do rana. Nie przybyła druga grupa, nikt podejrzany nie kręcił się wokół. Dopiero dobrze już po świcie pojawiło się dwóch Azjatów, którzy przeszli dwa razy pod blokiem i weszli do środka, korzystając ze znanego sobie chyba kodu. W mieszkaniu Felipy się jednak nie pojawili i jakiś czas później wyszli.
Reszta ruchu w okolicy od normy nie odstawała. Kilka strzałów wykonanych z tłumikiem przeszło bez echa. Bronx zmagał się ze znacznie poważniejszymi strzelaninami.

Aż wreszcie nadeszła wiadomość od Felipy. Miłość nie wybiera, ale potrafi skomplikować życie.


Ferrick, Remo, Shelby

- Remo? - Jessika od razu wykorzystała sytuację, szeroko otwierając oczy. - Kye Remo? Słyszałam o panu! - ucieszyła się. - To niezwykłe, spotkać kogoś sławnego, nawet jeśli było to dawno temu…
Spojrzenie hakera powstrzymało ją przed kontynuacją tego monologu. Przełknęła głośno ślinę i zmieniła temat.
- Nie mam samochodu, mogę zabrać się z panem? - spytała Jamesa, zerkając wcześniej na mustanga, który siedzeń miał dokładnie dwa, oba zajęte. Shelby wyjścia nie miał, jeśli z dziennikarką pogadać chcieli. Jej nazwisko nic nikomu nie mówiło, wiekiem jednakże ta gadatliwa osóbka nie dorosła do sławy, więc to wcale nie dziwiło.

Były antyterrorysta miał zresztą się przekonać, że Mayers jeszcze studiuje. I zajmuje się tę sprawą zabójcy od kilku miesięcy. W mieście mieszka od niedawna, zaocznie uczęszczając na uczelnię w Philadelphi i w zasadzie pisze już pracę dyplomową, do której chciałaby rozwiązać sprawę zabójcy. Wszystko to można powiedzieć w czasie krótkiej trasy z Inner City do pierwszej lepszej knajpy przy wjeździe na autostradę, którą to wybrał jadący z przodu Remo. Żona ciągle milczała, nie odzywając się od trzaśnięcia drzwiami zeszłej nocy. Odezwał się natomiast Carlos, krótko i zwięźle. "Praca, stan najwyższego pogotowia." Oznaczało to ciągłe dyżury na zmianę ze snem. Jeśli miało to trwać, nie było szans na jego obecność wieczorem.

Dzień zaczynał się w pełni również w drugim samochodzie. Mina otrzymała zaproszenie na spotkanie wprowadzjące, jak to ładnie nazwali, niestety na wieczór tego dnia. Oboje z Kye'em otrzymali także wiadomość od Westa, przekazującego wreszcie listę ośmiorga studentów, którzy zaglądali do jego pracy przez ostatnie trzy lata. Jedno z nich jedynie uaktywniło niezwykłą pamięć Ann. Alicia Hill, zaglądająca do pracy cztery miesiące temu. Saperka nie znała jej osobiście, pamiętała jednakże ją jako jedną ze znajomych, o których co jakiś czas wspominał Keneth. Reszta nazwisk obecnie nic im nie mówiła.

Zaparkowali i weszli do typowo amerykańskiej knajpy. Daniele podążyła za nimi, lecz ciągle pozostawała w szoku, nie odzywając się. Chciała po prostu dowiedzieć się czegokolwiek o potencjalnym zabójcy. Na umowę od Alexa nawet na razie nie spojrzała.
Jessika natomiast pozostawała niewzruszona i pełna energii, siadając i czekając aż zajmą miejsca i zamówią kawę czy co tam chcieli. Bar był klasyczny, z kelnerkami i całą resztą. Tak blisko Bronxu nie ryzykowali demolką za zabieranie przez automatykę miejsc pracy. Dziewczyna nachyliła się i mówiła cichym szeptem, aby inni ludzie w barze jej nie słyszeli.
- Powiem wam co wiem, co udało mi się znaleźć badając sprawę zabójcy, którego potocznie zwą "Zombiakiem". W zamian chciałabym uczestniczyć w badaniu tego zabójstwa. Mieć dostęp do tego, co uda się wam dowiedzieć. Zależy mi bardzo na rozwiązaniu tej zagadki i byciu pierwszą, która o tym napisze. Przepraszam, że to brzmi tak bezdusznie - zrobiła smutną minkę, a twarz miała bardzo "plastyczną" - lecz proszę mnie zrozumieć. Ktoś taki jak ja nie ma innego sposobu, aby się wybić. Zapewniam, że nie wykorzystam w tym państwa nazwisk, nie zdradzę nic czego nie powinnam i nie oczernię nikogo innego od zabójcy, słowo skauta - uśmiechnęła się słabo.



Psyche, Maroldo

Godzina 09:49 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Bronx


El Chicanito było pubo-klubem. Ten drugi mieścił się na dole i otwierany był dopiero wieczorami, pub na górze działał natomiast niemal non stop. Jak nazwa wskazywała, miał klimat nieco Meksykański, ale musiał należeć do The Rustlers lub podległego gangu, skoro BigJ właśnie jego wybrał na spotkanie. Miejsce to nie słynęło z bezpieczeństwa, jednak nie ze względu na mordujące się gangi, a zwykłe potyczki o co lepsze damski kąski lub "nie podoba mi się twój wyraz gęby". W środku już okazało się, że spotkanie będzie bardzo kolorowe. Oprócz Murzyna, znalazł się tu także Alecto oraz jeszcze jeden czarny, Jay L, jak został przedstawiony.

Zanim usiedli z nimi do stołu, holofony zakomunikowały wiadomość od Alana, który przesłał dane o firmie Iron Mountain. Całkiem zwyczajnej, legalnej formie archiwizującej dane, oficjalnie wykorzystywanej przez wiele firm niezależnych. Z korporacji współpracę nawiązało Kalisto, oficjalnie jednak nie istniało potwierdzenie o wykupieniu IM przez korpo. Lista pracowników i placówek była spora.

- Yo nigga's - BigJ przywitał ich nie wstając i wskazując miejsca naprzeciwko. - Widzę, że zamiast sztywniaka przyprowadziłeś laseczkę. Nieźle, postępy miło widziane.
- Niezła chica - latynos z kolei wstał i wyszczerzył się, klapiąc miejsce tuż obok siebie. - Jestem Alecto, siadaj obok maleńka.
To ostatnie trochę nie pasowało, bowiem Psyche była od niego najzwyczajniej w świecie wyższa. Może nie dużo, ale jednak. Ostatni z nich nic nie mówił, odpowiadając tylko na powitanie i przedstawienie. Przyglądał się im uważnie. Mik znów zebrał spojrzenia, na szczęście niewiele - pub o tej porze świecił pustkami.
- Radzę ci nosić okulary i czapę, bro - BigJ skrzywił się. - W nocy Bloodboys zaatakowali. Ktoś im doniósł gdzie jest boss i nas dorwali. Szczęście, że nie jesteśmy takimi ciotami jak The Cribs. Chodzą słuchy, że blaszaki zaczynają z tymi nowymi kurwami współpracować. Co masz dla nas?


Basri

Szofer popatrzył na GPS-a, przez chwilę szukając odpowiedniego adresu.
- To będzie Bronx 49 Precinct Police Department, nie za bezpieczna okolica.
Co wcale nie przeszkadzało mu skierować się w tamtym kierunku. Znajdowali się już w sumie w tej samej dzielnicy, droga więc nie była szczególnie długa i o tej porze nie tak niebezpieczna jak w nocy, kiedy trwały tu praktycznie rzecz biorąc regularne walki. Jeremy obejrzał się na nią i oszacował wzrokiem.
- Pod eleganckie ubranie pasują tylko cienkie wstawki, poważnego ostrzału z bliska toto nie zatrzyma, ale zawsze można pani dorzucić płaszcz z podobną modyfikacją. Ciasno opinająca kamizelka kuloodporna nie zaburzy wierzchniego stroju, ale w niej nie ma mowy o dekolcie - uśmiechnął się, patrząc jednakże ciągle na drogę.
Wkrótce dojechali na miejsce, a ich oczom ukazał się tutejszy posterunek policji.


Długi, szeroki, wysoki na dwa piętra budynek swoim kształtem i niezbyt dużą ilością okien, przypominał nieco bunkier. Tym mógł być w istocie, obstawiony kamerami, czujnikami i ustawionymi przed drzwiami ludźmi z bojowym oporządzeniem i długą bronią trzymaną w gotowości do strzału. Wydzielona strefa na radiowozy wygladała jeszcze nieźle, ale wszędzie wokół, jak popadło, parkowały cywilne samochody i kręcili się ludzie. Bez przerwy ktoś wchodził, wychodził, lub był wprowadzany. Z dźwięków najgłośniejsze były krzyki czarnych kobiet, jasno wyrażające swoje poglądy wobec glin.

Jeśli miała dowiedzieć się o Felipie, musiała tam wkroczyć, znaleźć sposób na uniknięcie stania w kolejce interesantów i zmierzyć się z urzędniczym robotem w okienku. Dosłownie robotem. Zgodnie z dyrektywą burmistrza NYC, proste sprawy urzędnicze załatwiały teraz urządzenia, a nie ludzie. Ci mieli i tak co robić. Uniknięcie załatwienia sprawy w ten sposób również było trudne, cywil z ulicy wyłącznie do nich miał dostęp. Dalej były bramki, drzwi i kolejni ochroniarze z bronią.
A na domiar złego, holofon zakomunikował nadejście wiadomości od Carlosa.
Cytat:
Zastanowiłaś się już?

Jesus

Najgorsze w braku możliwości wykonania rozmowy telefonicznej, było to, że nie miała pojęcia jaka jest reakcja danej osoby. Czy coś zrobi? Czy w ogóle odebrał? Przecież miał swoje sprawy, mogło się okazać, że na ten przykład jest poza zasięgiem. Nie ułatwiało to snu. Wrzeszczące Murzynki dodawały swoje, podobnie jak chlipiąca laska, którą wreszcie zabrali na zewnątrz. Areszt żył swoim życiem i mimo, że przecież kobiet przestępców było mniej od facetów, wydawało się, że kraty się nie zamykają, ciągle wpuszczając kogoś lub wypuszczając. Felipa była uziemiona, lecz daleko jej było do załamywania się tym, że nie jest w stanie z nikim się skontaktować.
Zresztą przyszedł wreszcie i jej czas.

Pokój bez okien, z weneckim lustrem - nie miała co do tego wątpliwości, krzesełka i stoliczek. Jednym słowem, standard. Usadzono ją tam i rozkuto, Kajdanki już zdążyły zostawić ślady na nadgarstkach. Czekała tak minutę czy dwie, zanim wszedł detektyw w marynarce i pod krawatem, co dawało do zastanowienia jak jej czyn został sklasyfikowany.
- Włamanie, znęcanie się i próba zabójstwa - wyliczył na początek, stając za swoim krzesłem i opierając się o oparcie. - Nieźle, do kolekcji. Czegoś takiego jeszcze nie miałaś?
Na ustach pojawił mu się ironiczny uśmieszek, a nad stolikiem wyświetliło policyjne "portfolio" Felipy de Jesus, mającej już w swoim dorobku całkiem sporo. Nawet gliny szły z duchem czasu i zamieniły papier na elektronikę.
- Strażnik opowiadał, że koniecznie chciałaś dostać się do magazynu i pytałaś o jakiegoś człowieka. Zdaje się, że są prostsze na to sposoby? - wzrok przesunął mu się po całej jej sylwetce. Musiał pić do stroju mikołaja, zanim jednak rozmowa posunęła się dalej, drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie.

Felipa od razu zdała sobie sprawę, że wchodząca przez nie kobieta, gdyby tylko chciała, mogła onieśmielić każdego swoim wyglądem, nie tylko mężczyzn. Uśmiechnęła się i skierowała spojrzenie na gliniarza.
- Detektywie, ja i moja klientka najpierw chciałybyśmy zamienić kilka słów zanim zostanie coś powiedziane. Prawda? - zerknęła na Jesus, a po uzyskaniu potwierdzenia, sprawy potoczyły się sprawnie. W dobie korporacji policja rzadko chciała ryzykować. Szybko trafiły do pomieszczenia mniejszego, znacznie bardziej prywatnego. Pani adwokat usiadła, zakładając nogę na nogę.
- Jestem Elena. Mamy wspólnego znajomego, któremu zależy, by pani nie przebywała w tym brzydkim miejscu - była o tyle dobra, że nawet latynoska nie miała pojęcia co tak naprawdę myśli o tym co widzi - Nie wyznaczono kaucji, co sprawę utrudnia. Opowie mi pani, co tam się zdarzyło? Włamanie to nie jest problem, niestety pozostałe zarzuty są groźne i większość z tego są w stanie udowodnić. Wielokrotnie karana, pod wpływem środków odurzających torturowała cywilnych strażników. Marnie wyglądać to będzie na wokandzie.
 
Sekal jest offline  
Stary 15-05-2014, 20:17   #102
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Nim opuścili Bronx River Art Center Mik poprosił Psyche by chwilę zaczekała, po czym zamienił dwa słowa z portierem i powiesił na korkowej tablicy w holu zabrany z pracowni plakat.
Gdy wyszli z budynku a Rose oddaliła się w stronę swojego auta, Maroldo wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu - powiedział. - Jeszcze chwila a bym ją udusił. Pół dnia załatwiałem to spotkanie z Jinem a ona to zjebała. A skoro nie dogadała się z uprzejmym Azjatą to wyobrażasz ją sobie jak gada z prawdziwymi gangsta-czarnuchami? - Prychnął odprowadzając wzrokiem Basri.
- Rekomendację miała dobrą - Psyche nie czekała w środku, wyszła na zewnątrz i przywołała motocykl. Po naciśnięciu jednego przycisku tylne siedzisko wydłużyło się. - Możliwe, że lepiej działa załatwiając wszystko samemu - wsiadła na pojazd i założyła kask.
- Może...gdzie indziej - wzruszył ramionami po czym wskazał na motor - Zajebisty.
Wyjął z plecaka i założył czarną, wełnianą czapkę.
- Z nanowłókna - popukał w nią palcem. - Wygląda zwyczajnie, ale jest odporna jak hełm. Firma ma w chuj fajnych rzeczy. Potem zrobię i prześlę ci listę tego co już mamy.
Wsiadł na motor i objął Psyche, jak na dżentelmena przystało uważając, by nie łapać za cycki.
- Jedziesz, maleńka - dodał, nie wiadomo czy mając na myśli kobietę czy motor, bowiem poklepał to drugie.
- Ważysz sto czterdzieści kilo, trzymasz się motoru - za plecami Psyche wysunęły się wygodne uchwyty.
- Sorki, nie znam się na motocyklach - przyznał, nieco zawstydzony. Puścił ją i złapał za uchwyty. - Key, możemy śmigać.

Wdusiła gaz i pomknęli, kpiąc sobie z ograniczeń prędkości i korków. Psyche prowadziła pewnie, jechała szybko, unikała szaleństw. Nie odzywała się, jazda na motorze uniemożliwiała to, ale nawet bez niej kobieta nie widziałaby w takiej chwili potrzeby otwierania ust. Queens zbliżyło się, wysokie mieszkalne bloki wyrastały przed nimi. Do jednego z nich się kierowała, trzydziestopiętrowca z betonu i stali. Grube ściany i niewielkie okna. Wielu narzekałoby, Psyche przyjmowała to takim, jakim było. Zjechała z mostu i zaraz za nim z głównej drogi, parkując.
- Zaczekaj tu, niedługo wrócę - powiedziała mu, zdejmując kask i dostojnym krokiem kierując się ku klatce schodowej.

*****

~Proszę proszę kochanie, nie spodziewałam się, że wrócę tak szybko.~
Mieszkanie operacyjne wyglądało jak duża kawalerka, należąca do osoby mało poukładanej. Ekipa sprzątająca nie została nawet wezwana, kiedy poprosiła o przywrócenie poprzedniego statusu. Rozrzucone ubrania, niedopalone papierosy, lepiąca się plama na podłodze, niedojedzone chińskie żarcie w trzymającym ciepło pojemniku ciągle zalegające na blacie. Nie miała czasu na ustalanie nowej tożasamości, toteż zaciskając równe ząbki wysłała zaszyfrowaną wiadomość przez specjalny kanał. Michael Boor, pan i władca, zazwyczaj tylko uciążliwy, wyraził zgodę na pozostawienie wyglądu i charakterystyki. Sławna po drugiej stronie rzeki, na Bronxie istniała szansa na uniknięcie skojarzeń.
Nina, Marlene, Nikita, Lidia…
~To zawsze jesteś ty, Kate, pierwsza i jedyna.~
Przyjrzała się sobie w lustrze.


Wzrost i główne rysy pozostały takie same, strój zmienił się na mniej grzeczny, nie tak aż znowu różny od poprzedniego. Mocny makijaż, dredy, obcisłe skórzane spodnie, ciężkie buty do kolan, gorset zapinany z przodu do kompletu. Długa, skórzana kurtka na wierzch, jako ochrona przed zimnem i nie tylko. Tatuaż na ramieniu, jeden z kilku, dopełniał wizerunku niegrzecznej dziewczynki, lubiącej w wolnych chwilach chlać wódkę, ćpać i zabawiać z użyciem kajdanek i pejcza. Spece od wizerunku z Corp-Tech obliczyli to wszystko, ze statystyk i przeprowadzonych przez siebie badań zachowań ludzkich, w ten sposób, żeby budziła odpowiednie odczucia u patrzących. Wciąnęła głęboko zapach unoszącego się w pokoju tytoniu i zamknęła za sobą drzwi, włączając systemy zabezpieczeń, znacznie nowocześniejsze niż mógłby wskazywać na to wygląd mieszkania.

Gdy wyszła z budynku jako Marlene, Mik czekał oparty o motor, pisząc na holo.
- Chyba wolę Psyche niż twoją wersję rasta - oznajmił, przyjrzawszy się jej nowemu wcieleniu. - Ale też spoko. Tylko nie zacznij rapować i mówić "yo", key? - Zażartował.
-Yo yo - parsknęła i uśmiechnęła się swobodnie, poruszając się o wiele bardziej "miękko" niż Psyche. - Sam nawijasz te klucze co chwila. Key. - przedrzeźniła go - Rasta srasta, pewnemu pajacowi się podobało. Przygotowanie kompletnej osobowości zajmuje za dużo czasu, nie zrobię tego teraz.
- Jednak masz poczucie humoru - uśmiechnął się Maroldo. - Nie chcesz wstąpić po drodze po kamizelkę kuloodporną? Nie ściemniałem Rose z tym niebezpieczeństwem. Nie ufam całkiem BigJ-owi. Mogli go przekupić Free Souls a jeśli nie, to niektórzy z Rustlersów mogą wciąż podejrzewać nas o związki z Madsenem.
- Kurtka ma wkładki, Marlene ma poczucie humoru - stwierdziła niczym fakt jasny jak słońce, wsiadając na motor.
- No to git - usiadł za nią i podał jej adres. - Aha, dla tamtych jestem Mech-head, taka ksywa. Nie znają mojego imienia i niech tak zostanie, key? To jedziem.

*****

Opuściła pub i nie tracąc czasu pojechała do pracowni Mika. Cyborg… dobre określenie, pasowało mu. Gadał dużo, spis części zamontowanych imponował. Dyplomatycznie radził sobie słabiej, Psyche wychwyciła kilka potknięć, zanotowała sobie w głowie przypomnienie o konieczności powiedzenia mu o nich.
~To co robię teraz należy ukrócić natychmiast~
Publicznie zjednoczeni, prywatnie podzieleni. Marlene zostanie poetką, uhuhuh!

Jazdę wykorzystała na wysłanie wiadomości, do Alana i Kye’a Remo jednocześnie. Miała ciągle wiele luk w wiedzy o tym zleceniu, uznała więc, że wysyłanie do obu pozwoli uzyskać najlepszy efekt.
“Potrzebuję lokalizacji, informacji, zdjęć i wszystkiego czego da się dowiedzieć o trzech porucznikach Bloodboys: Krwawa Merry, Buzz, TechNics.”

Zabrała skaner z pracowni, zbierając po drodze długie spojrzenie od strażnika. Maroldo powiadomił go, co składało się w dobry ciąg wypadków, albowiem nie zamierzała się tłumaczyć, a nie wyglądał na takiego, co umiałby powiązać ją z osobą Psyche. Odwiozła przedmiot, razem z nim ustnie dostarczając wiadomość, cmokając go w policzek i mrucząc lubieżnie słowa.
- Skończ z nimi szybko, Key-Hedzie, porozmawiamy...

Wróciła na swój motor i pomknęła ku znanemu Mikowi adresowi. Ktoś mógł widzieć, ktoś mógł nagrać wydarzenia zeszłej nocy i aktualnego dnia.
~Zainteresowanie potrafi wzbudzić niezdrowe emocje, prawda kochanie?~
 
Lady jest offline  
Stary 15-05-2014, 22:59   #103
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Felipa otaksowała kobietę zza czujnie zmrużonych oczu. Chicka była, przynajmniej teoretycznie, po jej stronie ale ciężko było zapałać do niej sympatią od pierwszego wejrzenia. Była za dobrze ubrana, zbyt pewna siebie a przede wszystkim... stanowczo za ładna. Uroda to broń, nikt o tym tak dobrze nie wiedział jak Felipa a w bliskości uzbrojonych osób zawsze pozostawała nieufna.
- Kto cię przysłał? - zapytała opierając brodę na splecionych dłoniach. - I masz może gumę do żucia?
- Tak jak mówiłam, wspólny znajomy, którego prosiłaś o pomoc - na wargach zadrgał jej mały uśmiech, sugerujący, że nie posłuży się nazwiskami. - Mam odświeżacz do ust.
Wyjęła z torebki i postawiła na stoliku.

- Prosiłam o pomoc kilka osób. Podaj chociaż inicjały żebym miała jasność dla kogo robisz ślicznotko - Felipa uśmiechnęła się do niej jednym kącikiem ust. Obróciła w palcach metalowy sztyft z odświeżaczem ale zaraz pchnęła w stronę adwokat aż potoczył się leniwie po blacie. - Wolałabym jednak gumę.
- Kochanie, z tego miejsca ma się tylko jeden telefon. Jeśli nawet mi nie chcesz mówić prostych prawd, może się zdarzyć, że trochę tu zostaniesz - bez uśmiechu schowała odświeżacz, nawet nie komentując słów o gumie. - Dobrze, rozumiem nieufność. Niech będzie, chodzi o właściciela drugiej obrączki.

- Ma się jeden telefon, claro. Tyle, że ja prosiłam kogoś drugiego o pomoc już wczoraj, na wypadek gdybym wdepnęła w gówno. Co nieopatrznie się stało, dlatego pytałam... kochanie - ostatnie słowo zaakcentowała dosadnie powtarzając pieszczotliwy zwrot, który tamta użyła jako pierwsza. - Eso es lo de menos... Wyciągnij mnie stąd. Jesteś prawnikiem. Użyj prawniczego bełkotu żeby wypuścili mnie za kaucją do czasu rozprawy.
- Tak to zawsze działało? - spytała z pewnym... uznaniem w głosie? - Obawiam się, że teraz już nie. Pani mikołaj jest nagrana, a gdyby nie zamieszki i problemy komunikacyjne, sprawa zostałaby już mocno rozdmuchana. Władze nie pozwolą sobie na wypuszczenie ciebie ot tak. Musimy dać im powód, aby rozważyli wyznaczenie kaucji.
- No to wymyśl jakiś - Latynoska posłała jej jeden z tych rozbrajających uśmiechów rodem z reklamy pasty do zębów. - Potrafię świetnie kłamać.
Pani adwokat nachyliła się, jej twarz pozostawała maską opanowania, bez śladu wesołości.
- Ale ja nie zamierzam. Wolę trzymać się faktów i podawać je w odpowiedniej formie. Weszłaś do magazynu, obezwładniłaś strażników i co gorsza, postrzeliłaś jednego z nich. Najłatwiej... - zastanowiła się - ...byłoby stwierdzić, że masz problemy psychiczne. Wszczepy się popsuły? Wtedy możliwa będzie obserwacja i wymontowanie wadliwych elementów, a sam czyn będziemy w stanie sklasyfikować jako nieumyślny.
- Hmmm - Felipa nie przyjęła tego pomysłu entuzjastycznie. - Wezmą mnie za świra? A co jeśli posadzą na dobre w jakiejś instytucji? Mogę się zgodzić na dozór psychiatryczny i bransoletkę z nadajnikiem monitorującym ale nie dam się zamknąć w pokoju bez klamek carino. Co to to nie, nawet na jeden dzień.

- Coś musisz wybrać, Felipo - Elena wyprostowała się. - Nie mogę ci obiecać, że nie wezmą cię do zakładu na jakiś czas. Drugie rozwiązanie z tych prostych, powiedzieć prawdę. Zrozpaczona, nie wiedząca co robić, wmieszana w wojny gangów. Znam tego detektywa, na litość nie pójdzie. Ale ława przysięgłych to co innego. Kaucja zostanie wyznaczona, gdy uwierzą, że nikogo nie chciałaś zabić. Kartoteka kartoteką, miasto zawsze chce zarobić. Bo wierzę, że masz czym zapłacić.
- Nieszczególnie... - Felipa wypuściła ze świstem powietrze i ułożyła policzek na zimnym blacie. Odeszła ją ochota na pojedynek na spojrzenia z panią adwokat. Odpuściła a możne straciła rezon. - Ale skombinuję... Powiedz jaka suma wchodzi w grę. No i kwestia... twojej ceny. Cal cie opłacił czy... mam ci ja odpalić honorarium?

- Mną się nie musisz przejmować, wysokość kaucji będzie zależeć w dużej mierze od klasyfikacji czynu. Mam polecenie cię stąd wydostać, więc czy wierzysz czy nie, masz moje wsparcie - uśmiechnęła się, lekko, ale szczerze. - Możesz mi przedstawić swoją wersję tak jak to zrobisz przed detektywem i resztą. Dopracujemy szczegóły. Wiesz co kierowało twoimi czynami, ja nie.

Felipa wzruszyła ramionami niemal niewinnie. Co się stało i tak się już nie odstanie. Uznała, że adwokat jak i cała reszta nie muszą znać jej intencji.
- Zwykłe zlecenie. Miałam dojść do serwerowni i wykasować pewne pliki. Weszłam do środka, obezwładniłam ochroniarzy, jednego z nich zmusiłam aby poprowadził mnie w głąb kompleksu wyłączając zabezpieczenia, ot cała sprawa. Ale tego sędziemu ani detektywom nie powiem. Jaka będzie wersja oficjalna zadecyduj ty.

- Z taką wersją liczenie na kaucję byłoby liczeniem na cud - Elena zgodziła się z nią. - Masz ciekawy strój. Dobrze współgrałby z teorią o popsutych wszczepach. Pracowałaś, coś poszło nie tak, zwariowałaś. Założą ci blokadę, dezaktywują coś, może wytną wszczep lub dwa, ale kaucję nałożą. Szczególnie jeśli masz kogoś, kto będzie w stanie potwierdzić, że dla niego pracowałaś. Charakter stroju sugeruje rodzaj pracy sam z siebie. Według mnie to daje największe nadzieje na twoje wyjście stąd jeszcze dzisiaj. Jeśli to nie odpowiada, zaproponuj coś innego.
- Mam przyjaciółkę...- przyznała niechętnie na jej sugestie. - Prowadzi legalny interes z escort girls, zezna to o co ją poproszę. Dam ci na nią namiar. Jeśli uważasz, że wersja z usterką wszczepów rokuje najlepiej aby stąd wyjść... niech będzie metoda na świra. Ale prośbę mam. Niech mi niczego nie demontują, odwalę pełen przegląd zadrutowania w jakiejś renomowanej klinice z publicznym atestem żeby usunęli źródło problemu. Umotywuj tą prośbę faktem, że mam skomplikowane wszczepy filtrujące, które wszyto mi po detoksie w klinice leczenia uzależnień. Jeśli mi to wyłączą moją terapię szlag może trafić a jestem leczącą się narkomanką. Mogę ci dać namiar na mojego lekarza, doktora Montgomery'ego.

- Jest duża szansa, że uznają to za wadę wszczepów, to częste sprawy, szczególnie jeśli ktoś montuje urządzenia z niewiadomego źródła. Jeśli tak będzie, to poddana zostaniesz jedynie badaniu psychologicznemu. Nie zapewnię cię, że unikniesz odpowiedzialności za to co zrobiłaś, na kaucję jednak szansa jest duża - Elena wyświetliła pusty ekran na blacie stolika. - Zostaw mi namiary, skontaktuję się w twoim imieniu z tymi ludźmi. Jak bardzo zależy ci na czasie?

- Bardzo? - odpowiedziała pytaniem na pytanie wytrzeszczając odrobinę zbyt teatralnie oczy. Widać, że panienka nigdy nie siedziała po drugiej stronie krat. Przywołała holoklawiaturę i zaczęła wstukiwać namiary na klinikę odwykową, doktora i Milady oraz jej... kolokwialnie mówiąc - dom uciech. - Cal się pojawi? Widziałaś się z nim? Znacie się czy to jego przypadkowy wybór?
- Chodziło mi o to, czy mam przyspieszyć procedurę, nawet kosztem wyższej kaucji - Elena chyba dobrze czytała z twarzy. - Kazał przekazać, że bardzo dziękuje za kubek, nie zdradził czy się wybiera.

- Kwota zawsze ma znaczenie. Spróbuj mnie poinformować jaka to szacunkowo byłaby różnica w cenie, jeśli duża... - myśli Felipy krążyły chaotycznie wokół sposobów zdobycia niemałej pewnie kasy w krótkim czasie. W innych okolicznościach przykiblowałaby tu kilka dni żeby zapłacić niższą kaucję ale czy Wayland miał te kilka dni? - Załatwiaj przyspieszone posiedzenie. Skołuję tą forsę, promeso.

- Zrobię co w mojej mocy - odparła z delikatnym uśmiechem na ustach. - Najpierw jednak spotkamy się z detektywem, gdzie opowiesz swoją historię, a ja popracuję nad resztą.

Prywatne tete-a-tete z panią adwokat dobiło do finiszu i przeniosły się z jednej sali przesłuchań do kolejnej, tak samo paskudnej i nieprzyjaznej. Tym razem obie kobiety zasiadły po jednej stronie stołu, przeciwną zaś zajął zawczasu widziany wcześniej detektyw.
Mężczyzna powoli przeglądał akta sprawy nonszalancko nie podnosząc oczu znad holograficznego panelu.

- Ho, ho, ho... - przywitał ją sztampowym tekstem, pijąc oczywiście do jej kostiumu Mikołaja. Jeden kącik jego ust zadrżał niemal niezauważalnie w hamowanym wyrazie rozbawienia.
- Chce pan usiąść na moim kolanie detektywie i opowiedzieć czy był grzecznym chłopcem? - Felipa pokiwała karcąco głową przez co czapka Mikołaja uroczo zsunęła się na jej czoło. Pani adwokat surowym spojrzeniem dała jej znak aby powściągnęła jęzor i pchnęła rozmowę na oficjalne tory.
- Moja klientka chciała przedstawić swoją wersję wydarzeń.
Detektyw włączył kamery i pozwolił Felipie mówić.

- Pracuję jako escort girl w jednej agencji na Bronxie. Wczoraj wieczorem miałam zlecenie dla nowego klienta. Johna... Nazwisko, jeśli znałam, to mi uleciało. Jakimś cudem popieprzyłam ulice. Znaczy... pomyliłam, si? Tak mi się w każdym razie wydaje. Bo ten ochroniarz coś takiego sugerował ale ostatecznie mnie wpuścił. Pytałam czy on ma na imię John i czy to dla niego jestem prezentem. Miałam nawet tort i w ogóle... No i stąd ten strój, część zamówienia. Hombre nie zaprzeczył, pozwolił mi wejść i robić swoje. Po części jest więc to też jego wina, tak mi się zdaje, hm? Trochę potańczyłam, zrzuciłam jakiś łach i wtedy... no coś się zesrało koncertowo. Znaczy... od jakiegoś czasu mój procesor neuronowy walił błędy i wtedy... miewałam potworne zmiany nastrojów. Odkładałam ciągle przeglądy bo nie mam wiecznie dineros, sam pan rozumie detektywie, wy na posadach państwowych też na kokosy pewnie nie narzekacie. W każdym razie elektronika zwiodła i wszystko mi się w głowie pomieszało w jednym momencie.... Miałam wrażenie, że... oni mi chcą zrobić krzywdę. A może chcieli rzeczywiście? Strach mnie ściskał za gardło i dosłownie wpadłam w panikę... Chyba dlatego zaatakowałam tego pierwszego... A jak dołączył ten drugi i zaczął wymachiwać klamką to się na niego rzuciłam... Nie pamiętam dokładnie. Wszystko widzę jak za mgłą.

- Escort girl... - detektyw potarł palcami brwi. - Kerenzikov Boosterware, Link pod Smartgun, dopalacz adrenalinowy, celownik optyczny, tryb ultrafioletu, detektor ruchu... Mam wyczytywać dalej pani de Jesus? Mnie to nie wygląda na standardowe wyposażenie damy do towarzystwa ale na niewielki arsenał.

- Co mogę powiedzieć? - Felipa wzruszyła niewinnie ramionami. - Nie ma pan pojęcia z jakimi typami się czasem muszę użerać...

Nie była pewna na ile glina kupił jej wersję ale nie przedłużał przesłuchania. Zadał jeszcze kilka rutynowych pytań i podziękował za współpracę. Zniknęli oboje, on i pani adwokat, a Felipa na powrót trafiła do chmurnej celi. Bezradność i bezczynność zaczynała ją dobijać. Pierwszy raz przez myśl przeszło, że już stąd nie wyjdzie. Nie kupią tej bajeczki, nie wyznaczą kaucji, nie będzie taryfy ulgowej... Felipo de Jesus, doigrałaś się. Spójrz jak skończyłaś... Ćpunka jak mama, za kratami jak tata... Stałaś się tym czym najbardziej na świecie nie chciałaś się stać.
Opadła na pryczę wlepiając wzrok w nieistniejący punkt na ścianie.
Przez chwilę było jej siebie samej bezdennie żal.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 15-05-2014 o 23:07.
liliel jest offline  
Stary 16-05-2014, 06:21   #104
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Kto zlecił robotę?
Bullet zdzielił profil młodego Azjaty z otwartej ręki. Nie mogło nie zaboleć. Niczym zderzenie głowy z power ciosem boksera. Młody zamrugał oczami. Kto wie, może stracił chwilo słuch w uchu.
- Huan. – wykrztusił.
Ed wzrokiem żądał dalszych wyjaśnień.
- Nasz boss.
Walters wyświetlił trójwymiarowy hologram dwóch twarzy.
- Kto to?
Gangster patrzył przed zapuchnięte oczy na obracające się głowy facetów, których Ed nagrał podczas ich wizyty w budynku mieszkania Felipy.
Walters pochylił się i stuknął rękojeścią pistoletu w kość policzkową młodego. Mało nie zemdlał z bólu. Szczęki jednak nie połamał. Gówniarz miał jeszcze dużo do powiedzenia. Potrzebował chwili by dojść do siebie. No i refleksji, czy to warto tak znosić ból, który nie skończy się przez milczenie.
- Kto to? – ponowił pytanie takim samym tonem jak za pierwszym razem.
- Stary kumpel. – wskazał trzęsącym sie placem na hologram, na oko Waltersa chyba Japończyka. – Z gangu. Dawno go nie widziałem. – dokończył cicho.
Walters zarejestrował ksywę w pamięci. Popatrzył na zmaltretowanego rozmówcę. Przeniósł wzrok na milczącego jak posąg Bulleta. Potem znowu przyjrzał się kitajcowi. Bez ostrzeżenia ogłuszył Azjatę.
- No i co ty na to?
- To nie Rustlersi. – murzyn wydął wargi zniesmaczenia. – Felipa to wyjaśni z szefostwem.
Walters nie ufał żadnemu z poruczników i był mniej optymistyczny. Jednego jednak było łatwo sprawdzić. Potrzebny był Brick.
- Weźmiesz wolne z roboty, nie? Będziesz doglądał tego bajzlu. – kiwnął głową na budynek naprzeciw a potem spojrzał na związanego gangstera. Siedział na krześle z opadłą na piersi głową.
- Muszę się zapytać szefa osobiście.
Ed zrobił zdziwioną minę. Kurwa, serio?
Bullet był niewzruszony.
- Lepiej przyślę kumpla. Wsadzimy tego gnoja do piwnicy. Kumpel będzie czuwał.
- Nie. To ma być ochroniarz Felipy.
Murzyn wystukał do ochroniarza Felipy wiadomość. Niemal od razu przyszedł zwrotny tekst.
- Będzie zaraz.
Tym razem Ed miał kamienny wyraz twarzy. Tylko, że bynajmniej było mu to wszystko obojętne.

Bez słowa zabrał wszystkie swoje rzeczy z kwadrat. Prawie wszystkie. Została tylko ukryta kamera z mikrofonem. Szybko sie okaże czy szef Bricka maczał w tym kutasa, czy może ochroniarz strzelał z dupy służąc kilku panom.

Przed wizytą w więzieniu po drodze miał załatwić kilka spraw. Nowy pokój w hotelu, fotosy Azjatów dla netrunnera, potwierdzenie spotkania z Jorgesternami. Chyba o niczym nie zapomniał.


***



Po otrzymaniu potwierdzenia od Eda, Miracle szybko uporało się z załatwieniem wizyty, oznajmiając spotkanie już na 9:15. Na szczęście zaniepokojony brakiem odzewu od Felipy Brick pojawił się błyskawicznie i Caleb mógł dotrzeć na więzienną Rikers Island o czasie, witany surowym wyglądem budynków więziennych. Według zwrotnej informacji, na to pierwsze spotkanie zgodził się tylko Jorgensten Senior, młody odmówił, albo został przekonany przez ojca. Ciężko stwierdzić.
Po drodze na komunikator przyszła wiadomość od żony.

"Hola carino. Jestem w miejskim areszcie. Jeszcze nie wiem czy wypuszczą mnie za kaucją. Możesz załatwić jakiegoś prawnika? Wiem, że jesteś wściekły ale musiałam tam iść i sprawdzić. Przepraszam."

Fuck! Fuck! Fuck! Fuck! Uderzał ręką w kierownice auta klnąc na głos. Roznosiło go od środka a taki niby opanowany... Wiedziałem-kurwa-wiedziałem. Czemu-baby-nigdy-kurwamać-nie-słuchają-facetów?! Kurwa. Dlaczego?
Spojrzał na kubek kołyszący się na siedzeniu pasażera i twarz lekko mu się rozchmurzyła.
Fuck... już raczej jęknął bezradnie, z akceptacją nowego stanu rzeczy.


***



Zgłosił się w odpowiednie miejsce i został zaprowadzony do pomieszczenia ciągle całkiem klasycznego, z ciężką szybą oddzielającą stojące naprzeciwko siebie krzesła i obudowane po bokach, niczym boksy w jakiejś korporacji. Klasyczne słuchawki zastąpiły douszne, połączone z mikrofonem - lecz nawet to przecież był już zabytek przeszłości. Łatwy jednak do obsługiwania i kontrolowania, bez nowoczesnych dodatków. Caleb usiadł, czekając aż wprowadzą Swena.

Jorgensten się zestarzał. Może nie bardzo, ale te trzy miesiące doprawiły mu kilku dodatkowych zmarszczek. Błędem byłoby zakładać, że się zmienił. Ciężkie spojrzenie spoczęło na nieznanej mu twarzy, nie wywołując szczególnych emocji. Ruchem niby od niechcenia sięgnął po słuchawkę, mocując ją sobie do ucha i opierając ramiona na mini-stoliku, w jaki zaopatrzone zostały wszystkie miejsca. Po bokach boksy były puste, ale sala spotkań ogólnie wypełniona była w jakiejś jednej czwartej. Boss Bezsennych Aniołów nie odezwał się. Czekał.

- Dzień dobry. - Ed nie widział powodu, dla którego miałby nie zacząć rozmowy od grzecznościowego powitania. - Nie znamy się jeszcze, ale zdaje się, że mamy wspólnego wroga. A to by znaczyło, że być może warto tę naszą znajomość zawiązać. Caleb Daft.

Oczy Swena raz jeszcze oszacowały siedzącą przed nim osobę, a jego głowa poruszyła się lekko w potwierdzeniu. Ed dobrze pamiętał to spojrzenie, wcale przez ten czas nie zrobiło się przyjemniejsze.

- Skoro nie mam nic lepszego do roboty, mogę posłuchać bajek - zmarszczył brwi. - Nie przysłali mi nowego w biznesie?

Trafienie do paki chyba podwyższyło mu sarkazm i ironię.

- Każdy jest na tyle młody na ile się czuje. Również w biznesie. - Walters zaśmiał się. - Pozwolisz, że daruję sobie wydumane grzeczności. Moge mówić ci Jorg?

Swen wzruszył na to ramionami.

- To nie jest przypadek, ze razem z Juniorem trafiliście do puszki. Policja w cudowny sposób nie znalazł nagle dowodów. Komuś z zewnątrz zależało na tym. Temu, kto teraz próbuje rękoma beżowych wygryźć teren Aniołom. Temu, kto wprowadza na rynek Bronxu Odlot rozpętawszy tam wojnę. Poznajesz? - pokazał zdjęcie złotego gnata na zamówienie.

Jorgensten nachylił się, krótko kiwnął głową i wyprostował ponownie.

- Na razie nie powiedziałeś nic nowego. Ale ciągle słucham.

- Możemy razem dorwać Zbawiciela i poprzez niego dobrać się do dupy naszego wroga. Chciałbym zaaranżować spotkanie. Anioły zainteresowane współpracą ze Zbawicielem. Sprzątnę delikwenta z pożytkiem dla wszystkich. A druga sprawa, to czy jesteście zainteresowani sojuszem z Rustlersami? Stary porządek jest potrzebny temu miastu.

- Zbawiciel, głupia ksywa - Swen oparł się wygodnie, na twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. - Nie słyszałem. To szef nowych skurwieli? - zabębnił palcami. - Anioły to ja i Junior. Musi wiedzieć, że siedzimy w pierdlu. Zgaduję, że nie przyszedłeś bez pomysłu na obejście tego problemu - jego spojrzenie spoczęło bezpośrednio na twarzy Caleba, drugą sprawę skomentował bezgłośnym "kpisz czy o drogę pytasz?".

- Musi wyłonić się nowy Prezydent. Nowy zarząd. Nowa polityka. Powinien łyknąć. Na razie przede wszystkim koncentruje się na Bronxie. Przejęcie waszych terenów odbywa się równocześnie, ale jak sam widzisz, w zupełnie inny sposób. A co będzie jak już wykosi Rustlersów? Sojusze nie wypływają z przyjaźni. Oficjalnych sojuszy nie trzeba zawierać z tymi na których można polegać. To polityka Jorg. Przemyśl temat. Razem posprzątacie miasto a potem każdy pójdzie w swoją stronę. Silniejszy.

- Nie ucz ojca dzieci rodzić - odburknął mu. - Sojusz nie wchodzi w grę. Cicha współpraca, brzmi o wiele lepiej. Wracając - przestał bębnić palcami. - Jesteś od Rustlersów? Długo szukali wśród swoich takiego białasa? - w tonie Swena chyba pojawiła się odrobina rozbawienia. - Prezydent już się wyłania. Bezsenne nie znikną z mapy, nie tak łatwo - jeśli rozbawienie się pojawiło, to od razu całkowicie wyparowało. - Bardziej mnie ciekawi dlaczego miałby uwierzyć, że Anioły nagle zapragnęły współpracy z nim i jaką rolę ty tu pełnisz.

- Może być po cichu i po ciemku. Nikt z nikim na całe życie do łóżka by nie wchodził. Ja tu nie składam, żadnych propozycji, ani oświadczyn. Ja tylko sugeruję tobie to samo co Rustlersom. Od was zależy czy sie dogadacie. Moja osoba może być wspólnym mianownikiem. Dzięki mnie, nawet nie musiałbyś wystawiać sie na przykrość spotkać z żadnym kolorowym. Lub ograniczone byłoby to do minimum. Dlaczego Anioły zapragnęły współpracy? Mogą wierzyć, że Odlot to przyszłość a Rustlersi to konkurencyjny klub motocyklowy, bez którego miasto byłoby piękniejsze. Może uwierzyć, że nowy prezydent widzi przyszłość w sojuszu z nową wzrastającą siłą Zbawiciela. Nie sądzisz?

Ed podczas rozmowy siedzial do tej pory spokojnie, niemal w bezruchu, z łokciem wspartym o blat stołu a dłonią przykrywając, od niechcenia, usta.

- Sądzę. Bądź nie. - boss Aniołów zmarszczył brwi. - Dwie luki. Ni chuja nie wiem kim naprawdę jesteś, dla kogo robisz i jaki masz interes. Złapiesz niby-Zbawiciela, a tu druga luka: ktoś mnie wyruchał, a ja chcę wiedzieć kto. Może ty? - nachylił się do szyby.

- Nie ja. Dorwiemy Zabawiciela i będzie szansa, żeby się dowiedzieć. Ja też chciałbym wiedzieć, kto za tym stoi. Bo widzisz, wygląda na to, że któryś korp chce mieć w kieszeni nie tylko rząd ale i gangi. A wtedy nie będzie w takim świecie miejsca ani dla Aniołów, ani dla Rustlerów, ani dla mojego pracodawcy. A dlatego nie wiesz kim jest mój pracodawca, bo tak ma właśnie być. - tym razem Ed mówił poważnie bez mrugnięcia patrząc prosto w oczy Jorga przybliżając się również nieco do szyby. - Gdyby miało być inaczej przyszedł by sam lub przysłał kogoś ci znajomego.

- To jak chciał mnie na piękne oczy, to nie mógł przysłać zajebistej dupy? - Jorgensten machnął ręką. - Dobra, brzmi pięknie. Umawiamy tego całego Zbawiciela, zgarniamy go. Jaka twoja rola? - Nagle coś mu przyszło jeszcze do głowy. - Powiedzmy, że nie ty zrobiłeś nas w chuja a on. Nasłał Meksyków. I okaże się na tyle tępy, że przyjdzie na spotkanie?

- Ale przecież ani ty, ani nikt z Aniołów nie wie o istnieniu Zbawiciela i jego powiązaniach z meksykami na twoim terenie. Przecież mnie tu nie było, ani tej rozmowy, tak? - uśmiechnął się lekko. - Nic nie jest pewne Jorg w życiu. Prócz kilku rzeczy, ale za stary jesteś, żeby taki szczyl ja ja tak sie mądrzył przed tobą schowany za pancerną szybą.

- Za stary też, żeby myśleć, że wszystko lepiej wie - Swen zdawał się trochę zmienić, albo jeszcze pozostawał w szoku po aresztowaniu. - Skoro koleś kogoś wrobił i zostaje przez tego kogoś zaproszony - skrzywił się - Ja bym nie polazł. Ty? Wysyła się pionka.

- Ty i Junior to w tym picu przeszłość. Nowy Prezydent, nowe rządy. Pamiętaj, że nikt Zbawiciela z Aniołami nie łączy póki co. Puść famę, że masz kosę z nowym Prezydentem jak chcesz. Anioły to zbyt ważny gracz by wysyłał pionka na spotkanie z szefem gangu. Kto wie, może ten Zbawiciel to taki właśnie pionek. Pamiętaj, że celujemy ukręcić łeb a wygląda na to, że za nim może jeszcze ktoś stać. A jak to zbyt ryzykowne i nie chcesz się w to bawić, to też mi powiedz. Dorwę skurwysyna później. Może Anioły w międzyczasie zdążą rozwiązać swoje problemy beze mnie.

- Najbardziej ryzykowna twoja rola - Jorg wzruszył ramionami. - Czas na rozmówkę się kończy. Zastanowimy się nad tym, jak się z tobą skontaktować?

- Wpłać na konto Domu Zachodzącego Słońca darowiznę dowolnej wielkości. - Ed był gotowy do wyjścia.

Pożegnało go skinienie głowy, wykonane razem z podniesieniem się Jorgenstena z krzesła i ruchem strażnika, który podszedł, aby go wyprowadzić.


***



Przez miasto jechał spokojnie. Włączył muzykę. Musiał się zrelaksować. Nerwy napięte trzeszczały w ryzach. Ależ by miał ochotę zwyczajnie połozyć sie w hamaku z zimną Coroną i powygrzewać na słońcu. Mieć wszystko w dupie. Martwić się o to czy będzie padał deszcz. Stawać przed wyborem piwa w drzwiach otwartej lodówki...

Przejrzał się we wstecznym lusterku. Nowa tożsamość była faktycznie nowa. Działała. Wystawił sie na test i wyglądało na to, że stary Jorg go nie poznał. No niby jak miałby poznać? Rodzona matka nie poznałby juz Eda. A mimo wszystko trochę cykał, że ostatnie pięć lat w gangu przy boku tego starego skurwysyna może wystarczyć, żeby przejrzał nową tożsamość.

Patrzył po ludziach tkwiących jak on w korku. Ktoś oglądał film, ktoś sie malował, ktoś cos czytał. Życie na autopilocie. Inny świat. Jakby kurwa spali. Bez pojęcia, że są produktem. Podzespołem. Plikiem.

Wszedł na komisariat z zatroskaną twarzą. Przeszedł przez detektory broni, wykrywacze wszczepów bojowych. Prześwietlony wypełnił formularz widzenia z Felipą.

- Alfons? – zapytała znudzona, czarna jak noc, ładna, choć kilka funtów za ciężka, policjanta.
- Nie, Caleb. – udał, że nie zrozumiał.
- O! Małżonek. – wypiła czytając holodruk.
- Tak.
- Zaczekaj kochaniutki.
Usiadł wygodnie na niewygodnej ławce poczekalni.

Murzynka wyszła zza lady i kręcąc leniwie okrągłym w granatowych spodniach munduru tyłkiem, weszła do jednego z pokoi na korytarzu.

Ed rozejrzał się od niechcenia po posterunku. Pełno dziwek. Ćpunów. Złodziei. Ktoś składał skargę, gestykulując z obandażowaną dłonią, że wszczepy jego lalki zakleszczyły się. Żądał odszkodowania od producenta. Co za palant. Ed pokręcił głową.
- Daft.
Ale głupi zawsze ma szczęście. Mógł włożyć co innego...
- Daft! – zniecierpliwiony krzyk uprzytomnił mu, że to do niego.
- Tak?
- Widzenie z de Jesus.
De Jesus.
De Jesus-Daft brzmiałoby lepiej.
Nie.
Felipa Walters. Felipa de Jesus-Walters.
Dokładnie.
Wszedł do pokoju widzeń.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 16-05-2014 o 06:25.
Campo Viejo jest offline  
Stary 16-05-2014, 14:37   #105
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Gdy zaparkowali pod blokiem Mik z ulgą puścił trzymane kurczowo uchwyty motocykla. Nigdy nie przepadał za jednośladami. Rozprostowując kości odprowadził wzrokiem Psyche wchodzącą do klatki schodowej mieszkalnego molocha. Świetny tyłek, trzeba jej przyznać. Możliwe, że nie całkiem naturalny, ale co z tego?
W tej chwili bardziej go jednak interesowało to, co siedziało w jej głowie. Historia o dzieciakach nie ruszyła jej zupełnie, rozbijając się o mur chłodnego profesjonalizmu. Czy była jedną z tych, którzy psychologicznie upodobnili się do AI? Pozbawioną emocji maszyną na korporacyjnej smyczy?
Co bardziej go niepokoiło, to podobna reakcja Rose.

Czy to Mik stawał się nieprofesjonalny dopuszczając, by kierowały nim uczucia? Te podstępne siły, trzymane dotąd w karbach przez codzienne rytuały? Co sprawiło, że budowany latami mur niewrażliwości zaczynał kruszyć się i pękać?

Zawsze podziwiał AI, tak podobne człowiekowi a zarazem tak różne. Ich zdolność do kierowania się wyłącznie rozsądkiem, bilansem strat i zysków, bezkompromisowe dążenie do celu. Po co jednak zwyciężać nie mogąc odczuwać satysfakcji z wygranej?
Nigdy nie umiał wyzwolić się od pragnień. Także tych przyziemnych, jak chęć bycia kimś, łaknienie blichtru i sławy.
Próżność? Na pewno.
Grzech pychy? Być może.
Przysiadł na motocyklu i napisał do Goodmana:

"Dzień dobry Max!
Moje prace są gotowe do odebrania z Bronx River Art Center. Przyślijcie paru silnych chłopa, bo ważą nawet do stu kilo. Portier jest powiadomiony. Zamówienie specjalne dostarczę osobiście jutro. Myślę, że się spodoba.
PS: Zastanawiałeś się nad performancem?
Pozdrawiam serdecznie,
Mik Maroldo"


I pyk, wysłane. Dwa razy dla pewności. Mik wiele sobie po tej wystawie obiecywał, także finansowo.
A właśnie, kasa! Raport dla Dirkauera! Ale najpierw trzeba obejrzeć dokładnie motor Psyche.
Pogapić się na przechodniów.
I jeszcze pogrzebać butem w śniegu.
Jednym słowem odwlekał to jak mógł, lecz w końcu westchnął, zebrał się w sobie i wyklepał wiadomość do szefa:

"Dzięki za info.
Kasa poszła głównie na przekupywanie Rustlersów, ale to już raczej mamy za sobą, zatem więcej tego typu wydatków nie będzie.
Łącznie 8000 E$ za adresy, kontakty i bardziej szczegółowe informacje o strukturze gangu, informacje o Free Souls (nasza legenda brzmi tak, że FS to nasz wróg i przeciw nim szukamy sojusznika w postaci The Rustlers) oraz za ustawienie spotkania z Jinem bez mówienia mu wcześniej kim jesteśmy (nie było to łatwe, gościa co dzień próbują zabić, ukrywa się, trzeba było poręczeń bliskich mu osób, by zgodził się pomówić z Rose). Reszta wydatków - jakieś trzy stówy - to najem garażu, taksówki i obiad z informatorką.
Pozdrawiam,
Mik Maroldo"


Bilans strat i zysków, dla niektórych tylko to się liczyło.


EL CHICANITO


- Yo nigga's - BigJ przywitał ich nie wstając i wskazując miejsca naprzeciwko. - Widzę, że zamiast sztywniaka przyprowadziłeś laseczkę. Nieźle, postępy miło widziane.
- Japoniec obraził się za plaskacza i przysiągł ujebać przy następnej okazji Meatboyowi łeb tą swoją kataną, więc musieli go wycofać - roześmiał się Mik witając z Rustlersami. - To jest Marlene. Też wolę ją - dodał siadając.
- Niezła chica - latynos z kolei wstał i wyszczerzył się, klapiąc miejsce tuż obok siebie. - Jestem Alecto, siadaj obok maleńka.
To ostatnie trochę nie pasowało, bowiem Psyche-Marlene była od niego najzwyczajniej w świecie wyższa. Może nie dużo, ale jednak.
Zbliżyła się kołyszącym krokiem, odrzuciła dredy na plecy obliczonym na odpowiedni efekt ruchem i uśmiechnęła się do latynosa, siadając obok niego bez krępacji. Szepnęła mu do ucha, żeby nie przerywać wypowiedzi Mika.
- Zaczniesz macać, a wytnę ci wątrobę.
- Hej, maleńka, rączki mam tutaj - Alecto uniósł dłonie w oburzeniu, mrugając do Marlene.

Ostatni z Rustlersów, Jay L, nic nie mówił, odpowiadając tylko na powitanie i przedstawienie. Przyglądał się im uważnie. Mik znów zebrał spojrzenia, na szczęście niewiele - pub o tej porze świecił pustkami.

- Radzę ci nosić okulary i czapę, bro - BigJ skrzywił się. - W nocy Bloodboys zaatakowali. Ktoś im doniósł gdzie jest boss i nas dorwali. Szczęście, że nie jesteśmy takimi ciotami jak The Cribs. Chodzą słuchy, że blaszaki zaczynają z tymi nowymi kurwami współpracować. Co masz dla nas?
- Na początek dane z holo Garrego. Był dobrze zabezpieczony, ale go rozpracowaliśmy - Mik wyświetlił ekran holo i przesłał BigJ-owi plik. - Sprawdźcie numery z listy połączeń czy nie miał u was wtyk. Meatboy oberwał?
BigJ spojrzał poważnie na Maroldo, odbierając ze skinieniem plik z danymi.
- Sprawdzimy to, dzięki. Boss nie jest w dobrym stanie, jeszcze nie wiadomo czy z tego wyjdzie - dodał, krzywiąc się. Siedząca naprzeciwko niego Psyche dostrzegła lekkie drganie pewnych mięśni, delikatny ruch gałek. BigJ nie był wielkim kłamcą i wydawało się, że teraz nie dzieli się z nimi pełną prawdą.
- Możemy załatwić najlepsze lecznicze nanoboty - zaproponował Maroldo. - Na miejscu lub w szpitalu, dyskretnie i z zapewnioną ochroną.
- Jeśli nasze nie dadzą rady, to wasze też nie - BigJ skrzywił się mocniej i machnął ręką. - Co będzie to będzie, Rustlers się nie poddadzą.
- Wolimy nikogo nie dopuszczać do miejsca, kumasz, nie? - Alecto wtrącił się, bębniąc palcami o stół, bo Marlene znajdowała się całkiem blisko, a on chyba nie był z tych co zwykle trzymają ręce z daleka.
- Jasne - skinął głową Mik. - Mam nadzieję, że wyżyje. Jak następnym razem będziecie w opałach to dzwońcie, chłopaki, key? Mieszkam tu, na dzielni, może zdążę z odsieczą. A jeśli nie, to mogę załatwić dobrych i dyskretnych chirurgów, same nanoboty to czasem za mało. A, słuchajcie, to wy wbiliście wczoraj na chatę do Hardinga?
- Jeśli macie fotki, możemy podrzucić głowy Bloodboysów - Psyche poszła w tym kierunku. - Jako gest dobrej woli i chęci współpracy. Jak zobaczą, że nie idzie tak łatwo, to może ich zapał zdziebko ostudzić.
- O chuju Hardingu wiesz z tego holo? - spytał BigJ - Chcieliśmy mu kilka pytań zadać, ale ta kurwa już nie żyła. A ci go zajebali nam spieprzyli, sprzed nosa, czaisz?
- I tak The Cribs już żrą kwiatki od dołu, teraz ich członkowie to bardziej Free Souls - pierwszy raz odezwał się trzeci z nich.
- Bojowa jesteś - Alecto wyszczerzył zęby do Psyche. - Możemy podrzucić wam kilka namiarów. Z tymi pierdoleńcami mamy do czynienia od bardzo dawna. Mogą się nie spodziewać, że dobrze gryziemy…
- Nie tak prędko, Al. Nie siedzą w jednym miejscu. Zdjęcia się znajdą - BigJ wzruszył ramionami - nie wiem tylko jak patałachów szybko znaleźć. Pewnie najłatwiej w ich klubach, te pojeby bez dnia ćpania i imprezowania nie przeżyją.
- Dajcie jakiś adres, wpadniemy na którąś z ich imprez - wyszczerzył się Mik - jestem w ich typie to mnie wpuszczą - dodał, po czym się zamyślił. - Ale co mówicie o Hardingu? Że ktoś go sprzątnął i wam nawiał? Ja o jego śmierci wiem od mojej znajomej u Jin-Tieo, ale czemu jego ludzie mieliby przed wami zwiewać? - Podrapał się po łysym łbie, autentycznie zbity z tropu.
- Wątpię, że to nasi, bro - BigJ podrapał się po łepetynie. - Niby czarni, ale mord nie idzie skojarzyć. Ciuchy też chujowe, dziar brak. To nie nasi, mówię ci. Dwóch ich było, coś z sejfu zdążyli buchnąć.
- Może jacyś najemnicy Jina? - Zastanawiał się na głos Maroldo. - Nie wiem czemu przed wami zwiali, ale słyszałem co tam znaleźli. Podobno dzieciaki. Dzieciaki ze wszczepami. Zabraliście je?
- Mając twarz i nazwisko da się każdego znaleźć - cicho powiedziała Marlene w kierunku Alecto, nie przerywając rozmowy Mika i BigJ’a - To kwestia czasu. Podasz mi je? - Miała najwyraźniej nadzieję przy tej okazji uzyskać jego numer.
BigJ zmarszczył brwi.
- Coś dużo wiesz, metalowy. Nikomu o tej akcji nie opowiadaliśmy ze szczegółami - Alecto, który już nachylał się do Marlene, zastygł, zerkając na Maroldo. Jay L uśmiechnął się pod nosem. - Na pewno nie o dzieciakach. Czyżbyś znał tych kolesi? - jego ton zmienił się na groźniejszy.
- Opowiadała mi to Felipa - odparł cyborg. - Ta gorąca latynoska dupcia, kojarzycie pewnie. Nie wspomniała kto załatwił Hardinga, twierdziła, że jej samej tam nie było. Myślałem, że to wy, bo mieliście jego adres od Garrego. Jeśli nie wy i nie ludzie Jina to ktoś od niej. W każdym razie przesłuchali Hardinga nim go kropnęli. I ponoć eksperymenty na dzieciakach zlecał im jeden skurwiel od nas z firmy, kręcący na boku z Free Souls. Zdrajca, którego tropimy. Muszę mieć dowody, żeby cwela udupić. Najlepsza byłaby kopia nagrania z przesłuchania Hardinga, ale skoro wy jej nie macie, to muszę znaleźć tamtych. Ale wszczepy i wszystko co tam znaleźliście też muszę obczaić, key? Nie zabrać, tylko zbadać. Na wszczepach się znam. Będę mógł stwierdzić skąd wyszły i co te cwele knuły.
- Felipa? - BigJ warknął. - A to suka.
- Jak na moje to ona kręci na boku, niby nie chce wtrącać się do przywództwa, ale swoje robi - Alecto wydawał się mniej podniecony tą informacją. Zwrócił się ponownie do Marlene. - Zdjęcia prześlę później, bo muszę jakieś wygrzebać. Fajnie by było, jakbyście trzepnęli jakiegoś porucznika Bloodboys. Nie tak trudno dotrzeć do nich jak do szefów, a ważni są. Krwawą Merry, Buzza albo tego, jak mu tam… ja pierdole te ich ksywki… TechNicsa. Banda pojebów, jak nic.
- Nic nie musisz - Jay L chyba nie lubił Maroldo, krzywił się jak na niego patrzył. - To, że z wami gadamy, nie znaczy, że się lubimy, ya?
BigJ się roześmiał, nie miał takiej spinki. Chociaż sądząc ze spojrzenia, Felipa miała przejebane.
- Ty myślisz, że my speców od wszczepów nie mamy? Gościu, my tu działalność od dawna prowadzimy. Kumasz? Jakieś pierdolone wszczepy to pryszcz. Skoro Meatboy was nie ujebał od razu, to pomóc sobie możemy. Zasady tej pomocy muszą być jasno określone. Żeby się tu jakieś białasy po naszej dzielni nie pałętały. Kumasz?
- Spox - Mik pokiwał głową po czym spojrzał na Jay L-a. - Musieć nic nie muszę, key? Ale jak chcecie, żeby tego cwela spotkała zasłużona kara to ja jestem jedynym człowiekiem, który może to sprawić. Ale potrzebuję zrobić zdjęcia i zeskanować wszczepy. Speców może macie, ale nie sprawdzicie czy plany wszczepów zostały wykradzione z naszej firmy. U nas jak u glin, niestety - skrzywił się. - Musisz mieć jakiś dowód na faceta, nim go zgarniesz do piwnicy i zaczniesz wyłamywać mu palce.
- Gościu, ale na chuj nam wszczepy? - BigJ spytał podniesionym głosem, kręcąc głową. - Nie byliśmy tam po wszczepy. Wojny nam nie wygrają.

Psyche stężała podobnie jak Alecto, rozluźniając się razem z nim. Maroldo grał w niebezpieczną grę, starała się przekazać mu wzrokiem swoje odczucia. Napotkał jej spojrzenie i odpowiedział swoim, zdającym się mówić "Luzik niunia, wiem co robię a przynajmniej tak mi się wydaje."
Docenił to, że będąc nową w sprawie, zostawiła mu gadanie, skupiając się na nazwiskach. Udostępniła na holofonie wizytówkę, pozwalając ją ściągnąć Rustlersom przy stoliku.
- Będę bardzo wdzięczna za zdjęcia. Jeśli mogę wam w czymś jeszcze pomóc, walcie śmiało - uniosła kącik ust w uśmiechu i żartobliwie pogroziła palcem - Tylko bez wulgarnych myśli, panowie!
- Och dziecino, ranisz moje serce takimi oskarżeniami - Alecto mrugnął do niej, wysyłając swój numer. - Przynieś mi śliczną główkę, a padnę ci do stóp.

Maroldo mimowolnie prychnął słysząc odpowiedź Latynosa, ale po chwili spoważniał przenosząc wzrok na BigJ-a.
- Wam wszczepy na nic - zgodził się z Murzynem. - Mówię tylko, że jeśli pomożecie mi zdobyć dowody w sprawie tego świra to potem przesłuchamy go razem. Może sporo wiedzieć o Free Souls. To samo się tyczy Zbawiciela jeśli go dorwiemy. My chcemy informacji, ale nie chcemy ich zatrzymywać dla siebie. To jasne zasady o które prosiłeś, co nie? Wymiana informacji. Może wspólne akcje. Łupy wszystkie dla was. Nie wiem tylko czy bez szefa jesteście zdolni do dużej akcji, bo jedną taką planuję.
- Ta ta srata, mówię kurwa, że nie mamy wszczepów - BigJ machnął ręką, jakby powtarzał oczywistości, chociaż nie powiedział wcześniej tego wyraźnie. - Z bachorów musiałbyś z łba im wyrywać, aż tak pojebany jesteś?
- Lepiej byście nie planowali nic na naszym terenie bez naszej zgody - Jay L ostrzegł, wcale sympatii to Mech-heada nie nabierając w trakcie tej gadki.
- Jeszcze co nieco umiemy ugryźć, wczoraj widziałeś - dodał Alecto z uśmiechem.
- Mam nieinwazyjny sprzęt diagnostyczny - westchnął Mik. - Nie muszę krzywdzić dzieciaków, by sprawdzić co mają w głowach a może im pomogę, key? Dobrze, że macie ząbki, bo jest co gryźć - również się uśmiechnął. - Jebane danie główne, nie przekąska jak wczoraj. Trzy mety Free Souls, chłopaki. Znam adres jednej z nich, nawet zwiedziłem ją szpiegowskim robotem. Pozostałe dwa zna Felipa i może Jin-Tieo. Ona gdzieś zniknęła, więc musimy skontaktować się z Jinem. Macie numer do niego lub kogoś z jego ludzi?
BigJ wydawał się chwilę namyślać, co było mocno widać na jego twarzy. Był ważniejszy od zwykłego cyngla, ale nie aż tak ważny, żeby samemu podejmować decyzje na szerszą skalę.
- Te dzieciaki to w sumie sam problem, tyle, że chcielibyśmy wiedzieć po co ten chuj je hodował. Jedno z nich zostało przez naszych rozpoznane, wyobraź sobie - skrzywił się, ale nie dodał nic więcej w tym temacie. - Mety Free Souls, powiadasz? Jeśli masz dowody na to, że tam te jebańce siedzą, to od razu moglibyśmy skopać im dupy. Do Jina ma boss, ja mam do Hana tylko. I jego ludzi. Zajebiście trudno stwierdzić, kto teraz dla JT pracuje, kumasz? Niby kurwa nikt, a trochę wszyscy. Dla mnie to dupek co nas dyma na kasę, ale kumaty dupek. Gorzej, że stoi bliżej Wściekłego. Wczoraj się spotkali, potem wpadli Bloodboys i chuj, niewiele wiemy.
Psyche ponownie odniosła wrażenie, że Murzyn tu nie mówi wszystkiego, zresztą Maroldo także trochę mógł to podejrzewać. Cóż, bliskimi kumplami w końcu nie byli.
- Możemy dać wam zerknąć na jednego z dzieciaków, w ramach przysługi.
- Key. Marlene, skoczyłabyś po mój skaner? - Podał jej kluczyk do szafy w pracowni. - To blisko, obrócisz w kwadrans.
Psyche rzuciła Maroldo spojrzenie z gatunku “jeszcze o tym pogadamy i to bardzo poważnie”. Wstała i posłała całusa Rustlersom.
- Zobaczymy się później, podrzucę wam to i zajmę się innymi ważnymi sprawami. Wiedzy o wszczepach nie mam dużej.
Wzięła kluczyk i udała się na parking, zostawiając mężczyzn samych.
Mik zaś pobębnił palcami w stół, zastanawiając się nad słowami BigJ-a.
- Ta meta, którą obejrzałem to magazyn, z pozoru legalna firma. Dwóch strażników, mnóstwo alarmów i kamer. W środku jest bardzo mocno zabezpieczona i wychłodzona sekcja. Nie wiem co w niej jest, może przejście do ukrytej w podziemiach fabryki Odlotu a może tylko serwery - wzruszył ramionami i wywołał ekran holo. - Sami sobie obczajcie plan i nagranie z drona. Jak sądzicie, że to dobry pomysł to odezwijcie się do Hana. Dowiedzcie się co ustalili bossowie. Albo dajcie mi numer to ja się odezwę. Najlepiej byłoby uderzyć na wszystkie te trzy miejscówy naraz, Han też się przyda.
- Do Hana, boss nas zabije - roześmiał się BigJ. - Z Jinem podejrzewam się by dogadali, gdyby nie było tego wściekłego żółtka.
- Co oznacza, że nie jesteśmy chętni dać ci numerów - wyjaśnił Jay L, uśmiechając się kwaśno. - Nie bez porozumienia z szefem.

Meatboy był może sprawnym porucznikiem, ale wydawało się, że trochę ubezwłasnowolnił swoich podopiecznych, przynajmniej tych tutaj. Ewentualnie ci faktycznie nie pałali wielką chęcią współpracy z Mikiem i tym kto za nim stał.

- Nie kochają się ci wasi szefowie - Mik stwierdził rzecz oczywistą . - Też bym wolał gadać z Jinem, ale mam z nim kontakt tylko przez Felipę a ją gdzieś wcięło. Czyli co? Czekamy aż Meatboy odzyska przytomność? Key, to poczekamy. Tymczasem przyczajcie się a my poszukamy Felipy. Jak podrzucicie nam fotki to spróbujemy zgarnąć z Marlene kogoś z Bloodboyów. Jeśli nic się nie zmieni to chcielibyście w nocy sprawdzić z nami ten magazyn?
- Daj więcej info o miejscach - burknął Jay L, a BigJ machnął ręką. - Co ustalą, to przekażemy. Nie pójdziemy na żadną melinę, nie mając pewności, że należy do tych co trzeba.
- Ludzie stali się baaaardzo drażliwi, kumasz? Alecto podrzuci cię do dzieciaka, jak wróci lasencja. Browca? - Główne interesy zdawały się być załatwione. Picie piwa było typowym pokazaniem, że mimo sytuacji podbramkowej, ciągle jesteśmy na widoku i się nie boimy. Przynajmniej w zamierzeniu.
- Jasne. Ale małego - uśmiechnął się cyborg. - Na służbie jestem czy coś w ten deseń.
- Całkiem niezła dupeczka - zauważył po raz kolejny latynos. - Szkoda, że taka drażliwa.
- Wyzwolona - pokiwał głową Mik. - Z takich co się oburza jak patrzysz na jej tyłek, ale jak będzie miała chętkę to sama cię zgwałci. Więc nie trać nadziei, bro - wyszczerzył się do Alecto.

Popijając piwo gadali o dupach, pozostając w tematyce skutecznie jednoczącej nawet bardzo różnych samców, przynajmniej tych hetero. Przy czym Mik nie omieszkał wspomnieć o oryginalnym stroju Felipy w jakim spotkała się z nim nocą. Wywołało to ogólną wesołość i żartobliwe komentarze. Rustlersi prócz Jay L-a wręcz się rozluźnili. Alecto tłumaczył właśnie, że Mik mógł odpowiednio ustawić samochodowe lusterko by mieć lepszy widok, kiedy do pubu wróciła Marlene.
Przekazując cyborgowi pudło nieoczekiwanie cmoknęła go w policzek.
- Skończ z nimi szybko, Key-Hedzie, porozmawiamy... - wymruczała lubieżnie.
- Key - odmruczał, poniewczasie gryząc się w język.
Marlene wyszła a Mik uśmiechnął się sam do siebie.
- Odleję się i możemy lecieć - powiedział do Alecto.

"Key-hedzie"
Mogła nie mieć ludzkich uczuć, ale przynajmniej miała poczucie humoru. To w sumie ważniejsze.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 16-05-2014 o 14:55.
Bounty jest offline  
Stary 16-05-2014, 18:04   #106
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nikt nie był zachwycony tym co się działo. Pewnie dlatego puszczały im nerwy. W czasie jazdy do baru Ann i Remo milczeli zajęci swoimi sprawami lub myślami.
Dziewczyna przejrzała nową wersję umowy przekazanej przez Aleksa i dokładnie przyjrzała się poprzedniej.
Tak jak sądziła można się było z tego całkiem bezboleśnie wyplątać. Dla ojca miała zamiar dalej ciągnąc to śledztwo, ale nie widziała powodu by się narażać robiąc to oficjalnie. Ludzkie życie i bezpieczeństwo jej rodziny nie było warte tych kilku tysięcy. Dość już miała problemów ostatnim razem z powodu nieodpowiedniego zlecenia, by ryzykować po raz drugi.

Gdy dotarli do wybranego przez hakera baru dziennikarka rozpoczęła wypowiedź. Zdecydowanie nie wzbudziła w Azjatce zaufania, a jej zachowanie wydawało się podejrzane. Zwłaszcza w zaistniałych okolicznościach.
Wysłuchawszy jej Ann, która nadal nie zrezygnowała ze swojego kamuflażu, wzruszyła ramionami:
- Nigdy nie wierzyłam w takie teksty - Powiedziała sucho, całkowicie bez emocji. - Jesteś albo mocno naiwna, albo wyjątkowo przebiegła. Powiedz konkretnie co masz do powiedzenia na temat zabójstwa pana Tomkinsa. Jeśli się okażę, że mówisz prawdę możemy się dogadać, ale jeśli kręcisz naprawdę pożałujesz.
- Nikt mi nie wierzy - mina dziewczyny natychmiast posmutniała. Jessika przeczesała palcami włosy. - A ty jeszcze grozisz. To niemiłe, wiesz? - wyprostowała się bardziej. - Chcę pomóc. Sobie i wam. Nic nie tracicie, możemy nawet spisać wszystko na piśmie.
Nie wyglądała na chętną do zdradzania wszystkiego ot tak, nie była aż tak naiwna.
- Słuchaj Jessika, a czemu podeszłaś akurat do nas? - spytał trochę zaciekawionym tonem James.
- Bo jako jedyni podjechaliście pod jego dom - powiedziała cicho i smutnym tonem. - Nie wiem czy pan Tomkins miał rodzinę, ale prócz was były tylko służby. Uznałam, że musicie być rodziną lub chociaż przyjaciółmi, którzy nie pozostawią tej sprawy ot tak sobie. I wiem doskonale, że policja nic mi nie powie - Mayers przygryzła górną wargę, wyglądając na zmartwioną. Emocje przepływały przez nią falami i uwidaczniały się nie tylko na twarzy, ale w także każdym ruchu dziewczyny.
- Nie muszę być miła. - Ann wzruszyła obojętnie ramionami. - To ty chciałaś nam coś powiedzieć, a teraz właśnie zaczynasz kręcić. Kiedy w koło giną ludzie bawienie się w Wersal jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę. Czego więc oczekujesz za podzielenie się swoimi informacjami?
- Kręcić? - spytała zdumiona i potrząsnęła głową. - Nigdzie nie zaczęłam kręcić. Chciałabym tylko otrzymać informacje o postępach w śledztwie. Nic poza tym. Ja sama wiem tylko trochę, ale i tak nie chciałam tam mówić. Policji mogłaby się moja wiedza nie spodobać. No i tamto osiedle! Niesamowite, że zabójcy udało się przekraść przez te wszystkie kamery.
Azjatka usiadła wygodniej i popatrzyła na Jessike uważnie:
- To nasuwa mi pierwsze ciekawe pytanie: Jak udało ci się dostać na teren Inner City. I skąd wiedziałaś co się tam stało tak szybko? - Ann doskonale pamiętała z poprzedniej akcji jak trudno było dostać się na strzeżone osiedle bez zaproszenia. Zastanawiała się teraz jak udało się to dziewczynie.
- Reportaż o najlepszej w mieście, całodobowej lecznicy dla zwierząt - powiedziała jakby zawstydzona, patrząc w stół. - I już mówiłam, że trochę… usłyszałam co nieco… - zaczerwieniła się, wspominając słowa o podsłuchiwaniu gliniarzy. - Ale wszystko w dobrej wierze! - dodała szybko, unosząc wzrok.
- Ja jej wierzę - Remo odezwał się po dłuższym czasie. Bujał się na krześle, nie spuszczając wzroku z Jessiki. - W to, że jest dziennikarką - sprecyzował. - Poważnie starczy ci obietnica, że jak się czegoś dowiemy w sprawie morderstwa, to mamy dać ci znać? - uniósł brwi, trąc brodę. - Dla mnie to uczciwa wymiana, o ile złożysz identyczną obietnicę - spojrzał na twarze pozostałych członków tego dziwacznego spotkania.
Ann wzruszyła ramionami i powiedziała krótko:
- Ok. Może być.
Daniele otarła oczy raz jeszcze, trzymana przez nią chusteczka była całkiem mokra.
- Ja… chyba nie dam rady… wziąć udziału w tym śledztwie - chlipnęła i wzięła głębszy oddech. - Chcę się jednak dowiedzieć, więc i ja się zgodzę.
Jessika posłała jej smutne spojrzenie i skinęła głową. Unikała patrzenia na Ann, dziewczyna mimo, że najmniejsza, wzbudzała w niej najwyraźniej zwyczajny strach.
- Teraz to się boję, że będę miała przerąbana za to, że tak mało wiem - przygryzła wargę, rumieniąc się wyraźnie. - W każdym razie. Jak już mówiłam, zwą go "Zombiakiem", a to dlatego, że używa… stosuje… - zamilkła na chwilę, zbierając się w sobie, zanim kontynuowała. - Zabija przy użyciu utylizacyjnych nanobotów. To takie małe robociki, one po wykonaniu zadania całkowicie znikają, zupełnie bez śladu. Wbija je w podstawę czaszki swoich ofiar. Nie wiem jak było tutaj, nie widziałam ciała, ale to co słyszałam to sugerowało.
Przełknęła ślinę, obserwując ich reakcję, ale jeszcze nie dała dojść do słowa.
- Nigdy nie zostawia śladów. A zabija już prawie od roku, na całym świecie. Te nanoboty to jego znak charakterystyczny. Ewentualnie to jakiś jego naśladowca… ale sama nie wiem. Ostatnio zabił miesiąc temu, w New Jersey, czyli zaraz obok. Ja zauważyłam coś jeszcze. Wszyscy, których zabija, są albo wyróżniającymi się osobowością albo podziwianymi w swoim środowisku ludźmi. Pan Tomkins też taki był prawda? Osiągnął tyle bez niczyjej pomocy.
- A jak się o nim dowiedziałaś? I tylu rzeczy o nim? - spytał zaciekawiony glina.
- Jestem dziennikarką - odpowiedziała po prostu. - To moja praca, potrafić dotrzeć do informacji. Inaczej nie miałabym czego szukać w tym zawodzie - skrzywiła się.
- Kto zginął w New Jersey? - Spytała Azjatka mimowolnie zainteresowana kierunkiem w jakim podążyła relacja Jessiki.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 22-08-2014 o 22:26.
Eleanor jest offline  
Stary 16-05-2014, 20:06   #107
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
- W sumie racja. Pojedzie pani za Remo dobrze? - powiedział do reporterki wskazując na charakterystyczną maszynę komputerowca.
Kye posłał mu wściekłe spojrzenie.
- Na detektywa to się nie nadajesz - rzucił mu. - Już lepiej posługuj się kolorem skóry.

James spojrzał zaskoczony na nagły wybuch Remo. Zdziwienie było widać po uniesionych brwiach. Nie bardzo wiedział o co mu chodzi. W końcu roześmiał się obracając sprawę w żart.
- Biały do czarnego po kolorze? Żartujesz? Takie sprawy raz dwa kończą się w sądach z oskarżeniem o dyskryminację na tapecie. - spojrzał nieco poważniej choć wciąż się uśmiechał. - A detektywem nigdy nie chciałem być nawet jako chłopak. I nadal niezbyt mnie pociąga ten zawód. - wzruszył obojętnie ramionami.
- Teraz jesteś detektywem - Murzyn zbliżył się, patrząc Shelbemu w oczy i mówiąc głośnym szeptem. - Naucz się hamować jęzor. To nie zabawa, ludzie giną. Szybko jej zaufałeś. W dupie mam, że masz gdzieś swoje bezpieczeństwo, ale obcym o mnie lub Ann ani pary z ust obcym. Od nazwisk zaczynając.
Wskazał brodą na dziennikarkę, klepnął byłego glinę w ramię i ruszył do swojego wozu.
Azjatka też podeszła do Jamesa:
- Nie po to ubieram się w pochmurny dzień jak idiotka w słoneczne okulary, by ktoś mnie dekonspirował - Powiedziała tonem zdecydowanie spokojniejszym niż harkera, ale też można w nim było wyczuć niezadowolenie. - Ta reporterka jest podejrzanie chętna do dzielenia się informacjami. To bardzo dziwne jak na reportera. I wyjątkowo naiwne. Nie wierzę, by była taka głupia na jaka się zgrywa, a więc albo coś chce od nas wyciągnąć, albo jest podstawiona. Nigdy nie ufaj tym, którzy chcą ci coś dać za darmo. - Zakończyła sentencjonalnie i ruszyła szybkim krokiem do samochodu Remo.
Krótka droga minęła w milczeniu. Remo poświęcił ją na czytanie umowy i sprawdzanie Jessiki Mayers.

***

- Przydałaby się lista wszystkich zabójstw, dat, miejsc i ofiar - Kye przestał się bujać, spojrzenie pozostało skierowane na dziennikarkę. - Scott był finansistą, dorobił się, zgadza się. Bogactwo to powód? - bardziej zastanawiał się na głos niż pytał.
Czoło Jessiki zmarszczyło się w zamyśleniu, gdy przypominała sobie nazwisko.
- Malkolm Alexander - powiedziała. - Przerażające co w ostatnich miesiącach stało się z tą rodziną. Jego siostra zginęła w wybuchu w Corp Tower - paplała szybko. - Był dość sławnym inżynierem, pracował chyba nad ulepszeniem metra pod Nowym Jorkiem. Prześlę wszystko co mam o byłych zabójstwach, prosiłabym jednak nie upubliczniać tego. Niestety i tak nie mam podejrzanych - westchnęła. - Być może bogactwo. Ktoś eliminuje konkurencję?
- Rozumiem, że nie odkryłaś innych powiązań między tymi ludźmi. - Raczej stwierdziła niż zapytała Ann. Nie okazała też większego zainteresowania słysząc nazwisko Alexander. - Rozumiem, że dostaniemy pełen wykaz zbrodni, które badałaś, czy możesz jednak powiedzieć czy są tam jakieś przypadki na terenie Nowego Jorku lub okolic?

- Wątpię by samo bogactwo czy pozycja były powodem samym w sobie do wysłania kogoś takiego. Może bogaczy jest mniej niż szaraczków ale nadal jest ich sporo. Musiało być coś jeszcze ale bez tej listy to możemy zgadywać do jutra i dłużej - wzruszył ramionami James. - Ponadto zabójcę mogą wynajmować różni ludzie i prócz osoby zabójcy różnych spraw nie musi nic łączyć. - zamilkł na chwilę i zastanawiał się jakby szukając czegoś w pamięci. Po chwili znów się odezwał. - No ale tak działają w miarę standardowi zabójcy. Że tak powiem klasyczne wolne cyngle. Trochę inaczej jeśli to sam zabójca ma motyw i sam wybiera sobie cele ewentualnie poprzez stałego pośrednika który mu dobiera i wysyła zlecenia. Wówczas może w grę wchodzić motyw subiektywny, wręcz osobisty, co może zakrzywiać osąd i dobór celów. - rzekł swobodnym i lekko zaciekawionym tonem. Na koniec zaś uśmiechnął się i dodał nieco weselej. - No ale to taka ogólna policyjna teoria. Każda następna sprawa jest indywidualna i może ją potwierdzić albo obalić. - powtórzył ulubiony tekst jednego ze swoich nauczycieli z Akademii Policyjnej. Uśmiałby się pewnie jakby wiedział, że jeden z jego byłych studentów cytuje go teraz dosłownie po latach.

- Hmm… - Ann skwitowała wywód Shelbiego i popatrzyła na dziennikarkę. - No więc co z tymi przypadkami w NYC?
Jessika pokręciła głową.
- Ten jest pierwszy, a w okolicy tylko ten z New Jersey. Jeśli dobrze pamiętam to pół roku temu wydarzyło się coś także w Philadelphii, to miejsce najbliższe tego. Poza tym na zachodnim wybrzeżu, Europie, Brazylii, nawet Chinach. I Australii.
- A co dokładnie usłyszałaś z rozmowy policjantów. Postaraj się powtórzyć jak najdokładniejszy cytat. - Cierpliwie poprosiła Azjatka.
- To nie tak, że mogłabym wszystko powtórzyć - popatrzyła na Ann i szybko odwróciła wzrok. - Wyławiałam to z ogólnej komunikacji policyjnej. Raportowanie zgłoszenia w Inner City, powiadomianie o martwym mężczyźnie, takie tam. Komunikacja słabo działa, więc korzystają z wiadomości… - nieszczególnie chciała o tym mówić, szczególnie o sposobie w jakim te informacje zdobyła.

Ann nachyliła się do przodu:
- Posłuchaj mnie laluniu uważnie. - Powiedziała chłodno - Nie będziemy się bawić w kotka i myszkę. To co do tej pory od ciebie usłyszałam to idiotyczna historyjka o rzekomym seryjnym mordercy. Albo będziesz odpowiadać konkretnie i dasz mi jakieś dowody na potwierdzenie twojej historyjki, albo wychodzę i nie chcę więcej cię widzieć na swojej drodze. Jak na razie straciłam tylko przez ciebie czas.
Teraz chyba przesadziła. Mina Jessiki stwardniała.
- Proszę, wychodź. Chciałam tylko pomóc - zaplotła ramiona na piersi i wyprostowała się na krześle. - Beze mnie nie wiedzielibyście o tym rzekomym mordercy. Skoro nie wierzysz, idź porozmawiać z detektywem. Ciekawe czy będzie tak chętny do dzielenia się informacjami.
Remo położył uspokajająco dłoń na ramieniu Ann.
- Spokojnie, wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Nie ma potrzeby do dodatkowych nerwów. Zweryfikujemy twoją teorię, jeśli okaże się prawdziwa możesz liczyć na wspólne zbadanie tej sprawy, dobrze? - znał swoje możliwości interpersonalne, aczkolwiek rozstanie w złości uznał za niepotrzebne. Sam nie miał pytań, mając numer Mayers dało się to zrobić w każdej chwili w późniejszym terminie.

Ann wzruszyła ramionami. Jeśli o nią chodziło skończyła z tą kobietą. Zadawanie jej pytań nie miało wielkiego sensu. Zaplotła ramiona czekając aż Kye zdecyduje się wyjść. W końcu przyjechała tu jego samochodem.
Remo nie miał pytań, nie teraz, czekał jeszcze chwilę czy James lub Daniele zechcą coś dodać. Jak nie zamierzali, podziękował dziennikarce za jej czas i wstał, kierując się do wyjścia razem z Azjatką.
- Chwileczkę Jessiko a ten “martwy mężczyzna” jak to usłyszałaś… To może nie jest codzienna wiadomość ale też nic nadzwyczajnego jeśli ktoś siedzi w temacie. Czemu od razu założyłaś, że to ten Zombiak? - spróbował podpytać jeszcze dziewczynę.
- "Martwy mężczyzna, twarzą do podłogi, brak oznak walki, ślad po wstrzyknięciu na tylnej części szyi" - zacytowała trochę wypranym z emocji głosem, następnie skinęła głową Remo. - Jeśli się mylę, przepraszam. Ale następne wiadomości były w podobnym tonie, dokładnie takie, jak przy innych zabójstwach.
Daniele pokiwała głową bez słowa, ocierając kilka łez i wstała.
- Wybaczcie, ale chyba pojadę do siebie… ja… na razie nie wiem co o tym wszystkim myśleć…
Pożegnała się i udała w kierunku wyjścia.

Kye pożegnał ją ostrożnym uściskiem i odprowadzając wzrokiem. Rozmowa wydawała się skończona, wymieniając więc krótkie pożegnanie z dziennikarką skierowali się razem z Ann do wyjścia. Nagłe wypadki pomąciły mu w planie dnia. Po krótkich odwiedzinach w robocie zamierzał udać się do więzienia. Zerknąć na listę tych morderstw. Do tego spływające wiadomości od ludzi Alana. Było co robić. Nie zdążyli z dziewczyną wymienić uwag, kiedy podszedł James.
 
Widz jest offline  
Stary 16-05-2014, 20:57   #108
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
James krótko pożegnał się z obydwoma kobietami. Najpierw z Danielle później zaś z dziennikarką. Poczekał aż zostaną sami i sięgnął po coś do kieszeni. Wyjął i pokazał trzymany w palcach mały nośnik pamięci.
- Tu są zgrane nagrania z kamer sądu w dniu wybuchu. Oraz wyniki sekcji zwłok Amandy przeprowadzone przez policyjnego patologa. Dostałem dziś rano, jeszcze nie miałem czasu tego przejrzeć. - powiedział delikatnie machając czipem.
- Dzięki, przyjrzymy się temu. - Remo spróbował wziąć, kiedy Shelby cofnął rękę, wykrzywił usta w geście irytacji - Co robimy dalej? Ja dostałem polecenie służbowe, zostanę w tym gównie. Wkurza mnie, że klocki rozsypują się coraz bardziej. Powiedziałem, że wierzę, że Jessika jest dziennikarką i podtrzymuję to. Sprawdziłem w międzyczasie, są artykuły, są morderstwa. Będę musiał wykluczyć lub potwierdzić udział "Dzieci" w tym morderstwie, bo szef nie da mi żyć.
- Ja też będę dalej zajmować się tą sprawą - powiedziała Azjatka - bo ojcu na tym zależy. Jednak nie podpiszę nowej umowy Alexa. Sprawdziłam dokładnie dane. Teraz po śmierci Tomkinsa możemy zerwać tę poprzednią bez konsekwencji finansowych. Nie zależy mi na tej kasie, a wolę nie figurować na liście płac robota. Wystąpię o całkowite wykasowanie mojego nazwiska z poprzedniej dokumentacji i jego danych i wam też radzę zrobić to samo.
James uśmiechnął się chytrze i nim komputerowiec złapał czipa zrobił sprytny myk dłonią i dłoń hakera złapała powietrze.
- Nie tak prędko. Obejrzyjmy go w samochodzie. Razem. Tam sobie zgrasz gdzie chcesz. - dodał tonem jakby mu się dobry żarcik udało sprzedać. Spoważniał i chwile wpatrywał się w twarz czarnoskórego mężczyzny.
- A tak nawiasem mówiąc… Skoro mamy czas i możemy pogadać na spokojnie… O co ci chodziło tam przed domem Tomkinsa? Co cię tak cholera wzięła? Już nie chciałem robić scen publicznie ale może mi to wyjaśnisz teraz?
- Nie bierzesz życia na poważnie, co Shelby? - Kye uniósł brwi, z odczuwalnym trudem zachowując opanowanie. - Powtórzę. Nic mnie nie obchodzi, że masz wyjebane na wszystko, ja nie mam. Podawanie nazwisk, obnoszenie się swoją wiedzą przy obcych ludziach, na dodatek wykazujących zainteresowanie tym co robimy, nie sądzisz, że to bezmyślność? Nie wiem dlaczego przydzielili cię do tej roboty, ale skoro już jesteś to staraj się nie pakować w kłopoty innych, a pożyjemy w zgodzie i skoczymy na piwo.
- Chodźmy zobaczyć te nagrania. - Powiedziała Azjatka. - Proponuję samochód Kye. Natomiast co do zachowania anonimowości ja także nie życzę sobie by mnie wymieniano z nazwiska. Więc zapamiętaj to sobie dobrze na przyszłość Shelby.
- Mhm, o to ci chodzi… - mruknął w zamyśleniu pocierając podbródek. - Ok, przyznaję, mój błąd z tym nazwiskiem…. Po prostu nie zwróciłem na to uwagi i odezwałem się do ciebie jak zwykle… Postaram się na przyszłość bardziej uważać. - rzekł wzruszając ramionami. - Ale wybacz, jestem wyszkolony do innych technik działania. Nie mam pojęcia dlaczego mnie tu przydzielono i mówiłem to twojemu ojcu od początku. - tu zwrócił się w stronę Azjatki. - Szczerze mówiąc oczekiwałem zadania trochę innego typu, bardziej zgodnego z moją profesją. - rzekł spokojnie patrząc na nich oboje. - Ale mylisz się jeśli sądzisz, że zlewam sprawę. Robię co mogę. Na tym czipie masz tego dowód. A poza tym kto wie… Może jakbyś tam przed domem nie stracił zimnej krwi to by się nie zorientowała, że to właśnie ten Kye Remo. - popatrzył uważnie na komputerowca. - Jak mawiają nie myli się ten kto nic nie robi no nie? Skoro coś próbujemy robić, razem, i do tego współpracujemy ze sobą pierwszy raz, to… hmm… różne sytuacje mogą się zdarzyć. Jak w każdym nowym zespole zanim wypracuje swój schemat działań. No a teraz chodźmy do samochodu obejrzeć te dane. Ale do mojego. Sorry Remo, masz świetnego klasyka, ale nie na trzy osoby. A ja mam lapa w samochodzie. To co? Idziemy czy któreś z was chce mi powiedzieć coś jeszcze? - rzucił na koniec patrząc to na jedno to na drugie.
Ann wzruszyła ramionami dobitnie dając do zrozumienia, że nie ma ochoty dalej ciągnąć tego dialogu. Jak na jej gust było w nim za wiele niepotrzebnych słów.
- Nie mówiłem o zlewaniu sprawy - skomentował Remo, ruszając ku swojemu Mustangowi. - Twój większy, ale mój ma ekranowanie, a ta dziennikarka jest w pobliżu. Nie lekceważę jej, jeśli jest bystra nauczyła się kojarzyć fakty. Moje nazwisko jest zbyt znane, żeby podawać je beztrosko takim jak ona. Ann usiądzie mi na kolanach - powiedział na koniec, otwierając drzwi wozu. Film mieli obejrzeć na parkingu, trzy osoby mogły się zmieścić na dwóch siedzeniach.
- Ok, niech będzie. - wzruszył ramionami Shelby i ruszył ku czarnej maszynie. Skoro to nie on miał się gnieść na siedzeniu w dziwnej pozycji to nie miał nic przeciw seansowi w żywym muzeum amerykańskiej motoryzacji.



---


Miał sporo do przemyślenia jadąc ze niespodziewanego spotkania z pozostała dwójką o poranku. Musiał przyznać, że mimo, że sam ostrzegał Alexa przed takim końcem to jednak nie spodziewał się go tak szybko. A metoda jaką ktoś dobrał zabójcę była zastanawiające. Czy tych cholernych sekciarzy można było posądzić o taką subtelność?

Wzruszył ramionami. Skierował swoją maszynę ku centrum medycznemu które miał zamiar odwiedzić wczoraj wieczorem no ale wyszło jak wyszło. Ale co się odwlecze... Jakoś nie bardzo przyjmował na wiarę tych bredni o wymodlonym cudzie i praktycznie, że zmartwychwstaniu. Dziwnym zbiegiem okoliczności jak ulał pasiłoby to do jakiejkolwiek organizacji religijnej bo wiadomo, jakiś tam powrót z martwych jest modny w wielu wierzeniach to sekciarzom pasowałoby jak marzenie. Musiałby w tym jakiś myk.

A że miał po drodze zamierzał zatrzymać się w pobliżu tego podejrzanego kompleksu. Chciał sprawdzić czy z kamerami wszystko w porządku no i co się przez tę pierwszą noc nagrało. Zamierzał zgrać sobie filmiki i obejrzeć na spokojnie by go nie kojarzono z tamtą okolicą.

Wysłał też wiadomość do Petry. Był ciekwa czy działając oficjalnymi kanałami jego koledzy po fachu dowiedzieli sie czegoś nowego. Nawet jak nic to wolał to usłyszeć niż zgadywać. Ponadto będąc często z tej drugiej strony biurka wiedział, że takie nie nahalne zainteresowanie własną sprawą wzbudza raczej pozytywne skojarzenia i jest całkiem naturalne. Irytujace się robiło jak ktos dzwonił kilka razy dziennie.

Czekał też na reakcję Anny. Zakładał, że się wściekła po wczorajszym wieczorze ale strzelanie milczacego focha nie było zbyt rozsądne w ich sytuacji. Choć musiał z niesmakiem przyznać, że Zoe wywinęła mu w sumie wredny numer i niechcący jakby zmieniając słowa żony w proroctwo.

Stojąc w korku rozmyślał nad ewentualną akcją w tym Kompleksie. Jak się z tym przespał i tak gdzieś w głowie rozważał różne za i przeciw to tych drugich robiło się co raz więcej. Jeśli Carlos mu wypadnie z obiegu na kluczowy moment to tak naprawdę siła przebica spadnie mu o połowe. To duża strata. Z Anką mógłby spróbowac się przekraść no ale... No własnie. Z Carlsoem miał spore szansę w razie potrzeby wyłączyć z akcji taki standardowy patrol dwóch strażników. Ale jesliby został sam to taki numer robił się jazdą na ostrzu noża. W chuj niebezpiecznym ryzykanctwem. - Kurde Carlos, zmień robotę... - zamarudził w półgłos sam do siebie. Choć wiedział, że ani on sam ani jego kumpel nie zmieniliby ją na żadną inną.

A poza tym... Jego doświadczenie mówiło mu, że na takie akcje chodzi sie przy potwierdzeniu celu. A żadnej pewnej informacji o tym, że w środku jest Keith nie miał. Własciwie to nie miał żadnej informacji o tym co jest w środku. No chyba, że Anka się czegoś dowiedziała od tego kolesia... I jeszcze może te ciężarówki... Skoro to coś na podobę fabryki czy innego dużego miejsca pracy to są szansę, że jeżdżą mniej lub bardziej reguralnie. Można by poczekać na którąś i pozerkać gdzie jeżdżą. Chyba znów by musiał się pobawić w sprzęt do podglądu. Z drugiej strony takie cuda można było wykryć. Zastanawiał się jak to ominąć.

Mógł pojechać za ciężarówką i jak tam w niej był przeciętny kierowca to nie powinno być problemem. Ale jak nie? Czy w takich miejscach pracują "normalni ludzie"? Może przeszli jakieś szpiegowskie szkolenie jak to taka tajna miejscówa?

Po chwili dumania wiedział już co chyba zrobi. Co prawda nigdy tego nie próbował ale ryzyko zdawało się być niewielkie a możliwości spore. Jadąc po drodze zatrzymał się przy sklepie modelarskim i jakieś pół godziny później wyszedł z tamtąd z niewielka paczką. No w sumie wystarczyło teraz zamontowac kamerę i jazda! Z drugiej strony całkiem niezłym pomysłem wydało mu się złożenie obu metod obserwacji na raz ale do tego potrzebował drugiej osoby.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-05-2014, 00:21   #109
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Music

Pokój widzeń w areszcie, w przeciwieństwie do tych więziennych, był raczej ciasny i przeznaczony do solowych wizyt. Pojedynczy stolik, dwa bliźniaczo rozstawione krzesła. Felipa siedziała już na jednym z nich, z posępnie zwieszoną głową tak, że kaskada luźno puszczonych włosów zasłaniała szczelnie jej twarz.

Drzwi pozostawały otwarte na oścież a w progu wartował uzbrojony strażnik, który wlepił wzrok w Waltersa.

Na dźwięk kroków Felipa podniosła się z miejsca. Edowi mógłby się jej skąpy strój spodobać pod warunkiem, że oglądałby go sam jeden i niekoniecznie pośród przygnębiającego krajobrazu policyjnego aresztu. Miała na sobie krótkie obszyte białym puszkiem szorty, top kończący się tuż pod biustem i czapkę z pomponem. Najsolidniejszą część jej odzienia stanowiły długie czarne kozaki sięgające powyżej kolana.

- Hola - bardziej wyczytał powitanie z ruchy jej warg niż je faktycznie dosłyszał.

Oczy miała lekko podkrążone, pod nosem widoczny ślad po zaschniętej krwi a na odłoniętych ramionach kilka sporych siniaków. Uniosła dłonie jakby chciała go objąć ale zamarła w pół ruchu. Albo zdała sobie sprawę, że kajdanki skuwające nadgarstki zupełnie to uniemożliwiają albo… zwyczajnie się rozmyśliła .

Ed podszedł i przytulił Felipę. Pocałował w szyję cmoknięciem.

- Poczekaj chwilkę… - szepnął i odwrócił się do policjanta.

- Co tu jest kurwa grane? - warknął, ale nie ponosił głosu. - Moja żona jest skazana czy podejrzana? - cedził słowa.

Gliniarz obeznany był z różnymi ludźmi, więc wszelkie warknięcia po nim spływały. Sporawy Murzyn, bo tego koloru skórę miał tutejszy strażnik, przesunął po nim wzrokiem.

- Bardzo solidnie podejrzana. Rano wdała się w bójkę, ale skoro chcesz - wzruszył ramionami i podszedł, rozpinając kajdanki Felipy.

- A teraz zaprowadź panią do toalety, żeby się odświerzyła. - powiedzial ponuro.

- Cal…zostaw to - było jedynym cichym komentarzem Latynoski.

- Kochanie, czy ktoś tutaj Cię uderzył? - ciągnąłl złowrogo Walters obcenając policjanta.

- Odświeży się po wizycie lub zamiast niej - burknął gliniarz niewzruszony. - Wszędzie są kamery, żony będzie pan bronił, kiedy zostanie oczyszona z poważnych zarzutów - regulamin wziął górę.

- Tak jak mowil senior, mała bójka w celi - na moment oparła czoło na jego piersi. - Mialam współokatorkę z Bloodboys, ale na szczeście ją przenieśli. Wszystko gra.

- Nie. Nie wszystko gra. - pogładził jej policzek.

Sięgnął do kieszeni garnituru i wyjął czystą chusteczkę. Zwilżył wodą z butelki, co stała na stoiku pod ścianą razem z plastikowymi kubeczkami i starannie z czułością wytarł krew z twarzy Felipy.

- W szkole policyjnej nie uczyli o segregacji systemu więziennego? W kartotece afiliacja mojej żony z gangiem Rustlersów jest wam znana, więc pozew o współudział w pobiciu uwzględni również niehumanitarność służby niższego szczebla, czyli ciebie. - Ed mówił chłodnym tonem ale spokojnie. - Jak ci pasuje zamiatać krawężniki i przerzucanie papierków, otwieranie i stanie w drzwiach, to w porządku. Bo karierze w służbie, to ani kompromitujący pozew, ani skarga w papierach nie pomoże i podobać się szeryfowi też nie będzie lecz mediom, nie wspominając o wydziale policji wewnętrznej…- uniósłó brew patrząc z politowaniem na posterunkowego. - A wystrczyło być miłym i człowiekiem. Nazwisko pana aspiranta?

- Daj mu spokoj Cal... Nie ma sensu sie na nim wyżywać, on nic nie zrobił - irytację Eda równoważył nienormalny wręcz spokój Felipy.

Gdyby można było widzieć jak bardzo Ed był zły, to wentylacja na posterunkowym, kipiącej pary spod czaszki Waltersa byłaby zrozumiała. Spojrzał na żonę.

- Proszę nas zostawić samych. - powiedział nie patrząc już na policjanta. - Jak się czujesz? - zapytał czule. - Usiądź kochanie, proszę.

Poczekała aż gliniarz się oddali i usiadla spolegliwie po przeciwnej stronie stołu, ułożyła dłonie na blacie.

- Chcialabym stad wyjść... Ta adwokat. Myslisz, że zdoła pomóc? Dobrze ją znasz?

- Zrobi wszystko co w mocy. - odpowiedzial. - Co się stało?

- Że tu trafiłam? Przecież wiesz… - jej barki uniosły się by zaraz opaść. - Szczegóły ci powie prawniczka, może tu lepiej ich nie wywalekać…

Palce wybębniły niemrawy rytm.

- Jesteś zły, verdad?

- Nie wiem czy jestem bardziej zły czy bardziej rozczarowany. Wygląda na to, że nie masz do mnie zaufania i masz swoje własne priorytety. - odpowiedział po chwili zastanowienia, ale normalnym tonem bez pretensjonalnej dramy.

- Ufam ci. Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy - jej ton też pozostawał spokojny. Zresztą sprawiała wrażenie zmęczonej, nie tyle fizycznie co właśnie psychicznie. - Wierz lub nie ale nie chciałam cię narażać. Poza tym to nie fair abyś nadstawiał karku za kolesia, którego nawet nie lubisz.

- I to są powody, dla których miałbym stracić Ciebie? - odniósł na nią wzrok.

Milczała długo bo nie łatwo było odpowiedzieć na jego pytanie. Może dlatego nie odpowiedziała wcale.

- Znasz tą adwokat? Czy ktoś mi może wreszcie odpowiedzieć na to pytanie bo oboje robicie akrobatyczne uniki. Bzykałes ją czy coś? - ton głsu sugerował jakby nie widziała w tym problemu raczej oczekiwała prostej odpowiedzi.

- Nie wiem o czym mówisz. Skąd przyszło ci to do głowy? - westchnął.

- Bo ja wiem? Bo jest ładna i mądra?

- A ty jestes brzydka i głupia? - wypalił od razu.

Uśmechnęła się blado.

- Może nie brzydka… Nieważne.

- Wiesz… Felipa… Przyszedłem tutaj i jestes zazdrosna o adwokata, którego przysłałem, żeby ci pomógł? Nie przesadzasz trochę? - wsparł brodę na łokciu przyglądając się żonie.

- Przesada miałam dostać na drugie ale matka zmieniła zdanie - odrobinę się rozluźniła. - No dobra, to… co teraz?

- Teraz trzeba cię stąd wydostać. Musze porozmawiać z mecenasem, żeby wiedzieć jakie są opcje. Przybyłem prosto tutaj zobaczyć jak się czujesz.

- Bien. Ze mną w porządku.

- Jak wyjdziesz, to masz mi obiecać w tej chwili, że to był ostatni raz działania za moimi plecami. Inaczej zatroszczę się, żebyś wyszła jak już będzie bezpiecznie.

Zaskoczona zamrugała powiekami.

- Nie zrobisz mi tego carino…

- Umowa stoi? - uniósł brew.

- Poważnie? Zostawisz mnie tutaj jesli nie przysięgnę na Santa Maria z Guadalupe?

- Felipa, od kiedy lojaność w małżeństwie to coś co trzeba drugi raz ślubować, co? Co ty w ogóle sobie myślisz? - zmrużył oczy.

- Myślę, że cię kocham a ty kochasz mnie. Myślę, że każde z nas ma też swoje osobne sprawy…

- Osobna to może byc praca, po której przychodzi sie bezpiecznie do domu. Może być siłownia albo balet, albo golf, nawet oddzielni moga być niektórzy znajomi, ale… Nie prówuj tej sprawy do tego. Tym bardziej, że razem mamy przez to przejść. Dosyć o tym. - rozejrzał się po pomieszczeniu jaky obojętnym wzrokiem. - Albo jesteśmy w tym razem, albo osobno. W pomaganiu twojemu przyjacielowi. - położył dosadny nacisk na ostatnie słowo.

- Razem - westchnęła ciężko. - Ale ty też masz mi coś obiecać.

Uniósł zaciekawioną brew.

- Żadnego więcej ociągania… Trzeba to przyspieszyć dopóki jest szansa, że Michael jeszcze żyje. On już nie ma czasu. Obiecaj, że przyłożysz się do tego, razem ze mną, jakby chodziło o twoją familię. Przyłożymy wszelkich starań.

- Tak właśnie się dzieje. Niektórych rzeczy nie da się załatwić pstryknięciem palców. Kończy się to właśnie, w najlepszym wypadku, o tak. - rozłożył ręce omiatając areszt. - Musisz mi zaufać,. Wiem co robię.

Pokiwała ponuro głową.

- Dobra… - uniosła dłonie w geście poddania. - A co do pani adwokat… Może wyciągnie z policyjnej przechowalni mój holofon? - ściszyła głos. - Zrzuciłam tam nagrania z monitoringu sprzed trzech dni, jak zaginął Mike.

- Jeżeli nie jest jeszcze w depozycie dowodowym w sprawie, to być może. - powiedział posępnie. - Zajmę się panią adwokat osobiście.

- Byle niezbyt… dogłębnie - chyba jego obecność dobrze robiła bo wysiliła się na dowcip.

Zaśmiał się. Obszedł stolik, ujął Felipę za rękę by wstała a potem posadził zaborczo na kolano.

- Lubię jak jestes taka zazdrosna. - zanurzył nos w jej piersiach.

Objęła go ciasno jakby nie chciała żeby ją zostawił samą.

- Uważaj… Jestem notowana i niebezpieczna, jak cię kiedyś złapię z jakąś mujer…

- O taaaaak? - mruknął a dłoń spokojnie powędrowała wzdłuż uda w nogawkę luźnych, krótkich szortów Mikołaja. - I co mi zrobisz?

- Sprowokuj mnie to zobaczysz...

Pocałował miękką szyję.

- Lubię niespodzianki, ale chyba nie aż tak… Dziękuję za kubek. - cmoknął w brodę Felipy.

- Perdon… za mój wyskok. Wyciągnij mnie stąd carino...

- Było minęło. Nie martw się.

Można było się spodziewać, że monitoring działa tu w jakimś celu. Nic bardziej mylnego. Chyba nie korzystano z niego efektywnie bo strażnik przeszkodził w bardzo niewygodnym momencie, kompromisowo się jednak z miejsca wycofał pozwalając im skończyć. W końcu byli małżeństwem, święty związek i tak dalej, instytucja przylukrowana, społecznie aprobowana, nie to tamto. Mieli prawo kontaktów czy ścisłej prokreacji, w świetle religii, prawa i innych kłamliwych paradygmatów światopoglądowych. Felipie, pośród chłodnych więziennych ścian, doskwierała dokuczliwa samotność, która pchnęła jej myśli na dziwne tory, pozostawione, jak sądziła, dawno za sobą.

Nim Ed opuścił salę widzeń zawisło pomiędzy nimi jedno enigmatyczne pytanie. Zagęściło powietrze i zmiękczyło podłogę.

- Ta wazektomia… to się da jeszcze odwrócić, si?

Felipa dopięła szorty ale nim Ed zdołał odpowiedzieć strażnik pchnął ją w kierunku korytarza. Posłała mu ostatnie spojrzenie i zniknęła za rogiem zostawiając tylko znajomy słodki zapach i zwyczajowy mętlik.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-05-2014 o 00:44.
liliel jest offline  
Stary 20-05-2014, 13:23   #110
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 11:50 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork



Ferrick, Remo, Shelby

Drżała, nie od zimna wcale, chociaż na zewnątrz nie panowały wysokie temperatury. Owinięta płaszczem zmuszała się do stawiania każdego kroku. Jeden za drugim. Wyraz determinacji na bladej twarzy mieszał się z przerażeniem. Oczy stały się go pełne. Obcasy sięgających do ud kozaków stukały najpierw o chodnik, później marmurowe schody sądu, gdy wspinała się na nie powoli, rozglądając się raz jeszcze. Ostatnie spojrzenie na świat. Drzwi rozsunęły się i weszła do środka, biorąc głęboki haust powietrza, którym prawie się zakrztusiła. Wypuściła je niepewnie, powoli. Na chwilę zamknęła oczy, przechodząc przez pierwsze bramki i kierując do informacji. Zamieniła tam kilka słów z kobietą w skrojonym żakiecie. Wskazano kierunek, nie interesując się dłużej szczupłą dziewczyną średniego wzrostu.

Ponowne zamknięcie oczu. Szatnia, gdzie oddała płaszcz, odsłaniając proste, lecz szykowane, czarne ubranie. Niczym na pogrzeb. Obcisłe spodnie podkreślały sylwetkę. Obciągnęła żakiet. Wtedy ten jedyny raz popatrzyła w kamerę, obiektyw uchwycił łzy w kącikach ładnych, brązowych oczu. Pod nimi widniały o wiele mniej ładne "worki", nieudolnie maskowane makijażem. Poprawiła torebkę nerwowym ruchem. Ręce drżały tak bardzo, że prawie przypominało to słabe stadium padaczki. Wyciągnęła paczkę gum i włożyła jedną z nich do ust. Palce zmięły papierek, rzucając go do stojącego po drodze kosza.

Przeszła dalej korytarzem, zatrzymana przez jednego ze strażników przy drzwiach sali sądowej.
- Jestem Amanda Tomkins, miałam dziś zeznawać - ciche słowa, szept prawie. Krótkie pociągnięcie nosem.
- Oczywiście, proszę usiąść. Zostanie pani wezwana - biały, młody mężczyzna uśmiechnął się dla dodania odwagi i wskazał miejsce przed wejściem. Było ich kilka, ale tylko jedno zajęte. Kobieta usiadła jak najdalej od Ricka Bauera, zakładając nogę na nogę i poruszając nią nerwowo.
Trwało to dłuższą chwilę.

- Wzywam na świadka Amandę Tomkins.
Weszła do środka, na sztywnych nogach. Nie miała jeszcze trzydziestu lat, może nawet znacznie mniej, chociaż szara na twarzy i z podkrążonymi oczami obecnie nie wyglądała najlepiej. Widać było, że dygocze. Zrównała się z ławą oskarżonych. Po policzku spłynęła jej łza.
- Nic nie wiecie! Nie pozwolę wam!
Strażnik już wstawał, pobudzony tym krzykiem. Tylko, że był zwykłym człowiekiem, stanowczo zbyt wolnym.


Błysk był krótki. Zniknęła w nim i wcale nie była to filmowa sztuczka. Huk stłumiły filtry. Kamera przetrwała, zachybotało nią tylko. Na obiektywie pojawiły się ciemne plamki. Na sali zaczęło się pandemonium, zasłonięte częściowo przez unoszący się w powietrzu pył i dym. Z krzyków niewiele dało się wyłowić, nie były one ważne. Zginęli siedzący najbliżej. Niczemu nie winni ludzie.
Trudno stwierdzić czym odpaliła bombę. Jedną rękę trzymała na torebce, drugą zaciskała w pięść. I wtedy eksplodowała. Oglądając to klatka po klatce ciężko zachować emocje na wodzy. Dzięki temu jednak zauważało się, że eksplozja zaczęła się w okolicach pasa. Tam gdzie była torebka. Biodra. I brzuch.


Maroldo

Rustlersi zebrali się od stolika, odprowadzając Marlene wzrokiem. Jay L pożegnał się zdawkowo, ale dwaj pozostali postanowili towarzyszyć cyborgowi, podwożąc go vanem, tym samym, którym już miał nieprzyjemność jeździć. Łatwo było to stwierdzić szczególnie przez kilka wyraźnych dziur i wgnieceń.
- Niech suki wiedzą, że się nie boimy - BigJ poszedł za jego wzrokiem, szczerząc zęby. - Może te dziury komu trzeba o The Cribs przypomną.
W międzyczasie Goodman wreszcie odpowiedział.
Cytat:
Dziękuję za informację, niedługo kogoś podeślę. Rozmawiałem z pozostałymi i zgodzili się na mały performance. Pięć minut, dodatkowo za ewentualne uszkodzenia w galerii płacisz z własnej kieszeni. ;)
Daleko nie jechali, kilka przecznic zaledwie, kiedy Murzyn zaparkował przed obskurnym blokiem, pokrytym graffiti. Dzień wstał już w pełni i wokół kręcili się ludzie. Większość zaskakująco młoda, spoglądając wrogo na cały otaczający ich świat. Mik przyciągnął kilka niechcianych spojrzeń i tylko obecność tych dwóch ocaliła go przed linczem publicznym.
Poleciał jeden kamień i kilka wiązanek, ale Alecto zwyzywał ich głośno i chłopaczki zapadły się pod ziemię.

Weszli na trzecie piętro. Szans na windę nie było. Śmierdziało moczem, petami i narkotykami. Brakowało kilku szyb, zastawionych deskami. Cud, że barierka jeszcze stała, delikatnie kołysząc się przy mocniejszym dotyku.
- Większość z nich to sieroty. Rodzin im nie znajdziemy, to chociaż dach nad głową i żarcie dostaną. Li zadbał o kilka takich miejsc.
Wśród kręcących się wszędzie dzieciaków, od lat mniej więcej czterech do kilkunastu, nie widziało się białych. Cyborg zbierał wiele niechcianej uwagi. Jakiś gówniarz opluł go z piętra powyżej.
- Ssij kutasa, metalowy pedale!
Alecto gestem dał znak, by sobie darował. Eskalacja nienawiści była im zbędna.

Weszli do jednego z otwartych i jakby spokojniejszych mieszkań. W otwartych pokojach siedziało znacznie więcej dzieciaków niż przewidywała norma. Większość wydawała się chora lub w jakiś sposób poszkodowana. Nogi w gipsie, opatrunki na głowie, kaszel, katar i płacz. BigJ otworzył ostatnie drzwi, gdzie leżało kilku na prostych, niemal szpitalnych łóżkach. Wskazał jednego z chłopców, na oko dziesięcioletniego. Białego, co rzucało się w oczy, ale zakrytego prześcieradłami. Panujący tu półmrok także to maskował.
- To ten. Konował mówi, że nic nie pomoże, bo dzieciak nie jest chory. Jak mu każesz to żre, pije i nawet sra jak na komendę. Nic więcej nie robi - wzruszył ramionami.

Chłopak istotnie wyglądał na zdrowego, dobrze odżywionego. Mik włączył sprzęt, skanując. Wszczepy odkrył wyłącznie w mózgu, trzy maleńkie dzieła cudownej technologii. Zaawansowany procesor, a także dwa neurostymulanty, które musiały zostać wprowadzone przez uszy i wyglądały niczym nowoczesny aparat słuchowy. Wiedza Maroldo okazała się zbyt niska, aby dokładnie określić pełnię ich możliwości. Nie bez testów. Z tego co mógł się łatwo domyślić, to za ich pomocą można było pobudzać mózg w niemal dowolny sposób.
Smutek, radość, ból, przyjemność, co tylko się chciało.
Jeśli był to sprzęt Corp Techu, skrzętnie to ukryto. Nie było również sygnatury żadnej innej korporacji ani firmy. Zanim zrobił coś więcej, rozproszyła go na chwilę wiadomość od Rose.

Cytat:
Twoja znajoma F - areszt na Bronx 49 Precinct Police Department; oskarżenie o napaść i włamanie.

Psyche

Wcisnęła gaz, pędząc przez połowicznie zatłoczone ulice. Powiadano, że miasto to nigdy nie śpi. Druga prawda była taka, że nigdy też nie da się pojeździć bez setek jeśli nie tysięcy innych użytkowników dróg plątających się absolutnie wszędzie. Najlepiej było na podniebnych autostradach, ale Psyche tam nie było po drodze. Przebijała się więc przez Bronx, mijając po drodze jeden czy dwa wypalone częściowo budynki, pierwsze ofiary trwającej tu wojny. Liczne głowy odwracały się za motorem, szczęśliwie kask chronił przed najbardziej wścibskimi spojrzeniami, próbującymi określić przynależność rasową i gangową.
Przejechała bez przeszkód chyba wyłącznie dlatego, że większość tutejszych mieszkańców ciągle próbowała żyć normalnie, a gliniarze ciągle pozostawali widoczni, nawet jeśli poruszali się tylko dużymi grupami.

Magazyn firmy Iron Mountain stał jak zwykle, o tej porze parking był prawie pełen. Ludzie pracowali tak jakby w nocy nie stało się nic nadzwyczajnego. Wykluczało to poważną strzelaninę i trupy, wtedy przecież nikt nie otworzyłby zakładu, a wokół mogłoby się kręcić trochę glin lub innych służb. Jakiś TIR z firmowym logiem stał właśnie przy rampie, a pracownicy w uniformach wnosili do niego kartony. Sądząc z tego jak daleko wchodzili, zostało im jeszcze z pół naczepy do wypełnienia.
Wokół także toczyło się normalne życie. Niedaleko przebiegała linia kolejki miejskiej, ze stacją nieopodal. Kilka innych zakładów także pracowało pełną parą, do budynków mieszkalnych wchodzili i wychodzili z nich ludzie. Słowem - absolutnie nic nadzwyczajnego.

Oprócz jednego szczegółu. Pod bramę firmy, którą była zainteresowana, podjechał nieoznakowany samochód, z którego wysiadł mężczyzna w tanim garniturze. Machnął strażnikowi jakąś odznaką i wszedł na teren zakładu. Zachowanie i pojazd mówiły doświadczonemu oku Psyche jedno: gliniarz.


Jesus

Walters wyszedł, a jej pozostało tylko jedno: wrócić do celi wypełnionej zbyt gęsto. Wiele kobiet pojawiało się tu na chwilę, inne siedziały nawet kilka dni, ale jedno było niezaprzeczalne: atmosfera nie należała do dobrych i do rozmowy chętnych nie było. O ile nie chciało się słuchać użalania nad sobą, rzucanych na prawo i lewo kurew, lub co gorsza zalotów, bo i te mogły się zdarzyć. Sporo lasek jeszcze nie wytrzeźwiało, te naćpane płakały i śmiały się na przemian.
Cyrk. Istny cyrk.

Czas mijał powoli. Spać po poprzednim wybudzeniu było ciężko. Mogła minąć godzina lub trzy, kiedy wreszcie coś się zmieniło, chociaż na początku nic tego nie zapowiadało, bo do środka po prostu wepchnięto kolejną kobietę. Niby nic, jednak Felipa po kilku sekundach skojarzyła ją. Miała na imię Foxie i w pewnym momencie swojego życia pracowała nawet dla Milady. Rozpoznanie było wzajemne. Dziwka szybko usiadła obok, nie mogąc powstrzymać się przed otarciem się o nią swoim ciałem. Zamruczała.
- Zakochałam się w tobie. Znowu! - szepnęła latynosce do ucha, gładząc po udzie. - Może chwila przyjemności potem? - zachichotała. - Jin-Tieo przesyła pozdrowienia i pyta, czy chcesz wyjść od razu. Kosztem trzymania głowy nisko i bycia… być może bycia poszukiwaną.


Daft

Złapanie osobiście pani adwokat nie było prostą sprawą. Kobieta pozostawała w ruchu, mając do załatwienia kilka spraw na Bronxie, poruszając się po niebezpiecznej dzielnicy szybko i zatrzymując wyłącznie na krótkie chwile. Komunikacja przez wiadomości to nie to samo, obiecała jednakże sprawdzić możliwości odzyskania holofonu. Jeśli Caleb byłby chętny, mogła spotkać się z nim gdzieś na Manhattanie około południa- czy to w kancelarii czy jakiejś kawiarni.
Brick wydawał się robić swoje, choć w czasie dnia mieszkanie Felipy najwyraźniej nie przyciągało niechcianej uwagi i nic w tym zakresie się nie działo. Wydarzenia wydawały się zwolnić, dzień zaczął przebiegać prawie leniwie, aż wreszcie odezwał się netrunner.

[quote]Jon-Carlo sprawdził pana wiele-twarzy dla Dobrego Samarytanina. Uważa, że pan wiele-twarzy jest bardzo sprytny, ciągle zmienia, pozostaje w ruchu. Jon-Carlo znalazł tylko dwa miejsca, w którym twarze ze zdjęć pojawiały się więcej niż raz. Jedno z nich zostało wczoraj zaatakowane, przez co uważa je za spalone. Drugie mieści się na Eastchester Rd, Jon-Carlo podejrzewa, że jest ściśle związane z tamtejszym gangiem, czarnymi padlinożercami. Wiele-twarzy po takiej wizycie obiera zawsze inny kierunek i znika, wychodząc poza zasięg kamer. Nie pojawia się później w pobliżu. Oblicza nie mają prawdziwych odpowiedników w najpiękniejszym z miast. Jon-Carlo potrzebowałby więcej jego twarzy. Ma także inne informacje dla Dobrego Samarytanina. Namierzył pewne ciekawe miejsce, możliwe, że związane z zakłóceniami. Czy to nie zwiąże się z panem wiele-twarzy? Nie wie tego, ale uznał, że może zaciekawić samarytanina. To stara fabryka w dzielnicy Queens. Ma coś jeszcze. W ostatniej godzinie Dobry Samarytanin wydaje się być obiektem zainteresowania w sieci. [/QOUTE]


Shelby

Lincoln Medical Center nie różniło się od innych szpitali. Te same długie, białe korytarze, smutne twarze chorych, ruchliwa recepcja, co i raz rozbrzmiewający dźwięk syren karetek, nieustannie gdzieś pędzących. Ostatnie zamieszanie w mieście zwiększało obłożenie poszczególnych medycznych placówek. Jakaś staruszka w kolejce przed nim sama chyba nie wiedziała czego chce i czekanie przedłużało się, ale taki czas dało się wykorzystać. Prześledził nagranie z kamery obserwującej potencjalne miejsce przebywania Keitha, pracującej przez całą noc i ranek. Nie za wiele się działo. Obecność żołnierzy nie została wyjaśniona, chociaż chyba wszyscy w tym czasie zostali zastąpienie przez innych. Podjechały także dwie furgonetki, za każdym razem scenariusz wyglądał tak samo. Coś zostawiali, lub coś odbierali i odjeżdżali.
Policja ciągle nic nie znalazła, teraz badając tropy, które im przekazał. Nie działali za szybko. Za dużo się działo. Albo po uzyskaniu potwierdzenia, że dzieciak nie miał chipu, zaczęli traktować to marginalnie. Jakikolwiek był powód, mógł się go obecnie jedynie domyślać.
Staruszka wreszcie skończyła i odczłapała i dostał się do okienka.

Recepcjonistka nie mogła mu pomóc bezpośrednio, ale po kilku miłych słowach sprawdziła w systemie.
- Panem White'm opiekował się głównie dr Potocky, ma gabinet na drugim piętrze. Może go pan zastanie.
Tym razem Shelby miał trochę szczęścia, zastając Michaela Potockiego. Zapytany o byłego pacjenta trochę się zdziwił.
- Tak, Izaac był pod moją opieką. Leżał u nas przez dziesięć lat. Życie zawdzięcza swoim rodzicom, dużo płacili za utrzymywanie go przy aparaturze i coraz to nowe terapie mające go wybudzić. Wszyscy byliśmy w szoku, kiedy to się stało. Rodzice wyjaśniali to modlitwami i swoją głęboką wiarą, ale ja w to nie wierzę. Medycyna rozwija się bardzo szybko. Szczególnie, że ostatnio zanotowaliśmy kilka innych podobnych przypadków. Niestety nie mogę panu udostępnić dokumentacji medycznej, dostępna jest tylko dla personelu lub z nakazem.

Zdążył jeszcze chwilę porozmawiać z lekarzem, gdy odezwała się żona. Zgodnie ze swoją ostatnią tendencją, jak zwykle wieści miała złe.
Cytat:
Włamałam się do tej placówki. Trochę wiem, ale namierzyli mnie! Jestem na Newtown Ave 23, 4 piętro, mieszkanie 406, zabierz mnie stąd. Szukają mnie tu, ale mogą jeszcze czekać na wsparcie, pospiesz się.
Do tej krótkiej wiadomości dołączone były zdjęcia wykonane z okien bloku mieszkalnego. Widać było z nich ulicę i skrzyżowanie. Drugie przedstawiało zbliżenie na furgonetkę i stojącego przy niej mężczyznę w ubraniu przypominającym mundur, podobnym do tego jak ubrani byli strażnicy tej niezidentyfikowanej placówki. Adres, który podała Anna, wskazywał na sześciopiętrowy blok mieszkalny. Cała tamtejsza okolica to były głównie właśnie takie, lub trochę wyższe budynki.
Jeśli miał pomóc żonie, potrzebował planu. Wpadnięcie tam z rozpędu mogło nie być dobrym pomysłem, jeśli tamci mieli dużą przewagę liczebną.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 20-05-2014 o 15:11.
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172