Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2014, 12:52   #37
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Dzień czwarty. Przed barem, poranek.
Zbierające się towarzystwo powitał Castell w zarzuconym kapturze, siedzący już na miejscu woźnicy. Jak dało się zauważyć całość, łącznie z prowiantem była już zapakowana i gotowa.
Erven otworzył drzwi karocy i gestem zachęcił Jenny by wsiadała pierwsza.
Patrząc z ukosa na powóz dziewczyna w końcu wsiadła do środka usadawiając się mniej lub bardziej wygodnie. Zapach kości nie był specjalnie przyjemny.
Erven wsiadł za Jenny i usadowił się obok niej. Może kości jeszcze nie wywietrzały jak powinny, ale dobra przejażdżka powinna zadziałać jako remedium na tą nietypową dolegliwość karocy. Chwile później i bracia znaleźli się na siedzeniu naprzeciwko Ervena z Jenny. Anti znalazł się na siedzeniu obok Sorena.
Castell zakrzyknął i równocześnie delikatnie trzasnął wodzami. Powóz ruszył z początku leniwie a potem coraz szybciej, aż w końcu opuścili mury miasta.
Wyjechali jedyna bramą a później szlakiem do najbliższej odnogi w stronę Rozstaju dróg. O dziwo odnoga pojawiła się przed lasem którą dalej biegł szlak. Jednak tak jak i główna ta również była wyjeżdżona.
Obierając tą drogę po prawej grupa mogła by podziwiać pejzaż łąk z czymś co na mapie oznaczono jako smoczą skałę... gdyby jednak takowa była. Jak widać W tym świecie i góry lubią zmieniać swoje miejsce. Po lewej były Pola uprawne i jakieś pomniejsze wsie. Po około dniu drogi spostrzegli po swej lewej obrysy rzekomej fortecy nad jeziorem. A raczej to co z niej pozostało.

-Fiu fiu, wygląda dość obiecująco- stwierdził Castell skręcając wozem na zarośniętą drogę prowadzącą do fortecy. Zwolnił nieco tępo i uważał na skały i wyboje gdy zaczęło z lekka telepać- Mam nadzieję że ta karoca się nie rozpadnie- odparł żartobliwie do siedzącego z tyłu Erevena.
- Moja w tym głowa by była na chodzie - odparł po czym zaczął nucić jakąś obcą melodię plecąc dodatkowe ektoplazmatyczne nici i wzmacniając stare.
Kilka ptaków, które dotychczas górowały gdzieś nad karocą, podleciało wyżej nad ruiny, sprawdzając je ze wszystkich stron, a jednocześnie mając siebie nawzajem na widoku. Wejścia? Jacyś nietypowi Strażnicy?
Kilka szkieletów poruszało się na murach choć dosyć niemrawo. Wejścia oraz dziury były dość sporawe by można było przez nie przechodzić w głąb.
- Erven… masz może coś co załatwiłoby kilku nieumarłych? - spytał z uśmiechem Gubernator.
- Wierną stal i parę szkieletów… dlaczego pytasz? - odparł z uśmiechem Erven.
- Mamy kilku kościstych przyjemniaczków na murach, a po co się trudzić walką z takimi… -
Erven uniósł brew ku górze.
- Zatem czeka nas mała potańcówka, a już myślałem że moje stare kości nie doczekają się rozciągnięcia…
W odpowiedzi, nie wiadomo skąd, pojawiły się na plecach braci ich miecze. A także na plecach wyjątkowo radosnego Antiego.|
Wóz zatrzymał się kilka metrów od bramy.
-Na miejscu, bawcie się dobrze, ja przypilnuję koni-wymruczał Castell|
- Jenny, widzisz już co mamy przed sobą… zechcesz dotrzymać nam towarzystwa? - spytał Gubernator, a Christos i Anti zwyczajnie zeszli z wozu.
Erven z kolei wysiadł z wozu i wznosząc powoli dłonie ku górze intonował dziwną melodię.
- Im nathurna, maya nagosh. Im naeynma, maya ruklan. Ivaim nathur. - nagle na ziemi utworzyła się cienka warstwa gęstej mgły z której zaczęły się jakby wygrzebywać ludzkie szkielety. Jeden po drugim, aż w końcu wygrzebało się ich tuzin i razem z swoim nieumarłym orszakiem Erven był gotowy ruszyć badać ruiny twierdzy.
- Ugh… kolejne zdechlaki. Ktoś powinien przypilnować naszych rzeczy, przecież nie będziemy się tam pchać z tym wszystkim - wskazała na prowiant.
- Soren miał się tym zająć… może lepiej będzie, jeśli pojedziecie, a my was dogonimy w zajeździe? - spytał Nanaph, patrząc, czy aby Jen zaraz nie zejdzie.
- Jeśli jesteście pewni że dacie radę to możemy jechać zarezerwować miejsce w zajeździe- wtrącił się Soren wciąż siedząc na zydlu- jesteście w stanie nas dogonić?
- Bez problemu, jak coś to zrobie drugą karocę, ale do tego będę potrzebował tych ogarów. - powiedział Erven.
- Odepnę je w takim razie- odparł Castell zeskakując na ziemie i po kolei odpinając uprzęże- uważajcie tam na siebie- dodał nieco obojętnym już tonem.
- Oczywiście. - odparł Christos równie obojętnie.
- Witamy tu tylko na godzinę - powiedział szarooki - Potem ruszamy w dalszą drogę.
-W takim razie życzą powodzenie- niebiesko włosy wzruszył lekko ramionami i wskoczył na miejsce woźnicy- Panienko Jenny, gotowa do drogi?
- Jen… - powiedział do dziewczyny mlecznowłosy - ...widzimy się w zajeździe. Uważaj na siebie.
Dziewczyna kiwnęła do mężczyzny po czym dała mu mocnego całusa w usta na pożegnanie.
Nim Jenny weszła do karocy a już po tym jak grupa sprawdzającafortecę się oddaliła doszło do czegoś czego nikt nie mógł się spodziewać. Coś czy też ktoś pojawiło się nagle na zadaszeniu karocy.

- Cel znaleziony - metaliczny głos zabrzmiał od osobnika, który skoczył w stronę Jenny
Castell zareagował praktycznie natychmiast stajać między nimi i odrzucając napastnika.
- Error Confirmed. Troubleshooting activation! - Osobnik z niezwykła szybkością doskoczył ponownie ty jednak razem używając impulsu który doszczętnie, za pomocą trafionego Castella, zniszczył karocę. Sam trafiony nie odniósł żadnych obrażeń poza tymi od upadku i zniżenia karocy. Kiedy Jenny otrząsnęła się z szoku i zaczęła działać... było już za późno. Osobnik chwycił ją i zniknęli z miejsca zajścia.
Wszystko działo się zbyt szybko, za szybko dla maga który nim zdążył zadziałać było już po wszystkim. Jedynie zniszczona karoca i brak Jen świadczyły o całym zamieszaniu. Gdzie była Jen i co się stało z mechanicznym łowcą pozostawało tajemnicą.
Erven rozejrzał się wokoło szukając dziewczyny wzrokiem, odpowiedziała mu dziwna pustka i stojący towarzysze, zdawałoby się równie osłupiali jak on, no, może za wyjątkiem Sorena, ale przecież to był Soren.
- Jen! - zakrzyknął tak jakby wołając ją mimowolnie wiedząc, że nie ma to najmniejszego sensu. Została tylko forteca i tajemnica jej zaginięcia. Nie mieli żadnych śladów, żadnych poszlak, żeby podjąć trop.
Wzrastała w nim nienawiść i gniew który pragnął wyładować dość mało kreatywny sposób. Rozłupując czaszki wrogich szkieletów i wszystkiego tego co zalęgło się w tej opuszczonej twierdzy. Nie mniej, gdzieś tam w głębi czuł się bezradny.
- Rozwalmy kilka szkieletów co się tutaj zalęgły. - odparł z nieukrywanym gniewem, widać w ten sposób chciał dać upust narastającym emocjom - Potem do Punktu, choćbyśmy mieli jechać całą noc. Ci naukowcy powinni coś wiedzieć.

Erven, Bracia, i Forteca Skarbów

Erven nie czekał na reakcję towarzyszy i wraz z nieumarłym orszakiem ruszył w kierunku opuszczonej fortecy. NIedługo potem dało się słyszeć szczęk broni i pierwszy nieprzyjazny szkielet padł, jego broń podniósł jeden z towarzyszących mu nieumarłych. Dalej było podobnie.
Po uspokojeniu koni i zaczepieniu lejców o drzewo za Erevenem podążył Castell. Szedł w dziwnym zamyśleniu, w jego głowie roiły się myśli o niecodziennym porywaczu. Wiedział jedno, chętnie go znajdzie i się z nim zmierzy. Uśmiechnął się na tę myśl. Zrównał się z nekromantą.
-Znajdziemy ją, na pewno. Wraz z tym czymś co ją porwało, nie dam sobą od tak rzucać-Mimo całego zajścia jego głos był niezwykle spokojny.
- Tak, znajdziemy - odparł półwarkotem - Nikt nie będzie mi się rozpływał w powietrzu bez większego powodu zabierając kogokolwiek, a tym bardziej Jen.
- Dość o tym, rozerwijmy się rozłupując to co tutaj jest - dopowiedział gdy kolejny szkielet padł.
Na te słowa Soren ochoczo dobył stalowego miecza. Wraz z Erevenem, posyłając kolejnych nieumarłych na wieczny spoczynek.
-Amen- burknął gdy oczyścili już okolicę.
Erven, wiedząc że dobre kości, to służalcze kości przywracał do życia pokonane szkielety. Średnio z dwóch poległych wychodził jeden cały. Niezły przelicznik jak by nie patrzeć i takim sposobem w szeregach jego małego oddziału było dwadzieścia siedem szkieletów uzbrojonych tak jak byłe te pokonane.
-Imponujące- stwierdził wesoło Castell, zbliżając się do niego i zataczając mały młynek mieczem- Jak tak dalej pójdzie to będziesz dysponował całkiem pokaźną siłą.
- Nie zależy mi na sile.. - odpowiedział mlecznowłosy - ..tylko na użyteczności. Teraz są użyteczni, nie wiemy co drzemie w trzewiach tej twierdzy. Sprawdzamy?
-Jestem jak najbardziej za- odparł raźnie niebieskowłosy zbliżając się do sporych drewnianych wrót. Pchnął, zamknięte. Odsunął się odrobinę i sprzedał im porządnego kopniaka, skrzydła wystrzeliły z zawiasów- zapraszam do środka.
Drapieżny uśmiech zawitał na twarzy młodego adepta nekromancji
- Jak najbardziej. Ruszajmy - powiedział rozpalając pochodnię.
Podczas całej zawieruchy związanej z Jen, Bracia nawet nie zaszczycili karocy spojrzeniem. Kilka szkieletów nie wiedzieć czemu bezceremonialnie spadło z muru, roztrzaskując się, a reszta drużyny dopełniła dzieła. Widząc, że nieumarłych jest mniej niż wyposażenia, Nanaph uniósł dłoń. Nie wiedzieć skąd nad nią pojawiło się kilkanaście kiepskiej jakości broni, które podleciały do bezbronnych szkieletów.
- To się może im przydać, Erven. - dodał tylko Gubernator. Trzymana przez nekromantę pochodnia także, nie wiedzieć czemu, uniosła się, od teraz lewitując w okolicy drużyny. Ptaki w tym czasie rozglądały się w cztery strony świata… może Jen nie została przeniesiona tak daleko, i wciąż można odnaleźć jej Aurę?
Kolejne stopnie i korytarze. Wszystko wiodło w dół ku głębinom starej ruiny. Zeszli o jedne poziom niżej.
Pomieszczenia spotykane na drodze były już przetrząśnięte i nie było w nich nic wartego uwagi.
korytarze ciągły się dziesiątkami metrów. ale w końcu były rozwidlenia. Skrzyżowanie. Dwoje dróg prowadziło w dół schodami jedna biegła kilka metrów i gdzieś skręcała.
Erven naznaczył krzyżykiem na ścianie drogę skąd przyszli żeby się nie zgubić w drodze powrotnej, podobne krzyżyki stawiał również co jakiś czas.
- Chodźmy w dół - powiedział mag robiąc krok w kierunku schodów po lewej.
Bracia wraz z Sorenem poparli ten pomysł, ruszając za magiem, a Nanaph dodał:
- Proponuję, by Twoje mięso armatnie szło przodem, przyjmie na siebie zatrute pułapki, zapadnie, i tym podobne przyjemności.
- Widzę, że czytasz mi w myślach towarzyszu. Połowa przed nami, połowa za nami co by nic nam na karki nie wskoczyło. - odpowiedział nekromanta. - Masz jeszcze coś ciekawego na oku oprócz tej twierdzy?
Gdy tylko szkielety weszły na schody coś zatrzeszczało. Dopiero gdy na schodach ktoś żywy postawił stopę te się zawaliły spadając w dół. Dość długi dół. Osobnik żywy zdążył uniknąć rozpadliny. Forteca byłą stara i jak najbardziej podniszczona ale ten dół nie wyglądał ani na pułapkę a nie na coś co mogła by zrobić natura. Drugie schody były już w pełni sprawne.
Schodzący w dół Gubernator zastanawiał się nad odpowiedzią dla Ervena. Miał już się odezwać, kiedy nagle stracił grunt pod nogami. Zapewne by spadł, jednak miast poddać się sile grawitacji, po prostu się uniósł, by wylądować za rozpadliną:
- Na południe stąd jest jeszcze opuszczone miasto, kopalnia i więzienie… w pobliżu tak zwanego Kraju Lodu. Jak w domu, co? - uśmiechnął się - Chciałbyś później coś zrobić z tą fortecą? Będzie wymagała renowacji, ale ogólnie, może się przydać, na moje.
- Opuszczone miasto, kopalnia i więzienie? - zapytał Erven po chwili namysłu i dopowiedział gdy schodzili w dół drugimi schodami - Brzmi interesująco. Zobaczę jak mi się powiedzie w stolicy. Co do fortecy… dużo roboty, zobaczy się.
Kolejne piętro niżej. Korytarze po lewej jak i po prawiej były nieoświetlone. Na przeciwko nich była rozpadlina pozostałość po schodach, oraz schody prowadzące w dół a zaraz obok tych którymi tu zaszyli. Z prawej gdzieś głębiej słychać było odgłosy czegoś metalicznego ciągniętego po posadzce.
-Proponuję udać się w prawo. Może znajdziemy tam nieco rozrywki- odezwał się Castell stojąc na samej granicy światła. Wsłuchując w dźwięki i wpatrując w ciemność- ciekawe cóż to takiego może być..?
- Czy to ważne co to jest? Hałasuje to łupnia szuka, chodźmy. - odparł Erven idąc ostrożnie by nie robić rabanu w stronę tajemniczego dźwięku.
Niebiesko włosy z uśmiechem podążył za nekromantą, którego podejście do sprawy, wyraźnie odpowiadało arystokracie. Cała kompania ruszyła korytarzem, w stronę stopniowo narastającego odgłosu. W poprzedniej formacji- ze szkieletami na czele- Starali się iść w miarę możliwości jak najciszej. Pochodnia wciąż migała nad ich głowami.
Światło pochodni sięgało kilka metrów przed nich. Odgłosy metalu sięgniętego po ziemi narastały. Ściany pokryte był czymś rdzawym jednak nie były to ślady krwi, raczej można nazwać to pleśnią lub mchem. Wtedy też ujrzeli ruch. Długie ostrze, szurając po kamieniu, powoli chowało się za zakrętem. Korytarz się rozwidlał
-Więc chce się bawić z nami w chowanego?- Wymruczał Castell i spojrzał zaciekawiony na Erevena.
Erven wyszeptał znane sobie słowa powoli dochodząc do wprawy gdzie ich wymawianie stawało się zbyteczne i już stawał się półprzeźroczystą zjawą. Skinieniem głowy dał znać towarzyszom by szli do przodu, za szkieletami które już teraz ruszyły sprawdzić z kim mają do czynienia.
-Ciekawe- wymruczał Soren, w sumie nie wiadomo do czego się odnosząc- również mam parę sztuczek- uśmiechnął się do Erevena i tak jak przed chwilą przed nim stał tak już go nie było. Jedynie światło zdawało się zanikać w tym miejscu.
Pozostałe szkielety ruszyły przodem. Skręcając w ścieżkę za lokatorem. Słychać było krótką wymianę ciosów: odgłosy rozbijanych kości i szczęk stali a później narastające szuranie. Zawrócił. I chwilę później wyjrzał zza rogu.

Osobnik o ludzkim ciele ze stalową klatką na głowie i prawie dwu metrowym ostrzem podobnym do tasaka. Co gorsza były na nim stare ślady krwi. Teraz widać było że szurały dwie rzeczy jego ostrze i czubek jego hełmu po stropie. Zatrzymał się na zakręcie spoglądając swoim “dziobem” w stronę nieproszonych gości.
- I got a bad feeling about this… - powiedział Erven robiąc krok w tył.
- Hm, witaj… - rozpoczął Nanaph, próbując uzyskać jakieś ślady… no, chęci do pertraktacji. Gdy oponent nie zechciał paść na kolana i błagać o litość, przyszła pora na bardziej… stosowne środki.
Trzy silne impulsy uderzyły w rękę, w której humanoid trzymał wielką broń. Wykorzystując chwilę dekoncentracji, którą miały wywołać, broń, nie wiedzieć czemu, spróbowała… odlecieć od posiadacza, by wylądować tuż przed Christosem. Bracia cały czas zdawali się jednak dbać, by nie stać w pierwszym szeregu podczas odprawiania swych niecnych sztuczek.
Impulsy odtrąciły delikatnie na bok posturę istoty jednak mimo to nie udało się wyrwać ostrza z jego ręki. Piramidogłowy zaczął iść w kierunku przybyszów wolnym krokiem jednak teraz jedynym co szurało był czubek jego hełmu. Ostrze trzymane było nisko przy ziemi mimo swoich wielkich rozmiarów.
Mały Anti, nie wiedząc, czy rozsądnym byłoby szarżować na stwora, czy może uciekać, zaczął się w niego intensywnie wpatrywać. Pokaż swą przeszłość, istoto.
Ciemność i zamek. Czas z przed wieku. Czas gdy zamek tętnił życiem. Wstrząs przestrzenny. Czarna wyrwa i pojawił się On. Rycerze stawali do walki jednak... skończyło się to masakrą. Wyrżnął wszystkich którzy stanęli na jego drodze rozrywał na strzępy ich ciała i wędrował z nimi. Próbowano przed nim uciec i dlatego zawalono schody. O dziwo jedne i nie tak jak wyglądają teraz. W walce ze zwykłymi ludźmi nie był w stanie pokazać tego co potrafi. Chyba że nie potrafi nic.
- Oto jeden z powodów, dla których opuszczono tą twierdzę. - stwierdził Nanaph - Soren, myślę, że spodoba Ci się w bezpośrednim starciu… niestety, nie ma na stanie krwi, trzeba pozbyć się kończyn. Erven, szkielety będą tu tylko bardziej przeszkadzać, w przeciwieństwie do tego Twojego paraliżu. Ja spróbuję pozbawić go broni. -
Gubernator, widać, zaczynał przyzwyczajać się do wymyślania planów. Zarówno on, jak i Anti czekali w pozycjach bojowych na sprzyjającą okazję. Wokół Christosa za to, nie wiedzieć skąd, pojawiło się całkiem sporo lewitujących strzał, wycelowanych w stwora. Widać, chciał go zasypać ostrzałem podczas ataku Sorena, a konkretniej zasypać rękę, w której trzymał swą broń.
Złe uczucie nie opuszczało Ervena który wpatrując się w stwora przez myśl biegło mu ratowanie się ucieczką. Mimo wszystko zdecydował się rzucić zaklęcie mając nadzieję że podziała.
- Ezar n’kher, na shashn. Uluashi.. - wyszeptał po czym dodał - ..nie oszczędzajcie się chłopaki, to nie jest zwykły człowiek.
Gdy sytuacja była już mniej więcej jasna, Castell zdecydował się działać. Z mroku, tuż za przeciwnikiem wynurzyła się blada twarz arystokraty z odbijającymi światło, dzikimi, czerwonymi ślepiami. W ręku dzierżył miecz, który ułamek sekundy później przeszył przeciwnika na wylot, wychodząc obok “dziobu” hełmu. W tym momencie chmara strzał skierowała się w piramidogłowego. Soren korzystając z tej okazji, piruetem zwiększył dystans, by nie dać się złapać. W obrocie wyprowadzając jeszcze cięcie w ramie przeciwnika. Całość trwała zaledwie chwilę, a przeciwnik został otoczony.
Erven z kolei utrzymywał bezpieczny dystans od piramidogłowego trzymając się za braćmi i podtrzymując działanie zaklęć, nie pozwalając na to by przeciwnik się ich pozbył.
Istota nie zareagowała ani na atak od tyłu, ani gdy poprzebijały go lecące strzały. Z tak zranionej istoty nie popłynęła nawet kropla krwi. Pochłaniający czar Ervena nie działał, dlaczego jednak nie zauważył tego wcześniej. Może przez tą morderczą aurę... a może przez sam widok tego osobnika.
Potwór stał tak chwilę, bez ruchu. A czas się dłużył. W absolutnej ciszy wszyscy słyszeli swoje bijące serca. Słyszano wszelkie najmniejsze szmery ale nic od tego bytu. Serca wszystkich zabiły szybciej, gdy całą fortecę przeszył odgłos metalu szurającego po kamieniu. Stalowa klatka delikatnie się uniosła szorując po sklepieniu. Wtedy też byt ruszył swoim powolnym krokiem w stronę Ervena i braci.
- Skurczybyk jest odporny na magię! - zawołał Erven wycofując się krokami w tył - Wycofajmy się!
Zignorowany Castell patrzył na oddalającego się przeciwnika. Gdy Ereven się odezwał przerzucił wzrok na niego. Czuł strach mężczyzny. Może to właśnie on przyciągał uwagę piramidogłowego? Chwilowo stał w miejscu, czekając na rozwój wydarzeń.
- Soren, celuj w kończyny. Erven, przestań się tu trząść! - zakrzyknął Gubernator. W rękach całej trójki pojawiły się miecze, a tamci gotowi byli do boju. Swoją drogą, ciekawe czy stwór idzie w kierunku braci, czy Ervena…
- Trząść!? - zapytał gniewnie mag - Ja tu realnie oceniam nasze szanse! - po czym dobył miecza szepcząc - Sura s’sharin. Suratha.
Co tu dużo mówić był wściekły, na co i na kogo nie miało to znaczenia. Widać jego towarzysze jeszcze go nie znali na tyle dobrze na ile by mogli po tych paru dniach wspólnej podróży.
Piramido głowy nadal zbliżał się do grupy. Gdy tylko dotarł w pobliże najbliższego z nich. Odwrócił ku niemu swój dziób, a jego ostrze delikatnie się zakołysało.
Gdy stwór zbliżał się do Nanapha, ten również odczuł potężny negatywny wpływ. Odsunął się krok w tył, wyczekując ataku od tyłu Castella. Reszta braci w tym czasie podjęła próbuję odciągnięcia stwora, powalenia go. Nawet jeśli w tak wąskim korytarzu nie można go unieść, odpowiednio użyta telekineza powinna go obalić. A potem będzie można odtrącić nią jego broń…
Stało się tak jak zakładał Nanaph. Castell nie czekając dłużej wbiegł z impetem w plecy przeciwnika, licząc, że ten utraci równowagę. Następnie błyskawicznie, odskoczył, raz jeszcze powtarzając manewr i tnąc w ramie stwora. Dokładnie w to miejsce, które trafił poprzednio. Zamierzał urąbać mu rękę.
Po uderzeniu istota przekrzywiła się do przodu. Kolejna próba jednak się nie udała. Nim Castell zdążył wykonać unik został chwycony za gardło. Piramidogłowy nie odwrócił się do niego chwycił go nie patrząc. Następnie z ogromną siłą prawie miażdżąc mu kark rzucił ciałem w stronę oddalonych braci. Powalając przynajmniej Antiego. Próby powalenia go na niewiele się zdawały. Nadal kroczył na przód. Przy najbliższym z braci w końcu zamachnął się mieczem. Ostrze pomknęło po ukosie zderzając się z sufitem w fontannie iskier. Przez chwilę był odsłoniety jednak wyglądało to podejrzanie bo ostrze uderzyło o sklepienie swoją tępą stroną.
Nie wiedzieć skąd wyleciały dwa podniszczone miecze, kontrolowane ruchami dłońmi przez leżącego Antiego, które miały wspomóc Gubernatora w następnym parowaniu. Christos, niemalże ignorując Sorena, skupił się na swym bracie, by w ułamki sekund umożliwić mu odwrót. Nanaph tymczasem… po prostu dotknął płaskiej strony wrogiej broni, która, nie wiedzieć czemu, poczęła znikać.
Niebiesko włosy tymczasem, siedział oparty pod ścianą, w którą niedawno uderzył. Pilnie przyglądał się walce aby poznać możliwości przeciwnika. Wiedział już że jest dość szybki i silny, w porównaniu do zwykłych ludzi. Aby obejść te granice należało więc sięgnąć do mniej ludzkich umiejętności.
Istota nie czekała jednak jak jej oręż zniknie i zaatakował także bronią. Było w tym coś dziwnego. Atak i tak nikogo by nie trefił jednak ostrze jakby rozrywało przestrzeń w której się znalazło. Znikanie momentalnie ustąpiło. Gdy trefił o posadzkę posypały się iskry. Natychmiast po tym próbował strącić wolną ręką Nanapha. W tym momencie w paradę weszły mu dwa miecze sterowane telekinetycznie przez Antiego. Zdołały zablokować cios padający z wolnej ręki. Powracające ostrze trafiło lewitującego wojownika o włos minęło się ze zgiętym nadgarstkiem, znów trafiając o sufit i chwilę później opadając by go przeciąć. Wtedy również w paradę weszły zardzewiałe miecze, choć tym razem nie stanowiły żadnego oporu i rozpadły się na 4 części. Szybkie szarpniecie zabrało Nanapha z pola walki.
Castell podniósł się z ziemi i schwał miecz z powrotem u boku. Zamierzał podejść do sprawy nieco bardziej poważnie. Przyjrzał się już części zdolności przeciwnika. Był silny, jednak nieco wolniejszy, Soren raz jeszcze rozpłynął się w powietrzu. Gdy piramido głowy uderzył w nadlatujące miecze, arystokrata raz jeszcze pojawił się za nim. Korzystając z faktu, że stworzenie było zajęte podbił jego ręce i zaplótł mu nelsona. Przysunął twarz blisko tyłu głowy przeciwnika, by ten miotając się nie uderzył do w twarz.
Przeciwnik chciał się wyrwać siłując się z oponentami, ale w końcu ich siły się zrównały i zamarl w bezruchu. Trzymał obie ręce w powietrzu w jednej dzierżył miecz. Czekał.
-Ciąć- rozkazał Castell ponurym tonem- poszatkować go jak wieprza.
Nieprzyjemny uśmiech zawitał na ustach Ervena. Ostrze jego broni powróciło do swojego zwykłego metalicznego wyglądu i już robił krok w kierunku istoty w każdej chwili gotowy na uskok.. Pomimo faktu, że chroniła go tarcza zasłony. Sekundy zaledwie później jego miecz opadał ciężko na ciało piramidogłowego.
Jak na wezwanie wokół całej trójki braci, utrzymanej w bezpiecznej odległości, pojawiły się dodatkowe miecze. Kilkanaście ostrzy, które bezceremonialnie podleciały do humanoida i poczęły odkrajać jego kończyny.
Kiedy tylko pojawiły się ostrza wokoło kreatury Erven odskoczył do tyłu i wycofał się. Nie było już potrzeby fatygować się osobiście.
Kilak cięć zdołał zadać mag nim pojawiły się ostrza. Jednak wtedy żadne nie trafilo. Uchwyt Castella był mocny i zapewne było tylko jedna jego wada. Wada która nie istniała dla innych przeciwników. Tutaj jednak okazała się bardzo zaskakująca. Uchwyt miał podparcie w głowie a raczej na klatce istoty. Tak wiec gdy ona spadła chwyt przestał być efektywny. Klatka spadał chroniąc istotę przed kolejnymi obrażeniami, chociaż i te zapewne wiele szkód by mu nie wyrządziły. W miejscu jej trzymania nie było nic. To było ciało bez głowy. W uciętej szyi widać było wnętrze , mieści i kręgosłup. Uwolniony w uścisku potwór jedna ręką chwycił za siebie po kark Castella i ponownie nim rzucił. Drugą ręką pozbył się miecza ciskając nim jak oszczepem za odlatującym oponentem. Castell został przebity a siła pędzącego ostrza rzuciła go dalej nadziewając na ostrze jeszcze jednego z braci. Oba ciała wbite na ostrze doleciały kilkanaście metrów dalej nim nim razem z ostrzem wbiły się w ścianę. A wszystko to z perspektywy Ervena wyglądała jak chwila. Mgnienie coś co było nieprawdopodobne a jednak tak rzeczywiste. Stwor bez głowy pochylił się by podnieść zmieni swój hełm i znów umieścić go na należytym miejscu. Był teraz bez broni, ale wciąż kroczył ku swoim ofiarom.
Castell wisiał bezwładnie obok [...], z bez emocjonalnym wyrazem twarzy. Z przebitej klatki piersiowej obficie lała się krew, tworząc szkarłatną kałużę na posadzce. Puste oczy, nieruchomo patrzyły na pomieszczenie.
Erven przełknął głośno, szybko spojrzał na przybitych do ściany towarzyszy, to na drugiego z braci i ponownie na trójkątogłowego. Nie namyślał się długo i zaczął się pewnym krokiem wycofywać mówiąc do jedynego pozostałego na polu potyczki kamrata.
- Nie ma co, spierdalamy.
Przeciwnik był dobry. Aż zanadto.
Nanaph leżał wbity w ścianę i przygnieciony nieco ciałem Castella. Na szczęście wampir przyjął na siebie większą część siły ataku, a stwór nie trafił w żadne witalne punkty. Gubernator przypomniał sobie sytuację sprzed kilku dni. Podobna, ale tym razem skończy się inaczej…
Ranny brat nie nadawał się jednak w tym momencie do walki, czy ucieczki. Jego dwa miecze rozpłynęły się gdzieś, a on sam, resztką sił, dotknął tasakomiecza tkwiącego w jego torsie. Kilka sekund później Castell opadł na ziemię, już całkiem sam.
Anti zamierzał jeszcze ostatni raz dogryźć stworowi. Zanim ten odzyskał swój hełm, chłopiec… przywołał go do siebie. Przy dobrych wiatrach zdąży.
Co zaś się tyczy Christosa, jako jedyny podjął działania odwrotowe: lewitujące bronie poczęły wracać do właściciela i zanikać w bliżej nieokreślonych okolicznościach. Jednak tuż po akcji Antiego, a jeszcze przed natarciem wroga, zdarzyło się coś jeszcze. Starszy brat skoncentrował się, rozkładając na prawo i lewo ręce. Erven mógł poczuć nie najprzyjemniejszy zapach rozkładającego się mięsa. Otóż między trzema ocalałymi a pozbawionym hełmu “piramidogłowym” pojawiło się… gigantyczne ciało, blokujące zupełnie przejście. Nekromanta z pewnością skojarzył, że należało do pokonanej kilka dni temu… Chimery.
- To go zatrzyma… na trochę. - stwierdził do Ervena, następnie dodając, ni to do niego, ni to do siebie - Powodzenia, Soren. -
Jak na zawołanie, z sali dobiegł cichy śmiech. Cichy ale jednocześnie doskonale słyszalny. Ciało Castella powoli rozpuściło się tworząc wielką czarną masę. Śmiech przerodził się w rechot, upiorny rechot, który zahaczał o pierwotne odczuwanie strachu. Ściany pomieszczenia leniwie pokryła czarna masa, ograniczając widoczność niemal do zera. Podobnie stało się w korytarzu, którym cofali się ocaleli. Pochodnia do tej pory świecąca raźno, przygasła niemal całkowicie. Anti oparł rękę o ścianę aby ułatwić przemieszczanie się, poczuł dotkliwy chłód na dłoni. Sekundę później wszech ogarniający cień zaczął się poruszać.
Świecące czerwienią oczy otoczyły ich z każdej możliwej strony. Podobnie było w sali, pod której ścianą, tam gdzie niedawno leżało ciało Sorena zaczął kształtować się humanoidalny kształt
-Wspaniale, na prawdę wspaniale- rozbrzmiał niski głos arystokraty. Brzmiący bardziej jak warkot niż ludzka mowa. Otoczenie wypełniły krzyki mężczyzn i kobiet. Głośne i agonalne.- Teraz….się pobawimy przyjacielu- odezwał się Castell. W ciemności błyszczały jego zęby, a raczej paszcza, pełna kłów niczym u rekina. Cień w wokół przybierał najróżniejsze formy, jakby masa przez pewien czas nie do końca mogła się ukształtować. W końcu, w stronę Piramidogłowego wystrzeliły dwie, ostre jak brzytwa, cienio macki.
Obie macki przeszły na wylot. A ciało istoty zawisło w bezruchu. Wtedy też przez tak krótka chwilę połączenia Castell mógł coś zobaczyć. Zobaczyć istnienie tego czegoś. I już wiedział że to Coś jest martwe. Od dawien dawna nieżywe. To coś uciekło z Piekła. Piekielna dusza kata. Przez tą jedną chwilę bezgłowe ciało ponownie wróciło do pionu. Istota wyciągnęła swą rękę w stronę ściany i chwyciła czarną masę.
Castell natychmiast odczuł dotyk na swojej szyi. Dłoń się zacisnęła i ból przeszył ciało wojownika. A później został pociągnięty wyrwany ze swej formy i przyciągnięty do wroga. Wroga który kolanem posłał go na sufit, a gdy opadał, uderzył jakby tnąc mieczem. Właśnie przez to dziwne uderzenie chybił trafiając odrobine z jednej strony odrzucając swój cel, niźli zrównując go z ziemią. Istota stała w pozie jakby spoglądając na co rusz roztwierania i zaciskana dłoń. (nie ma głowy) Nie miał miecza. Wtedy jednak przykucnął i wbił dłoń w podłogę a raczej czarną strefę na niej. Stamtąd wyciągnął swój oręż.
W umyśle Castella kołatały się myśli. Zbieg z piekła, kat. Jego jedynym celem jest niesienie śmierci. Nie liczą się dla niego formy czy obrażenia.
Gdy tylko z podłogi wyszła rękojeść miecza, w klatkę piersiową kucającego stworzenia uderzył cień, który wyszedł z ziemi tuż z pod niego. Gdy tylko przeciwnik został odepchnięty, z podłogi wystrzeliło kilkanaście kolców, przebijając jego ciało, i ustawiając je na kształt krzyża. Dłonie stwora nie mogły dosięgnąć do ścian, z których to czarna masa zaczynała się cofać. Ostatecznie jedynie podłoga pozostała zasłana cieniem i oczami. Pu drugiej stronie pomieszczenia stał Castell. Wyglądał niemal zwyczajnie, jedynie końce jego płaszcza oraz włosów przechodziły miejscami w czarny, poszarpany cień, poruszający się niczym macki. Wewnętrzną stronę jego płaszcza pokrywały oczy.
-Mamy więcej wspólnego niż można by się spodziewać- odparł wampir- skoro zaś nie liczą się dla Ciebie obrażenia...pozostaje mi pociąć się na małe kawałeczki!- Na plecach Castella pojawiły się długie, czarne macki, które sekundę później, błyskawicznym ruchem skośnym leciały w stronę ramion przeciwnika, z zamiarem dokonania dekapitacji.
Na posadzkę spadły poucinane fragmenty ciała. Castell wciąż był czujny jednak walka już się skończyła. Jedyne co mogło nadal budzić strach były ucięte dłonie istoty które wciąż starały się poruszać. Powoli wędrowały w stronę Castella. Pozostałe fragmenty jedynie napinały mięśnie. Później wszystkie fragmenty zaczynały powoli zapadać siew czarnej przestrzeni.|
Wampir stał bez ruchu, nieco zniesmaczony zniknięciem tak ciekawego przeciwnika. Chodź musiał przyznać że walka nie należała do najłatwiejszych. Cień pokrywający podłogę powoli cofał się w stronę mężczyzny. Krzyki konających ludzi powoli cichły, aż w końcu całkiem zamilkły. Otocznie stopniowo odzyskiwało kolory, zaś sam Castell ludzkie cechy. Postąpił kilka kroków w ciszy i wniknął w ścianę.
Po bezpiecznej stronie, Christos wyciągnął dłoń w jakimś tajemniczym znaku. Nie wiedzieć skąd, przy ścianie pojawił się Gubernator. Półleżał, półsiedział przy ścianie. Jego rana regenerowała się w nadzwyczajnym tempie, a on sam dyszał ciężko. Ta technika była bardzo męcząca…
Erven widząc że bitwa ma zamiar wkroczyć w inny wymiar pojmowania powstrzymał swoją wrodzoną ciekawość i wycofał się aż do schodów otoczony resztkami swojego nieumarłego orszaku. Zamierzał obserwować z daleka rozwój wydarzeń. Był badaczem, magiem, uczonym, nie wojownikiem.
- Hm, Erven, może w czasie walki Sorena przyjrzymy się korytarzowi, z którego to coś przyszło? Bez sensu tak tu czekać, a mu… w takim stanie, nie możemy w żaden sposób pomóc. - zaproponował Nanaph.
- Czemu nie… - odparł mag - ...ale bez bohaterstwa, na znak niebezpieczeństwa wycofujemy się.
- Dla pewności bezpieczeństwa, odtwórzmy Twój oddział. - odparł Christos. Wokół niego pojawił się znany już Ervenowi dym, z którego wyłoniło się około dwudziestu podniszczonych szkieletów, wraz z wyposażeniem. Definitywnie wymagały jednak ożywienia.
Erven przymrużył oczy i wznosząc powoli dłonie ku górze intonował obcą melodię. Szkielety zaczęły się poruszać i nieco ponad tuzin powstało ponownie by służyć po kres swego nieumarłego istnienia. Intonował dalej, aż otoczyła go i okolice wokoło niego niska gęsta mgła z której zaczęły się wygrzebywać szkielety.
Idąc w głąb, tam skąd przybył wróg. Panował coraz większy zaduch. Ślady stawały się czarne. Dawna krew. Aż wreszcie trafił i do większej sali. W jednym z jej rogów leżała stera kości i paskudnie śmierdziało. Dużo kości. Zapewne tutaj składował wszelkie znalezione ciała. Christos powstrzymał się od sprawdzania przeszłości tego miejsca. Czół że był by to paskudny widok. Sala była stosunkowo pusta kilka poprzewracanych mebli jeden regał. I korytarz wybiegający na prawej ścianie, na samym końcu sali. W regale był stare książki i trochę zastawy stołowej. To znak że tego miejsca już nikt nie sprawdzał.
Christos bezceremonialnie począł podchodzić do mebli i regału. Chwilę później rzeczy zniknęły z pomieszczenia.
- Później będzie czas na przyjrzenie się tym księgom. - dodał tylko, podążając dodatkowym korytarzykiem. Ciał nie ruszył.
Uśmiech zawitał na twarzy Ervena, gdy ten zauważył stertę przepięknych kości.
- Spokój wszystko co ma choćby najmniejszą wartość - powiedział Christosowi - Ja mam tu trochę do roboty - po czym w nabożnym geście wznosząc ręce ku górze intonował na dobre znaną melodię, a szkielety wiernie zaczęły powstawać.
Przejście prowadziło do spiralnych wąskich schodów. Wyjście awaryjne. Jedna część biegła ku górze druga w dół.
Góra za pewne była wyjściem. A prowadziła ostatecznie do zrujnowanej wierzy, kondygnacji zamku, usytułowanej tuz nad jeziorem.
Idąc w dół zagłębiali się w podziemia. A im niżej schodził tym bardziej czuli na sobie widmo śmierci. Tym bardziej wiedzieli ze coś tam jest. Wyjście na niższe piętro i dalsze schody.
- Najpierw zajmijmy się tym piętrem, w razie gdyby Soren przegrał, będziemy mieli bliżej do punktu ewakuacji, a i drugiego takiego z dołu sobie na głowy nie ściągniemy. - zaproponował pomarańczowłosy.
- Dobrze pleciesz - rzekł mlecznowłosy w przerwie pomiędzy Inkantacjami - Wstrzymałbym się jednak ze zwiedzania niższych kondygnacji. Jeszcze tu wrócimy, musimy odnaleźć Jen.
Zala w której się znaleźli zdawała się być zbrojownią. Sporo stali pozostało w tym miejscu. Trochę płytowych zbroi, tuzin mieczy wciąż o barwie stali, strzały, łuki a to co pierwsze rzuciło się w oczy to wielka tarcza.

- Później przyjrzymy się tym rzeczom dokładniej. - stwierdził Christos. W ciągu kilku chwil całe wyposażenie zniknęło z pomieszczenia, pomarańczowłosy jednak dokładnie je liczył.
Następnie rozejrzał się w poszukiwaniu przejść do innych pokoi.
- Ja jednak zajrzałbym tam niżej. Jeśli Soren pokona tamtego, to już nikt nie powstrzyma szabrowników…-
Erven jak to zwykle pełen ufności w ludzki gatunek również skrupulatnie liczył każdą znikającą sztukę broni i zbroi. Co tu dużo mówić, lepiej widzieć co znika, a co potem się pojawi.
- Sprawdźmy co u Sorena, lepiej nie schodzić niżej ryzykując że coś więcej ściągniemy sobie na głowę. Sprawdźmy najpierw jak sobie radzi, a potem… potem zobaczymy.
-Radzę sobie dobrze. Dziękuję za troskę- zabrzmiał zwyczajny, wesoły głos Castella. Wchodził właśnie w krąg światła który rzucała pochodnia- nie było nazbyt łatwo, ale się udało.
- To oznacza, że możemy przystąpić do dalszej eksploracji. Nanaph będzie naszą strażą tylną, ruszajmy. - Christos wskazał korytarz. Choć entuzjastycznie podchodził do eksploracji, nie zamierzał iść przed szkieletowatym mięsem armatnim, ani nieśmiertelnym Sorenem.
Dziki grymas przez chwilę zagościł na twarzy Ervena
- No, to sprawdźmy jakie skarby kryje to miejsce. Poza tym, trzeba będzie sprzedać co lepsze żelastwo. Grosz zawsze miły, prawda?
Z sali wychodził korytarz stawiając pod znakiem zapytania identyczność rozkładu piętra do tego powyżej. Rzeczywiście tak też było. Sale i pomieszczenia były porozkładane identycznie. Choć w większości opuszczonych pomieszczeń nie było nic ciekawego czasem znalazły się sztućce, drewniane i wiklinowe elementy użytkowe. Drewniane krzesła i stoły. Aż wreszcie, bez problemów dotarli do dobrze im znanych schodów. Nie było już jednak przejścia dalej. Widać tylko powyżej był korytarz. Pozostał więc jeszcze jeden poziom. Ten od którego biła mroczna aura.
Chociaż Erven nie posiadał zdolności spostrzegania aur, która to prawdę mówiąc nigdy nie była mu potrzebna, odczuł zimne dreszcze przechodzące mu po karku. Znak jak najbardziej ostrzegawczy, cokolwiek się tam kryło było o wiele niebezpieczniejsze niż piramidogłowy którego spotkali niedawno. Jak jednak wytłumacz fakt, że ciągnęło go na dół, a niezrozumiały szept w umyśle podpowiadał mu żeby wybrać się tam samemu, ewentualnie z Sorenem, ale bez braci? Potrząsnął głową, wiedział, że jeszcze tu wróci, ale na ten czas trzeba było dać sobie spokój, nie ważne jak kuszące było najniższe piętro.
- Jeszcze tu wrócimy - powiedział Erven - Odpuściłbym sprawdzanie tego piętra na później.
- Ja jestem zdania, że trzeba się tam wybrać. Czymkolwiek był ten stwór, źródło jego obecności jest na dole. jeśli je pozostawimy, możliwe, że pojawi się kolejny demon. Jeśli poradziliśmy sobie wcześniej, poradzimy i teraz. - spojrzał na Sorena.
- Mi to niemal obojętne. - Stwierdził Soren. - Nie powiedział bym że sobie z nim poradziliśmy.... - Uśmiechnął się dwuznacznie - Sądzę jednak że to jeszcze nie koniec. A jeżeli to z dołu jest co najmniej takie jak on to obecnie odradzał bym wam tą wycieczkę. Przypominam, że mamy odnaleźć Jenny- zaznaczył, widząc że pod ekscytowani wycieczką towarzysze całkiem o tym zapomnieli.
- Kilka minut nic nie zmieni, a przynajmniej będziemy wiedzieć, że nie ma tu już nic niebezpiecznego. - przekonywał pomarańczowłosy.
 
Asderuki jest offline