Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2014, 14:55   #49
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post z przed dwóch kolejek, za opóźnienie przepraszam

Satysfakcja po dobrze wykonanej pracy jest bardzo ważna. To, że ktoś zarabia okaleczaniem ludzi to już inna bajka. Tylko widzicie, jest jeden problem. Nie czułem tej satysfakcji. Lubiłem walkę, wyrzut adrenaliny, opór jaki mojemu mieczowi stawia zbroja i ciało przeciwnika... Nie lubiłem jednak znęcać się nad bezbronnymi. Cóż... Nie zawsze można lubić swoją pracę. Te radosne rozmyślania przerwała mi strzała. No... powiedzmy strzała ale o tym zaraz. Przeleciała przed moimi oczami, zareagowałem odruchowo. Cofnięcie o krok. Dłoń przy rękojeści miecza. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że było to nadaremne. Strzelec jakby chciał przewentylowałby mi czaszkę. Regenerowałem się szybko ale wątpię czy potrafię zregenerować mózg. A moi drodzy nawet hybryda demona i człowieka potrzebuje mózgu by funkcjonować. Nie bez znaczenia był sam pocisk. Gdy słyszy się "strzała" wyobraża się sobie drewniany pocisk z metalowym grotem i lotkami na końcu. Rzeczony pocisk można bez problemu złamać w rękach. Aby zrozumieć co to był za pocisk zostawcie drewno, żelazo i pióra ale zapomnijcie o proporcjach. Strzała z Maleństwa (bo taką twórczą nazwę otrzymał łuk od swojego właściciela) była wielkości dzirytu. Właściwie był to przerobiony dziryt. Główną przeróbką było dodanie lotek. I tak jak mój instynkt samozachowawczy zwykle jest na wakacjach tak nie chciałbym spotkać cholerstwa, które dostarczyło piór. Jak łatwo się domyślić znałem łucznika w czym upewniło mnie jeszcze nazwanie mnie "synkiem" (czego serdecznie nie znosiłem).

Cofnąłem dłoń od broni i dałem uspokajający znak reszcie. Uśmiechnąłem się w stronę orka, a był to ork dośc nietuzinkowy. I nie chodziło tylko o to, że był wielki, większość orków była wielka. Ten dodatkowo był mocno upłytowiony i to w zbroję robioną na zamówienie, zdobną w symbole Paladina a nie zszabrowane i dobrane przypadkowo elementy pancerza. Zamiast wielkiej maczugi używał łuku. A przynajmniej coś co wyglądało jak łuk ale rozmiarami przypominało maszynę oblężniczą. Moi drodzy oto Barbak i Maleństwo (a ten babiarz Emanuel też pewnie się gdzieś kręcił)! Barbaku, Maleństwo oto... Moi drodzy. Kimkolwiek są, to mityczne stowarzyszenie jak Masoneria, Analogowi Alkoholicy czy Studenci Abstynenci. Ktoś ponoć gdzieś ich widział.
Wyszczerzyłem się do orka i rzuciłem sucharem.
- Mam coś między zębami, że rzucasz mi wykałaczkę? I dzięki za zdjęcie strzelca.
- Mozg. I nie ma za co. Nie planowałem tego. Ktoś z Twoich zdecydował się rozświetlić niebo.
Ork był zły. Owszem wyraźnie cieszył sie ze spotkania po latach, jednak nie mógł opanować nerwów. - Co Ty tu do ciężkiej cholery robisz?
- Zarabiam na chleb. Wiesz… Czasy są ciężkie, rodzinę trzeba wyżywić. To znaczy siebie. Może usiądziemy przy piwku i pogadamy. Znam tu jedną karczmę w okolicy.
- na sekundkę zamilkłem, spojrzałem w stronę gdzie wesoło płonął ogień, znowu na przyjaciela i się wyszczerzyłem po szczenięcemu. - A nie, już nie znam.
- Cały Ty. Potrafisz jeszcze wejść gdzieś i nie palić za sobą mostów?

Rozejrzałem się teatralnie i rzuciłem z miną niewiniątka.
- Nie widzę tu żadnych mostów.
- I niech tak zostanie.

I wtedy spojrzałem na orka. A widok był doprawdy przerażające. Nie okazywałem strachu walcząc z bersekerami i odpierając nacierającą jazdę. Z pewnością siebie i cynicznym uśmiechem wchodziłem do jaskiń w których żyły straszne monstra. Ale widok wielkiego opancerzonego orka z szczerą, zieloną twarzą chcącego mnie uścisnąć... Ta, to było za dużo. Cofnąłem się o krok.
- Uważaj na żebra!
Jednak wbrew słowom przestałem się wydurniać i uścisnąłem dawno nie widzianego przyjaciela.
- A to kto?
Wskazał na moich towarzyszy. Oczywiście nie mogłem sobie podarować i lekko nie zażartować z Simona.
- Ten tu niebieski to mój przyjaciel i kompan Simon Petrikov, znany mag, który poświęcił sześć lat na naukę nad magią elementarną, kolejne sześć w przesławnej Akademii by potem dostać się na trzyletnią prywatną praktykę podczas której mógł kształcić swoje zdolności pod czujnym okiem niejakiego mistrza Johansona by na końcu otrzymać dwa dyplomy i rozpocząć pracę badawczą w ruinach przybyytku Macie Picze. A tak mniej skomplikowanie to ktoś próbujący mnie nauczyć hamować swój temperament, skutki póki co odnosi podobne jak Ty wcześniej. A ten tu wojak to weteran z brygady strzelców Fred Harper. Zacny i straszny w boju wojak, który podobnie jak ja szuka szczęścia a póki co znajduje kiepską i śmierdzącą robotę u kogoś kto za dużo nasłuchał się balad o szpiegach.
Następnie wskazałem na orka.
- Poznajcie Barbaka. Orczego paladyna czy raczej paladyna orka. To on zdjął czujkę a niegdyś podróżował ze mną przez świat szukając przygód i próbując coś wbić do mojego zakutego łba. Zamiłowanie do wielkich łuków wcale nie świadczy o kompleksach…
- Cóż. W pewnych okolicznościach rozmiar ma pewne znaczenie. Nieprawdaż? Do usług Panowie. Choć jeśli pozwolicie, grzeczności wymienimy w bardziej sprzyjających okolicznościach. Gdzieś tu nieopodal prócz pewnego drowa i barda winien być jeszcze ork i elf wraz z ludzka kobieta. Dobrze byłoby zebrać sie razem i zabrać stad nim pancerni zaczną węszyć.*
- Niezmiernie miło poznać - mag skłonił się z charakterystyczną sobie galanterią.- Simon Petrikov, zdaje się, do usług.
- Miło cię i ten tego ale…, coś mi tu śmierdzi mi mili. Jakoś mam nie jasne wrażenie, że władowałem się lub zaraz właduję w gówno warte więcej niż tych parę koron. Więc tak jak by co to włączam drugą taryfę ok?
- Ja Cie nie zatrudniałem. Nie ze mną będziesz sie rozliczać.
- Nie zaszkodziło spróbować -
- Kasę trzyma Heinrich, z nim rozmawiaj. Bądź tez spokojny. Nie należy do dusigroszy…
- Dusi powiadasz hmmm… , jak zapłaci mogę i dusić. A poważnie to gdzie idziemy i jaki jest plan?
- Synek, skądś Ty Go wziął?
Ork pokręcił głową z niedowierzaniem. - Planu nie ma, żaden nie wytrzyma kontaktu z wrogiem. Heinrich cos wymyśli... bordel sie zrobił.
- Mądrości taktyczne zielonej braci są godne pozazdroszczenia. Jakim cudem wygraliście poprzednią wojnę? A Fred się jakoś przypałętał. Wiesz jak to jest… Pijesz piwo a potem lądujesz z przypadkowymi ludźmi i nieludźmi w środku “misternej” intrygii asa Morkhotskiego wywiadu, który za długo się opalał i się spiekł.
- Albo lądujesz w karczmie, pijesz piwo, a tu wpada Ci pomieszanie fretki z patyczakiem, macha krzesłem i słoikiem z wazelina. Potem karze się elfowi rozbierać i ... a zresztą. Nikt nie jest doskonały.
- Błędy młodości. Przynajmniej nikt nie gzi się na moich plecach.
- Mylisz się. Ty nie jesteś świadomy tego, ze ktoś Ci sie gzi na plecach. A to różnica.
- Wynalazłem kąpiel i nie mam pasażerów, którzy mogliby to zrobić. Idziemy do tych Twoich subtelnych znajomych?
- Kąpiele są przereklamowane! Idziemy, idziemy. Powiedz tylko czy tym dwóm, można ufać?

Ork nie robił sobie absolutnie nic z tego, że “Ci” dwaj stali obok. Tak, Barbak słynął z taktu i uprzejmości. Kiedyś miał topór "takt" i młot bojowy "uprzejmość".
- Są wporządku. Freda znam krótko ale i tak wydaje się bardziej fair od Twojej braci do której zmierzamy.
- Znasz kogoś z “mojej braci”?
- O Heinrichu słyszałem. Dużo. W tym od Ciebie. A Larona i tego grajka niedawno spotkałem. Drowowi przydałoby się leczenie. Najlepiej młotem bojowym.
- Wiesz, że dla mnie dobry drow to martwy drow. Ale Laron jest trochę inny. No i przede wszystkim jest użyteczny. Co w ogóle przez ten czas się z Tobą działo? Ostatnim razem jak Cie widziałem przeszedłeś sznurowy most rozwieszony gdzieś wysoko… potem słuch po Tobie zaginął. Ktoś mi nawet mówił, że gdzieś spłonąłeś. Nie bardzo dawiałem temu wiarę.
Ork uśmiechnął się pod nosem.
- W sumie to spłonąłem. Ze trzy razy, ostatnim razem właśnie poznałem Simona. No ale faktycznie ostatnio widzieliśmy się w Górach Końca Świata podczas tego polowania. Pamiętam jakby nigdy nic! 200 smoków za głowę drowa, który zawalił krasnoludzką jaskinie. W tej mgle otaczającej most czaił się łucznik, to on podpalił most. Co lepsze to nie był ten drow ani żaden jego sojusznik a goblin. Zresztą nie jestem kozicą i zaraz się zgubiłem we mgle i górach. Skręciłem kostkę jak podłoga w jakiejś jaskini się pode mną zawaliła i spadłem… Tak. Na sam środek wioski goblinów. Goblińskiej? No nie ważne. Miecz mi gdzieś odleciał, lewa noga nie chce utrzymać mojego ciężaru a banda głodnych, zielonych maluchów chce mnie wszamać. No to się podpaliłem ale zamiast masakry czy ucieczki tamci zaczęli mi się kłaniać. Ich szaman mówił trochę we wspólnym, chociaż ledwo go rozumiałem. Okazało się, że uważają mnie za swojego boga. W wolnym tłumaczeniu to było jakoś Ten Który Spadł Z Nieba i Dał Ciepło. No to pobawiłem się w bóstwo dopóki się nie wykurowałem, pomogłem im nakopać konkurencyjnej wiosce gnoli a potem udałem się na wyprawę by zdobyć dla nich słońce i by w jaskiniach już nigdy nie było ciemno. Znaczy zwiałem do cywilizacji, piwa, ludzkich kobiet i kąpieli. Gdzieś po drodze, z rok… nie, prawie dwa, temu spotkałem Simona.
Ork słuchał opowieści co i rusz kręcąc głową i parskając śmiechem.
- Cały Ty. Jakoś, nie bardzo widzę Cię w roli bóstwa zielonoskórych. Za brzydki jesteś.
- Ale dzięki mnie mieli ciepłe papu i gnolle ich nie napadały. To jest ważniejsze w boskości. Zresztą nie byłem stricte bogiem… Potomkiem boga… Za kogoś takiego mnie uznali, nie uważasz tego za ironiczne?

Barbak zdawał się być zamyślony słuchając mnie. W końcu skrzywił się jakby przegryzł cytrynę, spojrzał na Samaela i, całkiem poważnie, stwierdził: - Masz racje. Za to Cie lubię. Dlatego zabije Cie na końcu...
Poklepał mnie po ramieniu i skierował się w stronę lasu. Nie dałem mu jednak odejść, nie byłem pewny czy na pewno żartuje. Tak to już jest z tymi fanatykami religijnymi.
[i]- Co kombinuje Morkoth? Wskrzeszenie grup specjalnych?
- Nie pytaj o sprawy, o których nie mogę rozmawiać. Bo wtedy naprawdę będę Cie musiał zabić. Prędzej niż będzie to konieczne...
Puściłem o i wyplułem dwa słowa.
- Wiara. Służba.
- Bóg, Honor, Ojczyzna!
Ork obrócił się nagle. - Czy to cokolwiek, kiedykolwiek dla Ciebie znaczyło?
- Bóg? Niezapominaj z kim rozmawiasz. Pomiotem piekła. Ojczyzna? Mam taką. I mam ją w głębokim poważaniu. Nigdy moi rodacy nic dobrego dla mnie nie zrobili. A honor… To mi mówi wiele. Chociażby, żeby wywiązywać się umów. A nie wystawiać kogoś. Bo to chce zrobić Laron, prawda? Wystawić nas dla Arkanii i kupić sobie czas. Ale to przecież dla dobra ojczyzny i w imię Paladina… Do tego to nie Ty to robisz a drow. Ty jesteś nieskazitelnie biały.

Z ironicznym uśmiechem patrzyłem mu prosto oczy. Sam się nakręcałem i podpuszczałem go chcąc by coś chlapnął. Barbak wolnym ruchem uniósł prawą dłoń, zacisnął ją w pięść i wystawił jeden z palców w tyleż niewerbalnym, co doskonale rozumianym znaku.
- Nikt nie jest doskonały. A teraz zbieraj dupę w troki i lecimy na spotkanie. Kto wie, może i sie do czegoś przydasz. Ty i Twój honor! Ork pokręcił głową. - Sam nie bardzo wierze w to co mowie... Czyżbyś jednak zaczął na ludzi wychodzić?
- Ktoś musi. Bo człowieczeństwa co raz mniej w co po niektórych. Za dużo górnolotnych celów i uświęcania środków. Odpowiesz na moje pytanie o Larona?
- Nie. Na pewno nie w tej chwili. Musimy isc…

Westchnąłem teatralnie jednak ruszyłem za Barbakiem.
 
Szarlej jest offline