Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2014, 22:07   #41
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Sjeler stał się niespokojny i choć, jak zwykle, na zewnątrz nie okazał tego, to w środku aż kipiał od pomieszanych, intensywnych uczuć. Wyczuł potężnego operatora magii bardzo wcześnie i postanowił zrobić preperacje na jago spotkanie najlepiej jak tylko mógł i wzbudzając przy tym jak najmniej podejrzeń. Osobnik mający wielką aurę magiczną o dziwnie znajomej sygnaturze pojawił się w pobliżu w trakcie całej akcji. Dopiero po chwili dotarło do niego… to był ktoś, kto korzystał z mocy w taki sam sposób jak on! Ktoś posiadający podobną sygnaturę magii, oczywiście dużo silniejszy, ale niewątpliwie mający podobne ukierunkowanie. Owy ktoś wcześniej świetnie się maskował i nie zdradzał swojego ja. Prawdopodobnie narzucił jakiegoś rodzaju filtr na swoje działanie tak, aby nie został wykryty. Tak, osobnik musiał być silny i doświadczony.
Dawno już nie odczuwał czegoś takiego... ekscytacja mieszała się z respektem oraz z czymś w rodzaju… czyżby strachu? Działał odruchowo. Postawił dwie bariery: kinetyczną - dla przedmiotów lecących i broni, oraz magiczną barierę sporządzoną z zagęszczonej aury magicznej. Obie były średniej klasy, stworzone bez użycia gestów i inkantacji. Szybko zdał sobie sprawę, iż rzucone przez siebie machinaty ochronne, choć najmocniejsze, jakie umiał zrobić w danej sutuacji, jedynie złagodziłyby skutki ataku tak silnego oponenta. Ale zawsze lepsze coś niż nic.

- Swój czy wróg? - Rzucił Sjeler do elfa i barda.
- Swój. – W stwierdzeniu Larona było jednak sporo nieoczekiwanego napięcia. Barrow od razu pojął, że mimo, iż przybysz nie był wrogiem to także nie był miłym gościem dla drowa. Obecność maga nie cieszyła go, wręcz przeciwnie. Dawało to kilka kolejnych powodów do ostrożności. Wygenerowane przez elfa niezadowolenie było tak namacalne, iż niemal wiszące w powietrzu. Niektórzy powiedzieliby, że można byłoby je kroić toporkiem…

- Ekronie. – Laron przywitał jegomościa zasłaniając się maska spokoju. Czaszka nawet nie zadała sobie trudu żeby na niego spojrzeć. Przeszła jeszcze kilka kroków, ułożyła kobietę, po czym nie zwracając uwagi na kogokolwiek rozpoczęła konwersacje z pracodawcami pancernego oraz nowoprzybyłymi orkami nie szczędząc jednym i drugim obelg i inwektyw.Sjeler nieruchomo czekał na rozwój wydarzeń obserwując przybyszy z sobie tylko znanym pozornym spokojem. Cały czas dokładnie lustrował przybysza i starał się wyłapywać jak najwięcej informacji z wymiany zdań. Okazało się, że niestety logistyka i wymiana informacji w organizacji najprawdopodobniej leży, płacze i tłucze nieporadnie swymi małymi rączkami i nóżkami o ziemię… za wymianę informacji 1/10, za organizacje pracy 2/10, za logistykę 1/10, plany awaryjne… no tutaj idą chłopaki na żywioł, czyli 0,001/10. Oczywiście za styl i kreatywność zbierają całą pulę punktów, ale ile problemów można byłoby uniknąć… no cóż. Okazało się, że sprawa ma, co najmniej jeszcze jedno dno (o ile nie kilka), a wykorzystanie przez konstrukt z czaszką swojej mocy z oznaczeniem sygnatury – jak się okazuje bardzo poszukiwanej sygnatury – jeszcze bardziej komplikuje i tak już pogmatwane rzeczy.
Dodatkowo sytuacje doprawił Towarzysz Kot źle odczytawszy sytuacje… widocznie chcąc się zabawić sklecił ładną i spójną iluzję, którą wysłał nieopodal maga. Jednakże prawdopodobnie przecenił swoje możliwości i zdecydowanie nie wyczuł braku poczucia humoru przybyłego… a może nie wziął pod uwagę możliwości Licha o rubinowych oczach? Efektem, w każdym razie, była puchata kulka naelektryzowanej sierści łypiąca na wszystkich oczętami ze swojej przyjaznej mordki.


Klik


Po kolejnej trwającej chwilę wymianie nieprzyjemności cała grupa otrzymała możliwość wstąpienia na służbę bezpośrednio do Heinricha, orka będącego szefem siatki i otrzymania błyskawicznego awansu do wyższych struktur organizacji… oczywiście bez wyjaśnienia, co by było gdyby tego nie zrobili… jednak to niedomówienie było oczywiste nawet dla persony takiej nieobytej w tutejszym świecie jak Barrow – oznaczało to unicestwienie. Jednakże Zbrojny zobaczył w tym swoją szanse, nie dość, że oznaczało to wpływy znacznej gotówki, tak bardzo potrzebnej Sjelerowi na badania, to jeszcze mógł uszczknąć coś z wiedzy lub umiejętności nowoprzybyłego i niezwykle potężnego Ekrona. Może byłby w stanie go on naprowadzić na jakieś sensowne poszlaki, pokazać nowe kierunki, dać wskazówki i rady? Było to też niewygodne ze względu na mocne i długofalowe związanie się z organizacją i ideologią, która w sumie nie interesuje go, a jest jedynie przystankiem na jego drodze. Ogrom myśli zwalił się na jego umysł, wiele głosów mówiło naraz, frakcje spierały się ze sobą. Rady i negacje przytłaczały. Decyzja jednak musiała być błyskawiczna. Odnalazł bardzo dobrą sentencję w swojej głowie: „będzie czas będzie rada”. Postanowił i odezwał się w te słowy:
- Nieprzystoi składać oferty, których odrzucenie oznacza pożegnanie się z doczesnością. - Spojrzał przelotnie na Barbaka skrzypiąc hełmem, a następnie spowrotem na Heinrich’a - Niemniej dla mnie po drodze jest zostać, ba! nawet nie tylko przez najbliższe niespokojne chwilę, ale i dłużej o ile płacicie dobrze… a On - Bez ceregieli wskazał na Ekrona. - zechce podzielić się ułamkiem swej wiedzy i potęgi, którą posiada…
- Moi przyjaciele są podenerwowani. To niestety normalne w naszym zawodzie. Oferty nie do odrzucenia, są nie tylko codziennością, ale i koniecznością. Poza tym, czy mi się wydaje, czy pouczasz właśnie orka o tym, co przystoi, a co nie? - Twarz Heinrich’a rozszerzyła się w szerokim uśmiechu. - Co do Ekrona...
- To będzie on sam podejmował decyzje. - Mag zajmując się kobieta jednocześnie włączył do rozmowy. - Dzielenie się potęgą, jest jednocześnie dzieleniem odpowiedzialności. Udowodnij, że jesteś tego wart... i wyjdź w końcu ze stadium poczwarki.
- Nikogo nie napominam, a jedynie zauważam. Co do powierzchowności, a raczej jej ukrywania… - Sjeler zwiesił na chwilę głos jakby szukając odpowiedniego wyrazu albo przypominał sobie jakieś sytuacje z przeszłości.- poprostu wygodniej jest istnieć i załatwiać swoje sprawy w tym świecie jeśli wygląda się tak… - Przesunął ręką od swojego hełmu wzdłuż ciała, przez napierśnik aż do nóg. - ...niż tak - Barrow zdjął hełm ukazując nagą czaszkę z płonącymi oczami. Odsłonięte zęby tkwiące w żuchwie były wyszczerzone w szyderczym uśmiechu, uśmiechu tak często spotykanych u nieboszczyków w nekropoliach i cmentarzach. Oczy płonęły delikatnym żarem umieszczone jakby w przestrzeni oczodołów. Sama czaszka była sfatygowana, poznaczona wieloma uszkodzeniami i dziurami, pokryta rytami i glifami nieznanymi dla dzisiejszego języka i kultur.
- Sam nie obrałem sobie takiego ciała… nie wszyscy je tutaj akceptują…
W momencie spostrzeżenia przez wszystkich prawdziwego „ja” Zbrojnego, a raczej jego skrywanego do niedawna wyglądu nastała niezręczna cisza…
Amadeusz zmylił akord skutkiem czego, po miejscu spotkania rozeszło się metaliczne brzdęknięcie… następnie wydał z siebie przeciągłe gwizdnięcie, które było podsumowaniem tego, co zobaczył poeta.
Jeden z orków nie zareagował wcale. Barbak już dawno nauczył się, że to, co widzimy jest zazwyczaj tylko przykrywką dla tego, co ktoś chce ukryć. Simon z wrażenia zdjął swe binokle, po czym ponownie umieścił je na nosie, mamrocząc coś głuchym głosem. Ekron kiwnął czaszką, a jego rubinowe oczy zaczęły się śmiać. Śmiał się także Heinrich. W głos…
- No proszę. Jednak ta wycieczka może okazać się interesująca i warta Naszego czasu. Nie uważasz?
- Owszem. - Stwierdził Ekron. - Choć będzie trzeba sporo pracy włożyć w jego szkolenie. Dzieciak ma możliwości, ale brakuje mu doświadczenia. Powstał niedawno… sporo wody upłynie nim zacznie być… użyteczny. Ale wart będzie na pewno uwagi.
- Jeśli chodzi wam o wykorzystanie tego czym jestem to musze was zmartwić… chcę się tej powierzchowności pozbyć i to tak śpiesznie jak to będzie możliwe. Chce odzyskać ciało…
- A to ciekawe... - Zaczął Ekron. - A czymże jest "ciało"? Mógłbyś mi podać jego definicje?
Barbak przewrócił oczami i po raz pierwszy wtrącił się do rozmowy.
- Pułkowniku, nie chciałbym naciskać, ale czas nas goni...
- Potrzebuje jeszcze chwili. - Mag kończył zabiegi pielęgnacyjne wokoło nieprzytomnej kobiety. - W tak zwanym międzyczasie mogę dowiedzieć się chyba czegoś o towarzyszu podroży... prawda?
- Streszczaj się! - Drugi z orków uciął rozmowe.
- Coś co czuje, ciepło padającego na nie słońca, delikatne szumienie alkoholu w głowie, tętnienie krwi w uszach… dotyk, smak, zapach to sprawy które odczuwam tylko po przez odczucie syntezyjne - zapewne tak jak i ty Ekronie - w zasadzie poza zmysłowo. Odbiór tego jest całkowicie inny niż był kiedyś, wiele z tego co mnie otacza odbieram całkiem inaczej, a niektóre wcale. - Zawiesił głos dosłownie na chwilę, w obecnej napiętej sytuacji była to denerwujące marnotrawstwo. Rozważał jak dużo może się odsłonić, jak dużo powiedzieć. To uczucie dość niedawno do niego wróciło… postanowił zaryzykować. Rozpoczął ponownie. - Interesuje mnie czy posiadasz wiedzę na temat procesu kreowania… i czy użyłeś go kiedyś, bądź też słyszałeś o takim użyciu w celu inicjacji ciała?
Licz uśmiechnął się, na swój dziwny sposób.
- Wiesz, ja głównie zajmuje się dekapitacja, ale wiem, o co Ci chodzi. Jestem też przekonany, ze będę potrafił Ci pomoc. Jednak nie teraz i nie tutaj. - Wstał otrzepując iluzoryczny płaszcz. - Skończyłem. Barbaku, czy mógłbyś? - Wskazał leżąca kobietę. Ork podszedł, przerzucił przez plecy Maleństwo i wziął na ręce dziewczynę z taka łatwością jakby nie ważyła absolutnie nic.
- W drogę zatem. Potrzebuje kogoś, kto pójdzie przodem, jako nasze oczy.... – Ork dzierżący dziewczynę zawiesił glos w oczekiwaniu na ochotnika.

Zgłosił się Narwaniec, młodszy z jegomości, z którym miał zwadę Sjeler pod karczmą na samym początku zatrudnienia, o ile dobrze pamiętał zwący się Samaelem oraz wojskowy o imieniu Fred, a przed wszystkimi wyruszył tajemniczy towarzysz Kot, nie przez każdego uważany za niegroźnego, miłego futrzaka…




 
Mono jest offline  
Stary 24-04-2014, 15:28   #42
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu ciepłych krzaczków orczyca dogoniła goblina. Nie takiego zwykłego goblina. Inteligentnego. Takiego, który oddał jej pozostawiony w szopie sztylet i zaczął zadawać niewygodne pytania. Niewygodne? Tak właśnie, pytania na które nie dało się jednoznacznie odpowiedzieć, a tym bardziej odpowiedzieć jedynym szufladkującym słowem. Na całe szczęście, bądź o zgrozo ku zgubie została uratowana przez rycerza w białej zbroi, chodź bez rumaka. Przystojnego po stokroć, o szarmanckim uśmiechu i rozbierającym spojrzeniu…

Było to dokładnie tak, że orczyca zmuszona była przerwać nagle swą rozmowę, pozostawiając niektóre słowa wciąż niewypowiedzianymi.
- O! - odparła zdumiona, zamiast tego co miała powiedzieć - Będziemy mieć zielone towarzystwo. - Taki nic nie odpowiedział, spojrzał tylko na zielone towarzystwo, które kilka uderzeń serca później wyrosło przed nimi. Przystojny zieloniutki najwyraźniej znał jej towarzysza goblina, gdyż zwracał się do niego po imieniu. Pytał się go o coś w czasie gdy ona sama uważnie mu się przyglądała z lekkim uśmiechem na twarzy. Gdy skinął jej głową odpowiedziała znakiem grzecznych i potulnych dziewczynek - puszczeniem mu oczka. Wtedy właśnie ork uśmiechnął się. Warto podkreślić, że był postacią jakże estetyczną, doskonale zbudowana, pełna męskich feromonów… a w tej scenie brakowało mu jedynie rumieńca. Heinrich Estevez nie zaczerwienił się. Miast tego zwinął język w rurkę, rozwinął a na sam koniec schował. Patrzył przy tym na Nhyan w taki sposób w jaki małe dziecko patrzy na ciastko z kremem. Potem wzrok przeniósł i w ułamku sekundy ciastko zamieniło się w… goblina. Wrócił do konwersacji z tymże, na koniec której wypowiedział ów magiczne słowa:
-… A ta Paniekna to…?
W czasie gdy Panowie rozmawiali, ów wspomniana ciasteczkowa panienka właśnie robiła krok do przodu, najwyraźniej chcąc ruszyć swoje cztery litery z ów miejsca i nie być świadkiem rozmowy o której treści nie miała przecież zielonego (?) pojęcia. Oczywiście będąc zauważoną, czy też raczej wspomnianą, ów krok zamaskowała tak by wyglądało to na przestępowanie z nogi na nogę. Zachowując pełnie zasad grzeczności nie odpowiedziała, w końcu pytanie było skierowane nie do niej. Pozwoliła sobie zerknąć nieco ciekawsko na Takiego.
- Ma Pani jakąś potrzebę? - Wypalił ork widząc przebierająca nogami orczyce. - W ogóle, to gdzie moje maniery... Heinrich Estevez. - Wyciągnął prawa dłoń.
- Nhyan Luthain z plemienia Złotego Węża. - odpowiedziała tym samym gestem - Potrzeb mam wiele - uśmiechnęła się lekko - ta teraz, to nieprzeszkadzanie w rozmowie.
Taki przewrócił oczami. Najwyraźniej zapowiadało się na orcze gody. Podczas gdy dłoń orka o szarawym kolorze, zimna w dotyku niczym dłoń trupa spotkała się z dłonią orczycy, całkowicie przeciwną gdyż delikatną i ciepłą. Uścisk rycerza godnego kobiecych marzeń był zaskakująco mocny, podczas gdy uścisk damy pozostał lekki i kobiecy.
- Z radością je zaspokoję. Ork ponownie uśmiechnął sie na dwuznaczności, nic nie robiąc sobie z faktu ze wychodzi na erotomana gawędziarza. Na co orczyca odpowiedziała klasycznym wyszczerzeniem zębów w uśmiechu… a właściwie zębów i kłów.

W każdym razie, w końcu ruszyli tam gdzie powinni, do reszty towarzyszy. Gdy dotarli na miejsce pierwszym elementem, który orczycę zainteresował był oczywiście nie kto inny jak Kot. W końcu zostawiła urwisa samego. W jego też kierunku podążyła z zamiarem pochwycenia go w ramiona. Drugim elementem, który ją zainteresował gdzieś po drodze, był drugi zielony… on też najwyraźniej ją zauważył, gdy jego wzrok zatrzymał się na orczycy, na jego pięknie wysklepionej kości żuchwy pojawił się czarujący uśmiech.

W chwili zapomnienia, inni mówili coś o zapłacie… a tak, ona wciąż posiadała zaliczkę dla wszystkich. Zapomnieli o tym? Przyjdzie czas na rozliczenia. Wolała się nie wtrącać. Obserwować…

- Ja z Fredem mogę pojechać przodem. Albo Zielona niech idzie, potrafi się skradać. A najlepiej pójdźmy we trójkę. Jak nas wypatrzą nie będą szukać Zielonej a skupią się na zwiewaniu lub walce. – Mówił Samael poprawiając pas z mieczem.
Heinrich kiwnął głowa, akceptując jego starania.
- Ruszajcie. Idziemy piec minut za Wami. Po godzinie marszu zatrzymajcie się i poczekajcie. Nie dajcie się zauważyć i nie angażujcie się w walkę bez wyraźnej potrzeby. W drogę.

Tak też, przyprawiona o zawroty głowy od nadmiaru przystojnego towarzystwa, wraz z Samaelem i Fredem ruszyła pozostawiając je z tyłu. Zaś jeszcze bardziej przodem niż ona czy Kot który wcześniej przyjął jej pieszczoty a teraz ruszył własnymi ścieżkami, ruszyła jej druga połowa i bardziej przydatna para oczu czy uszu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 25-04-2014 o 11:12.
Wila jest offline  
Stary 24-04-2014, 22:05   #43
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

- Skąd go znasz?
- Stare dzieje.
- Jest coś wart?
- O tak!
- Jest niebezpieczny?
- Tak.
- Nie przewidywalny?
- Owszem.
- A słucha się czasem?
- Jest z natury przekorny.
- To w jaki sposób możemy mieć z niego pożytek?
- Żartujesz?
- Skąd!
- To po co pytasz?
- Myślisz, że się da?
- Każdy się daje. Kluczem jest odpowiedni dobór argumentów.
- I Ty, palladyn to mówisz?
- Czy ktokolwiek, komukolwiek, kiedykolwiek zabronił manipulować innymi?

Vote Ork by darchala on deviantART

***

- Panie!
- Raport proszę Viktorze.
- No wiec… nie jest on zadawalający…
- Ostatnimi czasy, nawet dziwki w zamtuzie nie są zadawalające.
- Tego nie wiem Panie.
- Ja też. Kolega mi opowiadał…
- Wracając zatem do raportu…
- Tak wracając…
- Augustus przepadł. Wyjechał z obozu i ślad po nim zaginął.
- Sprzymierzył się z Morkhotyjczykami?
- Mało prawdopodobne, ale możliwe.
- Pomyliłem się w stosunku do niego?
- Nie wydaje mi się Panie.
- Nie wydaje Ci się, bo takie „wydawanie się” było by dla Ciebie niebezpieczne?
- W dupie mam swoje bezpieczeństwo, jeśli miałbym Waszej Książęcej Mości powiedzieć, że jest idiotą, to bym po prostu powiedział.
- I za to Cię cenie. A ta kobieta?
- Ishtar?
- Właśnie.
- No cóż… lokalizator przy wierzchowcu, który zabrała nadal działa.
- I?
- Dotarła do pewnego miejsca i od jakiegoś czasu w nim pozostaje.
- Zabita?
- Tego nie wiem.
- Wymykają nam się…
- Owszem, ale to kwestia czasu. Nie sposób poruszać się nie zauważenie.
- Tam jest dwóch magów, dwóch bardzo niebezpiecznych zbrojnych i sporo awanturników. Kto będzie na tyle silny żeby przeżyć z nimi spotkanie i nas zawiadomić?
- Słuszna uwaga.
- Ściągnij posiłki.
- Jak duże?
- Nie duże, doświadczone. Ściągnij Skorpionów.
- Chwila minie zanim tu się znajdą…
-… w tym czasie roześlij wszystkich, którzy nam zostali. Mają się rozglądać, nie podejmować walki. Jeśli kogoś zobaczą, mają zbierać dupy w troki. Posłańcy z informacją o miejscu pobytu Heinricha muszą trafić do nas. Jasne?
- Jak słońce, Książę.


***

Zebraliście się do wymarszu. Mieliście wystarczającą ilość koni, żeby przemieszczać się wierzchem, jednak teren temu nie sprzyjał. Gęsty las, zarośla oznaczały by konieczność wycinania sobie przejścia. To było czasochłonne i pozostawiało wyraźny ślad wskazujący kierunek Waszej podróży.
Mieliście zatem przemieszczać się pieszo, mając rękach uzdy i w przypadku uzasadnionym Wasza przygoda miała przyspieszyć na końskim grzbiecie. Zebraliście się zatem wokoło Heinricha raz jeszcze kilka chwil po tym, jak zwiadowcy ruszyli przodem. Wszyscy byli skoncentrowani do granic możliwości… a przynajmniej tak by się wydawało.
- Amadeuszu, Low Rider.
Bard spojrzał na orka nie rozumiejąc.
- Mati, Low Rider!
Po kilku chwilach, które zdawały się być wiecznością, bard zaskoczył. Zdjął z pleców gitarę, jego palce zaczęły skomplikowany taniec na strunach instrumentu, a wokoło Was rozeszły się słowa piosenki.
Gone In 60 Seconds OST - War - Low Rider - YouTube
Na pancerzu Barbaka natomiast pojawił się Emanuel, w ciemnym kapeluszu, w okularach i niewielkim mikrofonem w łapce. Wkrótce do dźwięków gitary dołączył niski wokal pchły.
Heinrich, Barbak, Laron… nawet Ekron przez chwilę stali jakby sparaliżowani. Każdy z nich koncentrował się przed kolejnym etapem podróży, każdy zbierał w sobie siły i determinację aby zadanie jakie mieli przed sobą zostało wykonane.
A jakież to było?
- Let’s go! Chwilę spokoju zakończył ork o szarym odcieniu skóry i dziwnym, zimnym spojrzeniu…

***

Drużyna Kota, Zielona Ferajna, czy jak by tam Was inaczej nie określić, ruszyła dalej. Po wydarzeniach opływających w odrobinę ognia, odrobinę krwi, niewinne morderstwo, podpalenie i nie udany gwałt ruszyliście dalej przed siebie. W zasadzie dzień jak co dzień. Nic, czego szanujący się awanturnik nie robił na co dzień.
Jednak były sprawy, które nie dawały Wam spokoju. Dwaj licze, nieumarli magowie, którzy w zasadzie zazwyczaj siedzieli w swoich jaskiniach przeprowadzając różne eksperymenty, Heinrich, niby ork, zwykły… a jednak coś w nim Wam nie pasowało. I reszta: Barbak, normalniejszy, jednak niesamowicie nerwowy. Trzymający w rękach to wielkie łuczysko, sięgający non stop do kołczana z kolorowymi lotkami. Laron, zdający się spać w kulbace. Otwierający oczy jedynie co jakiś czas i zawsze obdarzający otoczenie pogardą, wstrętem lub kąśliwą uwagą. Amadeusz… zdający się być oderwanym od całej tej hałastry. Siedzący sobie w najlepsze w siodle, powodujący koniem jedynie nogami i cały czas brzdąkający na swym instrumencie.

Wszyscy

Wbrew pozorom i wrednym zakusom losu, Wasz podróż minęła spokojnie. Owszem, mieliście kilka sytuacji kiedy zwiadowcy musieli uciekać w rów, albo chować się na drzewach, jednak za każdym razem okazywało się, że alarm był fałszywy… albo zwiadowcy przeciwnika mijali Was w dużej odległości.
Ekron był personą prowadzącą. Nieomylnie wskazywał kierunek i prowadził Was w znane tylko sobie miejsce.
Po niedługim czasie okazało się, że kierował Was wprost do jaskini.
Cave by eWKn on deviantART
Ta znajdowała się w niewielkim jarze ukształtowanym przez naturę w kształ litery „L”. Wejście znajdowało się na łączeniu dwóch pagórków, i każde z Was mimowolnie stwierdziło że była to doskonała lokacja do ewentualnej obrony. Ta miała się jednak okazać niepotrzebna. Tak byliście zapewnieni przez potężniejszego z nieumarłych magów.
Sama jaskinia, nie sprawiała większego wrażenia. Ot zwykły wystrój składający się głównie z stalagmitów, stalaktytów i stalagnatów. Była raczej niewielkich rozmiarów i stanowiła coś na kształt przejścia. Ekron prowadził Was, rozświetlając przejście niewielkimi, magicznymi kulami, które zaraz po wejściu w mrok zaczęły krążyć nad Waszymi głowami. Spacer, w bądź co bądź komfortowych warunkach trwał zaledwie kilka minut, gdy stanęliście przed dużych rozmiarów portalem.
Portal by ChrisCold on deviantART
Jego owal sięgał pod samo sklepienie i gwarantował, że każde z Was mogło przez niego przejść, trzymając na ramionach dowolnego z członków oddziału. Tylko po co było sobie tak utrudniać życie?
Sam owal był bogato zdobiony i zrobiono go z jakiegoś rodzaju metalu, który na pierwszy rzut oka ciężko było rozpoznać. To co zdecydowanie rzucało się w oczy, to dwa konstrukty, golemy stojące i „strzegące” magicznego przejścia. Bestie uśpione, zastygłe w naturalnych dla siebie pozach z pięściami opartymi na ramionach robiły wrażenie…
- Otworzysz go?
- Przecież po to Was tu przyprowadziłem.
- To do roboty!
Heinrich zaplótł ręce na piersiach przyjmując dokładnie tę samą pozę… jednak w zdecydowanie innej, mniejszej skali.
- Zróbcie mi trochę miejsca. Licz ustawił się na środku i rozpoczął inkantację. Tym razem nie ograniczał się do jakiś wyszukanych sztuczek. Zaklęcie było przygotowywane z największą dokładnością, pleciona z wielkim pietyzmem, dokładnością i widoczną miłością.
W pewnej chwili, jednak Licz przerwał swą pracę.
- O w mordę! Usłyszeliście głos Barbaka, który ze strzałą na cięciwie już składał się do pierwszego strzału.
Oba golemy, z szeroko otwartymi, emanującymi żółtym światłem oczyma zaczęły się poruszać…
golem - 'Destroyer' by Ketka on deviantART
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 07-05-2014, 11:11   #44
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
W zaroślach za palącą się stajnią.



Po akcji w stajni Taki szedł spokojnie obrzeżem polany do reszty ekipy. Był zadowolony z siebie. Akcja całkowicie nie przemyślana co prawda, ale uwieńczona sukcesem.

- Dwóch jest przy tylnym wyjściu, zabierają się za patroszenie karczmarza. Ten niebieski szuka jego córki Marcysi, ale coś jej nigdzie nie widać. Reszta dalej w krzakach - doszedł go głos orczycy.

Goblin zatrzymał się i spojrzał na orczycę która właśnie wychodziła z krzaków. Zaśmiał się gardłowym skrzeczącym głosem. Nie spodziewał się jej tutaj. Będzie miał miłe towarzystwo.

- A to ty, czześść - powiedział jeszcze rozbawiony. - Córki Marcysi? To ona mia… a dobra jusssszz łapie. - Zastanowił się chwile, spoważniał trochę i skinął głową.

- Dobrrra rrobota tam w sstodole. - Wyciągnął nóż i podał rozmówczyni. - Tttwój prawda? Nie zosstawiaj po sssobie śśladów.

Orczyca rozbawienie goblina skwitowała uśmiechem, lekko wzruszyła ramionami gdy dobiegło końca. Wyciągnęła rękę po swój nóż.

- To zwykły nóż, - powiedziała - każdy może taki mieć. Nie chciałam aby spalenie wyglądało na przypadek, nie takie było nasze zadanie… ale może masz rację, dzięki. - Odebrała narzędzie zbrodni by zaraz umieścić je gdzieś pod płaszczem, zdaje się przy pasku. - Brak dziewczyny wygląda na problem.

- Czy ja wim. Myśślę, że i to całe zadanie to wielka podpucchha. Nie ssszzkodzi wykonaćć, ale trzeba uważaćć. Z nassszymi pracodwacami to nigdy nie wiadomo.

Przyjrzała mu się może chwilę dłużej niż powinna, na początku marszcząc brwi a później kiwając głową na potwierdzenie czy zrozumienie.
- Jak z każdymi, inaczej byłoby nudno. - rozłożyła ręce.

- Tak, byłłłoby. Jesssteśś najemniczką? Można cię wynajmować do różżżnych rrrzeczy?

- Różnych rzeczy? Hmm... - uniosła lekko brwi - Nie zupełnie. Od czasu do czasu przyjmuję jakieś zlecenie, jak mi się podoba... albo coś.

- Znaccczy inaczej czym sssię zajmujesssz?

- Korzystaniem z życia i nie nudzeniem się. - wyszczerzyła kły - Ale, pewnie i nie o to pytasz. Zajm… - urwała nagle - O! - odparła zdumiona - Będziemy mieć zielone towarzystwo.

Taki nic nie odparł tylko spojrzał na zielone towarzystwo, które wyrosło ni stąd ni zowąd.

- Taki! - Zielony, który przed chwilą wyrósł zwrócił się do goblina po imieniu. - Czy przypadkiem nie miałeś rezydować w księstwie Merskhe? - Heinrich Estevez był kimś kogo nie można było pomylić z nikim innym. Ork, opancerzony w płyty z dwuręcznym mieczem przewieszonym przez plecy robił wrażenie. Tego nie można było zignorować. Na widok orczycy, delikatnie skinął głową na powitanie. Ona zaś nie zignorowała tego, czego zignorować się nie dało. Przystanęła, gdy ktoś zastąpił im drogę. Bardzo uważnie przyjrzała się posiadaczowi dużego miecza, czemu towarzyszył lekki uśmiech na twarzy. Gdy skinął jej głową odpowiedziała znakiem grzecznych i potulnych dziewczynek - puszczeniem mu oczka.

Golbin zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
- Pułkkkownik, witam. - można było wyczuć lekkie zażenowanie w głosie goblina. - Tam miałłem, ale ssskontatkowałem się z Amadeussszem. Czyż to nie on jessst agentem łącccznośśści? Nie werbował?

Uśmiechnięty ork był zazwyczaj obrazkiem makabrycznym. Zielona poczwara, upaćkana swą własną śliną, przepocona, emanująca potworną ilością męskich feromonów była zazwyczaj obrazem wystarczającym. Dodatkowo czerwieniejący się ork dopełniłby obrazu paradoksu. Ork się nie zaczerwienił. Miast tego zwinął język w rurkę, rozwinął a na sam koniec schował. Patrzył przy tym na Nhyan w taki sposób w jaki małe dziecko patrzy na ciastko z kremem. Potem wzrok przeniósł i w ułamku sekundy ciastko zamieniło się w… goblina.

- Panie Taki. Jeśli dobrze pamiętam, miał Pan zorganizować komórkę w księstwie Merskhe, potem zakonspirować ją i siebie… i czekać. Na rozkazy lub rozwój sytuacji. Jak sytuacja musiała ewoluować, że znaleźliście się w innym kraju i daliście się zrekrutować po raz drugi?

Taki się wyprostował. Coś tu chyba jednak było nie po jego myśli.
- Komórka zzorganisssowana - goblin zastanowił się chwilę. Spowarzniał zupełnie. - A sssytuacja ewoluowała tak, że jużżż ponad dffa lata bez wieśśści. Toteż wieśśści ssszukałem. Czyli Amadeusss nie był przyssłany przezz półkownika?

- Znacie, do ciężkiej cholery pojecie "śpiocha", agenta, którego przykrywka jest tym lepsza, im dłużej pozostaje uśpiony? Nie ważne zresztą. Skoro już Was tu mam, to mleko się rozlało. Oczekuje pełnego raportu przedstawiającego prace komórki. A ta Panienka to... ?

W czasie gdy Panowie rozmawiali, orczyca właśnie robiła krok do przodu, będąc zauważoną, czy też raczej wspomnianą, ów krok zamaskowała tak by wyglądało to na przestępowanie z nogi na nogę. Zachowując pełnie zasad grzeczności nie odpowiedziała, w końcu pytanie było skierowane nie do niej. Pozwoliła sobie zerknąć nieco ciekawsko na Takiego.

- Ma Pani jakąś potrzebę? - Wypalił ork widząc przebierająca nogami orczyce. - W ogóle, to gdzie moje maniery... Heinrich Estevez. Wyciągnął prawa dłoń.

- Nhyan Luthain z plemienia Złotego Węża. - odpowiedziała tym samym gestem - Potrzeb mam wiele - uśmiechnęła się lekko - ta teraz, to nieprzeszkadzanie w rozmowie.

- Z radością je zaspokoję. Ork ponownie uśmiechnął się na dwuznaczności, nic nie robiąc sobie z faktu ze wychodzi na erotomana gawędziarza. Na co orczyca odpowiedziała klasycznym wyszczerzeniem zębów w uśmiechu… a właściwie zębów i kłów.

Taki przewrócił oczami. Najwyraźniej zapowiada się na orcze gody.
- Spiocchh to cchyba agent, który śśśpii. A później ktośś go budzi. Nikt mi nigdy nie powiedzieł kto. To terrraz maccie. Raport dosstercze po napissaniu, pułkowniku. - Taki zamaszyście się ukłonił. - Dalsssze polecccenia? Może gdzieś w gośśśściniejsszym miejssscu, bo pani marźźźźnie pewnie bez ubrania.

- Taki, w jednym się zgadzamy... Teraz mam. Szybką i treściwą opinie potrzebuje: Czy ten, pożal się Palladine oddział ma jakąś wartość? Będziecie mi potrzebni!

- To zależy jak sssię do nich przemówi. Więkssszzości kassa wyssstarczająco zamknie usssta i zachęci też do działania. A jeśli chodzi o wartości wymierne, czyli cośśś co może sssię pułkownikowi przydać, to trzeba by ich ssssprawdzić w terenie. Porządnie, z planowaniem, czasssem na rekonesssans. Vogel by wyjaśśśnił to lepiej. Ja tylko jesssstem od działania i nie znam ich. Ale Amadeus pewnie nie russzył ssię z miejsca i obssserwował.

- Ta... Macie pewnie racje. No nic, prowadźcie w miejsce, gdzie jest Amadeusz z Laronem.

- Tędy.

Idąc Taki prawie się nie odzywał. Trochę speszony trochę zły. Że on, Taki, mistrz nad mistrzami dostał burę od pułkownika. Wszystko się sprowadzało do tego, że Amadeusz jest w nie łasce. A co się dzieje, gdy ma się zwierzchnika w niełasce? Ma się przerąbane przynajmniej tak bardzo jak zwierzchnik.

- Po wszysssstkim chccciałbym pomówić na ossssobności, pułkowniku - idąc zwrócił się do Heinricha.

Pulkownik kiwnął głowa.
- Załatwione Panie Taki. Jeśli pozwolicie, to w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Tymczasem zbierajmy się. Pozostali zapewne już czekają.
Faktycznie czekali.

*******************************************

Zamek Radcy Shuo.



Liście powoli zmieniały kolor. Z zielonego, poprzez żółte, na brązowe. Powoli, ale i tak za szybko. Taki chwilę się przyglądał niewielkiemu drzewku podpiętemu pod kilka wężyków, ewidentnie martwemu drzewku, po czym wziął zamach laską i zrzucił całość na ziemie. Wszystko wskazywało na to, że eksperyment się nie udał. Podszedł do szafki i wilgotną szmatą zmył z niej szarawe napisy. Wściekłość buzowała w głowie. Gdyby miął choć odrobinę siły wziąłby tę szafkę i wypieprzył ją przez okno. A za nią wysłałby w podróż całą resztę mebli.

Szlak go bierze zawsze gdy coś nie idzie po jego myśli. Czasami traktuje to jak wyzwanie, ale czasami najchętniej pokroił by kogoś na drobne skrawki i to jeszcze zanim tamten by zauważył, że jest martwy. Szał potęgowała złamana kość udowa. Od tygodnia jest uziemiony. I teraz wszystkie myśli krążyły tylko wokół środka wspomagającego. Może gdyby jeszcze był u siebie. W komnatach swojej piwnicy. A tak przecież uwięziony jest na zamku Wielkiego Pierdolca Radcy Shuo.

Złamany dąb nie dawał żadnych szans. Wiedział, że będzie musiał przystąpić do przeprowadzenia badań na jakimś zwierzęciu. Ale do cholery, nie mógł dobrze się wysrać, a jak miał złapać tu szczura? Drzewka były pewną nadzieją, chociaż dobrze wiedział, że bez zmian, to nawet jeśli specyfik by zadziałał na dęby czy klony, to na gobliny nie.

Spojrzał raz jeszcze z żalem i złością na rozbite szkło i roztrzaskaną doniczkę. Chwila nieuwagi wystarczyła by zmusić go do wycofania się z istotnych działań. Jeszcze jakiś czas temu razem z kilkoma narwańcami uczestniczył w akcji, która miała przynieść mu środki na kolejne lata badań. Bardzo istotnych badań. Upadek z grani zakończył ich współprace.
Odwrócił się i pokuśtykał do okna. Noga rwała w tej chwili niemiłosiernie. Już wiedział jak czuł się Doktor Dom. Mógł łatwo uśnieżyć ból, ale od otępiałości od bólu gorszy był marazm wywoływany przez painkillery. Przecież kora wierzby na to nie pomorze.

Na zewnątrz panował gwar. Kilku orków na przerośniętych psach wjechało przez wielkie drewniane wrota. Po prawej wielki szary paskud zaabsorbowany był wyciąganiem kaczek z wiklinowego kosza, obcinaniem im głów i wrzucaniem ciał do wielkiego kotła. Głowy zjadał na miejscu. Po lewej dwóch osiłków siłowało się w zapasach co chwila rąbiąc się z głowy. Kiła , syf i zacofanie. Taki nie miał ochoty spędzić tu ani chwili. Jednak wydostanie się z tego miejsca było sumom dwóch aspektów. Po pierwsze musiał być sprawny, po drugie musiał odzyskać swoje rzeczy.
Gdyby sprawność wróciła to rzeczy sam by odzyskał. Dywagacje Takiego przerwało pukanie do drzwi. Tak, jakby to od niego zależało czy ktoś wejdzie czy nie.

- Nieee ma mniee!

- Moszna? – obleśnie sapiący głos Radcy Shuo był wielce nieprzyjemny a słowa niezbyt zrozumiałe. Pytał się chyba czy „można”.

- Ssspierdalaj!

Od drzwi doszedł goblina dźwięk odmykanych zasuw. Ze trzech chyba. Chwilę potem w drzwiach stanął zielono-żółty ork w skromnej pozie zakłopotanego głupka. Bardzo musiał lubić tę pozę. Oj bardzo. Shuo spojrzał na szczątki donicy i menzurek.

- Pracha ffre? – Parcha chce? Praga Fe? A może praca wre? Z pewnością przydał by my się logopeda.

- Niezdara zze mnie. – Taki również nie mówił czysto. Specyficzne ukształtowanie zębów sprawiało, że głos goblina był świszczący. – Popsssułem cci drzefko.

- So ze moin chwancem?

- Już mówiłem, nie umiem sstwforzyć żadnego chowańca.

Goblin próbował trzymać fason. Od samego początku, czyli od chwili odkąd podwładni Radcy Shuo znaleźli Takiego czołgającego się w stronę załamu skalnego. Może zostawiliby go tak gdyby któryś bęcwał nie zobaczył torby goblina. Doskoczył do niej jak wygłodniały pies do padliny. Niczym Taki zdążył zaprotestować, zanim zdążył nawet coś powiedzieć, ów ork złapał za karafkę z bursztynowym wywarem i myśląc zapewne, że to bimber czy inna berbelucha wyżłopał połowę na poczekaniu. Drugą połowę chwilę później.
Pad trupem zanim jego kolega zdążył odebrać mu zdobycz.

Zamieszanie jednak szybko ustało. Takiego przygwoździli do skalnej ściany i mało nie zlinczowali. Trzeba było się jakoś wykpić, więc naobiecywał to i owo. I teraz ma.

- Na plaszy gmiłeś inszej.

- Na plażży byłem mało mnie sssszzatkowali.

- Ni piestol. Stary Rók sie rozpatrzył.

Pieprzony Rók. Faktycznie, kiedyś Taki robił z nim interesy. Że akurat musiał znaleźć się w niewłaściwym miejscy i niewłaściwej porze.

- Nie zznam gośśćia.

- Gośt zna sie. Esteś alkemikiem i zrobisz mi wilekom bestie. Chwanca. – Podczas wypowiadania ostatniej sylaby walną wielką ręką o futrynę. Siły to on miał. – Zobisz chwalca, abo ni zobisz nic. Ale to ju wież. Postempty?

Taki patrzył się w pożółkłe oczy orka. Nie miał zamiaru odpowiadać. Był w takim stanie, że być może jakby miał w ręku sztylet, to ruszyłby na Shuo. Mierzyli się trochę wzrokiem, bynajmniej nie bohatersko, bezczelnie raczej, po czym ork złapał za drzwi i zamykając rzucił tylko:
- Tydzień bedm sie jesze karmił.

Drzwi trzasnęły. Później zgrzytnęły kolejno trzy zasuwy i nastała cisza. Nie licząc gwaru za oknem. Taki przysiadł na krawędzi ławy. Noga ćmiła obłąkańczo. Dzisiaj zapali trochę szmartu. Musi się w końcu wyspać. Ale jutro trzeba będzie coś wymyślić. Nie można pozostawić tego w ten sposób. Gdyby chociaż miał swój sprzęt. Shuo, może jest głupi ,ale nie jest skończonym do końca idiotą. Zatrzymał torbę dla siebie. I tylko cud musiał sprawić, że jeszcze nikt nie wypił zawartości zielonej fiolki. A nie wypił na pewno. Taki wiedział by gdyby było inaczej. Zielona fiolka była najpewniejszym rozwiązaniem tej całej sytuacji. Trzeba będzie wymyślić sposób by Shuo ją dostarczył goblinowi. Ale to jutro.
Goblin wstał z ławy i ruszył usiąść na podłodze przy ścianie. Nie będzie spał na sienniku jak jakiś człowiek.

Siedział oparty z zamkniętymi oczami, w ręku tlił się skręt. Powoli odpływał ze zmęczenia, gdy nagle coś skrzypnęło. Coś. Podłoga, nie coś. Otworzył oczy a przy oknie stała jakaś postać. Lekko przygarbiona, wykrzywiona jakby.

- Cczeo? – Lekko otumaniony głos goblina nie chciał wyrwać się z gardła. Odkaszlnął. – Ccczego?!

Postać się nie ruszyła się nawet.
- Goblin alchemik, Taki? – głos gościa był lekko zniekształcony.

- Cczego pytam.

- Przesyła mnie Pułkownik z zapytaniem, czy zechcesz się z nim spotkać.

-W ccelu?

- Cel zostanie wyjaśniony na miejscu spotkania. Zainteresowany? – Postać przekrzywiła się w drugą stronę. Od Heinricha? Nie widział w świcie półkownika takiego osobnika. Tylko że postać mogła się jakoś maskować i udawać tylko na jakiegoś porażonego trędowatego.

- Jakk tylko wyjdę w cholerę – odpowiedział goblin.

Pułkownik dysponował środkami, o których Taki mógł tylko marzyć. Dlaczego miałby się niby nie zgadzać? Tylko ta cholerna noga…

- Na stole kładę szczegóły. A i proszę nie przejmować się zbytnio hałasem na zewnątrz. – Ręka mówcy wygrzebała się spod fałd płaszcza i położyła coś na blacie.

Faktycznie. Na zewnątrz zdawał się panować harmider. Odgłosy były inne niż przeważnie. Ciężkie do ustalenia. Może powodem było ziele szmatu? A może ćmienie bólu? Taki chciał wstać i to sprawdzić. Tymczasem gość goblina podszedł krzywo do drzwi, zastukał trzy razy. Drzwi się otworzyły. Zza drzwi wyszła zamaskowana ludzka sylwetka i kiwnęła głową do gościa. Po czym zniknęła.

Przybysz - teraz było lepiej widać, że to jakieś, być może, chore stworzenie albo jakieś paskudztwo, - przystanął spoglądając się na goblina.

- Powodzenia

Dłuższy czas Taki nie wiedział co zrobić. Miotał się nie mogąc jasno myśleć. Ostatecznie podszedł do okna, za którym odgłosy już przycichły. Przycichły aż nadto. Wyjrzawszy za okno, goblin przymrużył oczy bolące od niewyspania. Na placu nie było żywego ducha. Nieżywych za to wielu. Obserwował trochę co się dzieje nie za bardzo rozumiejąc. Odwrócił się do stołu po pozostawiony przez gościa przedmiot.
Była to karteczka.

Cytat:
Spotkajmy się.
Moczary, przy pieczarze ślepca.
H.
A drzwi wciąż były otwarte.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 12-05-2014, 05:42   #45
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość

Podróż przebiegła spokojnie. Nikt nie zauważył, nie zanotował w swej pamięci, ani nie zwrócił uwagi na kolorową ferajnę tak mocno rzucającą się w oczy. Może mieli szczęście, a może była to nagroda za przesadną ostrożność i długie chwile spędzone w wykrotach i rowach. Dotarli w końcu do jaskini magicznie skrywającej swe tajemnice. Jaskini znanej jedynie Ekronowi i kryjącej o wiele więcej niż by się to wydawało z zewnątrz.

Stanęli przed portalem. Zamkniętymi wrotami wiodącymi w dalekie regiony nieznane Simonowi. W miejsca tak odległe, iż ryzyko teleportacji wydawało się być błahe w porównaniu z odebranym czasem i nudą jaką oferowała konwencjonalna podróż. Ekron zainkantował swą pieśń mającą obudzić pradawny portyl i zapoczątkować wyprawę. Słowa dźwięcznie zatańczyły w powietrzu podskakując rytmicznie niczym dziewczę wirujące w takt piszczałki.

Salivili hipput tupput täppyt
äppyt tipput hilijalleen.


Wtem stało się coś nie zaplanowanego. Dwa posągi jak do tej pory niemo strzegące wejścia i budzące grozę swą posturą, postanowiły poharcować niczym baletnice, bawiąc się przy dźwiękach zaśpiewu elfiego maga. Jednak ten widząc ich ruchy zląkł się co niemiara i języka zapomniał. Golemy rozochocone dobrą melodią oburzyły się śmiertelnie gdy nagle tańczyć bez muzyki musiały. Gniew ich srogi był i aż ciarki przechodziły patrząc na gorące oburzenie bezdusznych stworzeń.


Dwa golemy płomieniami buchające ruszyły agresywnie na członków drużyny.
Simon w pierwszej chwili oniemiał ze zdziwienia. Pierwszy raz widział cuda tak potężne jakie właśnie miał przed sobą. Sztuczne życie stworzone dzięki magi. I niechaj żadna alchemia tu się nie pokazuje. Właśnie magia, królowa sztuk, była w stanie jako jedyna dokonać czynu równego bogom. Życie z niczego. Żywot zaklęty w martwej materii. Bardzo zdenerwowanej materii.

Mag nie wiedział co czynić. Ni jak było mu próbować mierzyć swe siły z istotami które ewidentnie okazywały się być odporne na magie. Jego niski poziom zaawansowania i wtajemniczenia jedynie by przeszkadzał w walce, miast pomagać. Czuł się bezsilny niczym niemowlę rzucone do kojca głodnego brytana. Czuł się słabo. Wtem usłyszał delikatne nawoływanie. Tak subtelne, że nie wyczuwalne przez nikogo innego. Tak tajemnicze, że aż pociągające. Tak intrygujące, że niemal nie do odparcia. Znał to uczucie. Uczucie obiecywanej władzy. Uczucie osiągalnej mocy. Uczucie kuszące i... pochłaniające go do cna.

Korona wzywała...

- Mistrzu...


- Królu...


- Panie...

Moc korony... ona mogła mu pomóc... Nieważne jak potężne były owe golemy, nie mogły mierzyć się z szaloną władzą jaką dawała korona. Władzą której nie dało się kontrolować. Władzą która pochłaniała duszę niczym powoli sunący lądolód. Sięgnął po artefakt i trzymając go w dłoniach walczył z wewnętrznym dylematem ciążącym mu na duszy. Co okaże się być większym zagrożeniem? Kamienni strażnicy czy lodowa pustka duszy szalonego króla?

Wtem jego dylemat rozwiązał się niemal sam. Odprysk kamienia uderzył go w nogę powalając na ziemię. Czerwona jucha powoli sączyła się z rany i zdawała się w każdej chwili skrystalizować w odłamki czerwonego lodu. Moc wyczuła chwilę nieuwagi i zaatakowała ze zdwojoną mocą pochłaniając umysł niebieskiego maga. Porwała go ze sobą.

Simon leżał z otwartymi oczami. Mówił coś bezgłośnie, niemo wołając pomocy. Nie zdawał sobie sprawy, co się wkoło niego dzieje. Nie zwrócił uwagi na goblina martwiącego się o jego stan zdrowia. Nie widział nic, mimo otwartych oczu. Nie słyszał nic, mimo swych uszu. Był tam... ale tak jakby go nie było.

Trzy zjawy krążyły wkoło niego. Każda łudząco do siebie podobna. Każda w diademie. I każda łapczywie na niego patrząca.
- Witaj Mistrzu.
- Bądź pozdrowion Królu.
- Chwała ci, panie.
- rzekły po kolei wszystkie trzy swymi szepczącymi głosami. Niczym lodowy wicher, ich głos mroził serce i duszę.
- Kim jesteście... czego ode mnie chcecie? - odrzekł im drżącym głosem.


- Czego chcemy?
- Chcemy byś wrócił...
- Do nas z powrotem.
- Osierociłeś nas Mistrzu...
- Opuściłeś nas królu...
- Pozostawiłeś nas Panie...
- A co najgorsza...
- Jak cię ponownie znalazłyśmy...
- Ty nas odrzucasz.
- Jakbyśmy były klątwą...
- Przekleństwem...
- A nie twoją...
- Spuścizną - zakończyły wszystkie trzy na raz.

- Niczym te duchy z opowieści którą nam kiedyś przytoczyłeś pokażemy ci przyszłość...
- Jednak w przeciwieństwie do nich, pokażemy ci aż trzy...
- Ścieżki jakimi podążyć możesz.


Świat się rozmazał i zanikł w wirującym niczym cyklon świetle. Przestał czuć obecność mocy i korony. Przestał czuć cokolwiek.
Widział sam siebie. Stojącego na wzgórzu i patrzącego się na horyzont. Na horyzont wypełniony ogniem i dymem. Widział w oddali unoszące się kłęby kurzu i pyłu. Rozbłyski oślepiającego światła i fale powietrza tak potężne, że zmiatały zamki z powierzchni ziemi. Widział setki dusz unoszących się w nicość. Widział śmierć. Wojna grzybów...

Widział też jeden, największy pocisk. Przepełniony magią tak potężną, że aż powietrze falowało na jego drodze. Pocisk mający na celu zakończyć wojnę. Zakończyć poprzez unicestwienie wszystkiego. Widział jak stał na wzgórzu. Stał w koronie i nie przyglądał się bezczynnie. Uniósł wysoko ręce ku górze splatając wichry magi w lodową siłę. Siłę sięgającą ku pociskowi nazwanemu "Tłuścioszek". Siłę powoli okalającą go kryształową powłoką i zamrażając otoczenie wkoło, spowalniając jego upadek. Magia iskrzyła, zaś mroźne wichry wywołały śnieżycę wkoło.


Pocisk wciąż leciał. Leciał w kierunku Simona. Temperatura wkoło jego powłoki powoli zaczęła zbliżać się do zera absolutnego. Lód pokrywał żelazną głowicę. Zdawało się, że zamrozi go. Że niczym zatrzymany w czasie, zawiśnie w powietrzu. Jednak jego moc była zbyt silna. Nawet jak dla korony. Tak silna, że "Tłuścioszek" uderzył w niebieskiego maga zwalając go na plecy. Uderzył go boleśnie i... zatrzymał się.

Simon patrzył jak umiera. Jak umiera w próbie powstrzymania zagłady znanego mu świata. Jak umiera jako bohater, który za cenę własnego życia powstrzymał śmierć innych. Jak gaśnie w nim resztka ciepła.

- Zginiesz mój Mistrzu... Zginiesz marnie...

Świat ponownie zamazał się w wirze barw i kolorów.

Widział... pingwina. Pingwina znajdującego się w lodowym pałacu, trzymającego jakiś rodzaj pokarmu i czekającego na coś. Wtem zza rogu wyskoczył starzec z długą białą brodą, niebieską szatą i... koroną na głowie. Oprócz złocistego artefaktu na swej czuprynie nosił również czarną perukę o długich, kobiecych włosach.

To był on... a raczej pokraczna wersja jego z przyszłości...


Lodowy król zaczął śpiewać swym zachrypłym głosem tańcząc wkoło pingwina...

- Gieniu! Zabrałeś frytki me,
Ja przecież sam zrobiłem je.
Jak można tak, komuś frytki kraść
i patrzeć w oczu mu, bezczelnie tak
Az się popłakałem
Tak mi bardzo skradzionych frytek żal.
Gieniu, czy mnie jeszcze kochasz?

- Kwwaaaaak - potwierdził pingwin.
- To pytanie retoryczne - odrzekł oburzony starzec.

- Będziesz samotny mój Królu... Samotny i smutny...

Znowu świat zawirował i rozpłynął się bezpowrotnie. I tym razem widział lodowy pałac.Widział tron potężny, stworzony z tysiąca sopli. Widział poddanych w ukłonach pokornych zginających się przed osobą na owym tronie. Czuł atmosferę szacunku, glorii i... strachu. Na tronie siedział starzec, o srogim obliczu, białej brodzie i oczywiście z koroną na głowie. Z jego koroną.


To był on. Majestatyczny, groźny, władczy. On panujący jako król. Posiadający moc i władzę....

- Będziesz rządzić mój panie... Rządzić przez wieki...

- Jeśli odrzucisz nas, w potrzebie nie będziesz umiał nas wykorzystać i umrzesz Mistrzu.
- Jeśli założysz nas, lecz nie zrozumiesz i nie przyjmiesz do serca, nie będziesz mógł nas należycie kontrolować. Ludzie ze strachu cię opuszczą... osamotniejesz Królu.
- Jeśli nas przyjmiesz i powrócisz do dawnego siebie, będziesz władać Panie.
- Mistrzu zaakceptuj nas, by nie zginąć na daremno.
- Królu połącz się z nami, by nie zostać już nigdy sam.
- Panie, wybierz nas, a władza będzie twoja.
- Simonie pobudka do cholery! Zanim to coś nas wszamie!
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 13-05-2014, 21:32   #46
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Pomimo braku większych incydentów w trakcie podróży do „bezpiecznego miejsca” wszystkim udzielała się pewna nerwowość. Ciągłe komunikaty, iż wrogie siły cały czas kręciły się w pobliżu oraz stan ogólnej mobilizacji powodowały, iż rozmowy były ograniczone do minimum. Wreszcie ekipa, zwana szumnie drużyną, dotarła do starej jaskini naznaczonej ręką i mocą przodków. Ciemność, kapiąca z rzadka woda i zimny kamień. Las nawisów i kamiennych sopli, morze kolumn, setki nieporuszonych kurhanów… i krople spadające z powały na posadzkę, które w ciszy brzmiały jak cichutkie kroki równie cichego wroga.

Dwa kamienne posągi i ogromny portal – właśnie tyle pozostało z świetności tego miejsca, tyle pozostało z świetności pradawnych istot, które ujarzmiły magię i zaklęły ją w glify i ryty na ścianach i portalu. Stara magia, kiedyś prawdopodobnie bardzo potężna, której drżenie można było nieomal wyczuć nawet teraz setki o ile nie tysiące lat później.

Sjeler żałował głęboko, że nie ma czasu by się wszystkiemu bliżej przyjrzeć. Jego badania mogłyby coś na tym skorzystać, a jeśli nie one bezpośrednio, to może znalazłby coś interesującego, co można byłoby wykorzystać w inny sposób… nowe metody konstrukcji czarów, znaki czy słowa o większej mocy, nowe techniki koncentracji, obrony, a może nawet nowy sposób postrzegania magii… nowa idea? No cóż, wszystko to musiało zaczekać na lepsze dni. Postara się kiedyś ponownie odnaleźć to miejsce, aby spędzić tu więcej czasu.

Ekron ustawił się na wprost portalu i rozpoczął inkantację. Zaklęcie było przygotowywane z największą dokładnością, plecione dokładnie i z największą uwagą. Barrow był pochłonięty odczytywaniem strorytów. Oddał się temu zupełnie odwracając się tyłem do Licha inicjującego portal zaklęciem. Poddał się syntezyjnemu odczuwaniu sytuacji. Początkowo odczuwał to jakoby moc zbierała się i wibrowała w powietrzu delikatną nutą, by zawirować w około postaci maga i przekonstruowana podążać dalej w kierunku portalu drobnymi pasmami niczym babie lato na wierze. Upajał się tym doznaniem było miłe i harmonijne, prawie erotyczne… by nagle przejść w nieregularne szarpanie i atonalny świst przeskoków magicznych, trzaski i zgrzyty… coś się działo, coś niedobrego!

Odwrócił się natychmiast w samą porę by zauważyć dwa golemy idące w kierunku drużyny. Jeden z nich upodobał sobie właśnie jego…

Sjeler szybko ocenił sytuacje. Wielkość i toporność konstruktu, szybkość, prawdopodobne możliwości, jako stworzonego przez magię bytu oraz ilość czasu do bezpośredniego kontaktu… czuł, że aura tego miejsca i sama istota golemów nie będą pomagały w działaniu magicznym, a wręcz przeciwnie. Rozstawił szerzej nogi jakby właśnie w miejscu gdzie stał ciążenie wzrosło kilkukrotnie, szeroko rozłożył ręce tworząc między dłońmi przerwę wielkości sporego melona. Miał odpowiednią ilość czasu, aby spleść machinat bez żadnej inkantacji i gestykulacji. Skupił się. Moc zawirowała.. przybierała falami. Tak też ją splatał składając kolejne części, każdą nową stróżkę, każdy najmniejszy szczegół i tworząc je z każdym przybojem, formują i modelując… tworząc całość. Gdy czar był już kompletny przyklęknął i oparł jedną dłoń na dnie jaskini jakby został zwyciężony przez wzmożoną grawitację, jakby się poddał i załamał… pochylił głowę i i praktycznie niesłyszalnie wyszeptał w kierunku skały swym rodzimym, gardłowym i niezrozumiałym dla nikogo innego języku:
- Zwiąż!. - Mimo, że jego głosu nikt nie miał prawa usłyszeć (chyba, że był nietoperzem przelatującym właśnie super blisko jego głowy w trakcie jego wypowiadania) wnętrze jaskini jakby zadrgało wewnętrznym echem. Kilka kropel zmieniło minimalnie tor lotu i nie uderzyło w szczyt stalagmitu, ziarenko piasku przesunęło się na kamieniu, ale jakby to wszystko, podmuch powietrza, tyle dla przeciętnej istoty. Jednakże skondensowane strugi magii popłynęły przez litą skałę w dokładnie założonym kierunku i skumulowały się w pod golemem wyczekując na odpowiednią chwilę… eksplozja mocy nastąpiła dokładnie w momencie wstąpienia na to miejsce konstruktu. Smugi gęstej, szaro-czarnej, przypominającej dym energii poczęły się sączyć z gruntu i niczym macki chwytać golema. Czarna mgła unosiła się i krystalizowała. Początkowo chwytane były same podstawy nóg, jednak pnączy tworzyło się coraz więcej i chwytały one coraz gęściej i wyżej. Niczym upiorne wodorosty i dłonie utopców wiązały golema, który stopniowo zwalniał.

Udało się! Fala zadowolenia przebiegła przez świadomość Sjelera, W której nawet wobec takiego sukcesu ścierały się różne myśli, różne ideologie i podejścia. Myśli jakby przycichły podziwiając tryumf. Na krótko jednak. Golem miast stanąć w bezruchu przykląkł na jedno z kolan nijako naśladując swego przeciwnika. Aura zaklęcia zaczęła gromadzić się wokół jego opartych o ziemię rąk… by zaraz potem zaczęły w nie wnikać jak woda w suchą glebę. Konstrukt zaczął wysysać zaklęcie. W zasadzie było to ciekawe zjawisko, takie, nad którym Mag na pewno pochyli się kiedyś. Było warte przebadania, a nawet ponownego wypróbowania, wszystko pięknie, ładnie gdyby nie drobny problem… zaklęcie wiązało w obie strony. Stworzenie zaczęło wysysać ze Sjelera siłę magiczną, a wraz z nią zdawało się wysysać również energię życiową… życie zaczęło w nim gasnąć. Wrzaski i głosy odbijających się w świadomości myśli wróciły i uderzyły w Barrowa ze wzmożoną siłą. Tak długo wypierane ze świadomości, tak intensywnie zagłuszane znowu znalazły ujście…

To już czas! Zamknijcie się! To już czas umrzeć… Przestać istnieć… Przestać pragnąć… Ale my chcemy żyć! Wy, ale nie my… Przestać BYĆ! Brak pragnień i słodki niebyt, bezczas, pustka. Żadnych smaków, bólu, wspomnień… Ale boimy się! Tam nie ma nic! Nie będzie też nas! Poddaj się! Walcz! Wystarczy, że nie wstaniesz. Odpłyń. Śmierć jest cicha. Pozwól nam odejść. Bezsensu jest istnieć. Spotkało cię tylko zło, pogarda… kamień i ogień… baty i ostrza… hańba i zapomnienie. Nie jest to twoje miejsce. Odejdź! Otchłań cię przyjmie takiego, jakim jesteś! Nie masz, dla kogo istnieć, nie masz sensu i celu… Brak ci serca by żyć, więc pozostań tak i umrzyj! Ja chcę żyć! Ja też! Brak Ci sił! Daj się pochłonąć…

Zbrojny mag przygwożdżony golemowym kontratakiem przygasł. Tocząc swą wewnętrzną walkę, zapadł się w sobie, zgarbił się prawie dotykając czaszką do samej skały. Czar wiązał i unieruchamiał obecnie w obie strony. Konstrukt i Barrow trwali w przyklęknięciu dotykając gruntu jedną ręką. Wyglądali jak niedoskonałe odbicie lustrzane, groteskowy obraz malowany przez szaleńca. Pustka, to właśnie to czuł teraz Kościej. Było mu wszystko jedno czy jego istnienie zniknie niczym zdmuchnięty płomień. Nie ma żadnych pragnień, żadnego powodu by być, żadnej woli przeżycia… nic, otchłań, pusty pokój. Życie uciekało, było wysysane przez bezrozumną, zaprogramowaną istotę, która miała tylko jeden cel – unieszkodliwić intruza.

I gdy już prawie było za późno, gdy prawie podał się. Jedno jasne wspomnienie przypłynęło do niego wyciągając go z otchłani. Szum wiatru, ciepło słońca, zapach majowego bzu, tęsknota…

DOŚĆ!!! Krzyk mentalny, potężny, pełny pragnienia życia, prawdziwego, pełnego życia…

Jednak sił miał już mało, a konstrukt wydawał się być niewzruszony, silny. Konsekwentnie dążył do swojego celu, jakim była likwidacja intruzów.

Z pomocą przybył Barbak i muzyka.

Tusenvis av Sjeler Barrow poczuł przypływ sił, wiary, zdecydowania. Postanowił, że nie chce zginąć w taki sposób. Złapał za wszystkie strugi magii, złapał mocno, władczo. Wiedziony dawno nieodczuwanym uczuciem, czymś interesującym… i intensywnym, jakąś mieszanką złości i ekscytacji, szarpnął z całych sił mentalnych, jakie mu jeszcze zostały. Poczuł, że żelazny uścisk został skruszony, teraz jego kolej! Wraz z odbieraną energią powstawał na nogach, powoli niczym wspinające się po murze pnącze, powoli i mozolnie niczym ryba w wartkim strumieniu. Coraz silniejszy i pewniejszy. Odzyskał odrobinę swojej siły. Przeciągnął sporo mocy na swoją stronę jednak chwyt mentalny i fizyczny okazał się nie pewny. Pierw trafiony został Ork, ułamek sekundy potem lotem popisał się Sjeler. Lekko oszołomiony wstał i doznał olśnienia…
Czar musiał być odpowiedni, ani za silny, bo pogrzebałby ich wszystkich żywcem, ani za słaby, bo niewielki odłamek spowodowałby niewystarczający skutek.

Powietrze zafalowało, zebrał trochę pozostającej pod jego kontrolą mocy. Uplótł machinat o ostrej i delikatnej strukturze. Rozejrzał się pośpiesznie. Potrzebował jeszcze nośnika… jest! Nabrał w kościstą dłoń garstkę kamiennego pyłu i wolnym ruchem, na wyciągniętej do przodu ręku zaczął rozsypywać. Kończyna płynnym ruchem wysypała całą zawartość dłoni. Kurz uniósł się do góry i rozwiał jakby w jaskini właśnie zerwał się wiatr. Czarne paproszki zginęły na tle powały.

- Oddalcie się od niego! Czas zakończyć te marne igrzyska!

„Tnij” – Słowo wyrzucone przez Sjelera było ciche, niczym chrząknięcie albo splunięcie.Bezgłośna komenda w obcym języku dokonała zaklęcia. Na sklepieniu pojawiły się świetliste rysy wyznaczone pyłem.

Pokaźnych rozmiarów odłamek z sufitu spadł na golema. Stalaktyty spełniły role dzid i przygwoździły konstrukt do ziemi. Uderzenie było na tyle silne, ze istota dosłownie rozpadła się w pyl, który pokrył cale pomieszczenie. Gdy po kilku chwilach opadł, na polu walki pozostała istota nieustępująca mu gabarytami, jednak z gola zupełnie inna. Zielony wielkolud ryczący w niebogłosy.
 
Mono jest offline  
Stary 15-05-2014, 09:59   #47
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

- Tato, ząb mi się rusza.
- Który.
- A ten!
- W końcu, wyrwij to nie będzie bolał.
- Boje się.
- Wolisz iść z tym do tego sadysty?
- Sadysty też się boje.
- A czego bardziej?
- Sadysty.
- To go wyrwij.
- Boje się.
- Pomóc Ci?
- Aha…
- Pokaż….
Zew wolnosci by silumin on deviantART
- Aa…
- Tylko dotknąłem.
- Boli!
- To mam pomóc czy nie?
- Aha…
- Chcesz sama, czy mam ja złapać?
- Sama.
- Pokaż jak się rusza…. Ślicznie. Zobacz, trzyma się tylko na kawałeczku już…
- Ale boli.
- Musisz złapać jednym zdecydowanym ruchem, pociągnąć i wypadnie.
- Boje się.
- To może ja?
- Nie.
- To jak mam pomóc?
- No dobrze, ale boje się.
- Zróbmy inaczej. Okej?
- Aha…
- Złap swoimi paluszkami, trzymaj mocno… zrobimy tak. Ty go będziesz ruszać a ja powiem w którym momencie pociągniesz. Dobrze?
- Dobrze.
- To łap. Dobrze. Trzymasz mocno? Na pewno?
- AAAAAŁŁŁAAAAAA!
- Zobacz, masz go w ręku.
- AAAAAAAA!!!!
- No już… nie płacz. Zobacz, krew nawet nie leci. Widzisz. Ząbek masz w ręku, do sadysty nie pójdziemy. Sprawa załatwiona.
- Ale powieziałeś…
- Powiedziałem… czasem najlepszym sposobem na pokonanie strachu, jest ktoś kto Cię kopnie odpowiednio mocno w…
- W so?
- Nie ważne, Córeczko. Leć pokaż Mamie, że wyrwałaś ząbek.
- Fy mi go fyrfałeś!
- Wcale nie.
- Fak.
- A kto go trzymał?
- No ja…
- To leć powiedz mamie, że wyrwałaś ząbek. Ucieszy się. A ja na sadyście zaoszczędzę…


***

- Niech nikt nie waży się ruszyć, wykonać… Fred… Heinrich spojrzał na strzelca, a w jego oczach prócz pustki nie dało się widzieć niczego więcej. - Zrób jeszcze raz coś takiego, a wsadzę Ci tą rurę tak głęboko, że Cię zacznie w gardle uwierać! Każde z Was zdało sobie po chwili sprawę, że to nie była metafora.
- Emanuelu.
- Czego chcesz Zimny?
- Mamy problem.
- Jak zawsze.
- Tym razem to jest też Twój problem.
- Zamieniam się w słuch.
- Fred nieopacznie postrzelił tego dużego, przystojnego, zielonego…
Ork niedbale wskazał NO, który zbierał się właśnie do jakiejś aktywności. Dystans jaki musiały przebyć impulsy nerwowe, aby ta istota rozpoczęła działanie była na tyle duży, że mieli jeszcze chwilę na działanie. - Mógłbyś naprawić jego błąd?
- Co będę z tego miał?
- To samo co zwykle. Wino, kobiety i śpiew.
- Kto będzie pił wino?
- Wszyscy. Sam sobie wybierzesz stołówkę.
- Pasuje…

Pchła, która tak na dobrą sprawę nie była widoczna, przeskoczyła do NO.
Flea by eyeballman on deviantART
Można by pisać o tym, że niewielkich rozmiarów punkcik przeskakiwał sobie radośnie wywijając ukulele i podśpiewywał sprośne piosenki… jednak nie była by to prawda. Emanuel owszem bawił się najlepsze, jak zawsze, jednak nikt z drużyny w tej akurat chwili nie mógł tego usłyszeć. Gdy nasza dzielna i waleczna pchła dotarła do obiektu, wskoczyła nań i po zaledwie kilku sekundach znalazła się w okolicy rany. Rodrigez zagwizdał przeciągle dając wyraz swego zdziwienia. Jedną z łapek unurzał w posoce, po czym przyłożył ją do pyszczka. Spróbował… i popluł po chwili klnąc wyszukanie, jednak nie tak szpetnie jak krasnoludy czy nie szukając daleko niektóre orki.
- Paskudztwo.
Ułamek sekundy potem po jaskini rozeszło się światło tak białe, że raniło oczy nawykłe do mroku.
Flash by Nigrra on deviantART
Wszyscy za wyjątkiem Sjelera poczuli dyskomfort… Ten poczuł dotkliwy, fizyczny niemal ból, gdy pchli felczer rozpoczął swój rytuał. Różnica polegała na tym, że w tym przypadku został bezpośrednio wystawiony na działanie światła… efektu ubocznego w procesie leczenie.
Chwilę potem NO mrugał zdziwiony oczami, nie bardzo rozumiejąc co się stało. Jego łapa powędrowała na wysokość łopatki by ocenić rozmiar zniszczeń, jednak rana była już zasklepiona.
Głośne i smutne jakby NOOOOO rozeszło się po jaskini, po czym niewielka dawka jaką przyjął Taki zaczęła kończyć swe zadanie. Ponownie pojawił się dym… tym razem bardziej zielony, a w jego kłębach postać zielonego wielkoluda zaczęła ginąć. Trwało to chwil kilka, by finalnie zakończyć całe przedstawienie obrazem leżącego, głośno oddychającego i nagiego goblina Takiego.

***

Zamieszanie w jaskini zakończyło się równie szybko jak się zaczęło. Po dwóch golemach pozostał jedynie pył i sterty porozrzucanych kamieni. Najmniejsze z nich były wielkości ziarenka piasku, największe przekraczały wielkością najmniejszych z członków Waszej drużyny. W niej samej zresztą nie obyło się bez uszczerbku na zdrowiu. Simon miał rozharataną nogę, Barbak zbierał się cały czas z podłogi nie będąc w stanie skutecznie zogniskować wzroku. Gdy jego oczy zatrzymały się na iluzji Ghardula, przeklął głośno, pokręcił głową jakby starając się pozbyć zwidów, po czym spojrzał w tamtym kierunku raz jeszcze. Źrenice jego oczu rozeszły się do rozmiarów sporych monet, a umysł pracował na olbrzymich obrotach starając się przetworzyć w logiczną całość to, co nielogicznie przekazywały mu oczy.
- Emanuelu… wypadasz z wprawy.
- Czemu?
- Bo mam zwidy.
- To nie zwidy. Widzę to samo…
- Acha…
Ork przyłożył dłoń do czoła walcząc jakby z przytłaczającym go bólem głowy.
- Jak to możliwe?
- To nie jest możliwe.
Stojący za orkiem Ekron, rozwiał wszelkie wątpliwości.
- To co ja widzę?
- Iluzje.
Twarz Barbaka stężała, a pod spod prawej powieki popłynęła łza.
- Szkoda.
Drugi z orków podszedł do na wpół leżącego współplemieńca i położył zimną jak u nieboszczyka dłoń, na pancernym ramieniu Barbaka.
- Wstawaj poruczniku. Robota czeka.
- Kto to robi?
- A skąd mam wiedzieć.
- Nie podoba mi się to.
- Nie tobie jednemu. Skup się. Co innego jest teraz ważne.
Drugi z zielonych pokiwał głową, przymknął oczy i raz jeszcze pozwolił aby z pod powieki uciekła łza… taka, której mało kto by się powstydził. Ani Emanuel, ani Amadeusz… ani nikt z „starego” składu nie nabijał się z wielkiego orka, który płacze… każdy z nich wiedział bowiem, że śmianie się z ojca opłakującego syna, nie jest niebezpieczne. Jest po prostu samobójstwem.

***

- Ekron zabierz nas stąd. Zakomenderował Heinrich, gdy minęło kilka minut w czasie których każdy z członków drużyny miał czas na pierwszą pomoc, złapanie oddechu czy odrobinę przemyśleń. Mag ponownie stanął przed portalem i tym razem, bez zbędnych przeszkód przeszedł przez całą procedurę aktywującą portal.
Owal emanujący prastarą mocą, który zabulgotał niczym woda wylana z balii rozpostarł przed Wami swe oblicze.
- Wszyscy są?
- Nie. Nie ma Larona.
- Jak zawsze. Nie przejmujcie się. Znajdzie się w najmniej odpowiednim momencie…. Jak zawsze.

Ork raz jeszcze omiótł spojrzeniem jaskinię i jako pierwszy zniknął w owalu portalu.

***

Sjeler, Simon, Kot, Nhyan
Na jednym z kamieni jakie pozostały po Waszych nieprzyjaciołach dostrzegliście coś, co może nie było istotne, jednak zwróciło Waszą uwagę. Otóż jeden z kamieni zawierał ładnie wyglądającą grawiurę Pająka…

Wszyscy
Gdy kolejno przechodziliście przez portal wszystko zdawało się być w porządku. Sama podróż nie należała do najprzyjemniejszych. Wasze żołądki fikały koziołki, a jelita przekręcały się na lewe strony. Ponoć była to normalna reakcja przy teleportacji. To co zobaczyliście przechodząc na drugą stronę zaparło Wam jednak dech w piersiach… a chwilę potem przyprawiło o gęsią skórkę istoty… które miały skórę.
the throne room by kinguik on deviantART
Znaleźliście się w wielkiej sali, która swym przepychem przytłaczała. Było tu pełno złota, pełno drogich kamieni i innych kosztowności. Na ścianach wisiały piękne i zapewne bajecznie drogie gobeliny, przedstawiające sceny batalistyczne. Na środku znajdował się metrowej wysokości podwyższenie, jego zwieńczeniem był fotel… czy może raczej tron. Na nim siedziała kobieta, ubrana zdobnie i gustownie. Na głowie miała niewielkich rozmiarów diadem, a jej suknia zdawała się być ozdobą samą w sobie.
The Dark Queen by Jolien-Rosanne on deviantART
- Witajcie w moich skromnych progach… Odezwała się głosem niskim, nie pasującym do jej fizjonomii, jednak zadziwiająco mocnym i podniecającym zarazem. - Miło mi gościć Heinricha Esteveza, Ekrona Van Der Haaz, oraz Waszych towarzyszy.
Zobaczyliście jak oczy orka rozszerzają się w przerażeniu, gdy tylko domyślił się personaliów kobiety. Wizyta najwyraźniej nie była oczekiwana… ba… była też nie pożądana.
Ork szybkim spojrzeniem omiótł maga, który najwyraźniej również nie zdawał sobie sprawy z miejsce destylacji portalu do którego weszliście.
- Zagięła go specjalnie, spaczyła i sprowadziła do siebie…
- A Wy, jak baranki wiedzione na rzeź, przyszliście potulnie.
Kąciki ust uniosły się, a w Was wywołało to prawdziwe ukłucie strachu. - Bądźcie jednak spokojni. Nie zamierzam upuszczać Wam krwi… no może na kogoś się skusze… Roześmiała się złowieszczo, a w Was ten śmiech ponownie wzbudził lęk. Nagle śmiech się urwał, gdy spojrzenie nieoczekiwanej Pani gospodarz spoczęło na Sjelerze…
- A to Ci niespodzianka. Wymamrotała. - Witaj moje dziecko….
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 15-05-2014, 21:02   #48
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Ech Charlie kiedyś to się wojowało nie to co teraz. No nie krzyw się tak, ja wiem tyś młody, jurny ale pamiętam ja takie historie od których staną ci dęba włosy nie tylko na karku ale nawet na stopach! Pamiętasz opowiadałem ja wam kiedyś jakeśmy dla tych pożal się boże wywiadowców robili. Nieee nie tych cesarskich tych drugich no. Tych cośmy na ich polecenie karczmę podżegli i karczmarza jako wieprzka sprawili. Ooo to to tych co się zielone z umarlakami wykłócali. A pamiętasz o golemach? No jak to nie, to posłuchaj było tak.

Jechaliśmy sobie całą hałastrą do jaskini takiej. Niezbyt daleko była ona od polany na której żeśmy się zebrali. Noc piękna, gwiaździsta trakt prawie jako w dzień widny był. Owszem parę razy przyszło nam nura w krzaki dać a raz czy drugi i na drzewo wleźć ale to tylko tak ku przezorności bardziej było. Generalnie tośmy dojechali bez większych ekscesów do jaru w którym się rzeczona jaskinia znajdowała. Ony jar torchę z kształtu laskę przypominał. Nie za duży był, ot taki coś jak ten pod Giczkami Małymi, podle Maciejowej Łąki. W dalszej perspektywie miałeś proszę ciebie dwa pagórki między nimi zaś rzeczoną grotę. Wprowadził nas do niej Ekron, pamiętam jak dziś bo drogę znaczył takimi lampionami magicznymi. Koloru proszę ciebie one były takiego błękitnego jak niebo w pogodny dzień i falowały leciutko. Pamiętaj porządne światło magiczne poznasz po takim falowaniu. Szedłem więc zresztą drużyny podziwiając one lampiony bo jaskinia rozumiesz to specjalnie pikna nie była. Ot wisiały wszędzie stalaktyty, stalagmity i stalagnaty nawet no i wszystko zasłaniały. Po paru minutach naszym oczom ukazał się portal magiczny. Portal proszę ciebie wyglądał tak że był oooooooo taki duży i szeroki no i światłem świecił. Co, żem kurwa nieprecyzyjny? Skąd ty w ogóle takie słowa znasz?! Ty byś precyzji nie odróżnił jak by z krzaków wyskoczyła i cię w zadek kopła!

No, dobra, dobra... Gdzie to ja a portal magiczny tam był a po jego bokach stały sobie dwa golemy. Golem proszę ciebie to taki jakby posąg magią ożywiony. Każdy z nich większy od dorosłego chłopa i to sporo. W barach też były szerokie jak odrzwia do stodoły. Patrzyłem ja więc na te cuda gdy mój ulubiony nieumarły mag wyszedł na środek i ją coś tam do siebie mamrotać a trajkolić pod nosem. Czarował znaczy. A tu jak ci te potworzyska nie ruszą jeden z drugim. W pierwszej chwili to ażem podskoczył. Nasi na hura zaczeli w nich napierdalać magią. A to magicznie podpalić a to unieruchomić próbowali a jeden, ten mały zielony, Taki go wołali, to nawet papirem w niego cisnął. Nie wiem co on tam wypisał wezwanie do sundu czy kwit lombardowy. Potwór jednak bibliofilem się nie okazał bo karteluch po prostu rozdeptał. Z tego co mi później wytłumaczono to one ogólnie na magię se bimbały. Ładowały się nią nawet ponoć. Ja żem już trochę ochłonął i rozejżał się po okolicy. Kawałeczek z tyłu było podwyższenie takie z którego stwierdziłem, że łatwiej mi będzie strzelać. Akurat jak orczyca swój sztylet ciskała ja składałem się do strzału. Golem w tym czasie zdążył już paru naszych porozrzucać po jaskini niczym piłeczki dziecięce. Oj wesoło nie było ale tak to jest gdy nikt nie dowodzi. Złożyłem się więc, przycelowałem w głowę, wstrzymałem oddech i powoli jednostajnie ściągnąłem spust. Strzeliłem popisowo niczym na szkoleniu. Trzeba przyznać moi mili, że ta rura miała kopa, że hej! Głowa maszkary rozprysła się na żwir. No, może nie całkiem taki drobny, bardziej taki wielkości kartofli wiecie. Parę z nich uderzyło moich towarzyszy na szczęście jednak nikt nie zginął. Zaraz po strzale schowałem się za kamulca z którego strzelałem i przeładowałem karabin. Trochę mi ta czynność zajeła bo po pierwsze karabin był ładowany odprzodowo a po drugie w jaskini przewiewu nie było więc dym wolno się rozchodził. W tym czasie reszta ekipy pradziła sobie z drugim golemem. Orczysko go przygniotło do gleby ale dostało po chwili takiego ciosa w klatę, że aż na stalagmit poleciało i legło bez przytomności. Magi bajdurzyli coś ze sobą, ktoś rzucił w stwora goblinem. Ogólnie burdel jak ja cię proszę a mi się jeszcze zamek w karabinie zaciął. Byłoby naprawdę źle gdyby ktoś go w końcu z zaklęcia nie rozpierdolił. Jebło, huknęło pył się posypał na całego. No to spokój będzie myślę se. Ale nie. Z kurzawy wynurzył się wielki ork. Tak wiem, skurwieli w rozmiarze mini raczej nie robią. No więc wylazł, zaryczał, ze skały wypierdolił i się gapi. Na szczęście, tak mi się wtedy wydawało, zamek karabina zaskoczył. No tom wymierzył i jeb go. Stwora padła, zadymiło się i pokazałlo, że to goblin Taki był a nie żaden ork. Nie powiem głupio mi było trochę, żem go ubił. Wszak to towarzysz, choć zielonoskóry. Nic to jednak bo jak się pokazało była między nami boska pchła co go ożywiła. Ej Charli no jak to przesada!Że ja banialuki gadam?! To już nic ci nie powiem takiego o smarku! Do knajpy idę.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 17-05-2014, 14:55   #49
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post z przed dwóch kolejek, za opóźnienie przepraszam

Satysfakcja po dobrze wykonanej pracy jest bardzo ważna. To, że ktoś zarabia okaleczaniem ludzi to już inna bajka. Tylko widzicie, jest jeden problem. Nie czułem tej satysfakcji. Lubiłem walkę, wyrzut adrenaliny, opór jaki mojemu mieczowi stawia zbroja i ciało przeciwnika... Nie lubiłem jednak znęcać się nad bezbronnymi. Cóż... Nie zawsze można lubić swoją pracę. Te radosne rozmyślania przerwała mi strzała. No... powiedzmy strzała ale o tym zaraz. Przeleciała przed moimi oczami, zareagowałem odruchowo. Cofnięcie o krok. Dłoń przy rękojeści miecza. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że było to nadaremne. Strzelec jakby chciał przewentylowałby mi czaszkę. Regenerowałem się szybko ale wątpię czy potrafię zregenerować mózg. A moi drodzy nawet hybryda demona i człowieka potrzebuje mózgu by funkcjonować. Nie bez znaczenia był sam pocisk. Gdy słyszy się "strzała" wyobraża się sobie drewniany pocisk z metalowym grotem i lotkami na końcu. Rzeczony pocisk można bez problemu złamać w rękach. Aby zrozumieć co to był za pocisk zostawcie drewno, żelazo i pióra ale zapomnijcie o proporcjach. Strzała z Maleństwa (bo taką twórczą nazwę otrzymał łuk od swojego właściciela) była wielkości dzirytu. Właściwie był to przerobiony dziryt. Główną przeróbką było dodanie lotek. I tak jak mój instynkt samozachowawczy zwykle jest na wakacjach tak nie chciałbym spotkać cholerstwa, które dostarczyło piór. Jak łatwo się domyślić znałem łucznika w czym upewniło mnie jeszcze nazwanie mnie "synkiem" (czego serdecznie nie znosiłem).

Cofnąłem dłoń od broni i dałem uspokajający znak reszcie. Uśmiechnąłem się w stronę orka, a był to ork dośc nietuzinkowy. I nie chodziło tylko o to, że był wielki, większość orków była wielka. Ten dodatkowo był mocno upłytowiony i to w zbroję robioną na zamówienie, zdobną w symbole Paladina a nie zszabrowane i dobrane przypadkowo elementy pancerza. Zamiast wielkiej maczugi używał łuku. A przynajmniej coś co wyglądało jak łuk ale rozmiarami przypominało maszynę oblężniczą. Moi drodzy oto Barbak i Maleństwo (a ten babiarz Emanuel też pewnie się gdzieś kręcił)! Barbaku, Maleństwo oto... Moi drodzy. Kimkolwiek są, to mityczne stowarzyszenie jak Masoneria, Analogowi Alkoholicy czy Studenci Abstynenci. Ktoś ponoć gdzieś ich widział.
Wyszczerzyłem się do orka i rzuciłem sucharem.
- Mam coś między zębami, że rzucasz mi wykałaczkę? I dzięki za zdjęcie strzelca.
- Mozg. I nie ma za co. Nie planowałem tego. Ktoś z Twoich zdecydował się rozświetlić niebo.
Ork był zły. Owszem wyraźnie cieszył sie ze spotkania po latach, jednak nie mógł opanować nerwów. - Co Ty tu do ciężkiej cholery robisz?
- Zarabiam na chleb. Wiesz… Czasy są ciężkie, rodzinę trzeba wyżywić. To znaczy siebie. Może usiądziemy przy piwku i pogadamy. Znam tu jedną karczmę w okolicy.
- na sekundkę zamilkłem, spojrzałem w stronę gdzie wesoło płonął ogień, znowu na przyjaciela i się wyszczerzyłem po szczenięcemu. - A nie, już nie znam.
- Cały Ty. Potrafisz jeszcze wejść gdzieś i nie palić za sobą mostów?

Rozejrzałem się teatralnie i rzuciłem z miną niewiniątka.
- Nie widzę tu żadnych mostów.
- I niech tak zostanie.

I wtedy spojrzałem na orka. A widok był doprawdy przerażające. Nie okazywałem strachu walcząc z bersekerami i odpierając nacierającą jazdę. Z pewnością siebie i cynicznym uśmiechem wchodziłem do jaskiń w których żyły straszne monstra. Ale widok wielkiego opancerzonego orka z szczerą, zieloną twarzą chcącego mnie uścisnąć... Ta, to było za dużo. Cofnąłem się o krok.
- Uważaj na żebra!
Jednak wbrew słowom przestałem się wydurniać i uścisnąłem dawno nie widzianego przyjaciela.
- A to kto?
Wskazał na moich towarzyszy. Oczywiście nie mogłem sobie podarować i lekko nie zażartować z Simona.
- Ten tu niebieski to mój przyjaciel i kompan Simon Petrikov, znany mag, który poświęcił sześć lat na naukę nad magią elementarną, kolejne sześć w przesławnej Akademii by potem dostać się na trzyletnią prywatną praktykę podczas której mógł kształcić swoje zdolności pod czujnym okiem niejakiego mistrza Johansona by na końcu otrzymać dwa dyplomy i rozpocząć pracę badawczą w ruinach przybyytku Macie Picze. A tak mniej skomplikowanie to ktoś próbujący mnie nauczyć hamować swój temperament, skutki póki co odnosi podobne jak Ty wcześniej. A ten tu wojak to weteran z brygady strzelców Fred Harper. Zacny i straszny w boju wojak, który podobnie jak ja szuka szczęścia a póki co znajduje kiepską i śmierdzącą robotę u kogoś kto za dużo nasłuchał się balad o szpiegach.
Następnie wskazałem na orka.
- Poznajcie Barbaka. Orczego paladyna czy raczej paladyna orka. To on zdjął czujkę a niegdyś podróżował ze mną przez świat szukając przygód i próbując coś wbić do mojego zakutego łba. Zamiłowanie do wielkich łuków wcale nie świadczy o kompleksach…
- Cóż. W pewnych okolicznościach rozmiar ma pewne znaczenie. Nieprawdaż? Do usług Panowie. Choć jeśli pozwolicie, grzeczności wymienimy w bardziej sprzyjających okolicznościach. Gdzieś tu nieopodal prócz pewnego drowa i barda winien być jeszcze ork i elf wraz z ludzka kobieta. Dobrze byłoby zebrać sie razem i zabrać stad nim pancerni zaczną węszyć.*
- Niezmiernie miło poznać - mag skłonił się z charakterystyczną sobie galanterią.- Simon Petrikov, zdaje się, do usług.
- Miło cię i ten tego ale…, coś mi tu śmierdzi mi mili. Jakoś mam nie jasne wrażenie, że władowałem się lub zaraz właduję w gówno warte więcej niż tych parę koron. Więc tak jak by co to włączam drugą taryfę ok?
- Ja Cie nie zatrudniałem. Nie ze mną będziesz sie rozliczać.
- Nie zaszkodziło spróbować -
- Kasę trzyma Heinrich, z nim rozmawiaj. Bądź tez spokojny. Nie należy do dusigroszy…
- Dusi powiadasz hmmm… , jak zapłaci mogę i dusić. A poważnie to gdzie idziemy i jaki jest plan?
- Synek, skądś Ty Go wziął?
Ork pokręcił głową z niedowierzaniem. - Planu nie ma, żaden nie wytrzyma kontaktu z wrogiem. Heinrich cos wymyśli... bordel sie zrobił.
- Mądrości taktyczne zielonej braci są godne pozazdroszczenia. Jakim cudem wygraliście poprzednią wojnę? A Fred się jakoś przypałętał. Wiesz jak to jest… Pijesz piwo a potem lądujesz z przypadkowymi ludźmi i nieludźmi w środku “misternej” intrygii asa Morkhotskiego wywiadu, który za długo się opalał i się spiekł.
- Albo lądujesz w karczmie, pijesz piwo, a tu wpada Ci pomieszanie fretki z patyczakiem, macha krzesłem i słoikiem z wazelina. Potem karze się elfowi rozbierać i ... a zresztą. Nikt nie jest doskonały.
- Błędy młodości. Przynajmniej nikt nie gzi się na moich plecach.
- Mylisz się. Ty nie jesteś świadomy tego, ze ktoś Ci sie gzi na plecach. A to różnica.
- Wynalazłem kąpiel i nie mam pasażerów, którzy mogliby to zrobić. Idziemy do tych Twoich subtelnych znajomych?
- Kąpiele są przereklamowane! Idziemy, idziemy. Powiedz tylko czy tym dwóm, można ufać?

Ork nie robił sobie absolutnie nic z tego, że “Ci” dwaj stali obok. Tak, Barbak słynął z taktu i uprzejmości. Kiedyś miał topór "takt" i młot bojowy "uprzejmość".
- Są wporządku. Freda znam krótko ale i tak wydaje się bardziej fair od Twojej braci do której zmierzamy.
- Znasz kogoś z “mojej braci”?
- O Heinrichu słyszałem. Dużo. W tym od Ciebie. A Larona i tego grajka niedawno spotkałem. Drowowi przydałoby się leczenie. Najlepiej młotem bojowym.
- Wiesz, że dla mnie dobry drow to martwy drow. Ale Laron jest trochę inny. No i przede wszystkim jest użyteczny. Co w ogóle przez ten czas się z Tobą działo? Ostatnim razem jak Cie widziałem przeszedłeś sznurowy most rozwieszony gdzieś wysoko… potem słuch po Tobie zaginął. Ktoś mi nawet mówił, że gdzieś spłonąłeś. Nie bardzo dawiałem temu wiarę.
Ork uśmiechnął się pod nosem.
- W sumie to spłonąłem. Ze trzy razy, ostatnim razem właśnie poznałem Simona. No ale faktycznie ostatnio widzieliśmy się w Górach Końca Świata podczas tego polowania. Pamiętam jakby nigdy nic! 200 smoków za głowę drowa, który zawalił krasnoludzką jaskinie. W tej mgle otaczającej most czaił się łucznik, to on podpalił most. Co lepsze to nie był ten drow ani żaden jego sojusznik a goblin. Zresztą nie jestem kozicą i zaraz się zgubiłem we mgle i górach. Skręciłem kostkę jak podłoga w jakiejś jaskini się pode mną zawaliła i spadłem… Tak. Na sam środek wioski goblinów. Goblińskiej? No nie ważne. Miecz mi gdzieś odleciał, lewa noga nie chce utrzymać mojego ciężaru a banda głodnych, zielonych maluchów chce mnie wszamać. No to się podpaliłem ale zamiast masakry czy ucieczki tamci zaczęli mi się kłaniać. Ich szaman mówił trochę we wspólnym, chociaż ledwo go rozumiałem. Okazało się, że uważają mnie za swojego boga. W wolnym tłumaczeniu to było jakoś Ten Który Spadł Z Nieba i Dał Ciepło. No to pobawiłem się w bóstwo dopóki się nie wykurowałem, pomogłem im nakopać konkurencyjnej wiosce gnoli a potem udałem się na wyprawę by zdobyć dla nich słońce i by w jaskiniach już nigdy nie było ciemno. Znaczy zwiałem do cywilizacji, piwa, ludzkich kobiet i kąpieli. Gdzieś po drodze, z rok… nie, prawie dwa, temu spotkałem Simona.
Ork słuchał opowieści co i rusz kręcąc głową i parskając śmiechem.
- Cały Ty. Jakoś, nie bardzo widzę Cię w roli bóstwa zielonoskórych. Za brzydki jesteś.
- Ale dzięki mnie mieli ciepłe papu i gnolle ich nie napadały. To jest ważniejsze w boskości. Zresztą nie byłem stricte bogiem… Potomkiem boga… Za kogoś takiego mnie uznali, nie uważasz tego za ironiczne?

Barbak zdawał się być zamyślony słuchając mnie. W końcu skrzywił się jakby przegryzł cytrynę, spojrzał na Samaela i, całkiem poważnie, stwierdził: - Masz racje. Za to Cie lubię. Dlatego zabije Cie na końcu...
Poklepał mnie po ramieniu i skierował się w stronę lasu. Nie dałem mu jednak odejść, nie byłem pewny czy na pewno żartuje. Tak to już jest z tymi fanatykami religijnymi.
[i]- Co kombinuje Morkoth? Wskrzeszenie grup specjalnych?
- Nie pytaj o sprawy, o których nie mogę rozmawiać. Bo wtedy naprawdę będę Cie musiał zabić. Prędzej niż będzie to konieczne...
Puściłem o i wyplułem dwa słowa.
- Wiara. Służba.
- Bóg, Honor, Ojczyzna!
Ork obrócił się nagle. - Czy to cokolwiek, kiedykolwiek dla Ciebie znaczyło?
- Bóg? Niezapominaj z kim rozmawiasz. Pomiotem piekła. Ojczyzna? Mam taką. I mam ją w głębokim poważaniu. Nigdy moi rodacy nic dobrego dla mnie nie zrobili. A honor… To mi mówi wiele. Chociażby, żeby wywiązywać się umów. A nie wystawiać kogoś. Bo to chce zrobić Laron, prawda? Wystawić nas dla Arkanii i kupić sobie czas. Ale to przecież dla dobra ojczyzny i w imię Paladina… Do tego to nie Ty to robisz a drow. Ty jesteś nieskazitelnie biały.

Z ironicznym uśmiechem patrzyłem mu prosto oczy. Sam się nakręcałem i podpuszczałem go chcąc by coś chlapnął. Barbak wolnym ruchem uniósł prawą dłoń, zacisnął ją w pięść i wystawił jeden z palców w tyleż niewerbalnym, co doskonale rozumianym znaku.
- Nikt nie jest doskonały. A teraz zbieraj dupę w troki i lecimy na spotkanie. Kto wie, może i sie do czegoś przydasz. Ty i Twój honor! Ork pokręcił głową. - Sam nie bardzo wierze w to co mowie... Czyżbyś jednak zaczął na ludzi wychodzić?
- Ktoś musi. Bo człowieczeństwa co raz mniej w co po niektórych. Za dużo górnolotnych celów i uświęcania środków. Odpowiesz na moje pytanie o Larona?
- Nie. Na pewno nie w tej chwili. Musimy isc…

Westchnąłem teatralnie jednak ruszyłem za Barbakiem.
 
Szarlej jest offline  
Stary 18-05-2014, 23:40   #50
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
ostatni post przedstawiający sytuacje z dwóch poprzednich kolejek

I cała hałastra zebrała się razem. I nie, nie chciałem powiedzieć hassa. Hałastra, banda podejrzanych indywiduów o niezasłużenie wysokim ego. Ja dajmy na to zasłużenie mam wysokie ego. A kto twierdzi inaczej to nie lubi swoich zębów.
Tak czy siak nasza cudowna drużyna (zapuszkowany, niebieski, zielona, zielony i niski, żołdak oraz pewny bardzo przystojny młodzian) spotkała się ze swoimi mocodawcami (czarny i grajek) oraz ich zwierzchnikami (dwóch zapuszkowanych, wielkich zielonych oraz speda... zniewie... metro... khem! elf). No i była jeszcze nieprzytomna dziewoja (nie pytajcie!). Ciszę, która zapadła (wykorzystałem ją na przyjrzenie się Heinrichowi bo był to ork, który w niektórych kręgach obrósł do miana legendy) przerwał elf. Z wyglądu i maniery można było wywnioskować, że jest magiem. I lubi chłopców. Ale na takich wyglądał każdy elf.
- Co tu się do Ciężkiej cholery dzieje?
Słowa były skierowane do Heinricha, ten odezwał się z manierą, którą znałem od Barbaka. Jeden podpatrzył od drugiego. Tylko który od którego?
- Małe zamieszanie…
- Idioto! Wiesz co to mogło spowodować?

Ork zagryzł szczęki tak silnie, że było słychać jak zatrzeszczały jego zęby. Widać nie przepadał za określaniem go mianem idioty przez kogokolwiek. Nawet przez przyjaciół. Bratnie dusze czasem można odnaleźć nawet wśród orków. Niepokojące było to, że już mi się to zdarzało.
- To nie jest laboratorium, ze sterylnymi warunkami w którym udaje się zrobić dokładnie to, co się zamierza. To jest prawdziwy świat w którym żaden plan nie wytrzymuje kontaktu z rzeczywistością. Pogódź się z tym!
- Wiesz co zrobiłeś?
- Co?
- Musiałem użyć swej sygnatury. Na pewno zostanie wychwycona. Wiesz dobrze, że Cesarscy mają fiola na moim punkcie. Za parę godzin będziemy tu mieć piekło.
- Ładnie…. Nie mogłeś po prostu wyjść z tej karczmy?
- On zdjął mój alarm.
- elf bezbłędnie wskazał Sjelera. - Skąd miałem wiedzieć kim jest?
- Dobra….
Heinrich uniósł ręce w geście poddania i zaczął intensywnie myśleć. - Znasz jakieś miejsce , gdzie możemy przeczekać?
- Nie musielibyśmy czekać gdyby…
- Znasz czy nie?
Głos orka był zimny zawsze tym jednak razem przybrał temperaturę zera absolutnego.
- Znam.
- Daleko?
- Ze dwie godziny.
- To się zbieramy.
- A oni?

Mag wskazał nas, stojących w około i przysłuchujących się rozmowie. Niektórzy byli tą rozmową nieźle ubawieni. Wcale się do tych niektórych nie zaliczałem... Absolutnie!
- Mili Państwo… Ork odezwał się głośniej, tak aby każdy mógł go usłyszeć. - Znaleźliśmy się w dość krępującej sytuacji. Wasz niewinny występek zostanie powiązany… nieomylnie i na pewno zostanie powiązany z siatką wywiadowczą Księstwa Morkhot. Jeśli któreś z Was nie pojęło, uściślę. Jeśli wpadniecie w ręce Cesarskich zostaniecie posądzeni o zdradę i zabici.Zapewne w wyszukany, bolesny i spektakularny sposób. Ponieważ biorę na siebie odpowiedzialność za tę sytuację, składam wam jednorazową propozycję. Pracujcie dla mnie. Na tę chwilę potrzebuje ochrony w przedostaniu się do miejsca wskazanego przez Ekrona. Laron, Amadeusz i Barbak podążą ze mną. Ponieważ na pewno przyjdzie nam zetrzeć się z przeciwnikiem, potrzeba mi teraz każdej pary rąk zdolnej trzymać ostrze lub zdolnej cisnąć zaklęcie. Wynagrodzę hojnie. Co wy na to?
- Najpierw chcielibyśmy zapłatę za poprzednie zlecenie. Słyszałem o Tobie i słowa nie podważam ale nasz poprzedni pracodawca zaufania nie wzbudza. Potem mój miecz i magia Simona są na usługi Merskhe dopóki warunki satysfakcjonują obie strony.

Spojrzałem wymownie na Larona. Heinrich spokojnie wysłuchał i przelotnie spojrzał na drowa, ten nieznacznie skinął. Po tej romantycznej wymianie spojrzeń między nimi mieszek orka zmienił właściciela. U mnie będzie z pewnością tym monetom znacznie bardziej przyjemnie. Heinrich zabrał głos.
- Znasz Barbaka, niech moją rekomendacją będzie, że nigdy się na moją wypłacalność nie skarżył.
Paladyn mimo, że mówiło się o nim stał z boku. W dłoni ciągle trzymał Maleństwo. Jego usta były rozciągnięte w bardzo inteligentnym uśmiechu.
Spokojnie oddałem trzosik Simonowi i wyszczerzyłem się uroczo do Heinricha.


- I ten fakt znacznie ułatwia nam dogadanie się.
Cofnąłem się zrównując z Petrikovem i zacząłem wodzić wzrokiem po okolicy, szukając okolicy i rejestrując mimikę obecnych. W tym czasie do negocjacji przystąpił Puszka Szukająca Drużyny. Okazał się on szkieletem. No popatrzcie, niesłusznie oskarżyłem go o bycie konstruktem a okazał się nieumarłym. Zaskoczyło to mnie ale ciągle miałem zamiar porachować mu kości (teraz miałem przynajmniej pewność, że je posiada. Zabrałem głos dopiero gdy Barbak się ruszył. Na "prośbę" Heinricha podniósł z ziemi dziewczynę i odezwał się do nas.
- W drogę zatem. Potrzebuje kogoś, kto poódzie przodem jako nasze oczy....
Poprawiłem miecz. Cóż... Jak płacą mogę być i czujką.
- Ja z Fredem mogę pójść przodem. Albo Zielona niech idzie, potrafi się skradać. A najlepiej pójdźmy we trójkę. Jak nas wypatrzą nie będą szukać Zielonej a skupią się na zwiewaniu lub walce.
Heinrich kiwnął głowa.
- Ruszajcie. Idziemy piec minut za Wami. Po godzinie marszu zatrzymajcie się i poczekajcie. Nie dajcie się zauważyć i nie angażujcie się w walkę bez wyraźnej potrzeby. W drogę.
- Kwadrans. Będziemy się poruszać wolniej. Simon zajmij się moją Cholerą.
- Synek! To nie bazar! Bierz dupę w troki i do przodu!
Barbak zgrzytnął poprawiając sobie na ramieniu nieprzytomna kobietę.
- Jak dla mnie faktycznie nie bazar, bardziej przypomina burdel.
- Z której strony on... Ork wskazał elfa - ...przypomina Ci bordelmame? Zasuwaj!
Profesjonalizm, profesjonalizmem ale pyskówki z Barbakiem nie mogłem sobie odmówić.
- No elf… A elfy są zniewieściałe. Czyli się w miarę nadaje. Chociaż Ty w roli kobiety, której afekt podlega negocjacjom… Br… Już nigdy więcej nie odwiedzę burdelu.
- Poświecisz się spotkaniom z Wujem Kciukiem i jego czterema córkami.. a co do negocjacji: po pierwsze Cie nie stać, po drugie na taka przyjemność trzeba naprawdę zasłużyć. A teraz: ZAPIERDALAJ SYNEK!
Barbak śmiejąc się w głos wskazał palcem wskazującym las.
- Nie stać? Wybacz, że mnie nie stać ale nikogo innego też nie. Bo by kogoś nie było stać miałby dług jak stąd do Ugandy.
- Khym, khym
Simonowi chyba zaschło w ustach.
- Na zdrowie. Stwierdził Barbak zachowując wszelkie znane mu zasady dobrego wychowania (a było ich niewiele). - Dobrze, ze Ci ryja nie urwalo...
- A dziękuję. Czary czarami, jednak dym z karczmy wciąż daje mi się we znaki
- Racja. Widzicie, od razu mówiłem żeby ruszać... Ale zapędzic tego obiboka do roboty to nie lada wyzwanie...
Niepomny, że się mnie obgaduje zaciekawiony obserwowałem obu licząc na jakąś ciekawą rozmowę. Zamiast tego jednak ork uniósł palec wskazując ścianę lasu.
- Ten gest pokazuje się innym palcem i zginając rękę w łokciu.
Postanowiłem jednak wziąć dupę w troki i pójść na zwiad. Witaj przygodo! Witajcie monety! Ku chwale Merkshe i jego skarbu!

***

No tak... trafiliśmy do jaskini. Z wielkim portalem. I dwoma posągami. Gdy Ekron coś tam gadał z Heinrichem i robił hokus pokus odwróciłem się do Larona.
- Słyszałem, że jaskinie są pechowe dla drowów. Mimo, że w nich mieszkają to krasnoludy zawalają im je na głowy.
Nim doczekałem się ripost Barbak zaklął. Posągi się ruszyły. Ta... Z moim szczęściem musiały okazać golemami. Bardzo dużymi, bardzo silnymi i bardzo skalistymi. Zakląłem i wystąpiłem krok do przodu. W końcu byłem od stania w pierwszej linii.
- Jak to zabić? Mieczem? Ogniem? Kafar zostawiłem w drugich spodniach.
- Napluj, albo tyłek wypnij. Może w jego typie jesteś.

Barbak po tej twórczej ripoście wypuścił pierwszą, opatrzoną pomarańczową lotką strzałę. Ułamek sekundy później nastąpiła eksplozja, a pierwszy z golemów zniknął w chmurze ognia i podniesionego dymu. Uczynił to tylko po to by po chwili wyjść z niej nietkniety. Westchnąłem i odpiąłem pas z mieczem, który wylądował z boku.
- Zróbcie mi miejsce. Z Simonem go zdejmiemy.
Zacząłem się cofać i zrzuciłem torbę, zaraz za nią poleciał płaszcz. I następna koszula i rękawiczka pójdzie... na spacer. Rzuciłem do maga w tym czasie.
- Simon. Ja podgrzeje a Ty zamroź. Różnica temperatur powinna go rozsadzić.
Skupiłem się. Poczułem najpierw falę bólu, potem kopniak energii, euforię. Od płomienia, który objął moją lewą rękę rękawiczka i rękaw koszuli się spopieliły. Wyczekałem odpowiedniego momentu unikając golema. W końcu gdy się zamachnął zamiast jak wcześniej odskoczył do tyłu lub w bok przeturlałem się do przodu. Konstrukt był powolny i głupi. Udało mi się znaleźć za nim a potem szybko wskoczyć mu na plecy. Uczepiłem się jego szyi, a raczej miejsca w którym powinna być szyja i zacząłem nagrzewać kamień. Golem z racji na zbyt potężną sylwetkę (ktoś kto go tworzył musiał mieć te same kompleksy co Barbak) nie mógł sięgnąć mnie, tak samo jak ork nie mógł podrapać się po plecach. Cóż... Niewielka to była pociecha. Otóż plan był genialny i jak na mnie bardzo subtelny. Tylko do jasnej ciasnej Ekron mógł uprzedzić wcześniej o tym, że golemy absorbują magię! Bo tak, moi drodzy, absorbują magię. Na skutek tego przylepiłem się do jednego z nich, ogień na mojej łapie przygasł a ja poczułem jak słabnę. Uwierzcie mi, gdy jest się półdemonem, potrafiącym podpalać się na zawołanie nie lubi się takich absorbujących magię prawie jak poborców podatków. Albo igieł.
Ktoś coś krzyczał, ktoś coś grał (dobrze, że nie był to marsz żałobny) i ktoś w coś bił. A ja próbowałem się wyrwać. W pewnym momencie poczułem przypływ energii, sytuacje i mój tyłek uratował jednak Harper. Naprawdę doceniam zwykłych ludzi znających się na swojej robocie. Gdy cała nasza dziwna hałastra używała swoich śmocy Fred najzwyczajniej w świecie strzelił i rozwalił golemowi głowę. Poczułem jak moc stwora momentalnie mnie puszcza. Odłamki, które dość dotkliwie mnie pokaleczyły były naprawdę niewielką cenę. W pierwszej karczmie obstawię mu za to piwo.

Uderzenie było dotkliwe. Trudniejsze było jednak co innego. Musiałem zgasić ogień. Podniosłem się na dłoniach. Wpatrywałem się w swoje dłonie. Jedną płonącą, pod ogniem widziałem czerwone żyłki. Fizyczne piętno mojej mocy. Druga była pokryta resztkami rękawiczki, spod rozdarć ciekła krew. Zacisnąłem lewą i uderzyłem parokrotnie w skałę lekko ją nadtapiając. Nie chodzi o to, że fizyczne działanie mogło zdusić ogień. Ból po prostu pomagał mi się skupić a tego potrzebowałem by się zgasić. Gdy płomienie zgasły, zostały tylko czerwone żyłki wijące się wokół całej mojej ręki poczułem osłabienie. I ból nie wynikły z otrzymanych ran. Promieniował on z palców lewej dłoni by zaraz ogarnąć wszystkie mięśnie. Wstałem szybkim zrywem, zakołysałem się ale utrzymałem pion. Obejrzałem się akurat by zobaczyć jak Barbak leży na golemie (mimo sytuacji od razu na usta cisnął mi się komentarz co też paladyn chciał zrobić z stworem) a zaraz potem leci prosto na ścianę. Zakląłem i przedramieniem otarłem twarz rozmazując krew, która obficie lała się z rozcięcia na czole.


Co jak co ale nie pozwalam rzucać swoimi przyjaciółmi. Niedaleko leżał mój miecz, podbiegłem i wyciągnąłem go z pochwy. Ciekawe jak ten kamienny gnojek się zachowa gdy wbiję mu parę stóp solidnej stali prosto w oczodół. Gdzieś z boku stał goblin ale nie wiele mnie to obchodziło. Gdy szarżowałem Sjeler krzyknął. A potem wielki kawałek skały spadł z sufitu. Nie miałem czasu nawet zakląć, wykorzystując pęd odbiłem się w bok, wypuściłem broń i przetoczyłem się przez ramię. Już miałem podnieść miecz i grzecznie wytłumaczyć trupowi, że ubita ziemia nie oznacza zrzucania skały na moją głowę (oczywiście ograniczyłbym się tylko do perswazji, tuż po tym jakbym stopił jego kości z zbroją) gdy z pyłu wyłoniło się coś. Coś wyglądało jak ork tylko było dużo paskudniejsze i dużo dużo bardziej razy większe. Kurczę! Sytuacja wyglądała nie za wesoło. Fred ładował broń schowany za skałą, Simon chyba odpłynął a Barbak leżał nieprzytomny. Na resztę wolałem nie liczyć. Łukiem podszedłem do paladyna. Stanąłem by odgrodzić go od poczwary i nie obracając się parę razy kopnąłem w zbroję.
- Wstawaj pseudo amancie i grajku. Wylecz go a potem mnie. Mamy problem.
Na potwierdzenie swoich słów kopnąłem jeszcze dwa razy ciągle patrząc na stwora.
Miałem gdzieś, że z boku musiało wyglądać dziwnie bo zamiast próbować udzielić pomocy orkowi kopałem go. Mało mnie to obchodziło, odniosłem skutek. Spod płyty paladyna dobiegły mnie przekleństwa a potem kobiecy śmiech. Taaak... Emanuel prowadził znacznie mi bliższy niż Barbak styl bycia.
- Może jeszcze frytki do tego?
Mimo słów wiedziałem, że pchła robiła swoje, znaczy leczyła naszego wspólnego przyjaciela. Ciągle obserwując poczwarę odwarknąłem.
- Zimne piwo. Ciemne. A tak bardziej poważnie to się pośpiesz bo mamy mały problem. Ten mały problem jest jeszcze większy, brzydszy i bardziej śmierdzący od naszego psiapsiela a przyda mi się wsparcie.
Za mną błysnęło światło, znaczy Barbak jest uleczony. A gdzieś z boku pojawił się następny ork. Było w nim coś znajomego ale nagłe pojawienia się, uspokojenie się maszkary i reszta tego syfu to było na mnie za dużo.
- Ale masz jakieś wsparcie... Emanuel zarechotał, po czym odrobinę poważniej dodał. - Kto następny?
- No ba! Ciebie! Wskakuj i trzymaj się mocno bo może rzucać.
Gdy pchła przeskoczyła na mnie nawet tego nie poczułem. Zamiast tego ponownie rozbłysło a ból minął. Widziałem to już parokrotnie, jak rany się zasklepiają a krwiaki wchłaniają. Po chwili byłem już sprawny. Może nie w pełni bo magia nie była remendium na wszystko i organizm musiał sam dokończyć dzieła ale dzięki demonicznej krwi goiłem się bardzo szybko. Po chwili poczułem ugryzienie. Piekący ból zaczął rozchodzić się po przedramieniu poznaczonymi czerwonymi żyłkami. Emanuel wziął swoją zapłatę.

Jednym przyjacielem już się zająłem, teraz trzeba było drugim. Spojrzałem na Simona, ten ciągle był w jakimś transie. Rozdarłem się do niego.
- Simonie pobudka do cholery! Zanim to coś nas wszamie!
Wsparcie maga bardzo by mi się przydało ale musiałem działać. Szczególnie, że huknął strzał a stwór oberwał z rusznicy Freda. Plan miałem prosty, podbiec i podciąć stworowi ścięgna unikając jego ciosów (jeden pewnie by wystarczył by mnie wysłać do zaświatów a raczej nie czekał mnie raj z panienkami). Bułka z masłem... Zatrzymał mnie jednak głos Heinricha, który nie chciał krzywdzić piekliszcza. Wspominałem jak uwielbiam pacyfistyczne orki?
 
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172