Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2014, 21:41   #140
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Rozmowa z Deusem

Henry może i miał teraz dostęp do całej wiedzy o wszechświecie, jednak wciąż dręczyło go wiele wątpliwości i niepewność związana z tym co działo się poza rezydencją, jak i tym czy rzeczywiście uda mu się osiągnąć cel do którego dążył.
Sam nie wiedząc właściwie czemu, niedługo po oprowadzeniu przez Soekiego, udał się ponownie do salonu i z puszką dr. Peppera w dłoni zwalił się na kanapę obok Deusa, po czym założywszy nogę na nogę zaczął przypatrywać się grze w którą grał, co jakiś czas zerkając na niego samego. Czy rzeczywiście pomysł Deusa na odbudowanie świata był o tyle gorszy od jego? W końcu zmiany czasem wychodziły na dobre.
- Masz tam może tryb multiplayer? - zapytał w końcu naukowiec, przerywając panującą od dłuższego czasu w pomieszczeniu niezręczną ciszę.
- Nie mam. - odparł Deus, nie odrywając wzroku. - Mogę coś pobrać, na potem. - dodał po chwili. Wyglądał dość niepozornie.
- Na pewno nie zaszkodzi - przytaknął Henry. - Mamy jeszcze sporo czasu do zabicia przed sobą.
Naukowiec przypatrywał się badawczo w chłopcu, niczym żadkiemu okazowi zwierzęcia którego behawiory próbował pojąć i zrozumieć. Cóż, w końcu po to właśnie Bóg dał ludziom wolną wolę, by samemu mieć co kontemplować, obserwując ich z góry, czy też, realistyczniej rzecz umując, zewsząd.
- Dlaczego nie ma tu Matki i Nikity? - zapytał po chwili. - Mulch powiedział mi, że będą czekać tu wraz z wami.
- Nikita jest u ojca. Pewnie wróci wieczorem. - odaprł szybko. - O matkę pytaj Mulcha. Albo Steinera. Oni mogą cię wpuścić.
- Kogo masz na myśli mówiąc "ojciec" i jakie właściwie są twoje realcje z Nikitą? - zadał następne pytanie Henry, po czym na jego twarzy pojawił się cieniutki uśmieszek. - Swoją drogą, wydajesz się mieć inne nastawienie niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Czyżby moja mamuśka mocno dała ci popalić za to że próbowałeś zrobić mi kuku?
- ...Przepraszam… - burknął jakby zawstydzony, po dłuższym oczekiwaniu. Był to ciekawy sposób rozwiązywania sprawy próby morderstwa. - Nikita to moja niania. A ojciec Joahim jest w chinach.
- Przeprosiny przyjęte - odparł Henry bez cienia wyrzutu, czy też sarkazmu. Widać połączenie z Bogiem dało mu nie tylko nowy sposób patrzenia na świat, ale również na siebie samego. Taka perspektywa pozwalała dużo racjonalniej oceniać wydarzenia, bez zbędnych emocji i innych filtrów przez które ludzie zwykle oceniają na rzeczywistość. - Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego wtedy skłamałeś, mówiąc że pracujesz dla Arnolda. Czy nie zabawniej byłoby powiedzieć prawdę osobie która niebawem miała zginąć z twojej ręki?
- To była prawda. - chłopak na chwilę odwrócił głowę od wyświetlacza. - Byłeś jeńcem, a Borys powiedział Arnoldowi, że w sumie nie jesteś niezbędny, więc dla bezpieczeństwa dał rozkaz cię wyeliminować. Dopiero Nikita go anulowała. - wyjaśnił całą sytuację.
- Więc Arnold był twoim przełożonym, a Nikita jego? - zapytał Henry, rozsiadając się wygodniej na kanapie i zakładając ręce za głowę, by spojrzeć zamyślonym wzrokiem w sufit. - Czy w tamtej chwili nie zdawałeś sobie sprawy z tego że Borys był księciem? Sam fakt, że manipulował kimś takim jak Arnold powinien być dostatecznie podejrzany. Na twoim miejscu upewniłbym się wpierw jakie są jego prawdziwe zamiary, zanim zacząłbym spełniać jego zachcianki.
- Akurat Arnold był moim wychowacą, nie szefem. A co do Borysa… Nie poznałem go. Przez cały okres gdy byłem w Geit Corporation, Borys nie odwiedził placówki. Spotkałem go raz dużo, dużo potem, ale nie za wiele pamiętam. Tata może jednak wiedzieć coś na jego temat.
- A kim właściwie jest twój ojczulek? - zapytał ponownie naukowiec. - Pamiętam, że Mulch kiedyś o nim wspominał, ale nigdy nie miałem okazji się z nim spotkać.
- Wojskowym, lotnikiem. A potem został filozofem. To miły stary człowiek. Bardzo spokojny.
- A w jakiej sprawie Nikita z nim rozmawia? Skoro udała się aż do Chin, to znaczy że musiał on odgrywać jakąś rolę w dotychczasowych wydarzeniach. To jest, poza spłodzeniem ciebie. Wiesz może kiedy i w jakiej sytuacji udało mu się poznać Borysa?
- Uratował mnie przed Borysem...nie sądzę, aby poza tym miał z nim jakiś kontakt. Raddle jest odpowiedzialny za sojusz między Nikitą, Moebiusem i starym Bogiem. Doszedł do wniosku, że jedynym prawdziwym zagrożeniem jest byt przeciwny. - wyjaśnił chłopak.
Henry przytaknął w skupieniu. Ciężko było powiedzieć czy ta informacja miała dla niego jakieś znaczenie.
- A kiedy i w jaki sposób ty stałeś się księciem? Czy Nikita od początku planowała wykorzystać cię jako syna Joahima, czy też sam zgłosiłeś się do tej roli?
- Około roku temu. Jej pierwszym pomysłem był Joahim, ale jest już za stary. Nie dożyje do koronacji. - objaśnił Deus. - Mieliśmy małą nadzieję, że uda się nam skierować na niego uwagę takich ludzi jak Borys. Jakoś nie wyszło.
- A teraz kazali polecili ci walczyć po mojej stronie? - zapytał naukowiec bez zbędnego szyderstwa. Deus już i tak wyglądał na dość przybitego takim obrotem spraw. - Cóż, może jeszcze będziesz miał okazję przekonać się do ludzi gdy odbuduję ten świat. Bardzo zależało ci na objęciu tronu nowego stwórcy?
Po tym pytaniu Henry zamilkł i zamyślił się na dłuższą chwilę, próbujac dokopać się do wspomnień starego Boga dotyczących tego w jaki sposób przebiegła poprzednia koronacja.
- Tak. Zresztą, nie mam ci pomagać. - zaprzeczył Deus. - Mam się nie wtrącać. Póki nie polegniesz, to nie moja sprawa jak będziesz walczył. - wyjaśnił dość obojętny. - To czy ci się uda, zależy wyłącznie od ciebie.
- Rozumiem. W końcu jesteś ich planem B. Pewnie nie chcą niepotrzebnie cię narażać - pokiwał głową Henry. - Wiesz może czy poza Borysem są jeszcze jacyś inni kandydaci których trzeba będzie pokonać?
- Nie wiem. Powinno być dwóch. Ktoś od Alberta i ktoś od Moebiusa...choć w sumie mogą wytypować tyle osób ile chcą.
- W takim razie Borys musi być tym od tego całego Moebiusa, bo nie sądzę żeby Albert wybrał na swojego kandydata kogoś takiego jak… - Henry zamilkł w pół słowa, a jego oczy rozszerzyły się, jak gdyby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę. - Deus, wiesz może czy śmierć prezydenta mogła pozwolić mu na połączenie się ze swoją duszą i powrócenie jako książe, podobnie jak Mulch?
- Tak. Śmierć wywołuje stan szokowy, wiele osób poznaje wtedy swoją duszę. - przytaknął Deus. - Ale Roland był po naszej stronie, wątpię aby pomagał Albertowi. Tym bardziej bez naszej wiedzy...choć możliwe, że mógłby zostać jego kandydatem tylko po to, aby poddać się podczas koronacji.
- Z jego dziennika wynikało, że raczej nie sprzymierzyłby się z Albertem, ale gdyby to zrobił, to prawdopodobnie miałby zamiar odbudować świat tak samo jak ja. Jednak Albert chciał go zniszczyć, więc raczej próbowałby zapobiec koronacji, niż wysyłać swojego kandydata - zastanawiał się głośno Henry. - Jesteście pewni, że nie stanowi dla nas zagrożenia?
- Nie. - odparł stanowczo chłopak. - Atakuj, potem zadawaj pytania. Jeżeli faktycznie chce udawać kandydata Arnolda tylko po to, aby ten przegrał...zwyczajnie pozwoli nam ayśmy go zabili.
Henry przytaknął w odpowiedzi.
- Powiedz mi jeszcze czy wiecie gdzie dokładnie nastąpi rozłam i czy pozostali kandydaci znają to miejsce?
- Rozłam będzie tam, gdzie jest rdzeń. A ten jest w matce. - wyjawił. - Niestety gargulce potrafią go wyczuć...więc wszyscy kandydaci do nas t rafią.
- Nie można by więc wykorzystać mocy Mulcha by przenieść mnie i matkę, powiedzmy na inną planetę? Albo do środka Ziemi? Myślę że z mocami naszych rdzeni bylibyśmy w stanie przetrwać nawet w najbardziej nieprzyjaznych miejscach, do których innym kandydatom niezwykle trudno byłoby się dostać.
- Mulch nie może wyjść poza naszą strefę grawitacyjną...mniej więcej. Nie ma w sobie dość PSI aby pokryć taką odległość. Ogólnie jest to jakaś idea...spytaj kogoś mądrzejszego. – nadymał się nieco.
- W takim razie pogadam później o tym ze Steinerem. A ty postaraj się załatwić jakieś ciekawe gry, żeby przyszły Bóg przypadkiem nie umarł wam z nudów - rzekł Henry, ziewając głośno.

Steiner i Matka

Później tego samego dnia, Henry postanowił zapoznać się osobiście z doktorem Steinerem. Z lekkim podnieceniem otworzył drzwi do piwnicy i ostrożnie zszedł schodami do rozległego kompleksu labaratoryjnego. Wpierw miał jednak zamiar rozejrzeć się po salach i ocenić jak dobre było ich wyposażenie w porównaniu do tego które znał ze stacji kosmicznej. Widok ten nie był jednak zbyt zadowalający.
Wielka ilość sprzętu była dość stara, jeżeli nie chce się jej nazwać po prostu antyczną. Steiner posiadał urządzenia nawet sprzed kreacji unii. Wiele z nich w dobrym stanie i nawet funkcjonalnych. Jedynym co zdawało się być naprwadę drogie, mogły być nanoskopy.
Sam doktorek siedział przed komputerem, z prawdanym monitorem o dużym tyłku, zagryzając zęby na cygarze i grzebiąc w internecie. Jego twarz nie wyglądała na zbyt przejętą czymkolwiek.
- Witam, doktorze Steiner - przywitał się Henry, stając u progu z łokciem nonszalancko opartym o framugę drzwi. - Muszę przyznać, że nieczęsto ma się okazję poznać osobiście kogoś o tak bogatym dorobku naukowym jak pan. Czy byłby pan skłonny poświęcić mi chwilę swojego cennego czasu?
- Hm? - naukowiec spojrzał na Henriego mało przejęty. Podrapał się po podbródku, obrócił peta w gębie, wypluł go i odezwał się w końcu. - Dobra. Ale potem lecisz mi po piwo.
- Sure thing - odparł chłopak, wchodząc do pomieszczenia. Przyciągnął sobie drugie obrotowe krzesło na którym rozsiadł się tył naprzód, rozkładając ręce na oparciu. - Tak więc, stwierdzić że pańska wirtualna rzeczywistość okazała się sukcesem, to mało powiedziane. Okazała się w końcu nawet adekwatnym więzieniem dla samego Boga. Ciekawy więc jestem dlaczego jej pan nie opatentował, bądź też przynajmniej nie udostępnił za darmo szerokiej publice. Czy znaczy to że nie został pan naukowcem dla pieniędzy, sławy, ani nawet po to by przyspieszyć postęp technologiczny ludzkości?
- Ta technologia to brednia. – machnął ręką Steiner. - Zrobiłem pomysł, aparaturę do sterowania komputerem za pomocą PSI. Jedyny kawałek metalu który działał bez rozpraszania tej dziwacznej energii. – wyjaśnił Steiner. - Aby faktycznie wejść do środka musiałeś wejść do wielkiej kapsuły i podłączyć pierdyliardu strojstw do siebie. Drogie i niepraktyczne. – objaśniał kontrastując z doświadczeniem Henriego. - Potem pojawiły się wszczepy do mózgu, mogłeś sobie zrobić port usb i wejść do internetu za pośrednictwem duszy. Gdy ta była jeszcze jednym fragmentem, nie dwoma. Wtedy Arnold czy jak go zwiecie zaczął się z nią pieprzyć, gdy tylko konspekt stał się niestabilny zrobił, wyobraź to sobie, dziurę czasoprzestrzeną z ujemnego konspektu do wymiaru cyfrowego który zrobiłem. To jak koncept liczby I. Nie ma jej, ale jest wyobraźni. Bóg musi być wszędzie w konspekcie, więc oczywiście znalazł się i tam. Ale jak brama się zamknęła, cholernik utknął w środku. I to nie cały. Jego fragment. – objaśniał żywiołowo. - Dlatego nie mógł nic zrobić, nie był ani trochę silniejszy od zwykłej, samotnej duszy po rozłamie.
- To by wiele wyjaśniało - stwierdził Henry, drapiąc się po brodzie. - Czyli stary Bóg dalej rządzi tym światem, a mi udało się połączyć jedynie z jego częścią. Szkoda jednak, że technologia okazała się niewypałem. Z drugiej strony jestem jednym z niewielu ludzi którzy mieli okazję zobaczyć świat cyfrowy. Naprawdę fascynujące miejsce.
Chłopak zastanowił się chwilę dłużej, nim zadał w końcu następne pytanie.
- A w jaki sposób udało się panu stworzyć czarnych rycerzy? To nie jest zwykła biotechnologia, zgadza sie? Wygląda na to, że nanity które stoją za przemianą infekują nie tylko ciało, ale i samą duszę. Jednocześnie znajdują się w pełni pod pańską kontrolą, więc muszą posiadać coś w rodzaju algorytmu komputerowego.
- Pod nami jest superkomputer. To on je kontroluje. Nanity nie infekują duszy. – mówił spokojnie. - Jest ich na tyle dużo, że mogą łatwo poruszać całym ciałem jak im się podoba. W dodatku usypiają mózg, aby właściciel nie cierpiał...Są stworzone z nanometali. A metale rozpraszają PSI. Rozumiesz? Dusza nie może nic zrobić, jest przytłoczona przez materiał który nie przepuszcza jej energii. – wziął łyk piwa. - Nie jest to może dość humanitarne, ale całkiem skuteczne. Przy prędkości z jaką się rozwijają...nawet najlepsze aparatury medyczne nie wytną wszystkich.
- Ale skoro są tylko maszynami, to dlaczego czarni rycerze mówili takie dziwaczne rzeczy? - zapytał z zaciekawieniem Henry. - O byciu uwolnionymi, odnalezieniu prawdziwego siebie, i tak dalej. Jeśli miała to być zagrywka psychologiczna, to wydaje się dość mało sensowna.
- Ano, teraz tak myślisz. A co myślałeś wtedy? – spytał spokojnie. - Magia? Czary? Opętanie? Nie znając nawet idei dusz, nie wiedziałeś pewnie nawet co powinieneś myśleć. Na dobrą sprawę, większość osób wpadła by w szok po wysłuchaniu takich pierdół i napatrzeniu się na te kreatury. To, że nie zesraliście się w gacie zawdzięczacie szkole wojskowej. – wzruszył ramionami. - Horrory też nigdy nie mają sensu.
- Cóż, mnie wtedy bardziej interesowało odkrycie sposobu na powstrzymanie samej infekcji, niż symptomy jakie wywoływała, ale muszę przyznąć, że przeciętnych ludzi rzeczywiście mogło to wystraszyć - zgodził się chłopak. - Cóż, gratuluję genialnego wynalazku. Upewnię się, że tego typu broń nie będzie działać w nowym świecie - stwierdził bezsprzecznie. - Ale proszę się nie obawiać, na pewno dam panu aż nadto możliwości na wykorzystanie swojego geniuszu. Jest może coś konkretnego, co chciałby pan zmienić w prawach fizyki? Prawo względności wydaje się być trochę zagmatwane i trudne do ogarnięcia dla istot ludzkich. Nawet sam Einstein rzekł kiedyś, że człowiek któremu wydaje się że rozumie jego teorię, tak naprawdę jej nie rozumie. Być może więc uda mi się jakoś je uprościć, nie powodując przy tym zbyt gwałtownych zmian w samej strukturze wszechświata.
Steiner patrzył na Henriego zamyślony. Po chwili spojrzał na swoją butelkę. - Zrób drzewa na których rośnie piwo w butelkach. - poprosił. - Ja będę miał piwo, a biolodzy zagadkę.
- Done - odparł Henry z uśmiechem. - Chciałbym się jeszcze dowiedzieć od pana gdzie znajduje się Charlotte i czy macie już obmyśloną jakąś konkretną strategię na dzień w którym nastąpi koronacja?
Mężczyzna przytaknął. - Spowolnimy wszystkich, jak tylko się pojawią, abyście mogli przed nimi przyzwyczaić się do konspektu. Potem w sumie nic nie możemy zrobić. - westchnął, wstając z miejsca. - Nasza praca to bardziej zapewnić, że dożyjecie koronacji. Charlotte jest piętro niżej. Chcesz się do niej przejść?
- Z miłą chęcią - odrzekł chłopak, również podnosząc się z krzesłą. - Mam pewien pomysł odnośnie usprawnienia naszej taktyki. Ale najpierw powiedz mi, panie Steiner, czy nie miałbyś nic przeciwko, gdybym sprowadził tutaj jeszcze, powiedzmy kilkanaście, bądź kilkadziesiąt osób i parę ton świeższego sprzętu? Szkoda żeby tak rozległe laboratorium stało całkiem puste aż do koronacji, gdy najtęższe umysły tego świata mogłyby użyczyć nam swych zdolności, by zwiększyć nasze szanse na zwycięstwo.
- Na takie pozwolenie w życiu mnie nie spijesz. Ledwo wytrzymuję tą gromadę taką, jaka jest. Zresztą, to czym teraz jesteś nie potrzebuje sztabu laboratoryjnego. Kilka osób co najwyżej, i zbudujesz im drewnianą szopę, aby mi domu nie zaśmiecali. - zdecydował pochmurnie Steiner.
Dwójka udała się do windy na końcu pomieszczenia, zjechała na sam dół kompleksu. Gdy drzwie się otworzyły Henriemu ukazała się sporych rozmiarów sala.
Sprzęt w niej był już nowoczesny. Choć była w dużej mierze pusta. Poza kilkunastoma komputerami, na środku sali znajdował się ogromny zbiornik wypełniony płynem. W środku unosiła się naga Charlotte.
- Wdziśnij żółty przycisk przy konsoli, to będzie nas słyszeć. - wytłumaczył Steiner. - Chyba, że nie chcesz jej przeszkadzać. Już lepiej nie będzie. Rdzeń nie jest czymś, co można podłączyć do człowieka i liczyć, że nic mu nie będzie. Zwłaszcza gdy uniwersum rozpada się na kawałki za jego pośrednictwem. - jego głos był po prostu ponury. Wsadził ręce w kieszenie kitla z głośnym westchnięciem. - Jeżeli tam idziesz, ja i tak wracam na górę. Nie chcę jej nawet oglądać w tym stanie.
Henry zamrugał kilkakrotnie, a jego oczy rozszerzyły się na widok kobiety. Kobiety, którą niegdyś kochał z całego serca, potem zaś równie mocno nienawidził. A teraz? Teraz nie czuł do niej nic poza współczuciem.
- Czy to znaczy, że nie możemy jej przetransportować w żadne inne miejsce przed koronacją? - zapytał, gdy minęło w końcu jego krótkie otępienie.
- Możemy...jeżeli zbudujesz tam taką aparaturę. - wzruszył ramionami. - W paru miejscach może by się udało, ale jakby nas Albert wychaczył, to jesteśmy skończeni. Jeżeli do koronacji nie dojdzie w ogóle, facet będzie równie szczęśliwy jak gdyby wygrał.
- Myślałem o ciemnej stronie księżyca - rzekł Henry niezbyt pewnie. - Aczkolwiek w takiej sytuacji może być to dość ciężkie do zrealizowania przedsięwzięcie. Nawet jeśli stworzę dostatecznie dużą kopułę z cieni, która byłaby prawie niemożliwa do wykrycia z Ziemi, to przetransportowanie takiej ilości sprzętu może być trudne do wykonania dla Mulcha, nawet w przeciągu trzech miesięcy. Zaś wysłanie rakiety, bądź wahadłowca w tamto miejsce byłoby zbyt łatwe do namierzenia. Jednak jeśli samemu nauczyłbym się długodystansowej teleportacji, to z pomocą Zolfa i kilku innych inżynierów moglibyśmy zdążyć na czas.
- Nie jestem pewien czy to pomoże. Im bliżej koronacji tym łatwiej wyczuć gdzie jest rdzeń. Jak nie znajdą go nigdzie na ziemi, to zaczną węszyć. Nie wiem jak ty, ale mi się łatwiej pracuje z dostępem do tlenu, o walce nie wspominając.
- Jeśli znamy dokłądną datę koronacji i zbudowalibyśmy zawczasu na księżycu podobny kompleks co tutaj, to moglibyśmy przetransportować tam Charlotte tuż przed deadlinem - odparł chłopak. - Wtedy istniałaby duża szansa, że niektórzy z kandydatów nie zdążą dotrzeć na miejsce, a nawet jeśli nie, to myślę że ja lepiej poradziłbym sobie z walką w próźni niż chociażby Borys. Jeśli zaczniemy walkę tutaj, a potem przeniesiemy ją na księżyc, to znacznie utrudni sprawę pozostałym książętom.
Mężczyzna westchnął. - Próbuj. Ale pamiętaj: to jest wszystko na jedną kartę, nie zadziała, to jesteśmy w dupie. Za długo będzie trwać budowa, transport się nie uda bo matka będzie zbyt wyczerpana. Włożymy całe siły w księżyc, nie damy rady umocnić wilii. Jak na moje możesz się rządzić. To ty tu jesteś bogiem. Działaj cuda.
- W tym świecie nie ma cudów - odparł ze spokojem Henry, po czym zrobił krok do przodu, opuszczając windę. - Jest tylko wiara w ludzki geniusz i wolę przetrwania - najcenniejsze rzeczy które ofiarował nam stary Bóg. Jeśli okażą się one zbyt słabe, to czeka nas totalna anihilacja, bądź zastąpienie przez inny, lepiej przystosowany od nas gatunek, który ostatecznie zdominuje nowy wszechświat.
Mason odwrócił się przodem do Steinera i nacisnął przycisk zamykający drzwi windy. Następnie spojrzał za siebie na pojemnik w którym unosiła się matka. Powolnym miarowym krokiem zaczął się do niej zbliżać. W uszach słyszał tylko ciche bzyczenie elektronicznych maszyn i podzespołów utrzymujących kobietę przy życiu.
- Witaj, Char - powiedział, przykładając rękę do szklanej tuby, po czym palcem drugiej nacisnął żółty przycisk na konsoli poniżej. - Czy mnie słyszysz, Char?
kobieta unosiła się spokojnie w wodzie. Po dłuższej chwili jej dość puste oczy spojrzały na Henriego. Zasłoniła się, nieco zawstydzona, po czym przytaknęła ruchem głowy.
Było to tak zwyczajne i naturalne, że Henriemu na moment aż zakręciło się w głowie. Teraz był pewien, że nie potrafi nienawidzić matki, nawet jeśli wraz ze swymi poplecznikami odebrała życia milionom ludzi w Korei i na Grenlandii. No bo w końcu, czy była to aż taka wielka zbrodnia, jeśli tylko ta konkretna sekwencja wydarzeń doprowadzi do tego, że Henry zostanie nowym Bogiem i uratuje całą rasę ludzką?
- Przepraszam - powiedział w końcu cicho, spuszczając głowę. - Teraz gdy wiem przez co musiałaś przejść, jest mi naprawdę przykro że wcześniej nie zadałem sobie trudu żeby zrozumieć o co tak naprawdę walczysz.
Henry uniósł powoli głowę, spoglądając smętnie na kobietę.
- Charlotte... naprawdę myślisz, że ktoś taki jak ja zasługuje na to by zostać nowym Bogiem? Czemu ja? Miałem być geniuszem, a zrobiłem tyle idiotycznych rzeczy... podjąłem tyle błędnych decyzji... może powinniście wykorzystać te ostatnie kilka miesięcy by stworzyć innego księcia, zamiast pokładać całą nadzieję w kimś takim jak ja.
Kobieta spoglądała na Henriego z zastanowieniem, zainteresowaniem w oczach. W końcu jednak odwróciła wzrok. Nie wiedziała jak odpowiedzieć. Nawet gdyby mogła mówić z wnętrza swojego nowego więzienia, pewnie i tak by milczała.
- Więc po tym wszystkim nie masz mi nic do powiedzenia, Char? - zapytał Henry, odrywając dłoń od szklanego zbiornika. - Może masz rację. Może zarówno ty, jak i ja jesteśmy jedynie marionetkami mającymi spełnić swoje role. Może od samego początku miałem trafić do tej linii czasowej, by stać się nowym stwórcą. W tej chwili nie ma już sensu dywagować czy postąpiliśmy słusznie. Musimy po prostu odegrać do końca powierzone nam zadania, czyż nie? Już niebawem wszystko się rozstrzygnie i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to przynajmniej jedno z naszej dwójki będzie mogło wieść życie o którym zawsze marzyło. Już ja tego dopilnuję.
To powiedziawszy naukowiec puścił przycisk interkomu, po czym odwrócił się plecami do kobiety i z dłońmi w kieszeniach kitla ruszył w kierunku windy. Nacisnął guzik, a gdy drzwi się otworzyły wszedł do środka i spojrzawszy jeszcze raz na matkę powiedział to co zwykł mówić poprzedniej Charlotte:
- I love you, Char. I love you as if you were the last women left in this world, because there won’t be anyone else for me.
Sam nie wiedział czemu wypowiedział te słowa, jednak gdy tylko drzwi windy się zamknęły, poczuł jak gdyby zrzucił z pleców wielki ciężar. Jeśli Mulch rzeczywiście był nim, to może jednak uda mu się dotrzymać chociaż tego danego słowa. Nie wiedzieć czemu ta świadomość dała mu znacznie większą nadzieję i pewność niż jakiekolwiek słowa otuchy i wsparcia które mogła mu przekazać matka.

Yoki

Wieczorem Henry udał się na dość długą przejażdżkę po lesie. Musiał manewrować między drzewami na swej antygrawitacyjnej desce przez dobre pół godziny, zanim wreszcie udało mu się znaleźć poza zasięgiem pola zakłócającego Steinera, jednak ostatecznie nie udało mu się nawiązać połączenia ze swoim sobowtórem. Zamiast tego zadzwonił więc bezpośrednio do Yokiego.
- Jak wygląda sytuacja? Co się stało z Henrym 2? - zapytał od razu nauczyciela.
- Wyłączyłem. Nie było po co go trzymać. – odezwał się Yoki spoglądając na ekran. - Widzisz...spotkaliśmy jednego z tych gargulców. Przerwał wojnę i powiedział nam dokładnie o co w tym wszystkim chodzi...Aurora kazała nam spieprzać do ciepłych krajów albo rodzin. – wzruszył ramionami. - Cała nadzieja teraz ma leżeć w tobie. Nie mogłem się wcześniej skontaktować...Lecieć do ciebie? – zapytał. - Nie wiem, czy mogę jakoś pomóc...ale z drugiej strony dziwnie tak teraz to wszystko porzucić w diabły.
- Oczywiście, że może pan. W końcu po to się z panem skontaktowałem - odparł Henry. - Ale nie musi pan lecieć do mnie. Proszę tylko przekazać panu Zolfowi, że ma przybyć na miejsce z którego go odbiorę. Do pana zaś mam inną prośbę. Wiem że może to być ryzykowne, ale jeśli chcemy żeby świat odrodził się w takiej postaci jak teraz, to będzie pan musiał po raz ostatni użyć swych kontaktów w Yakuzie. Jest pewna ważna rzecz do załatwienia w Japonii, która musi pozostać w absolutnej tajemnicy przed Borysem i innymi książętami.
Po tych słowach Henry przekazał Yokiemu dokładne koordynaty miejsca w którym będzie oczekiwał na przybycie Zolfa oraz ogólne zarysy swojego planu, wraz z zadaniem jakie miał do wypełnienia były oyabun.
- Czy mógłby pan to dla mnie zrobić? - zapytał, gdy skończył swe wyjaśnienia.
- Z Zolfem, oczywiście. - przytaknął mężczyzna, po czym zawachał się przez chwilę. - Ale z yakuzą nie mam kontaktów, Henry.
- A czy wie pan może kto jest jej obecnym bossem i gdzie mogę go znaleźć?
Yoki milczał przez chwilę. Najpewniej się zastanawiał. - Nie jestem pewien. Yakuza teraz jest naprawdę mała. Ostatnim razem centrum dowodzenia mieliśmy w Tokyo...jak chcesz ich szukać, to tam bym zaczął.
- Czy mógłby mnie pan tam zabrać? - zadał natychmiast następne pytanie Henry. - Mamy mało czasu i dużo przygotowań, więc każda minuta jest dla nas cenna. Obiecuję że ze mną nie będzie nic panu grozić.
- Nie zrozumiałeś. - przerwał Yoki. - Była w Tokyo. Gnieździliśmy się pod budynkiem CyberCore. Na ten moment...cholera go wie, gdzie mogli się przenieść.
- W takim razie może pan czekać w umówionym miejscu razem z panem Zolfem. Odbiorę was jak tylko uda mi się załatwić tą sprawę w Japonii - stwierdził, kończąc rozmowę. Należało wziąć sprawy we własne ręce.

Hammer

Henry obudził się ponownie w rezydencji Steinera. Umysł miał już o wiele czystszy niż poprzedniego dnia i dobrze wiedział co musi zrobić. Zaraz po śniadaniu przekazał Mulchowi gdzie się udaje i że zbiera ze sobą Soekiego jako wsparcie gdyby natrafił na inne książęta. W razie gdyby udało się komuś zdjać go atakiem z zaskoczenia, to zawsze mógł mu zapewnić bezpieczeństwo przez chwilę potrzebną na regenerację.
- Będę miał przy sobie nadajnik z kodowanym sygnałem. Jeśli nie wrócę do wieczora, albo wyślę sygnał SOS, to zlokalizuj mnie i zabierz z powrotem do bazy - polecił swej alternatywnej wersji, po czym chwycił za ramię Soekiego który tym razem przybrał postać przeciętnego człowieka i zniknęli razem z jadalni.
Pojawili się zaś sekundę później w pobliżu tokijskiej placówki CC, pod którą znajdowała się niegdyś główna baza Yakuzy. Henry od razu zaczął wykorzystywać swoją nową zdolność do czytania w myślach otaczających go ludzi, próbując znaleźć jakieś poszlaki odnośnie miejsc w Tokio gdzie mogłyby kręcić się różne podejrzane typy. Cóż, prawdopodobnie będzie musiał po sznurku dojść do tego kto był obecnym bossem japońskiej mafii, zaczynając od pospolitych złoczyńców.
Pomijając kilka pierwszych przeczytanych myśli pokroju „zaraz, czy oni tu stali przed momentem, lol?” miejscowi nie wydawali się za bardzo uczęszczać z yakuzą czy wspominać ją. Ten rejon miasta był wysoko zaawansowany, pełen bogaczy i strażników bezpieczeństwa. Ludzie wymieniali bary, do których chcą wpaść na wieczór oraz rozmyślali swoje codzienne problemy, w których...ci źli wydawali się trywialni poprzez głupotę czy zwykłą wredotę niż przestępczość. Ku swojemu niezadowoleniu tym co znalazł na razie Henry była lista lokacji do który nie opłaca się zaglądać.
Za czasów Yokiego Yakuza musiała znać się na swojej robocie. Ciężko było podejrzewać aby ktokolwiek, kiedykolwiek podejrzewał tutejsze placówki o nielegalne działanie.
- Soeki - Henry zwrócił się do swego towarzysza. - Przetrzep internet w poszukiwaniu osób podejrzanych o współpracę z yakuzą. Mogą to być świadkowie koronni, uniewinnieni ludzie i rzekomo wysoko postawieni członkowie siedzący w kiciu, bądź tacy którzy już odbyli swoje wyroki. Na pewno imiona kilku takich znalazły się kiedyś w newsach.
Soeki kiwną głową na znak zgody, przyłożył dwa palce do skroni i przymknął oczy. - Podejrzani...świadkowie...nic nie ma... – mruczał. - Uniewinnionych jest kilku...kilku swoje odsiedziało...Oh...od cholery ich w newsach. – Chłopak otworzył oczy i spojrzał nagle na Henriego z nieco głupim wyrazem twarzy. - Po co nam Yakuza? Chcemy Oyabuna? – spytał.
- Jeśli udało ci się ustalić jego tożsamość, to na pewno oszczędziłoby nam to szukania - stwierdził przyszły bóg, wzruszając ramionami. - Musimy przejąć kontrolę nad kilkoma fabrykami i zrobić to po cichu. Tylko oni mają ku temu dostatecznie dużo ludzi i środków, by kontrolować wszystko z ukrycia tak, by nie dowiedzieli się o tym Borys i inni książęta.
Soeki przytaknął. Odwrocił się na pięcie, ominął kilku przechodniów i zaczepił stojącego pod jednym z budynków policjanta.
Przyglądając się jego błękitnemu kombinezonowi, po chwili sam Henry spostrzegł, że pod jego odznaką jest napis „Najemne oddziały policyjne Yakuza.”.
Soeki wrócił po zaledwie kilku chwilach. - Siedzibę mają kilka ulic stąd. Ale podobno trzeba wypełnić formularz i czekać na odzew. – wyjaśnił Soeki.
- Chyba moja wiedza na temat Japonii jest trochę przestarzała - stwierdził Henry, drapiąc się po głowie. - Ale skoro wiemy gdzie mają swoją siedzibę, to formularze nie będą potrzebnę. W końcu jesteśmy VIPami.
Henry uśmiechnął się chytro, po czym przeszedł kilka ulic we wskazanym kierunku by odnaleźć poszukiwany przez nich budynek. Wszedł jedynie do holu, by zaraz podłączyć się przy pomocy technomancji do komputera w recepcji i wydobyć w niego informacje o układzie budynku i miejscu w którym znajduje się gabinet Hammer Bangetsu.
- Znajome nazwisko… - mruknął do siebie pod nosem, przyglądając się informacjom wyświetlonym na CMU. - Ciekawe czy jest spokrewniona z Nail.
By nie wzbudzać niepotrzebnej paniki Henry udał się wraz z Soekim do toealety i upewniwszy się że nikt ich nie podgląda, teleportował się razem z nim przed drzwi pokoju w którym powinna znajdować się Hammer. Dla własnego bezpieczeństwa postanowił wyłączyć przed wkroczeniem do środka wszystkie systemy bezpieczeństwa dookoła gabinetu, włącznie z ewentualnymi alarmami i monitoringiem, po czym automatyczne drzwi otworzyły się przed nimi na ościerz, a do środka pokoju jak gdyby nigdy nic wkroczyli Henry oraz Soeki.
Soeki z Henrym znaleźli się w małym pomieszczeniu, typowo japońskim. Do bólu japońskim. Nie licząc metalowych drzwi za dwójką chłopaków, w środku znajdowały się niewielkie stoły i półki, porcelana z typowymi dla epoki samurajów malunkami, a stółna samym środku, pełniący też rolę biórka był...kotatsu. W okół którego znajdowały się poduszki.
Sam Hammer okazał się być mężczyzną. Bardzo podobnym do Nail. Nie tylko z ubioru ale i wyglądu, ich rysy twarzy miały w sobie coś zbliżonego.
Był barczysty, umięśniony i wielki. Miał pociągłą, postarzałą twarz która miała w sobie jakąś skrytą mądrość. Ową wiedzę Henry wyczuwał też z aury mężczyzny. Czuł konspekt. Czuł, że siedzący przed nim mężczyzna mógł odwiedzać go równie dobrze codziennie. Może nawet przed rozłamem. Pewnie mógłby być księciem, gdyby tego chciał. Lepszym niż on czy Borys, jeżeli chodzi o doświadczenie.
Była to nieco tajemnicza i intrygująca postać.
Póki co wpatrywał się on w Henriego, nie poruszając się. Patrzył prosto w oczy wyraźnie oczekując czegoś, co zdradzi intencje przybysza. Wyczuwał siłę naukowca. Na Soekiego nie spojrzał chyba nawet raz....
- Konnichiwa - przywitał się Henry, kłaniając nisko. Z pewnością w obecności kogoś takiego nie zaszkodzi odrobina kurtuazii. - Jestem byłym uczniem Nail. Henry Mason. Hajimemashite - przedstawił się z lekką dozą szacunku, po czym bez skrępowania usiadł przy stole na kolanach naprzeciwko Hammera. - Przybyłem tutaj w interesach. Czy byłby pan tak miły, by pomóc mi w pewnej sprawie? - zapytał.
Nie była to jednakże oferta i jeśli stary Bangetsu był na tyle mądry na jakiego wyglądał, powinien natychmiast zdać sobie z tego sprawę. Jak również z tego, że fakt iż Henry w ogóle z nim rozmawia był jedynie oznaką dobrej woli z jego strony.
Ciężko jednak było stwierdzić co faktycznie myśli. Milczał dłuższą chwilę. Po jakimś czasie ruszył się, oparł podbródek na pięści, nie zdejmując swojego spojrzenia. Jego usta przekrzywiły się nieco w dół, miały w sobie jakąś małą odrazę. Mężczyzna czekał dalej.
Naukowiec jednak niewzruszony postanowił kontynuować:
- Jak pan zapewne zdaje sobie sprawę, niedawno wydarzyło się na świecie kilka niezwykłych zjawisk. To samo da się również zauważyć w konspekcie.
Brew mężczyzny drgnęła gdy usłyszał nazwę międzywymiaru. Skrzyżował ręce na piersi, jego wzrok stał się nieco groźniejszy. - Wyjdź. - podyktował grubym, miarowym głosem.
- Jeśli to zrobię, to istnieje duża szansa że pan, jak i wszyscy inni ludzie na tej planecie za trzy miesiące przestaną istnieć - odparł z kamienną twarzą naukowiec. - Czy zdaje pan sobie sprawę że o taką stawkę toczy się wojna? Czy jest pan gotowy wziąć na swoje sumienie miliardy istnień i los całej rasy ludzkiej?
Mężczyzna westchnął.
- Pojawiasz się w moim domu...Kłaniasz się, nie pukając w drzwi. Rozsiadasz się, nie zdejmując butów. Oferujesz, przynosząc wieści o krainie demonów. - jego spojrzenie było całkiem srogie. - Szalony czy groźny...nie jesteś tu mile widziany.
- Owszem, jak najbardziej jestem szalony - przyznał Henry, uśmiechając się w dziwaczny sposób. - Bo tylko ktoś taki jak podjąłby się tego co zamierzam uczynić. A pewnie najbardziej szaloną rzeczą jaką do tej pory zrobiłem jest to że siedzę tu i rozmawiam z panem, zamiast wziąć siłą to po co przyszedłem. W świetle tego jakie konsekwencje może przynieść moja porażka, byłoby to jak najbardziej usprawiedliwione. Dopóki zwyciężę, żadne z przyszłych pokoleń nie miałoby do mnie o to urazy, a historia zapamiętałaby mnie jako bohatera który zrobił wszystko co było konieczne by ocalić ludzką rasę. Jednak przybyłem do pana bez jakichkolwiek wrogich zamiarów, czy to moralnie uzasadnionych, czy też nie. Normalnie wolę robić to co wydaje mi się najefektywniejsze, aczkolwiek tym razem wybrałem postępowanie wbrew logice. Czy domyśla się pan co mnie do tego skłoniło poza wspomnianym wcześniej szaleństwem?
Na przeciw Henriego wyskoczył Soeki, otoczony swoją czarną zbroją. Jego pancerz zadygotał, zatrząsł się jakgdyby miał się rozpaść. Nic się jednak nie stało. - Ten facet jest dziwny. - ostrzegł chłopak.
Mężczyzna zaśmiał się delikatnie. - W twoim świecie nie będzie nikogo, kto będzie cię pamiętał. - zimnym wzrokiem patrzył na naukowca. - Dostałem tą propozycję co i ty. Odrzuciłem ją. Chcę spokoju. - oznajmił twardo.
- W takim razie jest pan bardziej samolubny niż się spodziewałem - odparł Henry, mierząc Hammera równie zimnym wzrokiem. - Dobrze pan wie że o ile nie zwycięży odpowiednia osoba, to za trzy miesiące nikomu już nie będzie dane zaznać spokoju. No chyba że unicestwienia tego wszechświata uzna pan za wieczny odpoczynek. Może pan byłby w stanie zaakceptować taki koniec, ale co z pana rodziną? Czy chce pan żeby wysiłki Nail poszły na marne?
Mężczyzna zastanawiał się chwilę, siedzą niezłomnie w miejscu. - Samolubny? To itrygująco filozoficzne. Każda jedna osoba poza wybranym umrze. Zniknie. Czy wobec tego można mówić o samolubności? Każda następna istota jak powstanie, tak na prawdę nie będzie miała z nami najmniejszego związku. - drapał się po brodzie w zamyśleniu. - Nie potrafię się czuć odpowiedzialny za waszą przyszłość. Nail pracuje ciężko aby znaleźć inne rozwiązanie, i chyba jej się udało. - wzruszył ramionami. - Ale o moją pomoc nigdy nie prosiła.
- Udało jej się znaleźć sposób na zapobiegnięcie apokalipsie? Sam długo go szukałem, więc doprawdy trudno mi w to uwierzyć. To może znacznie zmienić moje plany. Zaraz ją o to zapytam, jeśli nie ma pan nic przeciwko - stwierdził naukowiec, po czym odwinął rękaw kitla by poprzez CMU wybrać numer swej byłej nauczycielki.
Odpowiedzi jednak żadnej nie było. Mężczyzna na przeciw Henriego wyglądał na zirytowanego i zmęczonego obecnością dziwaka z nikąd. Atmosfera zdawała się zmieniać z mistycznej w niebywale negatywną.
Henry zaklął pod nosem, po czym skrzywił się i westchnął ciężko.
- Cóż, może w takim razie załatwimy to inaczej - stwierdził wyraźnie rozczarowany, jednak zaraz rozluźnił się nieco. - Zamiast jak kandydaci na bogów, porozmawiajmy jak zwykli biznesmeni. Czy za odpowiednią cenę byłby pan skłonny załatwić dla mnie po cichu kilka spraw? Chciałbym jedynie zakupić kilka rzeczy w imieniu bazy kosmicznej tak by nikt nie był w stanie powiązać tego z moją osobą. Cena nie gra roli i zapewniam pana, że żadna z tych rzeczy nie zostanie użyta do skrzywdzenia niewinnych osób. Tak po prawdzie będą one użyte tysiące kilometrów zdala od jakiejkolwiek cywilizacji. Jeśli zgodziłby się pan rozważyć taką umowę, to by udowodnić swoje szczere intencje jestem skłonny wyjawić panu wszelkie szczegóły, dopóki pozostaną one między nami.
- Twoja pewność siebie cię zgubi. – ostrzegł twardym głosem mężczyzna. - Liczysz na sukces, oceniasz swoje możliwości zdecydowanie zbyt wysoko. Może i ufasz zbyt mocno? – zainteresował się. - W pewien sposób nie mogę cię winić, bycie czymś tak bliskim do boga zasługuje na pewną dozę pewności siebie. Nie jest to jednak pewność siebie z którą mogę współpracować. Odejdź.
- Skoro taka jest pańska decyzja, to będę zmuszony uciec się do metod których wolałbym uniknąć. Postaram się być na tyle delikatny na ile to możliwe, ale jeśli przysporzy to komuś cierpienia, to niech pan pamięta że był jedyną osobą która mogła temu zapobiec - odparł naukowiec, po czym podniósł wstał i oparł dłoń na ramieniu Matta. - Jeśli zwyciężę, dopilnuję by pański odpowiednik w nowym świecie zaznał spokoju którego pan tak pożąda.
Po tych słowach Henry rozpłynął się w powietrzu wraz ze swym ochroniarzem, a wszystkie urządzenia w siedzibie bossa yakuzy zaczeły z powrotem funkcjonować tak jak przedtem. Zupełnie jak gdyby nigdy go tam nie było.
 
Tropby jest offline