Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2014, 23:24   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Oczywiście pokwapiwszy się do Jacka wojownik został wyprzedzony przez Alfreda. Trudno niechaj sam przebiera, byle nic nie robił. Poczciwy bowiem Faeruńczyk, nawet jeśli miał jakieś dziwaczno-erotyczne myśli, choćby chwilowo, na temat seksownego ciała przebieranej Kate, schował je oraz odrzucił, jako niegodne rycerza. Odwrócił się ponownie plecami.
- Być właściwie chyba ewentualnie może, Alfred - mruknął kłócić się nie chcąc oraz mając gdzieś jego gigantyczne ego, godne pewnikiem wybitnej pozycji oraz całkowicie dorównujące poziomowi braku podstaw kultury. Jednak pannę Kate lubił, choć olewała go kompletnie. Podobała bardzo mu się, ale cóż, narzucać się nie planował, zaś Alfred swoim zachowaniem oraz pogardą wobec innych był równie kiepskim współpracownikiem. Towarzyszył owszem tej całej wyprawie, bowiem tak się godziło oraz jemu zależało naprawdę na innych, nawet jeśli nie poznał ich całkowicie. - Kate musiała wiele przejść, banda łajdackich sukinsynów - wymówił jeszcze cichutko pod nosem, niemal niedosłyszalnie.
- Na pewien sposób mi ich szkoda - warknął Alfred.
- Przypadkiem mamy wspólną opinię dotyczącą tych drani - odmruknął tamtemu wojownik. - Jack, jaka sytuacja?
- Hmm… ciężko powiedzieć. Dostała od kogoś mocno w głowę. - Uzdrowiciel wyraźnie był zaniepokojony. Widać on nie widział, od kogo dostała w głowę. - Reszta ran… nie zagrażała życiu, ale raczej wyglądała, jakby ktoś zrobił je celowo… jakby… no… torturowano ją niedawno. Nie mam pojęcia, jak to przeżyła i jakim cudem jeszcze się poruszała. Za to, patrząc po bliznach… są one z różnego okresu i zadane różną bronią…
- Starczy. Zajmij się swoją pracą - nakazał Alfred, przerywając Jackowi.
- Posłuchaj Alfreda - doradził Jackowi wojownik. Widocznie wiedział coś, czego oni nie wiedzieli oraz nie chciał tego właśnie przekazać. - Postaraj najlepiej się zrobić to, co wszak dobrze potrafisz - powiedział uspokajająco, bowiem Alfred kompletnie nie potrafił pojąć innych. Mówił paskudnym, niechętnym tonem, obrażał, olewał oraz jeszcze mógłby ktoś dodać kilka podobnych. Ciekawe jakim bóstwem był, bowiem ani chybi przypominał jakieś klasyczne niemiłe potęgi, typu Maska. Potrafiły świetnie się zachować, ale tak faktycznie miały ludzi głęboko w swoim nosie. Liczył pewnie, że Alfred usłyszy wspomniane myśli. Trudno było liczyć na jego refleksję, chciał zwyczajnie jednak pomóc Kate, przypadkowo Alfred miał podobne ewentualnie pragnienia. Dlatego właśnie wspólnie tworzyli kompanię.
Bóg z innego świata rzucił Stephenowi ironiczne spojrzenie, jakby bawiły go przemyślenia młodzieńca.
- Wszyscy mają swoją walkę - powiedział na głos.
Jack w końcu skończył opatrywać Kate.
- Przemyłem wszystkie jej zranienia, użyłem też odpowiednich czarów… ale… ona tak jakby na nie nie reaguje, jak powinna…
- To normalne - odparł Alfred. - Na niego też by nie działały w tym stopniu, w jakim zadziałają na ludzi z tego świata - dodał, wskazując Stephena.
Jeśli genialny Alfred wiedział, co myśli, oznaczało, że był większym gnojkiem, niżeli można się było spodziewać. Działał na zasadzie: Jestem dupkiem oraz mi z tym jest dobrze. Cóż, jego sprawa, wystarczyło zwyczajnie pomyśleć, że podziękuje mu się potem prośbą, żeby się trzymał daleko oraz hm może warto powyznawać jakiegoś tutejszego pana, albo panią. Bóstwa chyba stąd były znacznie mocniejsze od Alfreda oraz chyba sympatyczniejsze, przynajmniej niektóre spośród właśnie nich.
- Wyjdzie cała? - spytał Jacka wojownik ze wspaniałych dolin Faerunu.
- Z całą pewnością… tylko kiedy się ocknie…? - zastanowił się na głos Jack.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi i coś powiedział na korytarzu...

* * *

Gospodarz wrócił do stołu po chwili.
- Przepraszam panów za to - powiedział do grupki, stawiając przed Marcelem dzban i kubki. - Żona już skubie kurczaka. Może coś do tego czasu?
- Tej polewki, którą tak zachwalaliście - odparł Marcel.
Gospodarz skinął i ruszył czym prędzej z powrotem w stronę kuchni.
- Ach… cudownie - mruknął Marcel. - A więc - zwrócił się do ich nowego towarzysza. - Drogi przyjacielu, opowiesz nam coś o tym cudownym mieście? - zapytał, stawiając przed nim kubek i nalewając doń wina.
- Z pewnością niejedno widziałeś i słyszałeś - dorzucił Roger. - A ciekawa opowieść warta będzie kolejnego kubka wina.
- Tok, tok - odparł mrukliwie pijaczyna, chwytając kubek drżącymi rękoma. Opróżnił go niemal jednym łykiem, po czym na jego mordzie zagościł błogi wyraz.
- A więc, jakimi ciekawostkami chciałbyś się z nami podzielić? - ponaglił delikatnie Marcel. - Dopiero co przyjechaliśmy, więc nie wiemy za wiele o mieście.
Pijaczek wpatrzył się smętnie w kubek i zrobił minę, jakby musiał do toalety.
- Wiom! - zawołał nagle. - To bydzie juże ze pińć ksińżycy, łodkont to sie tu tyn coły Ktylu pojowił. Przyprowodził te swoje dziewoje, co to stojom na drogoch. Takie ło… co bogotszy chłop, to wydoje całe srebro, ło nowet złoto! Idom do nich dupcyć, a po tym dostojom kwioto.
- Eee? Co on mówi? - mruknął cichutko do Rogera Theodio.
- Że ktoś sobie sprowadził garstkę panienek - szepnął Roger - i wynajmuje ich wdzięki za grube pieniądze.
- No momy my noszego pona, co łon w tym dożym domu sidzi coły czos. No miście mówiom, że łon to koże sobie dziewki sprowodzoć, ale żydna potem ni wroco. Idom i ni wrycojom. Mowiom, że ten nosz pon to gorborz jest.
- No i że inny ktoś - tłumaczył dalej Roger - przyjmuje panienki na jedną no, a potem je zabija i chowa w piwnicy.
- Ponoć zdziro z nich skory - przytaknął pijaczyna.
- Ach… garbarz, nie grabarz - mruknął Marcel, kiwając głową.
- To wy rozumiecie, co on mówi? - zapytał cicho Theodio.
- A co jo? Po ylfycku mowiom? - zdumiał się pijaczek. - Tyle godom i godom… może by co pon poloł, bo sucho w gordle.
- Wino ma wpływ na wymowę - wyjaśnił hrabiemu Roger, dolewając trunek do kubka informatora. I całkowicie mijając się z prawdą, przynajmniej w kwestii tego akurat przypadku.
Mężczyzna chwycił kubek i ponownie wychylił duszkiem.
- Toki nipyłny… - mruknął, wyciągając ponownie kubek w stronę dzierżącego dzban Rogera.
- Ano, niepełny - potwierdził Roger, po czym ponownie wlał pół kubka wina. - Kto szybko pije, ten mniej pije - dodał. - A dzban jeszcze nie jest pusty, więc się nie bój. To jeszcze nie koniec. Pij więc i opowiadaj dalej.
Jednak na dalszą paplaninę składały się same plotki. Kto z kim i dlaczego. Gdzie szają do piwa, a gdzie po prostu dolewają wody. Co ostatnio można kupować na targu i dlaczego stara chabeta kapitana straży okulała. W sumie coraz mniej można było wywnioskować, tym bardziej, że w miarę mówienia, coraz bardziej i bardziej pijaczynie plątał się język.
W międzyczasie gospodarz przyniósł też jedzenie, które postawił z namaszczeniem na stole. Marcel podziękował mu, zapłacił i mogli rzucić się do uczty.
- Chyba niczego więcej się od niego nie dowiemy - westchnął młody Maavrel.
- Coś wzbudziło twoje szczególne zainteresowanie? - spytał Roger. - Panienki na wynajem albo znikające panienki?
- Mnie ciekawi, jakim cudem w ogóle go zrozumieliście… - mruknął Theodio, zerkając na nich podejrzliwie.
- Jeśli to, co mówił jest prawdą - zaczął cicho Marcel - to nasi przyjaciele mają poważne kłopoty. Coś mi podpowiada, że lord nie spocznie, póki nie odzyska swojej “zabawki”.
Pijaczyna tymczasem dorwał się do dzbana z winem i przyssał się bezpośrednio do niego, zanim którykolwiek z nich zdążył zareagować. W sumie niewiele w owym dzbanie zostało, ale na dwa kubki by starczyło.
- O matko… człowiek w ogóle może wypić tyle, co on? - zdziwił się Theodio.
- Kwestia wprawy - odparł mu Roger. - Jak sądzisz... - zwrócił się do Marcela. - Oni o tym wiedzą, że się znaleźli na liście osób przeznaczonych do odstrzału?
- O! Czytałem wiele książek o podobnej tematyce! - Theodio ożywił się wyraźnie, ściągając temat na swoje rejony. - W nich zazwyczaj bohaterowie unikali gospód i innych przybytków, zazwyczaj chowając się albo u zaprzyjaźnionej starowinki, w piwnicy, albo uciekali z miasta… no albo byli przestępcami i żyli w podziemiach. Tutaj mamy jeszcze tę kobietę, która potrzebuje opieki medycznej. W takich sytuacjach zazwyczaj kończyło się o zielarza, albo kogoś takiego.
- Hmm… on może mieć rację - przyznał Marcel. - Według mnie nie powinni tu siedzieć.
Roger spojrzał z pewnym zainteresowaniem na hrabiego. Wiedza z książek. Zapewne autorzy nigdy nie wystawili nosa z zacisznego domku w wielkim mieście, a z przestępcami stykali się nieświadomie, ocierając się o nich na targu. Ale trochę sensu w tym było. Siedzenie w gospodzie graniczyło z bezczelnością i groziło, nie da się ukryć, kłopotami.
- Sądzicie, że oni są tacy głupi, że o tym nie wiedzą? - zwrócił się do swoich rozmówców. - No a poza tym, gdzie, według was, mogliby się schować? Ja, na przykład, nie wiedziałbym i zapewne zwiałbym z miasta jak najszybciej.
- Z drugiej strony... Pewnie wszystkie bramy są już obstawione - dodał cicho.
W tym momencie do gospody weszła grupa strażników. Wyglądali na wyraźnie zniechęconych, jednak jeden z nich podczłapał do zaniepokojonego gospodarza.
- Panowie, coś się stało? - Roger zwrócił się do najbliższego ze strażników.
Strażnicy, jak sięgał pamięcią, włazili do karczmy i pili (często nie za swoje), nie zwracając uwagi na nic. A ci jakoś nie wyglądali na zainteresowanych ewentualnymi możliwościami spożycia różnorakich trunków.
- Ano… nie twoja…
- A… szukamy takich tam… - zaczęło mówić dwóch równocześnie. Po chwili spojrzeli po dobie i wzruszyli ramionami i ten, który był bardziej przychylny, kontynuował: - Szukamy trzech podejrzanych, którzy napadli dzisiaj na lorda. Może widzieliście? Jakiś szlachcic odziany na czarno, z czarnymi włosami, młodzieniec i młoda, brązowowłosa kobieta w fioletowej sukni.
Theodio podniósł głowę na te słowa, jednak Marcel szybko pociągnął go w tył i wszedł w słowo, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Strażnik spojrzał na nich podejrzliwie.
- Napadli? W trójkę? - spytał z niedowierzaniem Roger. - Gdzie? Kiedy? O, przepraszam, pewnie nie powinienem pytać - dodał.
- Mamy ich znaleźć i odprowadzić przed sąd… - odparł znudzonym głosem strażnik. - O… a teraz przepraszamy, ale kapitan woła. To dopiero ósma gospoda z rzędu…
I strażnicy ruszyli w stronę schodów.
- Chwileczkę! Chyba ich widzieliśmy! - zawołał nagle Marcel, ruszając za strażnikami.
- Tak, widzieliśmy! - zawtórował Theodio, który pozostał przy Rogerze.
- Szli w stronę przejścia do Cell! Usiłują pewnie uciec! - kontynuował Marcel.
- Eee…? - Młody hrabia chyba nie załapał, o co chodzi.
- Ja tam nie wiem... - powiedział Roger. - Ale skoro jesteście pewni, że to byli oni... - mówił dalej, nie dopuszczając hrabiego do głosu. Theodio na swój sposób był mądry, ale równocześnie zadziwiająco naiwny i niebezpiecznie prawdomówny. - Ja sam się bardziej za samotnymi pannami rozglądam - dodał.
- Ach… Kapitanie! Oni mówią, że ich widzieli! - zawołał jeden ze strażników, na co ów kapitan wyraźnie się ożywił i podszedł do nich szybkim krokiem.
- Gadać, gdzie?! - niemal krzyknął, jednak nie ze złością, bardziej na zasadzie “no nareszcie!”.
- On. - Roger wskazał na Marcela.
- Eee… no… - młody szlachcic wyraźnie stracił rezon. Na całe szczęście szybko się otrząsnął. - Nie jestem pewny, ale z tego, jak opisali ich twoi ludzie, podejrzewam, że ich widzieliśmy. Akurat szliśmy tu coś zjeść i takich trzech szło ulicą. Rzucali się w oczy, bo jeden z nich niósł kobietę okrytą kocem… i miała długie, brązowe włosy… ładne włosy… - Marcel udał rozmarzenie.
- Babiarz - mruknął Roger. - Ojciec ci wybije z głowy te panny - dodał.
- Ojca mi do tego… - zaczął młody Maavrel, jednak zniecierpliwiony kapitan mu przerwał:
- Szczegóły!
- W stronę królestwa Cell… może usiłują zbiec… - mruknął cicho Marcel.
- Wy czterej. Zostać tu i przeszukać - nakazał kapitan, ruszając w stronę wyjścia. Po chwili zaczął krzykliwie wydawać polecenia do wymarszu. Widać na zewnątrz było więcej strażników.
Ci w środku wyglądali na nieprzekonanych, jednak zadowolonych z zaistniałej sytuacji.
- Dobra. Odwalmy to i napijemy się - powiedział jeden z nich, ten rozmowny, zacierając ręce.
- Gospodarzu, jeszcze wina - poprosił Roger.
- Właśnie, panowie… może napijecie się z nami? - zaproponował Marcel.
- Mamy obowiązki - odparł niechętnie inny strażnik.
- Wszak obowiązki nie uciekną - stwierdził Roger. - Zdążycie jeszcze sprawdzić wszystkie pokoje.
- Niby tak… - mruknął nieoficjalny dowódca grupki, spoglądając na towarzyszy. - Co chłopaki?
- Gospodarzu, wina! Piwa! - zawołał Marcel, ostentacyjnie wyciągając srebro.
- Zostajemy - poprosił, albo stwierdził kolejny ze strażników, przysiadając się do stołu. Po chwili jednak zmienił zdanie. Wstał. - Pomóż mi który - poprosił, chwytając pijaczka, pierwszego użytkownika stołu pod ramię. “Informator” drużyny był już niemal całkiem wiotki i mówił tak, że nawet Roger go nie rozumiał. Wywlekli pijaczynę z gospody, wywalili i bezceremonialnie przysiedli się do stołu.
- A co właściwie się stało? - Roger uprzejmym gestem zaprosił nowych towarzyszy do częstowania się napojami. - Ile osób zginęło podczas tego napadu? I gdzie to było?
- Takie tajne informacje… - westchnął ów rozmowny strażnik. Jednak żaden z mężczyzn nie sprawiał wrażenia wyraźnie przejętego. - Ponoć sam lord stawił opór i zatrzymał napastników, kiedy reszta uciekała. Walczył dzielnie, ramię w ramię ze swoimi ochroniarzami. Straż przybyła jednak, kiedy już tamci polegli. A to dwóch silnych chłopów było! Znali się na swojej robocie.
Theodio zrobił zamyśloną minę. Spojrzał na Rogera i Marcela.
- Fantastyczne! - powiedział Roger. Podsunął kubek wina hrabiemu. - Dobrze, że zdołał się obronić. Zdrowie lorda. - Uniósł kubek z winem.
Przeciw takiemu gestowi strażnicy nie mogli się już opierać. Chwycili kubki.
- To co? Tamci zgarną nagrodę? - spytał Roger, głową wskazując w stronę drzwi. - Jak złapią ściganych?
- Może, kto wie… płacą jak płacą, ale co poradzić. - Wzruszył ramionami jeden ze strażników.
- Dobra… jeszcze jeden kubek i lecimy szybko sprawdzić pokoje - nakazał ów gadatliwy szef grupki.
Jeżeli był jakiś sposób na zatrzymanie strażników na dole, lub zniechecenie ich do pójścia ma górę, to Roger nie potrafił znaleźć owego sposobu.
Nagle pod stołem ktoś położył mu coś na kolanach.
- Hej, możesz przynieść mój dziennik z pokoju? - zapytał Marcel. - Mnie jeszcze boli kolano po lądowaniu.
- Lądowaniu? A co? Młody panicz zleciał z łóżka? - zapytał strażnik.
- Nie, omal z gryfa - odparł zapytany, co wywołało kilka westchnięć. I tak oto temat zszedł gładko na gryfy, czyli Maavrel kontrolował sytuację. Nawet Theodio nieco się ożywił.
- Tak, już idę. - Roger skinął głową, po czym - korzystając z tego, że zainteresowanie wszystkich skupiło się na Marcelu - schował kajet i ruszył w stronę schodów. Miał nadzieję, że poszukiwanie uciekinierów potrwa krócej, niż opowiadanie Marcela.
Na piętrze okazało się, że jest zaledwie kilka pokoi. W sumie gospoda do największych nie należała. Sześć pokoików, sześć par drzwi. Na początku Roger usiłował nasłuchiwać, widać jednak natrafił na mało gadatliwych uciekinierów… jeśli ci w ogóle tu byli. Zaczął tracić nadzieję, kiedy w końcu usłyszał jakieś głosy. Środkowe drzwi na lewo? Nie… ostatnie na lewo!
Zastukał do drzwi, a potem odsunął się nieco. Już miał wypowiedzieć stare jak cywilizacja słowa “Obsługa hotelowa”, jednak zrezygnował z tego zamiaru.
- Mogę wejść? - spytał.

* * *

W sumie ani drzwi, ani ściany nie były grube, jednak nie za głośne pytanie (w sumie na dole dalej byli strażnicy) nie dotarło do uszu wszystkich. Na szczęście (bądź nieszczęście) Alfred nie miał takich problemów:
- Czego chcesz?! - zawołał, podchodząc kilka kroków w stronę drzwi.
- Żebyś otworzył drzwi, szybko - odparł Roger. - Nie mam zamiaru drzeć się tak, żeby mnie słyszano na ulicy.
- Cóż Alfredzie, szanowny polecił otworzyć tobie drzwi. Osobiście otworzyłbym, żebyś nie musiał się ruszyć, jednak właściwie ciebie wzywano, dlatego właśnie pozostawię tobie - parsknął lekko wojownik na temat owych słówek.
Bóg z innego świata w kilku krokach pokonał odległość, która dzieliła go od drzwi i szarpnięciem je otworzył, wyglądając na zewnątrz. Ustawił się tak, że Roger nie mógł zajrzeć do środka.
- Czego? - warknął do włamywacza.
- Jaki przyjemniaczek - mruknął cichutko wojownik słysząc Alfreda, bowiem spodziewał się gorszej reakcji. Widocznie pukający osobnik był miłym tak bardzo, iż nawet Alfred nie mógł zachować się trochę gorzej.
- Trochę kultury, przede wszystkim - odparł Roger. - Ale skoro tej ci brak, to ci nie będę przeszkadzać.
Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów.
Rozdrażniony Alfred zamachnął się, żeby trzasnąć drzwiami, jednak w ostatnim momencie się powstrzymał i zgrzytając zębami spokojnie je zamknął.
- Ludzie. - Ruszył gniewnym krokiem w stronę okna.
- Mam nadzieję, że cie złapią i spiorą dupsko - mruknął Roger, po drodze wyciągając dziennik. Czy czym tam było to, co miał niby znaleźć.
Tymczasem właśnie Stephen obserwował całkiem miłe zachowanie, rzecz jasna, jak na cudownego Alfreda. Tylko jakoś szkoda, iż pukająca osoba nie wiedziała, iż pojęcie kultury Alfredowi było albo obce, albo też miał je głęboko wewnątrz swojego nosa.
 
Kerm jest offline