Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2014, 20:37   #74
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz merillowi za dialogi...

- Nathan... - oczy Sam zaszły łzami, a jej głos załamał się na widok męża. - Kochanie... Jesteś ranny.

- Nic mi nie będzie. Nie martw się. - powiedział z zacięciem na twarzy Morgan.

- Jak mam się nie martwić. - odparła żona pomagając mężowi usiąść. - Mocno oberwałeś? Mogę zobaczyć?

- Kochanie... King już się mną zajął. - stalowy głos byłego żołnierza był czuły, ale wchodził w ton nie znoszący sprzeciwu. - Nic mi nie będzie. Oberwałem, ale nie jakoś przesadnie. Jake umarł. Przeze mnie.

- Nie mów tak! - Sam otarła załzawioną twarz. - Co się tam stało?

- Uciekaliśmy w górę klatki schodowej aż w końcu stanęliśmy przed wyborem. Wczołgać się pod zawalonym przejściem albo zginąć. - Nathan spojrzał na żonę spokojnie. - Położyłem się pierwszy, ale przepuściłem Cygana i Violet. Tłum był blisko. Niemal sięgał moich stóp kiedy Tarczownicy wciągnęli mnie do pomieszczenia. Jake nie zdążył. Nie miał szans... - mężczyzna pokiwał głową.

- Nie mogłeś nic na to poradzić, Nathan. Nie mogłeś! - powiedziała żona.

- Mogłem. Ja leżałem. Jakby go wciągnęli może bym zdążył...

- Może?! - kobieta znowu zaczęła płakać. - Może?! Ty samolubny... - ze złości Samantha uderzyła męża w twarz. - I mógłbyś zostawić mnie i dzieci? Aby ratować kogoś kogo nawet nie znasz? Myślałam, że Ciebie znam...

- Nie rozumiesz. - powiedział próbując się wytłumaczyć żołnierz. - On miał szanse. Ja też je miałem. To, że mam rodzinę nie czyni mnie...

- Właśnie, że czyni! - wtrąciła się Sam. - Przyrzekałeś mi chronić mnie i moje dzieci! Na dobre i na złe. W chorobie i...

- Wiem Sam. - tym razem to Nathan się wtrącił. - I zamierzam tej obietnicy dotrzymać. Nie opuszczę was i nie dam wam zrobić krzywdy. Prędzej umrę. - objął żonę mocno, aż sam poczuł ból w rannej klatce piersiowej.

- Nie chce abyś umierał. - powiedziała cicho. - Chce abyś był z nami. Abyśmy żyli w spokoju. Bez walki i rzeźnickich wybryków jak ten. Kto to zaczął? - zapytała.

- Nie wiem. - skłamał Morgan. - Strzał padł na długo za późno. Mutanci zdążyli zająć pozycje obronne i... zaczęła się jatka. Bardziej niż o siebie martwiłem się o Jeffa, Ciebie i dzieci.

- Tam również ginęły dzieci. Również ginęły ich matki. - odpowiedziała Samantha.

- Wiem, ale zrobię wszystko aby was chronić. Mogli iść dalej. Wiedzieli, że teren jest zaminowany i są na celowniku grupy zbrojnej. Mimo to wybrali walkę. Bali się. Rozumiem. Tylko dlaczego nie chcieli chociaż spróbować odejść? - żołnierz nie potrafił zrozumieć.

- Najpierw zastanów się czy Twoje dzieci chciałyby aby ich bezpieczeństwo kosztowało tyle niewinnych ofiar. Ja nie chce.

- Nie pytam was o zdanie. Będę was bronił na dobre i na złe. Nie ważne czy grozi nam armia mutantów czy grupa kupców. Nie mogę dopuścić aby coś wam się stało. Nie mogę...


- Witaj Pascalu… - powiedział Nathan siadając powoli obok starca. - Przepraszam. - powiedział po czym położył delikatnie dłoń na ramieniu szczura. - Wybacz mi, że nie potrafiłem zapewnić Ci bezpieczeństwa. Wybrałeś nas na swoich towarzyszy, a my Ciebie zawiedliśmy. - Nathan westchnął. - Ja Ciebie zawiodłem. Wiem, że to co się stało jest okropne, ale nie łam się. Jak tylko zechcesz pomogę Ci dostać się do misji i, kiedy wydobrzejesz, dostać się do Nashville. Tam byłbyś bezpieczniejszy. Co ty na to? - zapytał Morgan spoglądając na starca.

Przez dłuższą chwilę mężczyzna zachowywał się jakby nie słyszał Nathana. Później tylko pokiwał głową. Żołnierz nerwowo spojrzał na prowizoryczne kule swego rozmówcy.

- Jesteś może w stanie mi określić kto Ci to zrobił? - zapytał Morgan. - Martwię się nie tylko o Ciebie, ale i o resztę. O moją rodzinę…

Mężczyzna milczał. Nathan spojrzał mu prosto w oczy. Być może przez zmęczenie, ale wydawało mu się, że oczy starca zmieniły kolor na znacznie bielsze niż przy ostatnim spotkaniu.

- Rozumiem. - powiedział Morgan spokojnie. - Jak byś chciał coś mi przekazać nie krępuj się. Zachęcam Ciebie abyś trzymał się blisko grupy. Nie odchodź nigdzie, nie oddalaj się. Śpij blisko reszty. Obiecuję, że pogadam z resztą abyśmy byli jeszcze czujniejsi. Jak coś się na nas czai nie będziemy na to czekać z założonymi rękami…

Pascal nie odezwał się ani nie poruszył. Równie dobrze mógł nie usłyszeć tego co powiedział Nathan. Morgan powoli wstał, ale jeszcze chwilę poświęcił starcowi, który wiele przeszedł. Stał i pilnował. W ciszy...


Nathan nie miał się najlepiej. Najpierw walczył z bólem zaciskając zęby, a zaraz po operacji spał. Przypominał sobie pierwsze słowa żony. Przypominał jak ciężko było znieść rozrywane przez tłum ciało Tarczownika. Morgan był blady, osłabiony i niepewny. Rana cały czas bolała i jakkolwiek by żołnierz nie stanął, nie leżał, nie siedział nie dawała o sobie zapomnieć. Była niczym koszmar na jawie, który zaakceptował wyłącznie on.

Nathan nie chciał aby Samantha patrzyła na obrażenia - nawet po ich oczyszczeniu. Jeffa też pognał twierdząc, że teraz on musi bronić matki i rodzeństwa. Ciężko mu było z tym o się stało, ale... innym było jeszcze ciężej. Rozmowa, którą musiał odbyć z Jeffem nie należała do łatwych. Ciężko było wytłumaczyć dlaczego to się stało i czemu ranni nie mogli odejść w swoją stronę. Jego syn nie był głupi i wiedział, że nawet jak ranni, osamotnieni mutanci ruszą w ruiny miną dni zanim spotkają kogokolwiek ze swoich. Prędzej mogli natrafić na Tarczowników, którzy... zrobiliby to czego dokonali Roadblock i reszta ich eskorty. I mimo iż Jake należał do grupy takich skurwysynów Nathan cały czas nie mógł zapomnieć jego pokiereszowanego trupa. Nie mógł zapomnieć mózgu na betonowej, brudnej posadzce. Nie mógł zapomnieć białych, umorusanych we krwi i pyle kości. Nie mógł i nie chciał zapomnieć. To takie uczucia sprawiały, że nadal był sobą, a nie kolejnym mordercą jak - daleko nie szukając - Randall czy Vincento.


Lynx przypatrywał się jak Samantha zajmuje się dzieciakami. Starsza dziewczynka pomagała jej jak mogła, teraz jeszcze doszedł do opieki ranny Nahtan. Podszedł do kobiety i zapytał:

- Jak on się czuje? - wskazał na leżącego na prowizorycznych noszach Morgana. - Jak sobie radzicie? Gdybyście czegoś potrzebowali to daj znać. Ile będę mógł pomogę. Mogę z nim porozmawiać? - dodał po chwili.

- Nie jest z nim dobrze. - powiedziała z nietęgą miną kobieta. - Jak się czuje nie wyciągnie z niego nikt poza medykiem. To co mówi czyli, że wszystko jest w porządku i to tylko draśnięcie… Nikt mu w to nie uwierzy, bo rana jest bardzo poważna. Boję się o niego. - Samantha zastanowiła się chwilę. - Najlepiej jak byśmy teraz unikali starć i zostawili ten wóz zabierając jedynie najważniejsze rzeczy… Jak chcesz możesz z nim pogadać. Z tym akurat problemu nie będzie żadnego. - Samantha jakby się zawahała czy powiedzieć więcej, ale w końcu się przełamała. - Możesz coś dla mnie zrobić? Wytłumacz mu, że Jake nie zginął przez niego. To twardziel, ale okropnie się przejmuje losem innych. Nawet obcych ludzi. Ja chciałam mu wygarnąć za tę rzeź, a to on mnie zaskoczył…

- Nie chcieliśmy tego. - powiedział głucho snajper. - …ja nie chciałem, potem wszystko się pokręciło… - pokiwał głową. - Zrobiliśmy straszne rzeczy, czy Ty go za to potępiasz? Mam wrażenie, że Maria mi tego nie wybaczy… - postanowił poznać jej opinię. Jako kobiecie, byłoby mu dzięki temu łatwiej pogadać z Marią.

- To było straszne, ale wiem, że Nathan zrobi wszystko aby bronić mnie i dzieciaki. Jeff również. - powiedziała ciężko Sam. - Nienawidzę tego w nim. On jest w stanie zabijać tylko dlatego, bo zdaje mu się, że coś stanowi zagrożenie. Ilu bezbronnych tam zginęło? Jak kogoś bronicie zastanówcie się najpierw czy te osoby chciałyby obrony wiedząc jakim dzieje się to kosztem. Chce aby moje dzieci były bezpieczne. Aby były całe i zdrowe, ale… nie za wszelką cenę. Wiedz, że mówię o tym z bardzo ciężkim sercem. - kobieta chwilę się zastanowiła. - Z drugiej jednak strony… rozumiem mojego męża. Wiesz jaką ulgę czułam jak usłyszałam, że zginął Jake, a nie on? Okropnie się z tym czuję. Mimo iż staram się trzymać moich zasad to w chwili kiedy pomyślałam, że on mógł zginąć… Byłam gotowa wyrzec się ich wszystkich aby tylko przeżył. Nie rozumiałam tego co myśli, potępiałam, ale do chwili dopóki sama tego nie poczułam. Namiastki pustki, która pozostałaby gdyby on zginął… Nienawidzę kiedy Nathan mówi, że zrobiłby wszystko abym była bezpieczna, ale czuję, że równocześnie nie mogłabym oczekiwać niczego wspanialszego. Jak Maria chociaż nie postara się zrozumieć tego co dla niej zrobiłeś to oznacza, że nie jest warta zachodu i twojego poświęcenia. Może być zła, może się wściekać, możesz nawet dostać “liścia”, ale czuję, że ona to zrozumie. Albo chociaż będzie próbowała.

Słowa Samanthy niosły ze sobą odrobinę nadziei. “Oby tylko Maria myślała podobnie” - dedukował Wayland. Podziękował kobiecie niemrawym uśmiechem i ruszył w stronę noszy, na których leżał mężczyzna. Jego twarz była bardzo blada, a oddech lekko nierówny, ale na twarzy Morgana gościł dość pogodny wyraz twarzy. Wayland nie wiedział, czy robi dobrą minę do złej gry czy po prostu nie było tak źle. Niemniej banalnie zapytał:

- Jak się czujesz stary?

- Nie jest źle. - powiedział siląc się na lekki uśmiech Morgan. - Już zapomniałem kiedy ostatnio żona przyniosła mi posiłek do łóżka. - zaśmiał się co widocznie sprawiło mu ból. - Jake nie miał tyle szczęścia. Przeze mnie zginął…

- Przestań pieprzyć. A jak Ty byś zginął to by było lepiej? Każdy z nas mógł dostać dzisiaj czapę. Ty, ja… wypadło na Jake’a. Bardziej mnie dobija to co się stało później… to była zwykła egzekucja… a na to się nie pisałem.

- Nie rozumiesz. - powiedział żołnierz. - Leżałem na ziemi i przepuściłem przed siebie w przejściu Violet i Cygana. Jake został za mną. Gdyby się wczołgał, a ja bym już leżał istniała szansa, że zdążę. Mała, ale była. - Nathan się chwilę zastanowił. - Słyszałem co mówiłeś. Sam namawiałem ich aby odeszli, ale oni dokonali wyboru. Nie wiń się za to. Egzekucja to by była gdybyśmy zaczęli walić nagle i bez ostrzeżenia. Uwierz, że wtedy nie dopadliby osłon, nie ukryli się, a może nawet nie oddali jednego strzału. Tak by ich załatwili Tarczownicy… - powiedział Nathan z pewną emocją w głosie.

- Sam już nie wiem co o tym myśleć. Clyde nazwał mnie prosto w twarz mordercą, ale się z tym nie zgadzam. Choć sam już nie wiem. Czasem mi się wydaje, że doktorek pieprzy jak potłuczony, a czasem, że ma rację. Nie wiesz co się stało z rannymi mutantami? Roadblock załatwił wszystkich pozostałych. Kula w łeb, rozumiesz? Nikt nie zasługuje na taką śmierć… - Givens za późno zastanowił się, czy dobrze robi mówiąc mu. Potem dodał: - Ty też nie powinieneś się obwiniać. Masz rodzinę, jesteś im potrzebny…

- Wiem, że jestem. - powiedział Nathan. - Myślę, że gdybyś był po drugiej stronie i to my byśmy szli, a oni czekali nie mielibyśmy szansy iść dalej. Zabiliby nas nie mając litości dla kobiet i dzieci. Chociaż… nie wszystkie mutanty takie są. - Nathan się wyraźnie nad czymś zastanawiał. - Co się stało z rannymi nie wiem. Sam byłem zbyt mocno zaangażowany w moje rany aby się tym interesować. Nie miałem sił aby to sprawdzić.

Nathan - mimo iż nie widział egzekucji - słyszał strzały. Po częstotliwości, towarzyszących im krzykach mógł podejrzewać co tam się dzieje i... mógł przeciwdziałać. Nie chciał jednak narażać swoich bliskich. Nie chciał aby rana z tej ciężkiej stała się jeszcze gorszą i bardziej uciążliwą. Widywał już ludzi, którzy po draśnięciach umierali, bo zamiast się kurować zwyczajnie strugali komandosów. On tego nie chciał. Musiał być silny. Dla swojej rodziny i ludzi, którzy mu zaufali…
 
Lechu jest offline