Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2014, 21:44   #77
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Dom wydawał się solidny. Duża, przedwojenna willa, przestronna, kilkupiętrowa. Było tam dość miejsca by nie musieć cały czas przebywać w towarzystwie innych osób. Miało to być dobre miejsce do obrony, ale to nie leżało już w gestii Clyde’a. On chciał zaszyć się gdzieś i nie musieć myśleć.

Część ludzi poszła na zwiad, inni wzięli się za umacnianie schronienia, kolejni rozpalili ogień i przygotowywali kolację. King zorganizował prowizoryczny punkt medyczny na piętrze. Znowu byli ranni, kolejne ofiary które potrzebowały jego pomocy. Tak było o nich łatwiej myśleć, jak o niewinnych ofiarach, niż o żołnierzach odbierających innym życie, o których w końcu upomniały się ołowiane kule. Niestety medykamenty były na wykończeniu. Zamiast typowych znieczulaczy musiał uciec się do otumaniającego działania narkotyku. Lepsze jednak to niż dać komuś umrzeć. Znów czekała go rzeźnicka robota.

Jedynym jasnym punktem całej sytuacji była pomoc Marii. Dziewczyna ujawniła się ze swoimi talentami medycznymi, kiedy zszywała brzuch specowi. Co prawda brakowało jej wiedzy i doświadczenia, ale nadrabiała to skrupulatnością i chłodną głową. Dobry materiał na pielęgniarkę, nawet jeśli jej zadania miałyby się ograniczyć do podawania narzędzi i pilnowania oświetlenia.

***

Operacja trwała długie, nerwowe godziny. Blady Nathan parokrotnie wybudzał się z maligny charcząc coś niezrozumiałego. Jak to jest, że ze wszystkich ludzi dostał ten, który był najbardziej potrzebny swoim bliskim? Życie Morgana wisiało na włosku, sam upływ krwi zabiłby mniej odpornych od niego. W końcu udało się usunąć kulę i potrzaskaną tkankę, a brzuch żołnierza znaczył długi szlak ze szwów i bandaży. Obaj sanitariusze i ich pacjent mieli twarze blade jak papier, jednak wszystko wskazywało na to, że właśnie ocalili jedno życie.

Potem, kiedy Clyde porządkował sprzęt, pojawił się Lynx… King nie chciał wracać do tej rozmowy. Co więcej - chciał jej uniknąć, ale się nie dało. Widać tak miało być. Wcale nie jest łatwo rozgrzebywać świeże rany, tym bardziej jeżeli bolą jak cholera i nie ma na nie lekarstwa. Spec włóczył się z miejsca na miejsce próbując uspokoić skołatane myśli. Nie zarejestrował nawet kiedy zszedł do wspólnej sali i stanął w kręgu ognia.

Wyłowił wzrokiem miejsce, w którym legowisko zrobił sobie kaleki starzec z Pinneville i ruszył w jego stronę. Tamten zwinął się odruchowo, jak zawsze kiedy ktoś zwracał na niego uwagę. Ta cecha zdecydowanie sie pogłębiła od czasu jego zniknięcia. Naukowiec bez słowa podał mu butelkę wody i przysiadł w pobliżu opierając się plecami o zimną ścianę. Spec skrzywił się, kiedy świeża rana brzucha zaprotestowała ostrzegawczym pieczeniem. Oddychając miarowo przyjrzał się wychudzonej twarzy Trottiera. Mężczyzna spoglądał wystraszonym wzrokiem na wodę, po czym szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie i zaczął pić krótkimi, nerwowymi łykami. Szczur miał sporo szczęścia, że przeżył to wszystko.

- Co się stało, Pascalu? Dlaczego ciągle żyjesz? - Szorstkość tego pytania uderzyła samego Clyde’a. Gdzie się podziała dyplomacja? Nie miał siły na retorykę i łagodne słowa. Dwóch zmęczonych życiem ludzi popatrzyło na siebie oczami, które widziały zbyt wiele.

Szczur przez długi czas wpatrywał się Kinga nie widzącym spojrzeniem. W końcu oderwał od niego wzrok i dalej milcząc przyglądał się Samancie i skupionym dookoła niej dzieciom.

- No tak...

Clyde wziął się w garść, wstał i podszedł do szczura. Ten skulił się odruchowo, kiedy spec spojrzał na niego z góry. Po chwili ciemnoskóry mężczyzna kucnął żeby zrównać sie wzrokiem ze staruszkiem.

- Przepraszam za oschły ton. Tutaj wszystko jest na opak. - Nauczyciel potarł kark w roztargnieniu. – Potrzeba Ci czegoś? Jedzenia, pomocy medycznej?

Mężczyzna zachowywał się, jakby nie słyszał pytania. King usiadł obok. Nawet nie patrzył na starca. Czasem takim jak on potrzeba zwyczajnej obecności drugiego człowieka, nie słów, nawet nie pomocy. Zwyczajnego bycia obok. Clyde nie naciskał. Wyjął z kieszeni odtwarzacz mp3, założył słuchawki i włączył muzykę.


Spoglądał spokojnie na starca obserwując jego ruchy. Milczenie, dłonie schowane w rękawach, skulona pozycja, pochylona głowa, odwracanie spojrzenia. Objawy traumy aż krzyczały do niego swoją oczywistością. Clyde dziwił się, dlaczego on sam jeszcze nie zamknął się zupełnie w sobie. Jeszcze kilka miesięcy temu, w niewoli. miał napady introwertyzmu. To pomagało nie myśleć o bólu i upokorzeniu. Teraz jednak ktoś go potrzebował, nawet jeśli były to ofiary bezsensownego konfliktu, ludzie bez sumienia, albo zwykli mordercy. Musiał być silny dla nich, ratować ich, dawać nadzieję kiedy i jemu jej brakowało. Powtarzał sobie, że tak trzeba, ale teraz sam nie był już pewien.

Co chwilę zawodził. Josh umarł mu na rękach powierzając ostatnim tchem imię kogoś dla niego ważnego. Chciał pomóc Ridleyowi - zastrzelili go następnego dnia. Udało mu się wreszcie dotrzeć do Nemroda - zginął przez Randalla i ten przeklęty opad. Potem Gaston i jego mutanci, Jake, jego zmarła przed tunelem żona, Kaspar, Silny, Czarnuch, Clarice, karawana... Wszystko się spieprzyło na tym świecie.

Poczucie nieuzasadnionej winy paliło go od środka. Chciało mu się wyć, ale nie miał sił. Płakałby, gdyby została mu choć jedna łza. Reszta znosiła to jakby lepiej, nie myśleli, nie rozgrzebywali spraw. Nie kłuła ich powszechna niesprawiedliwość, nie miewali oporów przed robieniem okrutnych rzeczy w imię wyższej racji, a nawet jeśli to szybko przekonywali samych siebie, że nie dało się inaczej. Nie wiedział skąd w nim tyle słabości. Co wieczór zapracowywał się nad czymś byle tylko nie rozpamiętywać wszystkiego na okrągło, byle odgonić niechciane koszmary. Teraz jednak wylewał z siebie okropności minionych dni w zupełnym milczeniu, w bezruchu. Jak pole ogarnięte pożogą, która ucichnie dopiero kiedy wytrawi wszystko na swej drodze. Pole nienawiści.

***

Pascal wpatrywał się w ogień. Niewidzące oczy wodziły za odblaskami płomienia, jakby odnajdywał w ich tańcu jakiś nieuchwytny porządek. Siedzenie obok starca było na swój sposób kojące, jakby obecność kogoś tak doświadczonego przez życie czyniło ostatnie wydarzenia jakby łatwiejszymi do zniesienia. Trudno było powiedzieć co dokładnie przeżył Pascal Trottier, bo staruszek niemal w ogóle się nie odzywał, ale sam jego wiek wystarczył za odpowiedź. Mógł mieć z osiemdziesiąt lat, może więcej, co oznaczało, że doskonale pamiętał czasy sprzed wojny. W opinii Kinga, człowiek który widział Początek, moment w którym stary świat spłonął w atomowym ogniu, prawdziwą apokalipsę miał prawo powiedzieć, że widział już wszystko. Chrapliwy, nierówny oddech odmierzał czas niczym jakiś stary zegar z zadyszką.

Siedzieli tak obok siebie patrząc na małych Morganów bawiących się z psem. Gdyby ktoś nowy wszedł tu zupełnym przypadkiem mógłby nawet powiedzieć, że zrobiło się przytulnie. Ironia losu. Jednak z drugiej strony, czy nie o to właśnie chodzi? By nie dać się pokonać trudnościom i na przekór złemu losowi brnąć naprzód? By starać się dostrzegać dobro, tam gdzie wszystko jawi się złem? Clyde poczuł jakby ulgę. Morze goryczy, które dotąd wydawało się nieprzebrane teraz stało się znośniejsze. Naukowiec uśmiechnął się półgębkiem do ściany, przymknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć.

***

Wkrótce się ocknął. Nie spał chyba zbyt długo, bo w pobliżu wciąż kręcili się ludzie. Odtwarzacz był wyłączony, ale słuchawki wciąż tkwiły mu w uszach. Pascal gdzieś sobie poszedł, ale na jego miejscu siedziała mała dziewczynka, Ira. Naukowiec uniósł się na łokciach i przetarł oczy. Brzdąc nic nie mówił tylko kiwał się lekko na rozciągniętym płaszczu Trottiera.

- Jak się czujesz? – Clyde popatrzył na nieśmiałe dziecko siląc się na uśmiech. – Lepiej z oddychaniem?

Dziewczynka nieodpowiadając tylko skinęła głową, wskazując na plecak lekarza.

- To dobrze. W Nashville znajdziemy Ci odpowiedni inhalator i nie będziesz potrzebowała mojej pomocy. - King spoglądał przez chwilę w umorusaną twarzyczkę. Wciąż lekko kręciło mu się w głowie. Wielkie oczy dziecka połyskiwały jak paciorki. – Nic nie mówisz. Umiesz mówić?

Ira pokręciła przeczącą głową, wstając i próbując otworzyć plecak medyka.

- Hej, co ty robisz? - King schwycił małą rączkę grzebiącą przy torbie. – Chcesz coś ze środka?

Dziewczynka z przestrachem zareagowała, gdy naukowiec złapał ją za rękę, jednakże gdy już się z tym oswoiła, uśmiechnęła się tylko i energicznie pomachała głową na tak.

- Co takiego? Coś do zabawy? - Clyde uważał, żeby dziecko przypadkiem nie dobrało się do świeżo posegregowanej części na medykamenty. Rozpiął kieszeń w której trzymał różne niegroźne drobiazgi, jakiś zegarek, piłkę baseballową, zdobioną łuskę, długopisy. Dziewczynka zastanowiła się przez chwilę, po czym wyciągnęła z plecaka długopis, niespodziewanie pocałowała medyka w policzek i z pogniecioną kartką papieru, wyciągniętą z kieszeni podbiegła do ognia. Położyła się w jego blasku i zaczęła rysować. Clyde zapiął plecak, wstał i niespiesznie podszedł w krąg światła, ciekawy co też powstaje na papierze.

Sądząc po stanie kartki i ilości różnych kredek oraz długopisów użytych do jego narysowanie bazgroły dziewczynki powstawały przez dłuższy czas. Po lewej stronie Ira narysowała małą postać, sądząc po kolorach ubrań i włosów siebie samą. Na prawo ciągnął się szereg różnych postaci. Najpierw wysoka kobieta z długimi blond włosami, później trochę niższy mężczyzna z zielonymi spodniami, brązowym plecakiem i coś co przypominało karabin w ręce. Obok niego stał kolejny ze smutnym wyrazem twarzy i piegami na nosie oraz siekierką w ręku. Później kobieta z rudymi włosami i o wiele większym od niej plecakiem. Następny był siwy mężczyzna z brzuchem w grubej, czarnej kurtce. Obok niego stała smutna, chuda dziewczyna z kręconymi włosami i w za dużej niebieskiej koszuli. Teraz Ira malowało kolejną postać. Niebieskiego od koloru długopisu mężczyznę z plecakiem, w hełmie z krzyżem na głowie.
 
Dziadek Zielarz jest offline