Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2014, 19:02   #79
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Najpierw pomagała Clayde’wi przy opartywaniu, a potem szli przez cały dzień, w deszczu. Miało to swoje dobre strony – deszcz rozmywał brud. I krew mutantów, zalewającą całą okolicę. Minęli mnóstwo ciał. Starcy, kobiety, dzieci. Niektórzy zabici jak na egzekucji. Jeden strzał.
To mogło znaczyć tylko jedno – jeśli ich mutanci kiedyś dorwą nie mogą liczyć na nic. Na nic.

Nie potrafiła go spytać. Ani wtedy, kiedy szli w deszczy, ani potem kiedy wspólnie wędzili mięso. Dopiero w nocy zdobyła się na odwagę.

Podeszła, podniosła lekko jego brodę oglądając rozcięcie na podbródku po ciosie tego chłopaka. Cygana, nie... Bennetta.
-O czym on mówił? – zapytała. Bez potępienia. Bez złości. Obojętnie. Po prostu.

Jej dotyk w całym tym popieprzonym dniu, był jedyną rzeczą, która mogłaby mu sprawić przyjemność. - Wini mnie za to wszystko, za ten mord. Zrobiłem co mogłem, tylko ta egzekucja na końcu… - głos mu zadrżał - … z tym się nie zgodziłem, ale gdybym zaprotestował? Jeszcze jedna walka… to byłoby zbyt dużo.

Usiedli, Lynx zdjął kamizelkę kuloodporną i zaczął masować obolałe żebra. Widocznie kawał betonu, albo rykoszet z karabinu maszynowego mutanta, trafił w kamizelkę. Kości były chyba całe, ale siniak zapewne był potężny. Czekał na odpowiedź dziewczyny, bał się jej, ale miała prawo go potępić, on sam był rozdarty, między koniecznością a sumieniem. Zrobił co musiał…

- Clyde miał ich wysadzić, prawda? Nie zrobił tego. Ale i tak zginęli. Rozstrzelaliście.. kazałeś strzelać? Dlaczego?
– chciała zrozumieć.

Westchnął ciężko: - Egzekucja… to nie mój wybór był, strzelałem tylko podczas walki, chciałem tylko nas uchronić… Ciebie, dzieciaki i resztę… nie wiem, czy podjąłem słuszne decyzje. Ale podjąłem i będę musiał z nimi żyć… znowu.
- Lynx, widziałam..
- słowa przychodziły jej z trudem. Jego słowa .. coś maskował, miała wrażenie, że nie mówi prawdy. - Dzieciaki, jakieś staruszki.. O jakiej walce mówisz?

- Na początku była strzelanina na ulicy
- ta część przyszła mu łatwo - myślałem, że zmiękną i odejdą, widząc przewagę. Potem wszystko się spierdoliło, w tamtym budynku, ta walka o której mówił Cygan… - gardło mimowolnie mu się ścisnęło -… gdzieś tam był Nathan i reszta, widzieliśmy tylko rozerwane na strzępy ciało… a oni nie chcieli odejść. Czas się kończył… - podbródek mężczyzny drgał, a po policzku, cienką liną spłynęła łza, znacząc bruzdę w brudzie pokrywającym twarz. Miał nadzieję, że w ciemności Maria tego nie zauważyła.

Zauważyła. Zdziwiła się. Mężczyźni, których znała, nie płakali.
- Jaki czas, jaki czas? – dopytała goraczkowo, jednak nie rozumiała. - Zobaczyliście rozszarpanego Jake’a i .. -szukała słowa. - Odwaliło wam?

- Wtedy nie wiedzieliśmy, że to był Jake… chciałem, żeby odeszli na dół i poszli dalej… wołaliśmy Nathana, ale nikt nie odpowiadał, a oni byli coraz bardziej agresywni… nie wiem, czy ja strzeliłem pierwszy, czy zrobił to Jeff, albo Vincento… nie wiem, ale nie mogę powiedzieć na pewno, że to nie byłem ja…
- wykrztusił to wreszcie z siebie. - Wiesz czego się bałem, cały czas kiedy pociągałem za spust?

Pokręciła przecząco głową, powoli.
- Tego, że jak to wszystko zobaczysz i się dowiesz, będziesz mnie miała na równi, z twoim niedoszłym… mężem - odparł smutno.
Twarz jej pociemniała. Szarpnęła gwałtownie głową w bok jak po uderzeniu, uciekła wzrokiem.
- To było nie fair - wyszeptała.

- Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. Chodziło mi o to, że mogłaś mnie za to znienawidzić, od tego uciekam… cały czas, a to wciąż do mnie wraca…
- Co wraca? Nienawiść, śmierć?
- Zabijanie niewinnych… nienawiść i śmierć są czasami uzasadnione, to co się stało tam nigdy, rozumiesz? Też będziesz mnie uważać, za bezdusznego mordercę jak King?
- zapytał z odrobiną nadziei w głosie, że zaprzeczy.
- Clyde tak ci powiedział? Ja.. nie wiem, co mam myśleć. - szukała słów, żeby ubrać swoje uczuca, ale nie przychodziły. - Mam mętlik w głowie. Ale jedno wiem - jeśli ktoś ma ciebie sądzić, albo tobie przebaczyć, to tylko ty. Ty sam.
Spojrzała mu w końcu w twarz.
- Potrafisz sobie wybaczyć to, co zrobiłeś?

Zaśmiał się cicho: - Kilka dni temu, mówiłem Ci to samo, pamiętasz?
Zmieszała się.
- Nie.. nie pamiętam. Przepraszam. Wszystko się nakłada. Miesza. To jest jak koszmar senny, tam nie ma czasu. Tylko na prawdę. Koszmar na prawdę.
Snajper pokiwał głową: - Byłem w wielu parszywych miejscach, ale te ruiny wydają mi się jakieś przeklęte… jedyną dobrą rzeczą, jaka mnie spotkała, kiedy trafiłem tutaj, jest spotkanie Ciebie. I choć ostatnie dni, czy tygodnie to koszmar, to jednak Ty, sprawiłaś, że jakoś łatwiej mi się ten koszmar śni… nie chciałbym tego stracić.
- Tak..
- powiedziała powoli.- Dziękuję. To miłe. Czuję.. - zawahała się i dokończyła: -czułam podobnie. Teraz nie wiem. - potarła skronie dłońmi. - Chciałabym się obudzić. Nie potrafię.
Słowa dziewczyny nieprzyjemnie zakłuły - Już późno, powinniśmy się przespać, mogę tu zostać z Tobą, czy wolisz zostać sama?
- Jak wolisz. Dobranoc
- powiedziała, układając się na ziemi, twarzą do ściany. Nie chciała, zeby widział, że ona też płacze.
Jak miała mu wytłumaczyć, co by chciała, skoro sama tego nie wiedziała? A raczej wiedziała, ale to było niemozliwe: że chciała by jego, ale nie tutaj, że tutaj nie potrafi być, a tam – gdziekolwiek ono jest – nie potrafiła by być bez niego?

Lynx spojrzał na leżącą do niego tyłem dziewczynę. On sam nie wiedział, co ma myśleć o tym wszystkim co zrobił. Nie mógł od niej wymagać, żeby ona wiedziała. Wyczuł dystans w jej ostatnich słowach. “Jak wolisz” - to mogło znaczyć cokolwiek, ale skąd on, prosty żołnierzyna mógł o tym wiedzieć? Potrafił wiele rzeczy, ale interpretacja kobiecych zachowań, to nie było to w czym przodował doświadczeniem. “Jak wolisz” - wolał przytulić się do niej, poczuć jej ciepło i odetchnąć po całym tym koszmarze. Przyłożył plecak do ściany, oparł się o niego. Nie położył się obok niej, ale nie potrafił odejść gdzieś dalej. Zasnął na siedząco, wiedząc, że kiedy przyjdzie czas jego warty, ktoś go obudzi.

Maria leżała, wpatrując się w ścianę. Łzy sie skończyły, a mimo zmęczenia sen nie nadchodził. Wracały za to obrazy poszarpanych ciał mutantów. Dzieci. Mogły tam leżeć dzieci Samanty. Ocalały. Próbowała, przez chwilę, przekonać samą siebie, że śmierć tamtych dzieci była ceną za życie dzieciaków Samanty.

Bezskutecznie. Miała głębokie przekonanie, ze wszystkie powinny żyć – nie było ich winą ani wyborem, że znalazły się w złym miejscu i czasie. Czy postawiona w sytuacji wyboru potrafiłaby zabrać życie jednym, żeby ocalić inne? Nie wiedziała.

Jeśli chodziłoby o życie kogokolwiek z dorosłych nie wahałaby się – strzeliłaby do każdego mutanta czy wroga. Ale życie dzieci? Było tak samo cenne. Poczuła olbrzymią ulgę, ze nie musi być matką, jak Samanta – to dawało Marii.. wolność.

Mimo wysiłku i późniejszej rozmowy napięcie ciągle z niej nie schodziło. „Randall wiedziałby, co zrobić” przemknęło jej przez myśl, automatycznie, poza kontrolą świadomości. Myśl poraziła ją, szczególnie, że była prawdziwa. Tak. Wiedziałby. Nie pytał by jej, co – i czy – chce, tylko zrobił swoje. I – to też wiedziała – przyniosło by jej ulgę. Potem brzydziła by się siebie, ale na moment by jej to pomogło zapomnieć. Nie myśleć, nie wspominać, skupić się na tej chwili. Pomogło by jej. Tak, jak prochy pomagały Cly.

Wyobraziła sobie Lynxa na miejscy Fraya. Ciepło promieniujące z dołu brzucha rozlało się pożądaniem po jej ciele a napięcie stało się wręcz bolesne. Przez chwilę była gotowa wstać i pociągnąć Lynxa na ziemię, na posłanie obok siebie. Pomogło by to im obojgu. Już miała wykonać gest, kiedy uświadomiła sobie, że chce użyć tego mężczyzny, podobnie jak Fray wykorzystywał ją.

Zalał ją palący wstyd. Zmieszał się z frustracją. Podniosła się na nogi i poszła w kierunku wejścia. Oparła sie o ścianę wystawiając twarz do ciemnego nieba. Miała nadzieję, ze deszcz schłodzi jej emocje.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline