Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2014, 22:48   #3
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
- Ale pierońska burza była w nocy, Carie słyszałaś? – niziołek mruknął przez ramię do żony ściągając szlafmycę i wkładając białą koszulę. Przeciągnął się aż coś pstryknęło mu w karku, ziewnął rozdzierająco i podrapał się po bujnej czuprynie. Spojrzał na łóżko i uśmiechnął się lekko. Carie zagrzebała się w ciepłej pościeli po sam nos i nie zamierzała chyba jeszcze mierzyć się z kolejnym porankiem, mruknęła tylko coś pod nosem i odwróciła się na drugi bok. Burro kiwnął głową, no tak, przecież ona boi się burz. Od zawsze jak pamiętał, drżała na pierwsze oznaki gwałtownych zmian pogody. Pewnie pół nocy nie przespała kiedy on chrapał w najlepsze, to niech sobie pośpi jeszcze. No ale burze burzami, ale obejścia i gospody dobre duszki za niego nie doglądną. Zapiął klamrę pasa podciągnął zamaszyście portki i na paluszkach wyszedł z sypialni, zamykając drzwi.
Zszedł do kuchni, rozdmuchał węgle pod paleniskiem, rozbił tuzin jajek na patelni, podsmażył kostki boczku i cebulkę. Zaglądnął do głównej sali, ale gości jeszcze nie było, tylko Inga zamiatała podłogę. Siadał właśnie śniadać, kiedy drzwi rozwarły się z hukiem i do środka wpadł Gucio. Burro przełknął kęs pytlowego chleba i zerknął na syna. Zdyszany jakby go demony z piekieł goniły, pochylił się oparł ręce na kolanach i usiłował złapać dech w piersi. Wyprostował się, próbował coś wysapać:
- Ociec... tam... – Burro przekrzywił głowę, wstrzymał łyżkę z porcją jajecznicy w połowie drogi do ust, no ale August jeszcze nie mógł wydobyć z siebie kolejnych słów. Dodatkiem wpadła na niego babka Rozalia, jak zwykle na nogach od bladego świtu. „Ech, nie do zdarcia to babsko” pomyślał kucharz, widząc jak sunie ze ścierą w rękach do Gucia.
- A żesz ty łobuzie jeden! – zamamlała bez żadnych wstępów skrzekliwie, zamierzając się na synka rzeczoną ścierą. – Toć ja pół ranka podłogę myłam, żebyś mi ją teraz błockiem zaniósł?! Czekaj kochanieńki dam ci ja bobu że do Traw mnie popamiętasz...
Burro otworzył usta, mając zamiar powiedzieć że z przeproszeniem szanownej teściowej, to Inga podłogę pucuje, ale uznał że nie warto. Dobry strateg wie kiedy nie należy stawać do bitwy, by w kolejnych móc wygrać. Ziewnął więc znowu i słuchał przez dłuższą chwilę strofowania pierworodnego. Chłopak sapał, czerwieniał, wtrącał „ale..”, „ja nie...”, „babciu...” ale za nic w świecie nie mógł dojść do słowa. Nic dziwnego, starej Rozalii Hollowcreek sam diaboł by nie przegadał. W końcu Guciu nabrał metr powietrza w płuca i ryknął.:
- DUCH!! Wczoraj wieczorem, koło pomnika! Rudy Siemion przysięga, że sam go widział tak jak ja ojca teraz widzę! – udało mu się wreszcie wyminąć starą jędze i podskoczył do Burrowego stolika.
- Jaki duch? – zdziwił się niziołek. Tego przecież w Ybn Corbeth nie bywało. Nagle przyszło olśnienie, zmarszczył brwi. – Chodź no tu synek i chuchnij! Wyście czasem z tym łajdakiem Siemionem naleweczki nie popróbowali od rana?
- No co ty ociec, przecież dziś mielim dach po zimie przeglądnąć i ponaprawiać. To jak, naleweczki... – żachnął się Gucio, odzyskując powoli zdrowsze kolorki i przestając sapać jak kowalski miech. – Mówią że w te największą burze przyszedł, wtedy co pierony waliły jak w kuźni. Nie śmiejcie się ociec, ale gadają że to sam Johan Amus...
Burro nie zdzierżył i parsknął jednak śmiechem
- Oj synek, synek. Jak ty chcesz poważnym kupcem zostać i starego ojca uradować, jak ty takie bzdury gadasz, co? Gorzej jak baby przy tarze. Może co, jeszcze i reszta Założycieli się pojawiła i zażądała piwa?
- No niby nie... – stropił się młodzieniec pod pogardliwym spojrzeniem. – No ale tak mówią. Że wierszem gadał, wieszczył, zagadki jakieś prawił. Coś o... eee... Królach Gór, śpiewaczkach...
Burro znowu zarechotał.
- Eee... no i że Jaller Skirata z nim gadał, a potem Pan Grimaldus onego odpędził. Znaczy ducha.
Niziołek znowu zmarszczył brew.
- Grimaldus tam był? Synek ty tego nie zmyślasz, co? Szutków ze starego ojca sobie nie robisz? – spojrzał groźnie, bo cała historia nagle zaczęła mu się niezbyt podobać.
- No co ty, ojciec. – obruszył się Gucio. – Siemion może i jest łajza i pijak, ale nie łgał, ja się na ludziach znam. A to nie tylko on a pół miasta gada. Że coś się szykuje, że przez to znikające słońce nieszczęście jakieś będzie. Że... eee... omen, gadają.
Jak na zawołanie, od strony rynku zagrały rogi. Ale tak głośno, jakby na trwogę, że wróg pod miasto podchodzi. Burro ledwo co w ręce łyżkę utrzymał.
- O widzisz ociec? – Gucio już stał w oknie i tylko kuper było mu widać – Wszyscy na plac idą! Mularczyki z budowy, stara Robertowa. O, nawet krawcowa z dzieciskami.
Kucharz zerknął na izbę, ale teściowej nigdzie nie widział. Pewnie do kuchni jędza poszła. Pociągnął nosem, robiąc poważną minę, odłożył sztućce i wziął pajdę chleba na drogę.
- No to chodźmy i my.

***

Długo siedzieli potem w grobowej ciszy przy stole, kiedy już wrócili i zwołali całą rodzinkę na naradę. Carie tuliła Milly, Gucio gorączkowo zastanawiał się co robić. W końcu dopił naleweczki, którą się raczył by poratować skołowane nerwy i powiedział.
- No dobrze. Co będzie, to będzie. Guciu, idź budzić Grega, tylko piwa mu od razu zanieś, bo wczoraj długo walczył z tym ochroniarzem z karawany zanim go pod stół spił. Bez piwa prześpi te całe cholerne zaćmienie... – Niziołek wstał od stołu i podszedł do Carie. – Przygotuj trochę zapasów i zabierz Milly i resztę do świątyni. Tam będziecie bezpieczne.
- A ty? – spojrzała z niepokojem.
- My tu z Gregiem gospodę zaopatrzymy. Martwiaki martwiakami, ale nie chcę by nas tu kto nieproszony odwiedził. Łobuzów co szukają zarobku nie brakuje. Trzeba przypilnować by nie rozkradli „Werbeny”. – Uśmiechnął się wymuszenie, ale widział że jej nie oszukał. – No tak trzeba. Przypilnujemy tu z Gregiem interesu. Będzie tak jak mówił Grimaldus, zobaczysz.
Poszeptał jej jeszcze coś do ucha, przytulił.



Po chwili do wspólnej izby zszedł skacowany były strażnik i przyjaciel Burra. Już ze spienioną stągiewką w ręku, więc nawet nie klął jak szewc. Chcąc nie chcąc niziołek powtórzył mu wszystko co wcześniej sam usłyszał na placu. Greg zaś wyszedł bez słowa schodkami na górę i wrócił po chwili już z przewieszonym mieczem przez plecy i zapinając troki tarczy na przedramieniu.
- Hola, a ty gdzie? – zdenerwował się kucharz. – Już ci do bitki pilno? Przecież do południa daleko...
Zmienił ton na co tu dużo oszukiwać, błagalny.
- Pomóż mi, proszę cię przyjacielu. Sam nie wydolę. Okna trzeba zabić, okiennice założyć, drzwi zatarasować. Piwniczkę też. To robota w sam raz na dwóch. Uwiniemy się szybko a potem pójdziemy do ratusza...
Greg spojrzał uważnie na kucharza.
- Z najemnikami i Strażą chcesz iść? Walczyć w obronie miasta? – powiedział basem z twardym góralskim akcentem.
- A co ja sroce spod ogona wypadłem, czy jak? Żeby z babami się chować po kątach? – Usilnie udawane wzburzenie dawkował, tak by krzątająca się Carie go nie usłyszała. No i hardy efekt psuły trochę trzęsące się kolana i dzwoniące zęby. Dokończył cicho i jednak zawzięcie po chwili – No pójdę z tobą i resztą.

Następne godziny minęły na gorączkowej pracy. Burro wyprawił żonę z córką do świątyni, spacyfikował bojowe zapędy Gucia, który chciał iść z nim i Gregiem. Długo młokosowi tłumaczył, że musi zastąpić go jako mężczyzna przy boku Butterburówien wszystkich pokoleń i pilnować ich jak oka w głowie. Potem przygotowali gospodę jak na oblężenie taranów i katapult, zaś kucharz cały czas wypytywał exstrażnika czego właściwie można się po nieumarłych spodziewać. A ten z wrednym uśmieszkiem straszył go tak, że w ustach zasychało... Ale naleweczek więcej nie próbowali...
Wreszcie Burro wygrzebał z kufra swoją procę i kamienie, sakiewkę ze sztuczkami i sztylet, pozatykał wszystko za pas. Ubrał swój beret z ptasim piórkiem i po chwili namysłu wrócił się do sieni i zabrał sporą pałę. Po drugiej chwili namysłu i pod spojrzeniem Grega odniósł ją na miejsce. No fakt faktem, ledwo ją potrafił unieść. A potem poszli pod ratusz.
 
Harard jest offline