Przechodzenie wąskim, pełnym rupieci zaułkiem nie byłoby dobrym pomysłem dla kogoś, kto nie umiał lekko stąpać. Nawet Max musiał kilka razy znieruchomieć, gdy kawałki szyby pod jego butami niespodziewanie zgrzytnęły o denko z puszki po orzeszkach solonych. Co prawda w przejściu leżał tylko jeden zombie, ale mógł narobić hałasu, alarmującego pozostałe. Kiedy się uspokoił, Saltman powolnym, arytmicznym krokiem przeszedł koło niego. Na jego twarzy narosły jakieś purchle - obrzydliwy widok. Bycie niezauważonym dla zombie wiązało się z tym, że trzeba było chodzić, jak one - w nienaturalnym, nierytmicznym tempie i bardzo wolno. Z pewnością na nerwy kojąco to nie działało.
Brama do garażu restauracji i drzwi zaopatrzeniowe stały otworem; na ile można to było ocenić, wewnątrz nie było żywych trupów. W garażu walało się kilka puszek; ktoś chyba szybko pakował samochód, by uciec z tego miejsca. Mały placyk, wielkości około 5 na 5 metrów, wychodził bezpośrednio na wąską alejkę, zablokowaną dwoma samochodami zaopatrzeniowymi. Żeby dociec przyczyny ich zatrzymania, należało podejść bliżej. |