Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2014, 13:23   #110
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 11:50 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork



Ferrick, Remo, Shelby

Drżała, nie od zimna wcale, chociaż na zewnątrz nie panowały wysokie temperatury. Owinięta płaszczem zmuszała się do stawiania każdego kroku. Jeden za drugim. Wyraz determinacji na bladej twarzy mieszał się z przerażeniem. Oczy stały się go pełne. Obcasy sięgających do ud kozaków stukały najpierw o chodnik, później marmurowe schody sądu, gdy wspinała się na nie powoli, rozglądając się raz jeszcze. Ostatnie spojrzenie na świat. Drzwi rozsunęły się i weszła do środka, biorąc głęboki haust powietrza, którym prawie się zakrztusiła. Wypuściła je niepewnie, powoli. Na chwilę zamknęła oczy, przechodząc przez pierwsze bramki i kierując do informacji. Zamieniła tam kilka słów z kobietą w skrojonym żakiecie. Wskazano kierunek, nie interesując się dłużej szczupłą dziewczyną średniego wzrostu.

Ponowne zamknięcie oczu. Szatnia, gdzie oddała płaszcz, odsłaniając proste, lecz szykowane, czarne ubranie. Niczym na pogrzeb. Obcisłe spodnie podkreślały sylwetkę. Obciągnęła żakiet. Wtedy ten jedyny raz popatrzyła w kamerę, obiektyw uchwycił łzy w kącikach ładnych, brązowych oczu. Pod nimi widniały o wiele mniej ładne "worki", nieudolnie maskowane makijażem. Poprawiła torebkę nerwowym ruchem. Ręce drżały tak bardzo, że prawie przypominało to słabe stadium padaczki. Wyciągnęła paczkę gum i włożyła jedną z nich do ust. Palce zmięły papierek, rzucając go do stojącego po drodze kosza.

Przeszła dalej korytarzem, zatrzymana przez jednego ze strażników przy drzwiach sali sądowej.
- Jestem Amanda Tomkins, miałam dziś zeznawać - ciche słowa, szept prawie. Krótkie pociągnięcie nosem.
- Oczywiście, proszę usiąść. Zostanie pani wezwana - biały, młody mężczyzna uśmiechnął się dla dodania odwagi i wskazał miejsce przed wejściem. Było ich kilka, ale tylko jedno zajęte. Kobieta usiadła jak najdalej od Ricka Bauera, zakładając nogę na nogę i poruszając nią nerwowo.
Trwało to dłuższą chwilę.

- Wzywam na świadka Amandę Tomkins.
Weszła do środka, na sztywnych nogach. Nie miała jeszcze trzydziestu lat, może nawet znacznie mniej, chociaż szara na twarzy i z podkrążonymi oczami obecnie nie wyglądała najlepiej. Widać było, że dygocze. Zrównała się z ławą oskarżonych. Po policzku spłynęła jej łza.
- Nic nie wiecie! Nie pozwolę wam!
Strażnik już wstawał, pobudzony tym krzykiem. Tylko, że był zwykłym człowiekiem, stanowczo zbyt wolnym.


Błysk był krótki. Zniknęła w nim i wcale nie była to filmowa sztuczka. Huk stłumiły filtry. Kamera przetrwała, zachybotało nią tylko. Na obiektywie pojawiły się ciemne plamki. Na sali zaczęło się pandemonium, zasłonięte częściowo przez unoszący się w powietrzu pył i dym. Z krzyków niewiele dało się wyłowić, nie były one ważne. Zginęli siedzący najbliżej. Niczemu nie winni ludzie.
Trudno stwierdzić czym odpaliła bombę. Jedną rękę trzymała na torebce, drugą zaciskała w pięść. I wtedy eksplodowała. Oglądając to klatka po klatce ciężko zachować emocje na wodzy. Dzięki temu jednak zauważało się, że eksplozja zaczęła się w okolicach pasa. Tam gdzie była torebka. Biodra. I brzuch.


Maroldo

Rustlersi zebrali się od stolika, odprowadzając Marlene wzrokiem. Jay L pożegnał się zdawkowo, ale dwaj pozostali postanowili towarzyszyć cyborgowi, podwożąc go vanem, tym samym, którym już miał nieprzyjemność jeździć. Łatwo było to stwierdzić szczególnie przez kilka wyraźnych dziur i wgnieceń.
- Niech suki wiedzą, że się nie boimy - BigJ poszedł za jego wzrokiem, szczerząc zęby. - Może te dziury komu trzeba o The Cribs przypomną.
W międzyczasie Goodman wreszcie odpowiedział.
Cytat:
Dziękuję za informację, niedługo kogoś podeślę. Rozmawiałem z pozostałymi i zgodzili się na mały performance. Pięć minut, dodatkowo za ewentualne uszkodzenia w galerii płacisz z własnej kieszeni. ;)
Daleko nie jechali, kilka przecznic zaledwie, kiedy Murzyn zaparkował przed obskurnym blokiem, pokrytym graffiti. Dzień wstał już w pełni i wokół kręcili się ludzie. Większość zaskakująco młoda, spoglądając wrogo na cały otaczający ich świat. Mik przyciągnął kilka niechcianych spojrzeń i tylko obecność tych dwóch ocaliła go przed linczem publicznym.
Poleciał jeden kamień i kilka wiązanek, ale Alecto zwyzywał ich głośno i chłopaczki zapadły się pod ziemię.

Weszli na trzecie piętro. Szans na windę nie było. Śmierdziało moczem, petami i narkotykami. Brakowało kilku szyb, zastawionych deskami. Cud, że barierka jeszcze stała, delikatnie kołysząc się przy mocniejszym dotyku.
- Większość z nich to sieroty. Rodzin im nie znajdziemy, to chociaż dach nad głową i żarcie dostaną. Li zadbał o kilka takich miejsc.
Wśród kręcących się wszędzie dzieciaków, od lat mniej więcej czterech do kilkunastu, nie widziało się białych. Cyborg zbierał wiele niechcianej uwagi. Jakiś gówniarz opluł go z piętra powyżej.
- Ssij kutasa, metalowy pedale!
Alecto gestem dał znak, by sobie darował. Eskalacja nienawiści była im zbędna.

Weszli do jednego z otwartych i jakby spokojniejszych mieszkań. W otwartych pokojach siedziało znacznie więcej dzieciaków niż przewidywała norma. Większość wydawała się chora lub w jakiś sposób poszkodowana. Nogi w gipsie, opatrunki na głowie, kaszel, katar i płacz. BigJ otworzył ostatnie drzwi, gdzie leżało kilku na prostych, niemal szpitalnych łóżkach. Wskazał jednego z chłopców, na oko dziesięcioletniego. Białego, co rzucało się w oczy, ale zakrytego prześcieradłami. Panujący tu półmrok także to maskował.
- To ten. Konował mówi, że nic nie pomoże, bo dzieciak nie jest chory. Jak mu każesz to żre, pije i nawet sra jak na komendę. Nic więcej nie robi - wzruszył ramionami.

Chłopak istotnie wyglądał na zdrowego, dobrze odżywionego. Mik włączył sprzęt, skanując. Wszczepy odkrył wyłącznie w mózgu, trzy maleńkie dzieła cudownej technologii. Zaawansowany procesor, a także dwa neurostymulanty, które musiały zostać wprowadzone przez uszy i wyglądały niczym nowoczesny aparat słuchowy. Wiedza Maroldo okazała się zbyt niska, aby dokładnie określić pełnię ich możliwości. Nie bez testów. Z tego co mógł się łatwo domyślić, to za ich pomocą można było pobudzać mózg w niemal dowolny sposób.
Smutek, radość, ból, przyjemność, co tylko się chciało.
Jeśli był to sprzęt Corp Techu, skrzętnie to ukryto. Nie było również sygnatury żadnej innej korporacji ani firmy. Zanim zrobił coś więcej, rozproszyła go na chwilę wiadomość od Rose.

Cytat:
Twoja znajoma F - areszt na Bronx 49 Precinct Police Department; oskarżenie o napaść i włamanie.

Psyche

Wcisnęła gaz, pędząc przez połowicznie zatłoczone ulice. Powiadano, że miasto to nigdy nie śpi. Druga prawda była taka, że nigdy też nie da się pojeździć bez setek jeśli nie tysięcy innych użytkowników dróg plątających się absolutnie wszędzie. Najlepiej było na podniebnych autostradach, ale Psyche tam nie było po drodze. Przebijała się więc przez Bronx, mijając po drodze jeden czy dwa wypalone częściowo budynki, pierwsze ofiary trwającej tu wojny. Liczne głowy odwracały się za motorem, szczęśliwie kask chronił przed najbardziej wścibskimi spojrzeniami, próbującymi określić przynależność rasową i gangową.
Przejechała bez przeszkód chyba wyłącznie dlatego, że większość tutejszych mieszkańców ciągle próbowała żyć normalnie, a gliniarze ciągle pozostawali widoczni, nawet jeśli poruszali się tylko dużymi grupami.

Magazyn firmy Iron Mountain stał jak zwykle, o tej porze parking był prawie pełen. Ludzie pracowali tak jakby w nocy nie stało się nic nadzwyczajnego. Wykluczało to poważną strzelaninę i trupy, wtedy przecież nikt nie otworzyłby zakładu, a wokół mogłoby się kręcić trochę glin lub innych służb. Jakiś TIR z firmowym logiem stał właśnie przy rampie, a pracownicy w uniformach wnosili do niego kartony. Sądząc z tego jak daleko wchodzili, zostało im jeszcze z pół naczepy do wypełnienia.
Wokół także toczyło się normalne życie. Niedaleko przebiegała linia kolejki miejskiej, ze stacją nieopodal. Kilka innych zakładów także pracowało pełną parą, do budynków mieszkalnych wchodzili i wychodzili z nich ludzie. Słowem - absolutnie nic nadzwyczajnego.

Oprócz jednego szczegółu. Pod bramę firmy, którą była zainteresowana, podjechał nieoznakowany samochód, z którego wysiadł mężczyzna w tanim garniturze. Machnął strażnikowi jakąś odznaką i wszedł na teren zakładu. Zachowanie i pojazd mówiły doświadczonemu oku Psyche jedno: gliniarz.


Jesus

Walters wyszedł, a jej pozostało tylko jedno: wrócić do celi wypełnionej zbyt gęsto. Wiele kobiet pojawiało się tu na chwilę, inne siedziały nawet kilka dni, ale jedno było niezaprzeczalne: atmosfera nie należała do dobrych i do rozmowy chętnych nie było. O ile nie chciało się słuchać użalania nad sobą, rzucanych na prawo i lewo kurew, lub co gorsza zalotów, bo i te mogły się zdarzyć. Sporo lasek jeszcze nie wytrzeźwiało, te naćpane płakały i śmiały się na przemian.
Cyrk. Istny cyrk.

Czas mijał powoli. Spać po poprzednim wybudzeniu było ciężko. Mogła minąć godzina lub trzy, kiedy wreszcie coś się zmieniło, chociaż na początku nic tego nie zapowiadało, bo do środka po prostu wepchnięto kolejną kobietę. Niby nic, jednak Felipa po kilku sekundach skojarzyła ją. Miała na imię Foxie i w pewnym momencie swojego życia pracowała nawet dla Milady. Rozpoznanie było wzajemne. Dziwka szybko usiadła obok, nie mogąc powstrzymać się przed otarciem się o nią swoim ciałem. Zamruczała.
- Zakochałam się w tobie. Znowu! - szepnęła latynosce do ucha, gładząc po udzie. - Może chwila przyjemności potem? - zachichotała. - Jin-Tieo przesyła pozdrowienia i pyta, czy chcesz wyjść od razu. Kosztem trzymania głowy nisko i bycia… być może bycia poszukiwaną.


Daft

Złapanie osobiście pani adwokat nie było prostą sprawą. Kobieta pozostawała w ruchu, mając do załatwienia kilka spraw na Bronxie, poruszając się po niebezpiecznej dzielnicy szybko i zatrzymując wyłącznie na krótkie chwile. Komunikacja przez wiadomości to nie to samo, obiecała jednakże sprawdzić możliwości odzyskania holofonu. Jeśli Caleb byłby chętny, mogła spotkać się z nim gdzieś na Manhattanie około południa- czy to w kancelarii czy jakiejś kawiarni.
Brick wydawał się robić swoje, choć w czasie dnia mieszkanie Felipy najwyraźniej nie przyciągało niechcianej uwagi i nic w tym zakresie się nie działo. Wydarzenia wydawały się zwolnić, dzień zaczął przebiegać prawie leniwie, aż wreszcie odezwał się netrunner.

[quote]Jon-Carlo sprawdził pana wiele-twarzy dla Dobrego Samarytanina. Uważa, że pan wiele-twarzy jest bardzo sprytny, ciągle zmienia, pozostaje w ruchu. Jon-Carlo znalazł tylko dwa miejsca, w którym twarze ze zdjęć pojawiały się więcej niż raz. Jedno z nich zostało wczoraj zaatakowane, przez co uważa je za spalone. Drugie mieści się na Eastchester Rd, Jon-Carlo podejrzewa, że jest ściśle związane z tamtejszym gangiem, czarnymi padlinożercami. Wiele-twarzy po takiej wizycie obiera zawsze inny kierunek i znika, wychodząc poza zasięg kamer. Nie pojawia się później w pobliżu. Oblicza nie mają prawdziwych odpowiedników w najpiękniejszym z miast. Jon-Carlo potrzebowałby więcej jego twarzy. Ma także inne informacje dla Dobrego Samarytanina. Namierzył pewne ciekawe miejsce, możliwe, że związane z zakłóceniami. Czy to nie zwiąże się z panem wiele-twarzy? Nie wie tego, ale uznał, że może zaciekawić samarytanina. To stara fabryka w dzielnicy Queens. Ma coś jeszcze. W ostatniej godzinie Dobry Samarytanin wydaje się być obiektem zainteresowania w sieci. [/QOUTE]


Shelby

Lincoln Medical Center nie różniło się od innych szpitali. Te same długie, białe korytarze, smutne twarze chorych, ruchliwa recepcja, co i raz rozbrzmiewający dźwięk syren karetek, nieustannie gdzieś pędzących. Ostatnie zamieszanie w mieście zwiększało obłożenie poszczególnych medycznych placówek. Jakaś staruszka w kolejce przed nim sama chyba nie wiedziała czego chce i czekanie przedłużało się, ale taki czas dało się wykorzystać. Prześledził nagranie z kamery obserwującej potencjalne miejsce przebywania Keitha, pracującej przez całą noc i ranek. Nie za wiele się działo. Obecność żołnierzy nie została wyjaśniona, chociaż chyba wszyscy w tym czasie zostali zastąpienie przez innych. Podjechały także dwie furgonetki, za każdym razem scenariusz wyglądał tak samo. Coś zostawiali, lub coś odbierali i odjeżdżali.
Policja ciągle nic nie znalazła, teraz badając tropy, które im przekazał. Nie działali za szybko. Za dużo się działo. Albo po uzyskaniu potwierdzenia, że dzieciak nie miał chipu, zaczęli traktować to marginalnie. Jakikolwiek był powód, mógł się go obecnie jedynie domyślać.
Staruszka wreszcie skończyła i odczłapała i dostał się do okienka.

Recepcjonistka nie mogła mu pomóc bezpośrednio, ale po kilku miłych słowach sprawdziła w systemie.
- Panem White'm opiekował się głównie dr Potocky, ma gabinet na drugim piętrze. Może go pan zastanie.
Tym razem Shelby miał trochę szczęścia, zastając Michaela Potockiego. Zapytany o byłego pacjenta trochę się zdziwił.
- Tak, Izaac był pod moją opieką. Leżał u nas przez dziesięć lat. Życie zawdzięcza swoim rodzicom, dużo płacili za utrzymywanie go przy aparaturze i coraz to nowe terapie mające go wybudzić. Wszyscy byliśmy w szoku, kiedy to się stało. Rodzice wyjaśniali to modlitwami i swoją głęboką wiarą, ale ja w to nie wierzę. Medycyna rozwija się bardzo szybko. Szczególnie, że ostatnio zanotowaliśmy kilka innych podobnych przypadków. Niestety nie mogę panu udostępnić dokumentacji medycznej, dostępna jest tylko dla personelu lub z nakazem.

Zdążył jeszcze chwilę porozmawiać z lekarzem, gdy odezwała się żona. Zgodnie ze swoją ostatnią tendencją, jak zwykle wieści miała złe.
Cytat:
Włamałam się do tej placówki. Trochę wiem, ale namierzyli mnie! Jestem na Newtown Ave 23, 4 piętro, mieszkanie 406, zabierz mnie stąd. Szukają mnie tu, ale mogą jeszcze czekać na wsparcie, pospiesz się.
Do tej krótkiej wiadomości dołączone były zdjęcia wykonane z okien bloku mieszkalnego. Widać było z nich ulicę i skrzyżowanie. Drugie przedstawiało zbliżenie na furgonetkę i stojącego przy niej mężczyznę w ubraniu przypominającym mundur, podobnym do tego jak ubrani byli strażnicy tej niezidentyfikowanej placówki. Adres, który podała Anna, wskazywał na sześciopiętrowy blok mieszkalny. Cała tamtejsza okolica to były głównie właśnie takie, lub trochę wyższe budynki.
Jeśli miał pomóc żonie, potrzebował planu. Wpadnięcie tam z rozpędu mogło nie być dobrym pomysłem, jeśli tamci mieli dużą przewagę liczebną.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 20-05-2014 o 15:11.
Sekal jest offline