Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2014, 11:04   #8
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Miód był całkiem niezły ale Tibor Oestergaard prawie nie czuł jego smaku, zatopiony w myślach. Runa Connere opuściła Ybn Corbeth i mimo całego rozgoryczenia i złości na nią młody kapłan odczuwał jej brak niczym brak zęba … czy innego kawałka ciała. W końcu znał ją od dwóch lat, i od tego czasu pozostawali blisko siebie, spędzając ze sobą więcej czasu niźli niejedni małżonkowie czy kochankowie. A zostawiła go niczym niechcianego psa, choć dopiero teraz, gdy nieco ochłonął, jął zdawać sobie sprawę z tego iż może specjalnie użyła szorstkich słów i twardego tonu, o próbie zabójstwa mówiąc że to nie jego, wiejskiego chłopka, sprawa. Jasne. Szkoda tylko że nie wspomniała czyj buzdygan strzaskał czaszkę mordercy gdy leżała w kałuży własnej krwi a ten nachylał się nad nią z zębatym sztyletem w garści.

Ale po raz pierwszy od dwóch lat nie było jej i nic tego nie mogło zmienić, chyba poza tym by Tibor się za nią wyprawił. A był na to zbyt dumny a i po prawdzie czuł dziwną ulgę. Podobnie jak chyba poczuła ją Cadi, gdy doszła ją wieść o wyjeździe Runy.

Dopiero na myśl o Cadi z rodu Cadeyrn Tibor uśmiechnął się bardziej naturalnie. Tak, Cadi na pewno się ucieszyła. Młodsza o rok od niego należała do kobiet które dobrze wiedzą czego chcą, nawet jeśli dopiero co z dziewczynki w dziewczynę się przeobraziła. I jeśli ktoś tutaj kogoś szturmem miał zdobyć, to Tibor miał niejasne przeczucie że to nie on byłby szturmującym. Nie żeby mu to przeszkadzało. Do tej pory pamiętał jak na jego pełne przygnębienia słowa prasnęła misą z rosołem o palenisko. Leżał wtedy połamany i z rokowaniami ciągle balansującymi na ostrzu noża, ale z rozdętymi chrapkami i płonącymi oczyma zabroniła mu opowiadać “głupoty”.
- Wyzdrowiejesz, już moja w tym głowa - obwieściła, a Orm nigdy jej piękniejszej nie widział jak właśnie wtedy. A od tego czasu jeszcze wyładniała.


Wysoka była, o bladej cerze, szarych oczach i stromych piersiach, a urodę wzięła po matce.
- I bogom za to niech będą dzięki - wyszeptał z ulgą. Jej ojca, Robata, w szarówce można było wziąć za niedźwiedzia, a i podobno zdarzało mu się z nimi mocować. Ze zmiennym szczęściem, ale już sama świadomość tego sprawiała że Tibor uważał to za szczęście że dziewczyna nie była podobna do rodziciela.

Będzie jeszcze większym szczęściem jeśli zdąży z ożenkiem nim ktoś sprzątnie mu ją sprzed nosa. Ożenić się, własną sadybę założyć … albo osadników sprowadzić i w wiosce świątynię wybudować - taaak, tak nawet byłoby lepiej, by wiarę w Pana Poranka szerzej móc szerzyć - tylko też zdawał sobie sprawę z tego ile srebra na to potrzebuje. Dużo.

Błysnęło i huknęło, aż młodzik syknął i wzdrygnął się, a przy jego nodze rozległo się nie pozbawione niepokoju warknięcie. Chłopak spojrzał w dół.


- No już, Fereng, wiem że tego nie lubisz. Ja też.

Szczeniak mabari popatrzył na niego i przywarł mu do nogi. Mimo tego że miał dopiero pół roku już przerastał rozmiarami niejednego z kundli które kręciły się po Ybn. Tibor pogłaskał go po łbie dłonią poznaczoną śladami ostrych jak igiełki zębów.

Od czasu wypadku nie przepadał, delikatnie mówiąc, za burzami. Ale wrzaski i panika na zewnątrz pokonały jego niechęć, a ciekawość popchnęła go ku drzwiom. Założył płaszcz, szczeniaka okrył połą i pospieszył na zewnątrz…


Słońce jeszcze na dobre nie zaczęło wędrówki po niebie gdy młodzik był już na trakcie. Szczeniaka trzymał przed sobą i mabari wcale nie był zadowolony z tej pozycji, ale Tiborowi zależało na szybkości i pies długo by tej podróży nie wytrzymał na własnych łapach. Trudno. Fereng musiał się zadowolić kawałem rzemienia który maltretował z uporem godnym lepszej sprawy.

Roboczy kłus na przemian ze stępem, zmiana wierzchowców - bo chłopak luzaka również najął - własne jego umiejętności obchodzenia się ze zwierzętami by nie padły mu po drodze … Tibor miał nadzieję że dzięki temu dojedzie na czas do Cadeyrn i gródka Oestergaard. Ale nie tylko to było jego zamiarem i teraz raz po raz wracał do upiornej nocy i ostrzeżenia widma…

Perswazją, prośbą i nieledwie groźbą przekazywał to ostrzeżenie na szlaku do rodzinnego gródka w z rzadka rozsianych siołach i wioskach. I na niezliczone, pełne powątpiewania pytania zapracowanych kmieci odpowiadał pospiesznie, nagląco ale i dbając by w przesadę nie popaść i nie zrazić słuchających. Cały dar przekonywania zaprzęgał i modlił się w duchu by do swoich dotrzeć na czas.
- Tak, zaćmienie słońca, ma nadejść w samo południe i być znakiem przebudzenia dla zmarłych.
- Tak, oni właśnie, powstali z grobów mają nękać żywych, dobytek i zwierzęta.
- Tak, magowie i kapłani w Ybn potwierdzili że nie tylko miasta dotyczy przepowiednia, lecz całej okolicy.
- Tak, tak właśnie zjawa powiedziała, to Królowie Gór mają się przebudzić. Duch Johana Amusa, jednego z tych którzy Ybn zakładali i obiecali bronić miasta to oznajmił.
- Rodziny blisko siebie trzymajcie, broń miejcie w pogotowiu, przyszykujcie się do szukania schronienia w świątyni.

Nie dziwił się gdy z niewiarą i śmiechem się spotkał.
- A i racja, wolałbym by to były czyste bajędy, tylko moje imię na tym ucierpi, a nie wasi bliscy i zmarli wyrwani z grobów - odpowiadał spokojnie, wzruszał ramionami i wyjeżdżał, dbając tylko o tyle by zwierzęta napoić i zmienić wierzchowca pod siodło, gdy opadł z sił. Jemu samemu trudno było uwierzyć w ostrzeżenie, zwłaszcza gdy na czyste niebo spoglądał i ani znaku tego “Czarnego Dnia” nie dostrzegał. Jeśli faktycznie ostrzeżenie widma okaże się jakimś farmazonem wszyscy w okolicy będą go mieli za histeryka i będzie mógł zapomnieć o jakimkolwiek poważaniu.

Czasem i tak bywa.

Tym niemniej, coś wisiało w powietrzu, jakiś duszny niepokój, choć może to tylko jego wyobraźnia się odzywała? Gdy wjeżdżał do Waterford dojrzał zbiegowisko i w skóry ubranego mężczyznę, który z marsem na czole perorował do zebranych. Tibor słyszał o nim, podobno był to mieszkający opodal pustelnik.
- Równowagi zakłócenie nie jest czymś co powinniście brać lekko! - huczał, a po minach kmieci patrząc Tibor uznał że jakiegokolwiek mówca spodziewał się efektu, spotkał się z gorszym przyjęciem niźli przewidywał.
- Witajcie, gdzie jest starszy wioski? - młodzik nie czekał i czym prędzej zsunął się z konia, przywiązał oba i wmieszał się w tłum. - Ostrzeżenie wam wiozę rodem z Ybn, o zaćmieniu i tym co ma się wtedy wydarzyć.
- A co to ma być? - pustelnik przepchnął się bliżej, z ulgą ale i strapieniem wypisanymi na twarzy. - Mówiłem wam, coś złego się zbliża!


Tibor jęczał już z bólu gdy w oddali zamajaczyła mu palisada i ściany rodzinnego gródka. Nie miał już siły trzymać mabari i szczeniak biegł obok wierzchowców, czujnie zezując na kopyta po tym jak przypadkiem zbliżył się za bardzo i zaznajomił z twardym rogiem. Tibor nie zwracał na niego uwagi, wypatrując z drżeniem serca ludzkich sylwetek i omiatając niespokojnym spojrzeniem nieboskłon. Jeszcze miał czas, tak mu się przynajmniej wydawało, bo przez pośpiech i niemal zupełny brak odpoczynku nie wiedział dokładnie jak długo jechał. Ludzie pracowali w polu a za grodem dostrzegał domostwa wsi Cadeyrn. Sadyba Osvalda również była widoczna. Pognał wierzchowce naprzód, aż Fereng zapiszczał i przyspieszył w ślad.

- Ojcze! - podjechał do łysego, ale nadal krzepkiego męża który wcześniej wydawał polecenia parobkom parającym się orką, a który teraz podchodził powoli, z zaskoczeniem malującym się na twarzy na widok syna. Tibor z ulgą dojrzał Madoga i Merfyna, śpieszących od stada bydła. Ze stęknięciem zlazł z siodła, zgrzytając zębami gdy unieruchomiony grzbiet i ból nóg odebrały mu wszelką grację.
- Ojcze, przybywam z Ybn ze złymi wieściami… - zaczął, pilnując się by ze spokojem mówić.


Uparł się i już - że do Cadeyrn sam pojedzie. Daleko nie było, ale do południa również nie pozostało aż tyle czasu by nie pospieszać wierzchowca. Panu Poranka podziękował za widok kaplicy Chauntei i dawanej przez nią ochrony.

Widok ten przypomniał mu również dylemat jaki miał z rana, niepewność czy pozostać w Ybn i być świadkiem tego co magowie i kapłani wieszczyli - prawdopodobnie - czy jechać ostrzec ludzi w Cadeyrn, Oestergaard, i farmach i osiedlach po drodze.

Nie wahał się wtedy długo. Ludzie w Ybn dostali ostrzeżenie, a na brak świątyń, kapłanów i czaromiotów też nie narzekali. Inni nie mieli tego szczęścia. A jeden nieopierzony kapłan w Ybn nie zrobi różnicy.

Pognał konia szybciej, aż szczeniak znowu zaskomlał i żwawiej jął przebierać łapkami. Zwalista sylwetka Robata Jednookiego była łatwo rozpoznawalna wśród innych rolników krzątających się na polach wokół Cadeyrn i Tibor jak mógł najprędzej podjechał do mężczyzny, pozdrawiając po drodze znajomych. Odkrzykiwali, przewracając pługami ciemną, tłustą ziemię.
- Panie Cadeyrn, wysłuchajcie mnie proszę - zsunął się z siodła i stanął przed ojcem Cadi, robiąc wszystko by nie krzywić się z bólu. W tym czasie mabari beztrosko obszczekiwał woły. Chłopak odetchnął, gotując się raz jeszcze powtórzyć to samo co mówił w siołach i gródku - Przyjechałem z Ybn Corbeth, gdzie w nocy ukazał się duch jednego z założycieli miasta. I przekazał ostrzeżenie, które wielu ludzi słyszało, nie ja jeden. W południe ma się spełnić ta wróżba - ma nastąpić zaćmienie słońca i przebudzenie nieumarłych, którzy zaatakują żyjących, zwierzęta, dobytek. Ludzie z Ybn uwierzyli w to, za radą burmistrza szukają schronienia w świątyni a kto potrafi władać orężem gotuje się do walki w obronie miasta! Przyjechałem by i was tutaj ostrzec, i ludzi po drodze, bo wedle kapłanów o wszystkich w okolicy mówiło to widmo - Tibor starał się mówić tak spokojnie i przekonywująco jak tylko potrafił - Wezwijcie kobiety i dzieci do świątyni, uzbrójcie się i zachowajcie czujność. W najgorszym razie trochę czasu zmarnujecie, ale jeśli jest w tym prawda, może wiele żywotów się uratuje - dodał z determinacją w głosie i otarł spoconą, zakurzoną twarz. - Nie chcę by coś złego Cadi się stało, Berth, Eres, chłopakom czy pana wnukom, uwierzcie mi i przygotujcie się. Znacie mnie przecież, krotochwil z was nigdy nie robiłem.
- Ano nie… - rzekł powoli Robat, mierząc chłopaka przeciągłym jednookim spojrzeniem, po czym zwrócił wzrok na bezchmurne niebo. - Chłopy! Gnać mi bydło do obejścia, ale nuże! Baby, dzieciarnie zebrać w kapliczce, okienice i wrota zawrzeć, ptactwo zagonić! - ryknął. - A ty czego stoisz jak ten kołek w płocie? - fuknął na Tibora - Bier kunika i owce do stodoły pozaganiaj, a potem świnie do chlewa, bo słońce już prawie w zenicie! A jak się okaże, że nijak z tej wróżby nic nie wyszło, to ci osobiście gnaty poprzetrącam tak, że będziesz żałował, że truposze nie przyszły i do roboty na dekadzień zagonię.

Ulga Tibora była tak wielka że tylko głową skinął w podzięce za zaufanie i czym prędzej wdrapał się na wierzchowca, ignorując ból i otarcia. Kapłanem mógł być zielonym iście jak szczypiorek, ale na zwierzyńca chowie i zaganianiu - znał się od dziecka. A Fereng z entuzjazmem mu w tym pomagał, gdy mniej lub bardziej do szczeniaka dotarło w czym rzecz.

I tylko to się różniło od zwykłego dnia że młodzik raz po raz dotykał rękojeści buzdyganu i niespokojnie spozierał w niebo...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline