Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2014, 01:30   #85
Azrael1022
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Korytarz się zwężał. I nie była to ani klaustrofobiczna wizja Michaela, ani też abstrakcyjny zamysł zrodzony w umyśle jakiegoś projektanta. Ściany powoli, aczkolwiek nieubłagalnie, zmierzały ku sobie. Montblanc przyspieszył kroku, a następnie rzucił się pędem w kierunku kolejnych drzwi. Wyjście było już niedaleko, jeszcze kilka metrów. Ściany niestety były równie szybkie – przy każdym kroku Michael ocierał się łokciami o tynk, w korytarzu zrobiło się rozpaczliwie ciasno. Od wyjścia z miażdżącej pułapki dzieliły go cale, dzięki wysiłkowi zarówno ciała jak i woli, zdołał wydostać głowę na zewnątrz. I wtedy poczuł, że utknął. „Spokojnie, żebra mogą się uginać, trzeba wypuścić powietrze z płuc” – pomyślał, wspominając jedną z lekcji eskapologii, którą dobrze pamiętał. Wierzgnął ciałem z całej siły i wypadł na zewnątrz, zostawiając w korytarzu kilka guzików z koszuli.

Ściany zatrzasnęły się z głuchym łoskotem uderzających o siebie cegieł. Michael spojrzał z a siebie – na solidnym murze nie pozostał nawet najmniejszy ślad, mogący świadczyć o tym, że jeszcze przed chwilą znajdowało się tam jakiekolwiek wejście na oddział psychiatryczny szpitala w Vegas. Sam budynek nie wyglądał zresztą na szpital, tylko na zwykły blok mieszkalny zbudowany z szarożółtej cegły. Iluzjonista z niedowierzaniem dotknął muru, szukając najmniejszych szczelin czy pęknięć.
Jeżeli to się dzieje naprawdę, to najlepsza magiczna sztuczka jaką w życiu widziałem – powiedział do siebie. Oględziny ściany nic nie dały – cegły wyglądały na nietknięte, nie było widać nawet nikłego śladu wejścia, które jeszcze chwilę temu tu było.

Montblanc rozejrzał się wokół. Stał na jakimś wiadukcie w wyludnionym ghost town. Pajęczyny pęknięć na asfalcie i ścianach wiły się i przenikały, jakby posłuszne woli nieokreślonego algorytmu. Stworzone do „połykania asfaltu” a obecnie rdzewiejące już tylko wraki samochodów walały się po poboczu drogi. Panowała nienaturalna wręcz dla miasta a jednocześnie złowróżbna cisza, przerywana jedynie przez podmuchy wiatru, który gwizdał w powybijanych oknach i huczał w bramach. Michael nie potrafił rozpoznać gdzie dokładnie się znajdował. Nie miał nawet pomysłu jaki to stan, ale postanowił to jak najszybciej sprawdzić. Po pierwsze, musiał stać się mobilny – w Ameryce XXI wieku każdy miał samochód i nie był to zwykły symbol wolności, tylko przedmiot bardziej niezbędny do życia niż komputer czy telefon. Samochodem dało się dojechać wszędzie – do pracy, dziewczyny, domu. Popularne niegdyś kina dla zmotoryzowanych przeżywały drugą młodość. Montblanc podejrzewał, że około jedna czwarta ludności Stanów została poczęta właśnie w samochodzie. Na swoje potrzeby postanowił zaadoptować jakiś porzucony automobil, który wyglądał na względnie nowy. Po przejściu kilkuset metrów, zauważył interesującego Chryslera. Michael wyjął z tajnej kieszeni w marynarce zestaw wytrychów i zabrał się do pracy. Zamek w drzwiach kierowcy nie stanowił dla wprawnych rąk iluzjonisty żadnego problemu. Samochodu nie chciał jednak w żaden sposób odpalić. Nie wiedział z czego to wynikało – jakieś dodatkowe zabezpieczenie, brak odpowiednich narzędzi, czy może nieznajomość technikaliów – w końcu Michael był artystą scenicznym, nie złodziejem samochodów. Zrezygnowany wyszedł z auta, ale kontynuował poszukiwania. Po trzech kwadransach los się do niego uśmiechnął – zobaczył Forda Thunderbirda z kluczykiem w stacyjce. Był tylko jeden problem – na przednim siedzeniu był kierowca. A właściwie to, co z niego pozostało. Zmumifikowane, wysuszone na wiór zwłoki miały rozszarpane gardło. Rana była na tyle poważna, że zwisająca pod groteskowym kątem głowa trzymała się jedynie na kręgach szyjnych. Iluzjonista walcząc z obrzydzeniem wyciągnął trupa zza kółka, wsiadł do środka, włożył zdobyczną broń do schowka na rękawiczki i odpalił silnik. Osiem cylindrów odezwało się z głuchym pomrukiem i już chwilę później Michael mknął wyludnionymi ulicami.


Im dalej jechał, tym bardziej uświadamiał sobie, że miejsce do którego trafił nie może być jakimkolwiek miastem, które kiedykolwiek odwiedził. Były to jakieś przedziwne, abstrakcyjne urbanistyczne puzzle, które nietrzeźwy architekt źle poukładał. Gigantyczne wieżowce do złudzenia przypominające Nowy York gwałtownie przechodziły w ala Filadelfijski slums, by moment później zmienić się w rozstrzeloną zabudowę jednorodzinnych domków, tak charakterystyczną dla przedmieść. Po kilkuset jardach zaś, krajobraz zmieniał się na wiadukt typowy dla Detroit, który prowadził do ulicy z kasynami. Montblanc zatrzymał się przy automatach telefonicznych i spróbował wykręcić jakiś numer. W słuchawce cisza. I w kolejnej. Za trzecim razem usłyszał sygnał. Sięgnął do kieszeni po ćwiartkę, wrzucił monetę w szczelinę i wybrał numer swojego współpracownika - Johna Bridgesa. Odezwała się automatyczna sekretarka, która po wygłoszeniu swojej kwestii zamilkła i została zastąpiona przez typową melodyjkę standby. Po minucie oczekiwania Michael stracił cierpliwość i wykręcił po prostu 911. Głos, który usłyszał… był tą samą automatyczną sekretarką co poprzednio. Próbował jeszcze kilka numerów, z identycznym skutkiem. Odłożył słuchawkę, poczekał, aż automat wypluje jego dwudziestopięciocentówkę, po czym z powrotem wsiadł do Forda i wjechał do następnej części miejskiej układanki, która tym razem okazała się wyludnioną dzielnicą handlową. Zaparkował na środku ulicy i wysiadł z auta, aby zrobić mały rekonesans. Wiedział już, że przestrzeń w jakiej się znajdował nie jest jakimś konkretnym miastem, tylko mieszaniną miejsc, które niegdyś odwiedził. Nie wiedział gdzie jest, ani jak się stąd wydostać. Nie wiedział też… kiedy jest. W skrzynkach gazetowych widniały tytuły z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, o różnej proweniencji. Był tam Washington Post, lokalne wydanie gazety z West Chester, New York Courier, Bloomberg Businessweek, Times i inne. Na wystawach sklepowych widniały kalendarze zarówno w miarę nowe, jak i omszałe tomiska pamiętające lata pięćdziesiąte. Patchwork różnych miejsc i różnych czasów.

Iluzjonista znalazł aptekę, gdzie zaopatrzył się w medykamenty. Po zdezynfekowaniu ran i opatrzeniu ich na miarę swoich możliwości, zabrał trochę zapasów. Następnie pojechał do marketu, gdzie zarekwirował kilka konserw z datą produkcji zbliżoną do roku dwutysięcznego. Kiedy kolejny raz wsiadł za kółko, dostrzegł, że wskazówka poziomu paliwa wskazywała na zero. Samochód jechał jednak dalej, a dźwięk jego potężnego silnika odbijał się głuchym echem od ścian opustoszałych ulic. „Może to jakiś błąd pomiaru?” – pomyślał. Mając środki opatrunkowe i jedzenie, ruszył na poszukiwanie sklepu z bronią. Mając w pamięci ostatnie wydarzenia rozumiał, że kwestią czasu jest, zanim znowu odwiedzą go nieprzyjaźnie nastawione postacie lub potwory. A na taką ewentualność wolał być przygotowany.
 
Azrael1022 jest offline