Mara pogładziła kobietę po włosach. Były miękkie, jedwabiste, o pięknym kruczym odcieniu.
- Dobrze pani Goldenmayer. Zaplotę je tak jak pani lubi.
Sięgnęła po pierwsze pasmo i zaczęła przeczesywać kościanym grzebieniem. Minęło sporo czasu nim uporała się z włosami ale były pozlepiane zaschniętym potem a Mara nie chciała szarpać bardziej niż było to konieczne.
- Znacznie lepiej – zawyrokowała kończąc ostatni splot.
Nałożyła później na usta pani Goldenmeyer warstwę tłuszczu barwionego czerwonymi jagodami, który podkreślił ich pełny powabny kształt.
- Jeszcze tylko policzki i.... gotowe.
Mara oceniła efekty swych starań i będąc zeń rada podsunęła niewielkie zwierciadło pod sam nos pani Goldenmeyer. Ta widok swój przyjęła z chłodną obojętnością nie wyrażając ni słowem aprobaty. Możliwe, że głównym powodem jej zatwardziałego milczenia był fakt, że pani Goldenmayer zmarła w połogu dwie noce wcześniej.
Uchylone drzwi zaskrzypiały upiornie do akompaniamentu szalejącej za oknem burzy. Do izby wpadł wpierw lodowaty wiatr, tuż za nim woń mokrej sierści i dalej, z łbem zwieszonym przy podłodze, sunął sprawca tumultu zostawiając na podłodze błotniste ślady łap. Rosły wilk wiedziony zapachem krwi pomknął wprost do stosu brudnych płóciennych gałganów i resztek odzienia piętrzących się pod stołem, gdzie rzucała je Mara obmywając ciało pani Goldenmeyer.
- Zła, zła Strzyga! - dziewczynka szarpnęła wilka za skórę na karku wyciągając pysk ze stosu krwawych szmat. - Leź na dwór i na mnie poczekaj, już prawie skończyłam.
Bestia posłuchała acz opieszale. Zatoczyła jeszcze kilka kółek wokół stołu, otarła się łbem o Marową łydkę i wychynęła z chatki.
- Mąż wydał mi sukienkę, o którą pani prosiła. Tą zieloną co ją sobie pani szyła po nocach na święto Traw. Zaprawdę będą się za panią w Zaświatach oglądać.
Dziewczynka wygładziła sukienkę na denatce, zmagała się jeszcze chwilę z butami bo nie chciały wejść na nabrzmiałe stopy ale nie była to zbyt duża fatyga. Mara miała w trupach doświadczenie i wiedziała, że starczy buty naciąć w kilku niewidocznych miejscach. Na pochówek swój trzeba wszak wyglądać nienagannie choć jest to wszystko grubymi nićmi szyte, w przenośni i dosłownie nawet. Mąż pani Goldenmeyer, jak i szóstka jej osieroconych pacholąt mieli prawo zobaczyć kochaną im osobę po raz ostatni tako jak ją zapamiętali za życia, i Mary obowiązkiem było zachować tę grę pozorów i ułudy, dołożyć starań by ten ostatni życiowy performance słynnej w Ybn Corbeth szwaczki potoczył się właściwie. Kobieta musi dwa razy w życiu najpiękniej wyglądać, na ożenku i pogrzebie.
Mara nakryła trupa szarawym prześcieradłem i wyszła przed chatę gdzie Strzyga siedziała w strugach ulewnego deszczu cierpliwie wgapiona we frontowe drzwi.
- No, jestem już – dziewczynka przeczochrała mokrą sierść za uszami basiora. - Chodź, zrobimy przebieżkę w deszczu i poszukamy ojca. Pewnie kopie dół pani Goldenmeyer i nie przestanie choć woda wszystko podmywa. Jest uparty jak dziecko.
* * *
Mara zarówno o duchu, jak i zbliżającym się zaćmieniu usłyszała od kapłana Grimaldusa. Siedziała tedy w jego domu a gospodyni Livia nakładała jej jak i Olafowi solidną porcję jajecznicy. Grabarz zabrał się z miejsca za pałaszowanie swojej porcji ale jego córka tylko grzebała drewnianą łyżką w talerzu.
- Ducha członka założyciela wszyscy widzieli? - mruknęła osowiale. - A ja nie?
- W świątyni Helma masz się zjawić grubo przed południem – głos Grimaldusa był z gatunku tych nie znających sprzeciwu. - Olafa weź ze sobą, tam będziecie bezpieczni.
Skinęła tylko bo znała Grimaldusa już na tyle by wiedzieć, że spieranie się z nim nie ma sensu. Sama jednak nie zamierzała posłusznie wypełniać woli kapłana. Inwazja nieumarłych, tu w Ybn Corbeth, a Mara miałaby dać się zamknąć w grubych świątynnych murach i wszystko przegapić?
Po śniadaniu znalazła Arnego i wyłożyła mu konspiracyjnie swoje zamiary.
- Odstawimy Olafa do świątyni Helma i się tam odmeldujemy co by Grimaldus nie jojczył, że go nie posłuchałam i się przed południem nie stawiłam gdzie kazał. A później pójdziemy zobaczyć chodzące trupy.
Arne podrapał się w czuprynę rozważając słowa przyjaciółki.
- Toć Strzyga będzie z nami, nic nam nie będzie – aby uspokoić sumienie szukał usprawiedliwienia dla ich planowanej niesubordynacji. - I mam miecz. A ty sztylet.
- Właśnie – potwierdziła Mara. - I strażników i paladynów będzie wokół jak mrówków. Jakby co to patrol jakiś nam pomoże.
- Obędzie się – Arne wydął chełpliwie wargi. - Poz tym umarlaki są woooolne. A my szybcy jak przeciąg. Oglądniemy ich tylko, ot co.
- Z cmentarnego muru – oświadczyła podniośle Mara. - Podstawimy sobie pień to i Strzyga też wskoczy. Punkt obserwacyjny będziemy mieć wyborny. |