Całe szczęście, że mutanty nie zmądrzały przez te dni, jakie upłynęły od ostatnie go z nimi spotkania. Stale były bezmyślnymi maszynkami do zabijania, które za nic miały strategię, taktykę i technikę.
Wystarczyło znaleźć odpowiedni teren i pozbywać się paskudztwa pojedynczo. A zombi z rozwalonym toporkiem czerepem stawał się zadziwiająco bezbronny.
Fakt, że takie ciachanie zombiaków było męczące, i po trzecim czy czwartym truposzu zaczynały boleć ręce, ale na szczęście grupka, która ich wypatrzyła, nie była zbyt liczna.
Zaś samotny zombie, w czymś, co kiedyś było eleganckim garniturem, dla fantastycznej czwórki nie był żadnym przeciwnikiem.
John pozbył się z ostrza toporka resztek rozkawałkowanego zombie.
- Aż żal, że na drwala się nie szkoliłem - powiedział.
***
Most w kawałkach mógł stanowić dzieło jakiegoś wojskowego geniusza, który doszedł do wniosku, że dzięki temu powstrzyma falę zombie. John wątpił, by mu się to udało, ale fakt pozostawał faktem - trudno było się przedostać na drugi brzeg i potrzebna była jakaś łódka.
Jeśli nie chcieli iść nie wiadomo jak daleko i szukać kolejnego mostu.
Odgłosem pracującego silnika nie był zbyt zachwycony.
Oczywiście rzeczą wiadomą było, że nie jest to dzieło zombie, ale po kiego czorta tracić paliwo?
- Sprawdzić trzeba - powiedział cicho - ale raczej nie sądzę, by to była wspomniana żyła złota - dokończył z przekąsem.
Nie sądził również, by był to prom wycieczkowy, oferujący rejs po jeziorze. Prędzej zmechanizowana wersja Charona lub przewoźnika z bajek, co zabijał pasażerów, a ich zwłoki wyrzucał za burtę po wcześniejszym ograbieniu. |