Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2014, 17:18   #81
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ściany były śmieszną przeszkodą dla wielkokalibrowych kul z których do nich walili, tylko ukrywały sylwetkę. Ciągle dzwoniło mu w uszach od wybuchu rakiety, którą prawie oberwał. Maszyn nie było dużo a były wstanie zrobić tyle zniszczeń co cała kompania. I to przedwojenna. Fray skulony, żeby nie oberwać zaporówką lekko się wychylił.
- Ja pierdolę.
Jechał na nich Obrońca. Cztery koła, jednostka sterująca i pieprzona armata, całość opakowana w grubą i pancerną stal. Z swojego krótkiego epizodu na Froncie kojarzył, że trzeba walić w "mózg" jak żołnierze nazywali jednostkę sterującą mogącą sterować innymi maszynami. Nie głupie było też wyłączenie celnym strzałem optyki, gniazda broni czy unieruchomienie go. O ile 5,56 się przebije. A jego zniszczony karabin pozwoli mu trafić. Kątem oka zobaczył Pająka, popierdoleńca, który mu uciekł a wcześniej obezwładnił gówniarz. Randall wiedział, że z Jeffem jeszcze się policzy. Wystawił ich już dwa razy. Teraz jednak ważniejsza były maszyny. Z Pająkiem sprawa była prostsza. Mózg zwykle był w "głowie" a skuteczne było uwalenie wszystkich odnóg. Chowając się weteran klął w myślach. Najgorsze było najdalej. Transporter opancerzony w którym zamiast załogi siedział komputer wyprodukowany przez Blaszaka. Pokazał już, że robi za wyrzutnię maszyn, pewnie miał jeszcze rkm lub ckm na bliższy dystans. Byli w dupie. Koszmarnej, ciemnej, brudnej, murzyńskiej dupie. Jednak nie był z tych, którzy się poddają i załamują ręce.

Trzymając się jak najniżej pobiegł ściskając w rękach karabin. Kątem oka zauważył, że Roadblock z Marią uruchomili SAW'a. Większość jego uwagi była skupiona na walce, mała część, którą dostrzegł kiedyś Posterunek analizowała jednak sytuacje. Tym razem musiał odwrócić sposób myślenia bo to on się bronił nie szturmował.
Pająk miał załatwić sprawę po cichu jednak natrafił na niego i Jeffa i szybką, skrytą akcje trafił szlag. Frayowi jakoś nie chciało się wierzyć, że mała była jedynym celem. Prędzej właściwe uderzenie miało nastąpić później a on je tylko przyśpieszył. Tylko gdzieś tam pewnie był Mózg (znacznie bardziej złożony niż komputer Obrońcy) lub nawet Matka. W tym wypadku nie rzuciłaby wszystkich maszyn do ataku frontalnego. Wątpliwe również było, że miały osłaniać odwrót Pająka. Za duży nakład środków jak na porwanie jednego bachora. Jeżeli Blaszak chciał ich wyrżnąć to nie widzieli jeszcze wszystkich sił. Sztuczka była prosta ale sam nie raz z niej korzystał. Frontalny atak z użyciem ciężkiego sprzętu. Granatniki, rkmy... Skupienie obrońców (ewentualnie jak ktoś był sprytny to ich głównych sił) w jednym miejscu. Gdy walka rozpocznie się na dobre przedostanie się do środka małego ale dobrze wyszkolonego oddziału. I z tym musiał się liczyć, bo tylko totalny amator uderza od razu całymi siłami i nie pozostawia sobie odwodu.
Gorsza była ich sytuacja, brak łączności i zgrania uniemożliwiał mu dysponowania wszystkimi zasobami, zarówno ludzkimi jak i sprzętowymi. Musiał sobie poradzić z tym co miał.

Mimo, że cała sprawa mogłaby być dla laika skomplikowana Randallowi zajęło to parę sekund. Połączył fakty, przypomniał sobie rozkład pomieszczeń, widoczność... Gdyby miał zawodowców pod swoją komendą już dawno by ich rozstawił na określonych pozycjach. Zamiast tego w biegu rzucił do Kinga, który klęczał przy Cyganie.
- Clyde! Olej trupa i bierz Eza na górę! Te skurwiele mogą zaatakować też z innej strony! Obstawcie budynek!
Nie czekał na odpowiedź, liczył, że King go posłucha. Wbiegł na klatkę schodową, zmieniając sprawnie magazynek i na dole miał już broń gotową do strzału. Z Frontu z prawej odzywał się karabin Nathana. Tył był nie obstawiony. Musiał wspomóc Front, ich słaby punkt zostawiał w rękach towarzyszy. Po lewej dostrzegł Vincento, przy Nathanie Violet. Wybrał tego pierwszego. Jakimś cudem przez huk wystrzałów przebijał się płacz dziecka. Czyjś krzyk. Przypadł przy Tarczowniku i wyjrzał. Obrońca się zbliżał a Pająk oddalał. Gdzieś tam czaił się Transporter. Obok niego Vin czekał aż Obrońca pojawi się bliżej ściskając strzelbę. Głosem wypranym z emocji powtarzał mantrę.
- Kurwa. Ja pierdolę. Kurwa. Ja pierdolę. Jezu. Kurwa...
Fray przykucnął i oparł lufę karabinu o resztki zbutwiałej framugi. Namierzył robota będącego bliżej. Błyskawicznie zgrał kropkę kolimatora, przesunął palcem selektor ognia a lewą ręką odpalił latarkę. Po sekundzie odpalił również karabinek. Długa seria przejechała po odnóżach maszyny. Nie celował szczególnie, wykrzywiona lufa, słabe oświetlenie i poruszający się cel utrudniały oddanie jednego strzału. Dlatego oddał ich dwanaście, wszystkie na wysokości odnóż Blaszaka. Ten zawracał trafiony chyba przez Nathana. Jeden z pocisków Randalla trafił go w odnóże, parę nieszkodliwie otarło się o pancerz. Robot wybił się do skoku i wtedy dwukrotnie wypalił Vincento. Impet naboju uszkodził kolejną nogę Pająka jednak jakiś odłamek albo rykoszet zahaczył o dziewczynkę ciągle znajdującą się na maszynie. Fray szybko padł przekonany, że ogień zaporowy zostanie przeniesiony na nich. Kątem oka zobaczył, że do pokoju wchodzi Pascal. Dziadowi nieźle się pomieszało we łbie jeżeli przyszedł tutaj zamiast się gdzieś chować. Spodziewana seria nie nadeszła zamiast tego wystrzelona rakieta wybuchła gdzieś nad nim obsypując Żołnierza tynkiem, odłamkami i krwią. Krwią? Podniósł się i rozejrzał odruchowo chowając za ścianą. Vincento wił się trzymając za rozerwaną szyję. Krwawił jak zarzynane prosie. Tym razem nie klnąc. Umierał w ciszy.

Sytuacja była opłakana. Nie wiadomo było co się dzieje na górze, czy ktoś żyje. Fray nie znosił walczyć z maszynami, nie krwawiły a po oberwaniu kulki równie dobrze mogły wybuchnąć jak tego nie zauważyć. Nie siadało im morale gdy jedno z nich wiło się pod ogniem automatów. Działały według chłodnej, pokręconej i niezrozumiałej dla Randalla logiki. Nieznana sytuacja w własnym oddziale i przewaga ogniowa przeciwnika zrobiły swoje. Wyciągnął walkie-takie i wybrał umówiony z Kingiem kanał.
- King! Zbieraj kogo możesz i na parter. Ewakujemy się. Powtarzam, na parter i ewakuacja.
- Piętro zasypane minami. Roadblock i Maria dostali. Lynx po nich idzie. Jeff jest nieprzytomny, Cygan też. - pauza - Chyba słyszę coś z tyłu budynku. Coś tam jest. Odbiór.
- Przyjąłem.
W biegu schował walkie-takie znowu pewniej chwytając subkarabinek. Minął Pascala rzucając krótkie "wypieprzaj stąd". Trzymając się nisko przebiegł na pozycje Nathana i Violet. Kobieta leżała, przytomna, chyba oberwała. Od razu oberwało mu się od Morgana, który mówił chyba do Tarczowniczki.
- Ja, kurwa, nigdzie nie idę. Fray taki doświadczony, a pajac nie wie, że ze snajperem na otwartej przestrzeni nie ma szans. Jak wyjdziecie z bydunku to coś was zajebie! Wayland, King, Maria nie bądźcie głupi! Tutaj mamy większe szanse! Kurwa mać!
Randall miał ochotę trzasnąć kolesia w ryj. Nie dość, że się do niego przypierdalał to jeszcze krzyczał do nieobecnych. Może i kiedyś walczył na Froncie ale lata spędzone z rodziną sprawiły, że zmiękł. A teraz mu odwalało. Z trudem się uspokoił, profesjonalizm wziął górę nad instynktami. Odkrzyknął tylko do niego.
- Nie pierdol Morgan. Zbieramy się na tyłach. Twój syn właśnie leży sam sobie na górze, nim się zajmij, mała jest stracona.
Klęknął przy Violet. Teraz kluczowe było zebranie się w jednym miejscu i przegrupowanie. Potem przeprowadzenie kontrataku lub ewakuacji. Szkoda było plecaka, który zostawił na górze ale najważniejsze rzeczy na tę chwilę, czyli broń, amunicje, środki opatrunkowe i parę gadżetów miał przy sobie. Już miał pomagać Tarczownice gdy kątem oka zobaczył coś dziwnego. W jednym miejscu powietrze falowało, załamywało. Instynkt drapieżnika wspomagany morderczym doświadczeniem i zdrową dawką paranoi sprawiły, że nie mędrkował, nie krzyczał do innych a działał.

Karabin wprawnym ruchem został podbity do ramienia, palec zmienił selektor na pozycję "auto", następnie ściągnął spust. Powietrze się załamało, wszystkie trzy pociski trafiły w cel, dwa w korpus jedno w ramię. I się od niego odbiły. W pomieszczeniu pojawił się nowy przeciwnik.


Humanoid mimo pancerza poruszał się cicho i zwinnie, jakby ten nie ograniczał ruchów. Z mieczem w dłoni rzucił się między obrońców. I zaczęła się strzelanina. Tarczowniczka mimo ran wypuściła serię, dziewiątki bezskutecznie odbijały się od przeciwnika, jedna z nich przeleciała nad głową Pascala, który znowu się przypałętał. Przeciwnik obrał na pierwszy cel Randalla. Dwa szybkie ciosy były niemożliwe do uniknięcia przez przykucniętego i obwieszonego sprzętem żołnierza. Pierwsze (a może drugi?) uderzenie głowicą wybiło mu broń z rąk. Podbrudkowy posłał na przeciwległą ścianę. Fray poczuł jak ból z szczęki promieniuje, konkurencyjnie do niego zaczął napływać drugi z tyłu głowy po uderzeniu w ścianę. Były komandos Posterunku utrzymał się jednak na nogach i zachował przytomność. W tym czasie przeciwnik wykonał błyskawiczny sztych, Violet jednak szybkim szarpnięciem odsunęła głowę. Stal skrzesała iskry uderzając w ścianę.
Randall już był gotów do dalszej walki. Była nadzieja, że pod pancerzem kryje się mutant lub zmodyfikowany człowiek. A to oznaczało, że będzie krwawił, że jego kości będzie można złamać. 5,56 nie robiło na nim wrażenia ale ciągle podlegał prawom fizyki. Z pewnością był cięższy od Fraya ale ciągle się poruszał a do ciężaru żołnierza dochodził pęd. Randall rzucił się chcąc go przygwoździć. Humanoid gładko zszedł z linii i potężnym ciosem pięści w kręgosłup posłał żołnierza na ziemię. Ten padł, powietrze pod wpływem upadku wyleciało z płuc zduszając przekleństwo.

Fray przekręcił się łapiąc oddech. Zmuszając płuca do nabrania powietrza, mięśnie do kolejnego wysiłku. Gdyby ktoś teraz mógłby się przyjrzeć przeraziłby się. Jego oczy lśniły, na twarzy pojawił się uśmiech radości. Przypominał ćpuna, który przez dłuższy czas na głodzie a teraz dobrał się do swojego ulubionego narkotyku w najczystszej postaci. To ten stan w którym ból czy strach wydawały się dla niego czymś odległym sprawiły, że cieszył się w Posterunku złą sławą. Po wpadnięciu w szał rozróżniał przeciwnika od sojusznika ale potrafił walczyć mimo połamanych kości i wybitych kości. Był brutalny, brutalniejszy niż zwykle nie wahając się w zwarciu używać nawet zębów, rozszarpać komuś tętnicę. Przy czym ciągle gdzieś tliły się w nim instynkty żołnierza. Nie podniósł karabinu, który leżał niedaleko, zamiast tego zerwał się do pionu. Oczy wyłapały, że zbroja była słabsza na łączeniach i zgięciach. Szyi, ramionach, kolanach, pachach i pachwinie. Jego dłoń powędrowała do kabury wyszarpując shorty'ego. Nathan w tym czasie strzelił, nabój jednak nie trafił w humanoida a w ścianę rykoszetując po pomieszczeniu. Bardziej celny był snajper, który wcześniej ściągnął Vincento. Zabunkrowana gdzieś maszyna trafiła Morgana w szyję. Kula chyba nie rozerwała tętnicy bo ten ciągle stał na nogach.

Humanoid zignorował dwóch mężczyzn, ciął Tarczowniczkę. Violet jednak padła na ziemię unikając ostrza. Nie na wiele jej się to zdało bo przeciwnik skrócił dystans i ciężkim butem zmiażdżył jej głowę. Nie delektował się swoim sukcesem, zamiast tego zwinnie się odwrócił w stronę Nathana. Nie skracał dystansu ani nie sięgnął po potężny karabin, zamiast tego wydobył dziwny pistolet i wycelował go w Nathana.


Nie mógł tego zrobić na spokojnie bo Fray już był przy nim. Gruby śrut jeżeli miał sobie poradzić z pancerzem, nawet w słabym miejscu powinien zostać wystrzelony z bliskiej odległości. Zresztą jak dla Randalla mógł się nie przebić a złamać skurwielowi kark. Sekundę przed tym nim wystrzelił humanoid łokciem podbił broń. Chmara śrutu trafiła w sufit obsypując wszystkich tynkiem i gruzem. Żołnierz, ciągle lekko uśmiechnięty, cofnął się o krok i władował kolejny nabój.
Morgan w tym czasie oddał trzy strzały. Dwa trafiły jednak nie zrobiły większość szkody niż wcześniejsze.

Na polu walki pojawił się następny gracz. Lynx nie wbiegł jak totalny amator na pałę, stanął za siedzącym Pascalem by odgrodzić się chodź trochę od przeciwnika. Wprawnym rzutem oka ocenił sytuacje i podbił karabin do ramienia. Kropka kolimatora najechała na klatkę piersiową wysłannika Molocha. Sekundę później huknęło a potężny półcalowy nabój trafił w cel. Jednak nawet taka armata nie przebiła pancerza, chociaż mocno go wgięła. Snajper niezrażony wystrzelił ponownie. Tym razem humanoid jednak się poruszył a kula przeleciała przez cały pokój by się rozpłaszczyć na ścianie.

Wysłannik Molocha zmienił cel oddając trzy strzały w Waylanda. Wszystkie trzy pociski trafiły w cel.
Pierwsza kula trafiła w hełm orząc w nim głęboką bruzdę. Impet posłał Zabójcę Maszyn na ziemie. Ten jednak był zrobiony z twardej stali, wykutej na morderczych treningach Posterunku i wyszlifowanej podczas niezliczonych starć na Fronci, nie stracił przytomności ani nie wypuścił broni. Drugi pocisk uderzyła na wysokości serca snajpera, płyty SAPI uratowały mu życie, rozpłaszczając ołów. Trzeci strzał był najgorszy. Bryznęła krew a krzyk bólu zlał się w jedno z przekleństwem.

Ponad dwudziesto pięcio gramowy pocisk wszedł pod kątem prosto w twarz snajpera. Rozorał policzek, boleśnie przejeżdżając po zębach. Rana wlotowa i wylotowa były tak dużych rozmiarów, że wyrwały pokaźnych rozmiarów kawałek mięsa i ścięgien. Krew chlusnęła na całą okolicę, zabarwiła zęby Lynxa na czerwono.

Randall nie czekał, ledwo zarejestrował to, że jego towarzysz tak oberwał. Wykorzystał szansę jaką Wayland mu dał płacąc straszliwą cenę. Ponownie skrócił dystans. I ściągnął spust. Ładunek grubego śrutu nie zdążył się rozprysnąć w chmurę, zwartą grupę uderzył prosto w elastyczną część pancerza ochraniającą szyję. I przebił się. Zamiast spodziewanej strugi krwi humanoid po prostu padł. Dopiero na ziemi zaczął krwawić. Nieznacznie zważywszy na wykorzystany ładunek. Mimo to strzał odniósł spodziewany skutek. Wysłannik Blaszaka zaczął drgać, przeczołgał się o parę centymetrów i spróbował podnieść upuszczony podczas upadku pistolet. Był jednak już na łasce a raczej niełasce Randalla. A ten nigdy nie wypuszczał zwierzyny ze swoich rąk. Odkopnął klamkę i nadepnął ciężkim buciorem na wyciągniętą dłoń. Następnie chwilę przypatrywał się ofierze przekręcając głowę to w jedną to w drugą stronę niczym pies patrzący na kogoś. Potem parsknął śmiechem jak z dobrego kawału. Potężnym kopniakiem przewrócił niedawnego napastnika na plecy i załadował ostatni nabój do komory strzelby. Przyklęknął mu kolanem na piersi. Hełm pod wpływem strzału lekko się poluzował, zerwał go szarpnięciem. Jego oczom ukazała się niemal ludzka twarz.


Chwilę patrzył na kobietę, pewnie ofiarę chorych eksperymentów Molocha. Przyłożył lufę do jej twarzy i ściągnął spust. Potężny ładunek zamienił ją w miazgę kości, płynów, ciała i elektroniki. Znowu parsknął śmiechem i podniósł wzrok na Lynxa, który wstał i podszedł bliżej. Randall z uśmiechem zagadnął go:
- Dobra była suka.
- Ścierwo - splunął krwią snajper - nigdy takiego skurwiela nie widziałem. Co do kurwy nędzy te maszyny tu robią? - rzucił w przestrzeń Wayland przyglądając się zadowolonej minie Fraya.
 

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 25-05-2014 o 19:05.
Szarlej jest offline