Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2014, 17:07   #82
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG i ekipie za super scenki z tej kolejki...

Nathan lubił planować jednak wiedział, że w ruinach, na pustyni czy froncie plany zwykle ograniczają się do mało znaczącej teorii. Zwykle brakowało wszystkiego co było przy planowaniu niezbędne. Swobody, czasu oraz świadomości, że jak plan się zjebie może się stać coś czego będzie się żałować do końca swoich dni. A plany - niczym naspawane dziwki w Mieście Neonów - kochały się pierdolić. Tak też było i tym razem. Mieli wóz, który prawdopodobnie szło uruchomić. Może miał uszkodzony komputer pokładowy, ale nie był on niezbędny. Kiedy Jeff będzie pilnował matki oraz rodzeństwa były frontowiec miał jechać do Misji i zająć się swoimi ranami. Miał, ale każdy wiedział, że jedyne o co by tam zabiegał to możliwość wejścia do Nashville. Nathan mógł się jeszcze trochę pomęczyć, a jego rodzina... dla niej zrobiłby wszystko. I oni doskonale to wiedzieli. Matka, która starała się o tym nie myśleć. Skupić się na swoich pociechach. Pierworodny, który oszukiwał sam siebie myśląc, że ojciec zmitrężyłby chociaż pięć minut łatając własne rany. I dzieci, których nigdy nie zawiódł. Nigdy aż do tego dnia. Dnia, w którym kolejny w jego życiu plan się spierdolił. Spierdolił się na całego...


Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie tego co czuje ojciec porwanego dziecka. Nikt poza facetem, który już w takiej sytuacji był. Bezsilność, nerwy, brak hamulców i zwykła głupota - wszystko to i wiele więcej aby tylko uratować swoje dziecko. Mimo iż Morgan był na froncie. Mimo iż walczył już z maszynami, mutantami oraz spotkał się z wieloma sztuczkami Molocha - nigdy nie był pod taką presją. Liczyli na niego wszyscy. Jego żona - matka jego dzieci. Syn, którego losu nie znał. Malutkie pociechy, które zlęknione razem z matką kryły się w jakiejś ciasnej klitce bez okien.

- Te skurwiele mogą zaatakować też z innej strony! Obstawcie budynek! - głos Fraya dobiegł uszu frontowca gdzieś z góry, z drugiego piętra.

Po chwili odezwał się szybkostrzelny karabin maszynowy oraz Roadblock krzyczący coś potężnym basem. Nathan nie był w stanie rozpoznać słów. Mimo iż jego słuch chwilowo nawalił... działał stary, solidny noktowizor zapewne europejskiej myśli technologicznej. Wzrok Morgana szybko przystosowywał się do różnego nasycenia odcieni zieleni. Odcieni, która kojarzyła mu się ze starymi, okopowymi czasami. Morgan przyciśnięty do ściany spojrzał na paskudną minę Violet. Nie miał pojęcia jak kobieta sobie radziła wśród doświadczonych Tarczowników. Musiała wiele przejść. W pomieszczeniu obok powinien być Vincento. Psychol - tak niepotrzebny w czasach pokoju i tak przydatny w chwili obecnej. Jego wypaczona wojną jaźń była znośna tylko w trakcie walki, ale... Nathan nie życzył mu śmierci. Wierzył naiwnie, że każdy może się zmienić. No. Prawie każdy.


Morgan był gotowy do akcji. Mocno trzymając karabin Nathan wychylił się i wydawało mu się, że czas nagle zwolnił. Maszyny, które zobaczył znowu przypomniały mu o aspektach przeszłości, o których tak bardzo chciał zapomnieć. Najdalej od niego znajdował się transporter kołowy. Maszyna opancerzona, na zwykle wypełnionych gumą kołach oraz z działkami wielkiego kalibru - przeważnie z karabinem maszynowym, z granatnikiem lub wyrzutnią rakiet. Drugim z przeciwników był Obrońca. I ten - w przeciwieństwie do zwykle eskortowanego transportera - brał już czynny udział w starciu. Zwykle tego typu maszyny były powolne i mało mobilne. Wynagradzał im to gruby pancerz oraz liczna broń jaką mogły władać jak ciężkie karabiny maszynowe, granatniki czy wspomniane wyrzutnie rakiet. Ten model był mobilniejszy, ale za cenę jedynie dwóch sztuk broni co ułatwiało sprawę... Nathan widywał już takie z czteroma karabinami, wyrzutnią rakiet i granatnikiem. Taki mobsprzęt był cholernie niebezpieczny. Wytrzymały, z potężną siłą ognia i zaawansowanym programem potrafiącym kryć się za mocnymi przeszkodami oraz wzywać posiłki - zwykle w postaci szybkich automatów takich jak łowcy.

Uwagę żołnierza przykuł trzeci z napastników. Mały niczym pies, z ostrymi niczym brzytwy odnóżami. Pająk. Maszynka niewielka, nie biorąca udziału w regularnym boju. Moloch ukochał sobie tego typu szmelc wysyłać na zwiady i co gorsza - jest on w tym kurewsko dobry. Mały, owalny kształt głowo-tułowia można łatwo pominąć czy to na pustyni czy w egzotycznym lesie. Ta bestia potrafi się zakopać nadal wiedząc czy ktoś na górze czasem nie ma zamiaru podejść jej mechanicznego tatusia. Najnowsze modele mają aktywny kamuflaż, który potrafi dostosować się do koloru otoczenia. Nathan widział raz w życiu gościa, który z czymś takim wyczyniał cuda. Pająk podawał mu skrzynki z amunicją, służył za kamerę polową i takie tam. Nie ważne czy dało się to przeprogramować on nigdy nie uwierzyłby maszynie. Nawet tej "swojej". Nigdy.


To właśnie do tego stwora przymocowane były małe, delikatne kończyny jego córeczki - Sharon. Morgan nawet nie potrafił wyobrazić sobie cierpienia, które spotkałoby jego rodzinę gdyby ona zginęła. Nie potrafił myśleć co się z nią stanie kiedy trafi do laboratoriów Molocha. Nawet nie chciał o tym myśleć. Musiał ją uwolnić. Musiał działać. Szybkie ogarnięcie sytuacji, celowanie i strzał. Łuska naboju 30-06 opuściła wyrzutnik, a pocisk pognał wprost do celu. Trafiony pająk padł na ziemię, a jego odnóża rozłozyły się bezradnie. Nathan chciał krzyknąć z radości kiedy chowając się zauważył jak pająk wraca i obraca się w kierunku zabudowań. Cholera. Któryś z tych idiotów - Fray, Roadblock czy Vincento mogli zabić jego dziecko!

- Kurwa! - głośno zaklął Nathan.

Zaraz po tym żołnierz usłyszał jak krótka seria z ciężkiego karabinu szatkuje mur drugiego piętra. Fray był mu obojętny, ale tam mógł być jego syn. Jeff wcześniej miał pełnić tam wartę. Odpowiedź była natychmiastowa. Z drugiego piętra i pomieszczenia obok odezwały się liczne lufy, a Nathan myślał tylko o jednym - oby oni nie walili do pająka, który niósł jego dziecko!

Kiedy Morgan wychylił się znowu zobaczył, że Obrońca leży na boku nie ruszając się. Wokół niego leżało kilka elementów jednak Nathan podejrzewał, że to zbyt mało aby go usunąć z walki. To wytrzymała jednostka. Kurewsko wręcz wytrzymała. Wychylił się jednak po to aby zdjąć pająka, który nadal kroczył w kierunku budynku. Ręka Morgana zatrzęsła się kiedy zobaczył podrygujące przy każdy kroku ciałko jego filigranowej córeczki. Strzał był niecelny.

- Blaszana dziwka! - zawołał z zaciśniętymi zębami, plując Nathan po czym schował się za osłonę.

Nagle Morgan usłyszał wybuch. Budynkiem zatrzęsło, posypały się elementy sufitu. Niedawno otrzymana rana dała o sobie znać nieprzyjemnym szarpnięciem. Nathan znowu zaklął. Nie teraz. Nie mógł się dezorientować. Żołnierz czuł jak pot zalewa mu oczy, które szczypią niemiłosiernie. Brudnym rękawem przetarł pot z twarzy i czoła. Nie mógł odpuścić. Nawet kiedy na piętrze, w które trafiła rakieta mógł być jego najstarszy syn. Nie powiedział mu, że był z niego dumny. Dzieciak w tak młodym wieku, bez tylu przeżyć co ojciec, z bardziej delikatną psychiką wiele potrafił i dawał radę. Bał się, ale dzięki temu nadal zostawał człowiekiem, którym - w tamtych czasach - nie było łatwo żyć.

Serie z ciężkiego karabinu maszynowego szatkowały ścianę, za którą kryła się większość strzelców. Nathan słyszał wrzaski z góry i widział jak wokół niego odpadają od ściany potężne kawałki betonu. W pewnym momencie jeden z pocisków przebił mur w okolicy jego prawej stopy po czym wbił się w nią boleśnie. Lecąc na ziemię Morgan kątem oka zobaczył, że z buta sączy się ciemna krew. Brunatna ciecz w szybkim tempie pokryła miejsce pod nogami żołnierza.

- Pierdole! - krzyknął żołnierz widząc jak obok ląduje ścięta z nóg Violet.

Kobieta dostała w klatkę piersiową jednak nie wyglądało na to aby pocisk przebił kamizelkę. Do pomieszczenia wpadł z impetem Randall, który wcześniej mówił coś przez radio o ewakuacji drąc się co sił w płucach:

- Snajper!

- Ja, kurwa, nigdzie nie idę. - zawołał Morgan. - Fray taki doświadczony, a pajac nie wie, że ze snajperem na otwartej przestrzeni nie ma szans. - powiedział jakby frontowca nie było w pomieszczeniu Nathan. - Jak wyjdziecie z budynku to coś was zajebie! Wayland, King, Maria nie bądźcie głupi! Tutaj mamy większe szanse! Kurwa mać!

Z pozycji leżącej Morgan miał zapewnioną pewną zasłonę. Wiedział, że to nie tylko zaleta, ale też i wada, której nie mógł nie dostrzec. Strzał był jednak celny. Pocisk poszybował wbijając się z korpus pająka. Jego - wcześniej groźne ostrza - opuściły się ku ziemi tracąc zapewne swoje bojowe funkcje. Morgan nie miał jednak czasu się tym przejmować, bo wspomniany snajper właśnie zrobił dziurę w murze - tuż obok jego głowy. Nathan splunął i zaklął siarczyście.

Kanonada nie ustawała, a rany - zarówno ta stara jak i nowa - nie ułatwiały żołnierzowi zadania. Dawały o sobie znać przy każdym ruchu cholernie piekąc. Morgan nie mógł zrobić nic innego jak zacisnąć zęby i przetrzeć znowu pot zalewający mu oczy. W pewnym momencie z radia Fraya odezwał się zniekształcony głos Kinga.

- Piętro zasypane minami. Roadblock i Maria dostali. Lynx po nich idzie. Jeff jest nieprzytomny. Cygan też. Chyba słyszę coś z tyłu budynku. Coś tam jest. Odbiór.

Randall olał radio, a Morgan odetchnął z ulgą. Nieprzytomny znaczy, że nadal żył. Nathan mógł się skupić na swojej małej córeczce...

- Nie pierdol Morgan. - odezwał się psychol Fray. - Zbieramy się na tyłach. Twój syn właśnie leży sam sobie na górze. Nim się zajmij. Mała jest stracona.

Gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdowali i rany - zarówno Randalla, jak i Nathana - starszy żołnierz z chęcią wbiłby koledze nieco prostych zasad do głowy. Wkurwiała go sama postawa Fraya, a jak dodać do tego tego typu teksty... Morgan nie skomentował ostatniego skupiając się na zadaniu. Nie mógł się zajmować pierdołami, do których i Randall się obecnie zaliczał. Miał dość wrogów na zewnątrz. Nie mógł działać pochopnie.

Fray wcześniej klęczący przy Violet nagle wywalił serię w kierunku korytarza. Kule rykoszetowały zdawałoby się w powietrzu. Iskry poszły ukazując w swoim blasku humanoidalny kształt, który niemal od razu znalazł się między Randallem, a zaskoczonym całkowicie Morganem. Zbroja, w którą był opancerzony przeciwnik zakrywała go całkowicie. Pociski karabinowe nie przedostały się przez nią mimo małego dystansu i celnego strzału psychola. Nathan pierwszy raz widział tego typu maszynę...

- Stalowy kurwiszon! - zawołał zdezorientowany.


Pierwsza wypaliła Violet nie czyniąc jednak przeciwnikowi wielkiej krzywdy. Opancerzony wojownik nagle wycedził w pysk Randalla, który mimo siły ciosu ustał opierając się plecami o ścianę. Kolejne ciosy - zadane błyszczącą klingą - minęły ciało Violet o cale. Nie ważne co to było - było cholernie szybkie. Unikało ciosów niczym duch błyskawicznie odsuwając się kiedy Randall chciał wejść w zwarcie. Morgan uniósł karabin i strzelił chybiając. Rykoszetujący pocisk przeleciał niebezpiecznie obok głowy Violet. Snajper też nie próżnował wyrywając Nathana z ferworu walki. Potężny pocisk zaledwie drasnął Morgana w szyję. Nathan był cholernie zaskoczony, że nie utopił się we własnej krwi. To był prawdziwy fart. Taki jeden na sto.

Morgan przesunął się minimalnie zasłaniając się na ile mógł ścianą. Violet upadła na ziemię unikając kolejnego ciosu cyborga. Ten jednak doskoczył do niej błyskawicznie miażdżąc jej czaszkę pod butem niczym zgniłe jabłko. Kolejny pocisk przeleciał obok Nathana, który miał na głowie inne, poważniejsze zmartwienie. Cyborg właśnie celował w niego z potężnego pistoletu. I za nic nie chciał zwolnić...

Randall rzucił się na celujący do Morgana kształt. Miał chyba na celu strzelić z przyłożenia, ale tamten odbił lufę śrutówki, która wypaliła w kierunku korytarza. Morgan w tym czasie uniósł karabin i oddał trzy szybkie strzały w kierunku przeciwnika. Nabój 30-06 był chyba najpotężniejszym jaki posiadali obrońcy. Dwa pociski sięgnęły celu. Jeden przeorał klatkę piersiową, drugi ledwie drasnął przedramię opancerzonego wojownika. Nie takiego efektu się Nathan spodziewał.

- Nie chce, dziwka, zdychać! - zawołał.

Na piętrze znalazł się nagle Wayland strzelając do maszyny. Ta dostała, ale walczyła nadal. Cholernie była mocna i temu Nathan nie mógł zaprzeczyć. Kiedy strzeliła do Lynxa ten padł - szczęście pocisk trafił w hełm. Kolejny strzał urwał z twarzy snajpera krwawy ochłap - zapewne policzek. Trzeci też trafił. Na szczęście w pogotowiu był już Randall ze śrutówką nagle obalając przeciwnika strzałem w czuły punkt. Przyłbica hełmu osunęła się, krew leciała nieznacznie - ku zaskoczeniu wszystkich - a przeciwnik był wyeliminowany. Podrygiwał na ziemi.


Vincento był martwy. Kałuża krwi wokół jego trupa świadczyła o tym dobitnie, podobnie jak bladość jego skóry i brak przekleństw, którymi Tarczownik chwilami podkreślał swoją obecność. Nathanowi byłoby go żal, gdyby nie zdążył go poznać na tyle dobrze, że miał całkowitą pewność, że trup na to zwyczajnie nie zasługiwał. Równie mało obchodziłaby go śmierć Roadblocka czy Randalla. Prędzej niż z nich będzie coś z Cygana chociaż ten miał nikłe szanse na przeżycie. Tak przynajmniej twierdził profesjonalny medyk.

Według planu Waylanda mieli się wychylić na trzy. Randall, snajper i Nathan. Wymarzona ekipa to nie była, ale zawsze jakaś. Na polu walki stał transporter, który wyglądał jakby wjechał na minę przeciwpancerną. Z działających elementów ostała mu się jedynie wieżyczka złowrogo wodząca lufami po polu bitwy. Obrońca podrygiwał zapewne starając się włączyć swoje systemy. Wokół uszkodzonego transportera chodził mniejszy robot z zamontowanym ciężkim karabinem maszynowym. Fray wywalił do niego ze śrutówki jednak breneka nie przedostała się przez pancerz. Nathan również strzelił uszkadzając jedno odnóże maszyny, która upadła na bok.


Kolejny strzał Lynxa urwał niemal wieżyczkę Obrońcy. Zdobyczny karabin był naprawdę mocny. Nathan zagwizdał widząc jak do pomieszczenia wchodzi Pascal. Starzec jak zwykle ostatnio był dziwnie nieobecny. Kolejny strzał rozerwał kawałek belki stropowej, której ostry kawałek wbił się w nogę Waylanda. Nathan chciał już coś zasugerować kiedy Fray załadował magazynek do klamki i strzelił w głowę starca. Gdyby Morgan tego sam nie podejrzewał zająłby się Randallem bezzwłocznie. Jednak możliwe, że Fray właśnie ich uratował. Szkoda było Nathanowi starca. Biedny człowiek...

- Zmiana miejsca? Zniszczyłem kamerę snajpera. - zaproponował psychol.

- Taa... - odparł Nathan kulając na inną pozycję, nieopodal dziury z oknem.

Pomysł z operowaniem ciałem Vincento musiał wyjść od Fraya. Musiał. Nathan nie krytykował go, bo był dobry. Walczył już z robotami i wiedział, że mało co ma na tyle zaawansowany program aby odróżnić dokładnie czy zakrwawiony żyje czy nie. Za pierwszy razem się nie udało kiedy Nathan i Randall unieśli trupa, ale po sztuczce Fraya ze strzałami niby ręką Vincento... musiało się udać. Randall miał łeb na karku, ale nie to było dla żołnierza ważne. Liczyło się zniszczenie snajpera. Liczyła się jego córka, po którą wyrwał nie bacząc na zdobyty sprzęt. On musiał ją uratować.

- Jeff. Idę po Sharon. - powiedział na korytarzu głośno Nathan licząc, że syn będzie cały, zdrowy i pomoże mu w tej sytuacji.


Ciężko opisać emocje towarzyszące ojcu kiedy w niepewności idzie zobaczyć w jakim stanie jest jego porwana córka. Życie to nie przedwojenny film, w którym porywacze wysyłają filmiki z dzieckiem, dają z nim porozmawiać przez telefon. Życie jest trudne i Nathan wiedział, że Sharon mogła nie żyć. Wiedział, ale starał się o tym nie myśleć. Nienawidził się za to, ale wolałby aby ona umarła zamiast trafić na stół operacyjny Molocha. Nienawidził się jak nigdy wcześniej.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 26-05-2014 o 22:51.
Lechu jest offline