Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2014, 22:29   #110
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MALCOM GOODSPED, CLEMENTINE MAY

Biegli w panice przed siebie, po stracie kilku cennych sekund, na podniesienie dziewczyny z ziemi. Biegli napędzani dawno uśpionymi instynktami przetrwania.
Biegli, jakby gonił ich sam diabeł.

Bo tak było!

Jeden rzut oka za siebie przeraził ich, wydarł z ich płuc okrzyk zgrozy i przerażenia.

Goniła ich jedna z tych bestii, które z taką łatwością rozszarpywały ciała nieszczęśników na pokładzie. Zębata, oślizgła paskuda, którą poprzedzał smród gnijących ryb i wodorostów. Ich jedyną szansą wydawały się być rozmiary potwora, który z trudem przepychał się przez wąski korytarz. Ale szansa ta malała z sekundy na sekundę, bo bestia z piekła rodem, była zdecydowania szybsza, niż jakikolwiek człowiek.

Było pewne, że w prostej linii nie uciekną, nie zdołają wyrwać się bestii.

Goodsped skręcił gwałtownie w bok, na najbliższym skrzyżowaniu, licząc na to, że rozpędzony potwór zmuszony będzie zwolnić, straci sekundy, które mogły zdecydować o ich życiu lub śmierci.

Znaleźli się na szerszym łączniku pomiędzy pokładami. Teraz pozostały im dwie drogi ucieczki – próba skręcenia w jakiś boczny korytarz lub schody na pokład wyżej.

Płuca obojga uciekinierów paliły żywym ogniem.


EDWARD TAKSONY

Małolata szybko otrząsnęła się z szoku. Ostrożnie opuściła kabinę symulatora, a zapach, jaki ją poprzedził wymownie wskazywał, że dziewczyna przebywała w tym miejscu już jakiś czas nie przejmując się czymś takim, jak toaleta. Jakby coś przeraziło ją do tego stopnia, że zapomniała o swojej godności, o człowieczeństwie.

Przerażone oczy wpatrzyły się w Eda z początku w zdumieniu, potem z rosnącą nadzieją, aż w końcu zapłonęła w nich szaleńcza ulga. Dziewczyna rzuciła mu się w ramiona i przez chwilę wtulała w nie szlochając i próbując wydusić z siebie coś nieskładnie.

Edward uciszył ją, nadal mając na uwadze okropny śmiech i tych niepokojących go ludzi, gdzieś z boku. W tej chwili nie przeszkadzał mu jej nieprzyjemny zapach. Była człowiekiem – wystraszoną małolatą, ale tak ludzką w swoich reakcjach.

Pożarła podanego jej snickersa łapczywie, jak wygłodzony pelikan. Spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Dziękuję panu – odpowiedziała w sposób daleki od buńczuczności znanej Edwardowi z salonu gier.

- Musimy się stąd wynosić – zasugerował.

Niedaleko stąd, po drugiej stronie galeryjki widział sklepik z wybitą witryną. Był dobrym miejscem, by się przyczaić, porozmawiać, odpocząć i ogarnąć.


JOHANNA BERG

Ciśnięta przez skrzypaczkę butelka stłukła szybę robiąc w niej popękaną dziurę. Dziewczyna ostrożnie podeszła do wywalonego otworu i zajrzała do środka, gotowa w każdej chwili odskoczyć, gdyby okazało się, że coś jej grozi.

Jednak kajuta była pusta.

Wybita dziura była za mała, aby muzyczka zdołała przez nią przejść, ale po krótkiej chwili ostrożnej pracy, udało się jej oczyścić ramę i wejść do środka.

W pokoju było zdecydowanie cieplej, niż na zewnątrz. Jego rozkład, wyposażenie, a nawet dodatki było identyczne, jak w kajucie z której się tutaj dostała, czy w tej, którą otrzymała ona, gdy zrobiła awanturę menadżerowi.

Ta kabina była czysta, pozbawiona jakichkolwiek śladów ludzkiej obecności. Szafki były puste, barek wymieciony do czysta. Wyglądała tak, jakby nikt z niej nie korzystał.

Johanna uśmiechnęła się do siebie – przynajmniej nie było tutaj ciał, nie było biegających po korytarzu potworków.

Szczęk szkła za jej plecami spowodował, że podskoczyła do góry z cichym okrzykiem przestrachu. Odwróciła się gwałtownie unosząc w górę swoją zaimprowizowaną, kruchą broń, ale smyczek okazał się być niepotrzebny.

Ujrzała jednak coś dziwnego, coś, czego nie była w stanie racjonalnie wyjaśnić.

Kawałki szkła z wybitego przez nią okna balkonowego unosiły się w powietrze, wracały na miejsce, zrastały ze sobą i po chwili szyba znów była cała.

I wtedy Johanna ujrzała za nią jakiś ruch. Ktoś stał po drugiej stronie, na tarasie. Była tego absolutnie pewna.


JULIA JABLONSKY

- Ale nam się dupa trafiła – usłyszała głos jakiegoś mężczyzny w wejściu. – Twardnieje mi na sam widok.

Jej podejrzenia stały się koszmarną pewnością.

- Faktycznie, niezła sztuka – przytaknął drugi mężczyzna, chrapliwym głosem. – Ma fajne cycki. Lubię takie.

Więc gwałt zbiorowy, tak jak się tego obawiała. Julia spięła się, przygotowała na najgorsze, licząc na to, że trafi się okazja do walki, że nie skończy jak bezwolna, zszargana seks-zabawka. Liczyła na to. Modliła się.

- Ja pierwszy, czy ty?

- A może wyruchamy ją na raz? – zaproponował ten z chrapliwym głosem.

- Spierdalaj, pedale – odciął się drugi, wyraźnie zniesmaczony tą myślą.

- Co ci szkodzi. I tak wszystko tutaj jest popieprzone.

- To obrzydliwe. Jesteś jakiś jebany pedał.

- Wypierdalać. Obaj! – do rozmowy wtrącił się trzeci, znajomy głos.

To był Diego. Jej Latynoski facet.

- Ale szefie… -zaczął protestować ten z ochrypłym głosem.

- Czy ja, kurwa, się jąkam, putana ? Mówię niewyraźnie, stiupido . Wypierdalać, mówię, albo urżnę jednemu z was kutasa i wyrucham nim w dupę drugiego.

Julia zadrżała. Ton głosu odnalezionego kochanka był … dziwny. Dziki, odrażający, straszny. Jakby w Diegu nastąpiła jakaś potworna, wewnętrzna przemiana.

Usłyszała, jak dwaj faceci wychodzą, a Diego zamyka drzwi.

- Gdzieś się, suko, podziewała? – zapytał ją ostrym, agresywnym tonem ściągając knebel z ust.


GREGORY WALSH JUNIOR

-Hej…- rzekł przyjaźnie do tej drugiej osoby.- Kim jesteś? Ja nazywam się Gregory Walsh junior i jestem pasażerem.

Słowa wypowiedziane przez Gregoryego zdawały się ciąć ciszę panującą na korytarzu na kawałki.

Odpowiedzi nie było. Cisza przedłużała się nieznośnie – sekundę, dwie, kolejne.

Gregory poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku, jak broń w rękach zdaje się nieznośnie ciążyć.

- Hej – doczekał się w końcu odpowiedz, co prawda wyszeptanej ledwie słyszalnym tonem, ale jednak była to odpowiedź.

- Kim jesteś? Ja nazywam się Gregory Walsh Junior i jestem pasażerem.

Ciemna postać powtórzyła dokładnie jego słowa.

Było w tym coś upiornego. Coś złowieszczego. Coś przerażającego.

- Kim jesteś? Ja nazywam się Gregory Walsh Junior i jestem pasażerem.

Cień ruszył w stronę Gregorego, którego serce biło jak oszalałe, dzikim, dudniącym rytmem.


ROBERT TRAMP


Ostrożnie opuścili z Beryl jej kajutę. Korytarz, w którym się znaleźli, śmierdział zgnilizną i morskim dnem, podobnie jak wcześniej.

Szli powoli, nasłuchując, ale towarzyszyła im tylko cisza i ciemność.

Nie odzywali się do siebie, nie kusili losu. Po prostu szli, jedno obok drugiego, a zapach niedomytego ciała Beryl świadczył, że kobieta trzyma się blisko niego.

Gdzieś, stosunkowo niedaleko, usłyszeli trzask zatrzaskiwanych drzwi, a potem krzyki.

- Tam jest, kurwa! Tam jest! – darł się jakiś mężczyzna gdzieś niedaleko.

- Dawaj ją, sukę jebaną!

Po chwili dało się słyszeć głuchy odgłos uderzeń, jakby ktoś walił siekierą w drzwi.

- Kanibale – Robert poczuł ciepły oddech beryl tuż przy swoim uchu. – Nienawidzę ich. Są zdziczali i nieobliczalni.

Odgłosy rąbania drzwi nasiliły się i dołączył się do nich krzyk jakiejś wystraszonej kobiety.

- Nie możemy jej tak zostawić – powiedziała bez przekonania Beryl.


HEATHER MOORE

Heather pobiegła w stronę kabiny, gdzie zostawiła ciało dziewczynki. Jej cel nie znajdował się zbyt daleko, wręcz blisko. Kabina 6166.

Już będąc blisko ujrzała dziwny poblask dochodzący z wejścia do kabiny – czerwono karminową poświatę. W jej świetle dostrzegła też jakąś postać. Przygarbioną, dziwnie zniekształconą, nieludzką.

Heatcher zatrzymała się odruchowo spoglądając na dziwaczne stworzenie.

- Nie bój sssię – powiedział nie-człowiek dziwnie sykliwym głosem. – Nie zrobię ci krzyyywdy.

Jakoś nie potrafiła mu zaufać.

- Panna Moore. Jesssstem wielkim wielbicielem pani aktorssstwa.

Syczący stwór odwrócił się i w świetle wpadającym z kajuty, w której pozostawiła oskórowaną dziewczynkę Heatcher ujrzała dziwną, nieludzką, przypominającą jaszczurczą twarz.

- Mogę ci pomóssss. A ty moszessssssz pomóc mi. Nie bój ssssię.


RICHARD CASTLE

Szybkie przeszukanie pokoju pozwoliło pisarzowi stać się nowym właścicielem minibarku ze sporą zawartością alkoholu, orzeszków, batoników, wody mineralnej. W czyichś bagażach pozostawionych w szafach znalazł zapas męskich ubrań, książek w większości poświęconych ekonomii, cyfrowy aparat fotograficzny, którego jednak nie dało się włączyć i wielkie, czarne dildo, które rozmiarami mogło wpędzić w kompleksy największe „gwiazdy” kina dla dorosłych.

Z jakiś niewiadomych przyczyn ten ogromny, czarny fallus obrzydzał i przyciągał jednocześnie pisarza. Nie chciał myśleć komu i do czego służył ów erotyczny gadżet, lecz … z drugiej strony nie mógł przestać o tym myśleć.

Przez chwilę Richard zapadł w miękki fotel odpoczywając od tego, co musiał przeżyć kilka chwil temu. Odpoczywał. Zbierał siły co raz zezując w stronę sztucznego przyrodzenia.

Serce zabiło mu gwałtownie, kiedy usłyszał uderzenie w drzwi, do kabiny w której się ukrył. Silne, aż pod tą siłą zadygotała framuga.

- Chcę wejść! – usłyszał ostry, agresywny męski głos. – Chcę wejść! Wpuść mnie! Natychmiast!

Ktokolwiek wrzeszczał, robił to z taką furią, że Castle poczuł, jak uśpiony strach, znów dochodzi do głosu w jego umyśle.
 
Armiel jest offline