Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2014, 23:12   #13
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth,
Świątynia Helma Obrońcy

Dzień zaćmienia, samo południe




W przeciwieństwie do miejskich murów panujący w helmickiej świątyni nastrój nie był ani nerwowy, ani podniosły; przynajmniej nie w miejscu, w którym stróżowali Burro i Greg. Co prawda z wnętrza kamiennej budowli dochodziły jakieś modły i śpiewy, lecz na placu przed i w ogrodzie otoczonym niewysokim murem panowała atmosfera raczej piknikowa. Grupka przyjezdnych bardów zebrała się przy malej fontannie, gdzie na zmianę recytowali opowieści o gromieniu nieumarłych, a kilkunastu podchmielonych mieszczan i co śmielszych mieszczek wtórowało im z ochotą. W kącie ogrodu dobrze odziana
para całowała się z takim zapałem, jakby świat miał się zaraz skończyć. Wielu okolicznych wieśniaków sprowadziło do miasta cały swój dobytek - czyli żywy inwentarz, który teraz kwakaniem, gęganiem, chrumkaniem czy gdakaniem wyrażał swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Dzieciarnia, której udało się umknąć czujnym oczom matek, uganiała się z wrzaskiem za tym całym tałatajstwem; dwóch czy trzech akolitów, którzy pozostali na straży świątyni bezskutecznie próbowało zaprowadzić porządek. Arla Hightower, którą również pozostawiono mieszczanom ku obronie uśmiechała się tylko łagodnie; wiedziała, że w takiej chwili ludziom potrzebna jest rozrywka. Zaprotestowała jedynie gdy jakiś ubrany w leśne szaty mężczyzna uparcie próbował wprowadzić do świątyni niedźwiedzia. Kilku świątynnych strażników leniwie ostrzyło miecze, a ruda dziewczyna sprawdzała naciąg swojego łuku.
- A ja będę walcył z umarlakami! - zaseplenił blond chłopiec i, włożywszy na głowę podkradziony skądś hełm, ruszył pędem w stronę otwartej jeszcze bramy. Jakiś bard od niechcenia podłożył mu nogę; otrok wyłożył się jak długi na wysypanej żwirem ścieżce i zaniósł się płaczem, a wesoła gromada ryknęła śmiechem.




Jednakże śmiechy i swawole urwały się jak ręką odjął gdy tylko słońce poczęło znikać z nieboskłonu. Co płochliwsi umknęli do wnętrza świątyni; pozostali na zewnątrz mężczyźni i kobiety chwycili za broń. Akolici mocno ścisnęli symbole Obrońcy mamrocząc modlitwy. Paladynka zniknęła w przybytku Helma, zapewne by uspokoić przebywające tam kobiety i dzieci. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu.

Minęła minuta, dwie, może trzy… Słońce nadal skrywało się za księżycem, lecz nic się nie działo. Żadni nieumarli nie spadli z nieba ani nie wygrzebali się z rabatek. Ponad murem nie było widać głów szkieletów czy zombie. Ludzie opuścili broń; tu i ówdzie rozległy się nerwowe śmiechy i pierwsze żarty z barbarzyńskich bajań. Co prawda wszyscy nadal rozglądali się na boki, lecz ze znacznie mniejszym zapałem.

Nikt nie spodziewał się, że atak nadejdzie z tej strony.

W pierwszej chwili Burro wziął hałas za kolejną litanię do Helma. Pewnie dziękczynną, skoro zaćmienie przyszło i nic się nie stało. Dopiero mocny kuksaniec Grega wyrwał go z błogiej nieświadomości.
- No, chyba będziesz miał jednak okazję się wykazać - mruknął wykidajło; w tym samym momencie wrota świątyni rozwarły się wypuszczając na zewnątrz wielobarwny tłum mieszczan i wieśniaków.
- Szybciej, szybciej, do ogrodów! - Arla pojawiła się również, starając się zapanować nad ogarniętym paniką tłumem, lecz ludzie nie chcieli jej słuchać. Część faktycznie ruszyła do ogrodu, lecz większość pobiegła w stronę bramy prowadzącej do miasta. Nieledwie jedna dwie czy trzy dziesiątki wydostały się na ulicę, gdy i stamtąd dobiegły przerażone krzyki, a uciekinierzy zawrócili znów do przybytku Helma, kompletnie tarasując wejście.

Wystraszony, nic nierozumiejący Burro wyciągał się i stawał na palcach by w tłumie wypatrzeć rodzinę; w końcu udało mu się dojrzeć Carie. Żona z trudem dźwigała zapłakaną Milie, wychodząc z budynku prawie na końcu. Za nią wypadł Gucio, po chwili zaś, jako ostatni, na czworakach wypełzł Siemion, szlochając i dusząc się z przerażenia.
- Ja nie chciałem, nie chciałem… - mamrotał. W rękach ściskał wielki, przyrdzewiały miecz w zdobionej skórzanej pochwie. Z pewnością nie była to jego własność.

Po chwili zaś z wnętrza przybytku Obrońcy wyszedł szkielet w paradnej helmickiej zbroi.





A potem jeszcze cztery jemu podobne.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-05-2014 o 14:44.
Sayane jest offline