Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2014, 08:02   #14
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację


Słońce zaszło, a umarli zaczęli wstawać, jak zostało przepowiedziane przez zjawę, która nawiedziła Ybn nocą. Po obu stronach muru. Shando był gotowy, jego ciężka kusza była w gotowości. Walczył z nieumarłymi u boku wuja, dlatego wiedział, że najlepszą na nich bronią będą księżycowe bądź kuliste groty, którymi ma większą szansę na strzaskanie kości... ale takowych grotów wiele nie miał, więc póki co zamierzał strzelać zwykłymi. W czerep, gdzie było ognisko animującej magii, chyba jedyne miejsce, które może w miarę szybko unieszkodliwić truposza... zazwyczaj. Celował, oparłwszy wcześniej broń na murze, czekał na to, aż truposze podejdą na odległość pewnego strzału.

Cytat:
- Kapłani, magowie - zajmijcie się zjawami, tylko zjawami! Zmartwychwstańcy nie zdobędą muru!
Padł rozkaz i dotyczył jego. Zjawy rzeczywiście były najgroźniejsze, zwykła broń się ich nie imała. Miał na podorędziu kilka zaklęć. To najpotężniejsze - Płonące dłonie, mogące na krótkim dystansie spopielić wielu wrogów zamierzał oszczędzać na specjalną okazję, zgodnie z naukami mistrza Saladina, który - w krótkich żołnierskich słowach - zwykł mawiać że umysł maga jest jak szpara kurwy - im więcej doświadczenia, tym więcej pomieści. Shando uśmiechnął się do wspomnień. Saladin Brimstone, jego wuj i nauczyciel był mentalnie bardziej wojownikiem niż czarodziejem i to samo zaszczepił uczniowi.
Oszczędzaj zaklęcia, Shando. Póki nie będziesz umiał zapamiętać ich naprawdę wiele, przemyśl dwa razy zanim użyjesz jakiegoś, a jeżeli możesz coś zrobić bez ich użycia, zrób to. I zawsze chowaj jedno na czarną godzinę. Tak zamierzał zrobić.
Miał kilka zaklęć w sam raz na zjawy... zranienie nieumarłego, prościutkie zaklęcie pogardliwie zwane przez jego wuja "Trupobijką". Trupobijek Shando oszczędzać nie zamierzał i każdą zjawę która będzie chciała przekroczyć mur poczęstuje biczem raniącej nieumarłych energii.
Rozmyślania przerwał kolejny rozkaz.

Cytat:
- Helmici - w dół; do was należy odbicie miasta!
Zakotłowało się w szeregach i wojownicy Helma ruszyli oczyścić miasto z nieumarłej plagi. Czuć było napięcie, właściwie każdy chciał natychmiast biec pomóc rodzinie, czy ratować dobytek, ale autorytet dowódcy osadził wszystkich na miejscu.
- Wolałem jak byli tutaj - jakiś młody ochotnik z łukiem w garści nerwowo się odezwał - jakoś tak bezpieczniej się czułem.
- Głupiś - podsumował wąsaty weteran u jego boku - dowódcy słuchaj, a nie wolej. I dupy pilnuj bo ci ją jakiś klekoczący odgryzie. A czarodzieja mamy to od zjaw ochroni, nie panie mag?
Shando nie skomentował, tylko uśmiechnął się ponuro.

Cytat:
- Strzelcy…
- DZIECI ZA MUREM!! - krzyknął ktoś dalej...
Tego tylko brakowało! Jakieś durne dzieciaki nie posłuchały ostrzeżenia i nie schowały się do świątyni! Wyczuć można było strach, niczym falą przetaczający się przez szeregi obrońców. Nie ten powszechny, groza powstających nieumarłych była straszna, ale pierwotny lęk przed utratą potomstwa... wielu miało dzieciaki, a każdy kto był młody wiedział do czego dzieci są zdolne... do czego sam był zdolny w ich wieku. Pechowe latorośle mogły być prawie każdego.

Cytat:
- Dawać konie! Przygotować się do otwarcia bram! Ochotnicy - za mną!
- Z drogi! - krótko rzucił calimshanin, podnosząc się i idąc w kierunku dowódcy.
Wąsaty weteran odprowadził go ponurym wzrokiem.
- No dobra młody - rzekł do młodszego towarzysza - Tera możesz zacząć się kurwa martwić.

Wishmaker natomiast nie przejmował się ani na jotę. W mrowiu obrońców był nic nie znaczącą figurą, może nie pionkiem, bo mógł razić zjawy, ale nikim. Z wujem często brali udział w bitwach, Saladin zaś używał magii sprytnie, tak by minimalną siłą wyrządzić jak najwięcej szkód. Dlatego misje specjalne były tym, w czym często Shando mu asystował.
Ratowanie dzieci ma same zalety - nie licząc niebezpieczeństwa - Pozwoli mu wykorzystać umiejętności, zwróci uwagę dowódcy, co przełożyć się może na wyższą nagrodę oraz zdobędzie nieocenione doświadczenie - jedno z wielu, które zamierzał posiąść w najbliższym czasie. Nie zamierzał zostać gorszym magiem wojennym od wuja.
Już prawie był na dole, gdy tłumek przez który się przepychał rozstąpił się, a drogę czarodziejowi zastąpił duch.


Nie był duży, sięgał mu ledwie piersi. Ktoś obok szepnął "Mała Ulma!", a jeszcze inny dodał "Pamiętacie jak zagineła trzy roki temu?". Ktoś dodał "Gdzieś tu musi być zakopana!". Transparentna postać zwróciła się ku Shando i wyciągneła malutką rączkę i przemówiła grobowym, głuchym głosem.

- ... macie kolorowe dusze... pobawię się waszymi duszami…

Czarodziej ani myślał głowić się nad słowami zjawy. Dziękując w myślach łaskawym bogom, że zjawa była nieduża i niewyraźna, Shando powoli uniósł rękę i wyskandował "trupobijkę".


Wijący się promień energii wystrzelił z dłoni czarodzieja i z cichym skwierczeniem spowił zjawę, która wrzasnęła gniewnie, po czym wydała przejmujący jęk. Shando poczuł jak ogarnia go nieopisany strach; nawet na polu bitwy, oko w oko z wrogiem czy z przyzwanymi przez wuja potężnymi stworami nie czuł się tak przerażony. Zresztą nie tylko on - stojący nieopodal wojownicy rzucili się do ucieczki; ostało się dwóch, może trzech, którzy nieporadnie próbowali zranić widmo mieczami.
Shando przepełniony niewytłumaczalną grozą cofał się krok za krokiem. Oczy miał szeroko otwarte, brakowało mu tchu, ale mimo wszystko nie mógł oderwać wzroku od niewyobrażalnej grozy... dziecka. Przejrzystego, upiornego, ale wciąż dziecka, które jakby rzeczywiście schwytało w swoje niematerialne rączki dusze otaczających ją ludzi i zaczęło się nimi bawić...
- Nie wolno bić dzieci! - duch Umy postępował za nim krok za krokiem, a oczy zjawy wlepione były w piwne oczy czarodzieja.
Porażający ból chwycił Shando w swoje objęcia; meżczyzna upadł na ziemię czując jak gdyby wzrok ducha miażdżył mu wnętrzności. Oddychał z coraz większym trudem; widział zbliżające się do niego eteryczne stópki, wiedział że jeszcze chwila a wyzionie ducha lub sam duch weźmie go w posiadanie. Nagle, jak przez mgłę, usłyszał okrzyk

- Odstąp, nieszczęsne stworzenie, odstąp w imieniu Helma!

Dziewczynka pisnęła w panice i umknęła w przestworza.
Powietrze gwałtownie wdarło się w płuca Shando. A świat zawirował i gdzieś uciekł. Czarodziej ledwo czuł, że ktoś odciągnął go na bok.

- Żyjesz? - korpulentna sylwetka kapłana Obrońcy pochyliła się nad Calimshaninem, który z trudem pokiwał głową. - Wybacz, że cię nie uzdrowię; musimy oszczędzać siły na odganianie nieumarłych. Zabierzcie go do strażnicy! - krzyknął i już go nie było.


I tak skończyła się bitwa z nieumarłymi dla czarodzieja, który chciał przysporzyć sobie chwały, pieniędzy i doświadczeń. Pierwsze i drugie chyba przeszły mu koło nosa, ale bezcenne - bo okupione swoim własnym bólem - doświadczenie mu zostało.
Przeklinał siebie i swoją pychę, która kazała mu zlekceważyć małą zjawę, miast uderzyć w nią całą swoją mocą z nadzieją unicestwienia, nim zwróciła ku niemu swoje upiorne łapy.
- ...nigdy ... więcej... - słabe słowa przeszły mu przez gardło.
- Co tam szepczesz? - jeden z ciągnących go do strażnicy odwrócił się do niego po czym zbladł - Wielkie Bogi!

Na oczach noszowego ciemnoskóry calimshanin bladł... skóra stawała się nieco bledsza, ale czarna kita czarodzieja, włos po włosie siwiała, aż stała się biała jak śnieg.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 28-05-2014 o 11:27. Powód: Oczywiście upiekszanie!
TomaszJ jest offline