Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2014, 22:21   #182
Aramin
 
Aramin's Avatar
 
Reputacja: 1 Aramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KAmN270P_Fg[/MEDIA]
Krok, oddech, cios, krok oddech cios, puls, krok, oddech... wszystko następowało w rytmicznej harmonii chaosu. Płeć, rasa, profesja, pochodzenie, ideały, wiara - nic nie miało znaczenia, liczyła się tylko walka. Ogarnięty tym cudnym stanem Kelvin odsłonił wszystko by zadać ostateczny cios. Czując ciepłotę krwi plugawca uśmiechnął się zadowolony, po chwili jednak jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, ciepło rozlało się też po jego własnym torsie, ogrzewając i tak rozpalone do czerwoności ciało. Po chwili jęknął czując coraz potężniejszą falę ostrego bólu i padł na wznak, lądując obok przeciwnika.
"To bardzo dziwne,czemu robi się tak zimno?"
***
Kelvin był otoczony nieprzebranym mrokiem. Wstał, rozejrzał się i w jego głowie pojawiła się myśl, że jest niezwykle ciemno. I nagle spostrzegł, że w tej ciemnej przestrzeni czaiły się ogniki pochodni, co ciekawe wszystkie majaczyły gdzieś daleko, poza zasięgiem wzroku. Oderwał wzrok od tych rozsypanych po czarnej materii gwiazd i zerknął pod nogi widząc wyrastającą z kamieni ścieżkę. Czując dziwny impuls zrobił krok do przodu - to było ważne, to było jego zadanie. Wiedział, że musi iść i nie wolno mu się zatrzymywać, ani niczym dziwić. Każdy krok skutkował wyrastaniem kolejnego kamiennego segmentu podczas tego niepowstrzymanego pochodu, gdy gdzieś z boku zmaterializowała się naga, odlegle piękna Maura i dochodzącym zewsząd głosem spytała:
-Kelvinie synu Kagara, kim jesteś?
Kelvin, syn Kagara ruszył powoli dalej, dziwnie otępiały. Jego zmysły były nieostre, a umysł ogarniała pustka, choć czaił się w niej bodziec, jedna myśl by kontynuować marsz. W pewnym momencie zorientował się, że idzie przez las i jako nastolatek jeszcze bez blizny podbiegł chichocząc do ogromnej ściany krzaków. Rozgarnął gałęzie i z ukrycia, ciekawe obserwował dwóch chłopaków idących na polowanie. Kelvin i syn Damiela tropili właśnie hobgoblinów. Kelvin-obserwator oślepiony słońcem które przebiło się między koronami drzew przymknął na chwilę oczy. Usłyszał bębny, piszczałki i przebijające się przez nie plugawe odgłosy nawoływania, jakby strasznych demonów chcących porwać jego duszę. Głosy narastały, a on zlękniony nie potrafił wyjść spomiędzy krzaków, zmusił się jedynie by otworzyć oczy. Ujrzał siebie samego schwytanego przez Hobgoblinów, dziwnie monstrualnych, z iście diabelskimi pyskami i wielkimi ostrzami, które zbliżały się do jego oka, póki co wodząc wokół i tkając wzory rozcinanej skóry. Ogromne jak świat ostrze zbliżyło się nagle niebezpiecznie do jego własnego oka, zupełnie jakby przesłoniło cały świat, a on krzyknął przerażony stalą i jeszcze bardziej przerażony tym, że zielone potwory go usłyszą i złapią. Krzyk wypełnił cały wszechświat, jedynie głos Maury nawołujący do ataku znalazł sobie kawałek świata i dotarł do - zdawałoby się - wypełnionych dźwiękiem uszu.
***
Obudził się, gdy połaskotało go słońce. Uśmiechnął się - w jego nozdrza uderzyła woń słodkich pyłków kwiatów, woń traw i zapach wiosny. W uszach rozbrzmiała melodia mgieł, ćwierkanie ptaków i tupot leśnego zwierza. "Jestem w raju?"
Usiadł i rozejrzał się, kontemplując spokojnie harmonię łagodnej natury. Poczuł idealny balans, ale usłyszał stanowcze pytanie:
-Kelvinie, synu Kagara i Samary, kim jesteś? Myśliwym, czy łowcą?
Ogarnął go szok i panika. To było fundamentalne pytanie, podstawa świata! Choć odpychał od siebie myśl to odległe pierwotne, prymitywne śpiewania i bębny ciągnęły go do mroczniejszej części lasu. Zaczął biec w stronę, z której dochodziły niepokojące dźwięki, smagały go gałęzie, ciernie drapały nagie (nie zauważył) ciało, dyndający na szyi wisiorek Silvanusa zahaczył o jakąś gałązkę i urwał się. Nim spadł, Kelvin wpadł do groty wypełnionej mistycznymi malunkami, gdzie przy ognisku tańczyły szaleńczo i dziko dziwne, obrośnięte długimi włosami postaci.
Ujrzał kobietę, która powiedziała mu o demonie. Driada, czy wodne dziwo - czymkolwiek była teraz jedynym odzieniem okrywającym jej powabne ciało była farba barwy czerwonej gliny. Złapała go za rękę, podprowadziła do wielkiego ogniska i wrzuciwszy tam kłąb okrwawionych piór uśmiechnęła się uwodzicielsko.
Dym wypełniał jaskinię, uderzał do głowy i osnuwał umysł. Kelvin przetarł łzawiące oczy i ujrzał kołyszącą się w dymie postać. Srogi, monumentalny Malar z ostrymi, jakby spiłowanymi zębami i wielkim pióropuszem, maską z tajemniczymi malunkami stał, ciągle rosnący i pytał:
-Kim jesteś, Chaanakya Kailashchandra? Myśliwym, czy łowcą?
Twarz skrywała maska, ale Chaanakya Kailashchandra wiedział, że boska istota uśmiecha się złowrogo. Naga driada klęknęła przed nim wyciągając przed siebie ręce z darem - maską w kształcie wilka. Chaanakya uniósł powoli dłoń, wyciągnął ją przed siebie tylko po to, by wstrzymać ją gdy opuszki jego palców nieomal dotknęły kościanej ozdoby. W tym momencie wizja zafalowała, a on poczuł na wskroś swoje wahanie, ale też nieprzyjemny zew, który odciągał go od wizji. "Eilif?" - pomyślał nagle, nie wiedząc dlaczego. Zamrugał i rozdziawił usta, jakby w dziecinnym zdziwieniu.
 

Ostatnio edytowane przez Aramin : 28-05-2014 o 22:30.
Aramin jest offline