Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2014, 23:32   #16
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Było w tym widoku coś hipnotyzującego. Zapierającego dech w chudej trzynastoletniej piersi.

Tarcza księżyca i słońca nałożyły się na siebie niby kochankowie w namiętnym uniesieniu. Wyjątkowy i rzadki spektakl.
Głębokie cienie rozlewały się zachłanną falą na krajobrazy w granicy widoczności pożerając jasność dnia, otulając wszystko kojącą czernią.

- Niezwykłe... - szepnęła Mara bezwiednie odnajdując dłoń Arnego i ściskając prawie boleśnie.

Zmrużyła oczy podziwiając widowisko wysoko ponad głową. Wokół czarnej plamy księżyca żarzył się tylko cienki ognisty pierścień. Jedyny znak, że słońce nadal tam jest. Schowane.
Że nie znikło kapryśnie zsyłając na świat wieczną noc.

Z zamyślenia wyrwał dziewczynę warkot Strzygi. Dostrzegła wpierw kroczącą w majestacie cudnej damy panią Goldenmeyer, dalej – basiora pędzącego z jej stronę i wreszcie – kościotrupa maszerującego ku cmentarnym murom.

- Strzyga!
Mara pociągnęła Arego za sobą.
- Strzyga, głupi głupi wilk! Wracaj tu!

Parła co tchu w stronę chowańca wlekąc za sobą niemrawego przyjaciela. Wilk na szczęście jeżył grzbiet i wyszczerzał szczęki ale do truposza bliżej nie podszedł. Badał tylko, niuchał, ostrzegał. Wszystko na odległość.

- Czego się nie słuchasz? - Mara szarpnęła zwierza za skórę na karku odciągając w tył. Obceniła odległość do szkieletu, do cmentarza, do miasta, do domu wreszcie.

- Patrzaj jak ładnie ją wyszykowałam. Jak żywa wygląda, co?
Pani Goldenmeyer obrała na nich azymut i z ogromną determinacją stawiała krok za krokiem wystawiając przed siebie rachityczne ramiona.
Całe szczęście, że sobie szła nieśpiesznie, spacerkiem takoż jak na nabożeństwo do świątyni. Gdyby się aby biegiem puściła to by komplikowało ciut położenie kwiatu Ybnowej młodzieży a tak mogli sobie strategię choć obgadać.

- Sobie popatrzeliśmy chyba dość. Teraz pasuje stąd uchodzić, hm? - zagaiła Mara niby niewinnie odczuwając jednak ciężar nie najmądrzejszego pomysłu, który w końcu od niej wyszedł.

Milczenie Arnego przeciągało się niepokojąco aż Mara obejrzała się na chłopca.
- Na Myrkula aleś zbladł... Sam jak trup wyglądasz. Dobrze wszystko z tobą?

Pani Goldenmeyer skróciła dzielący ich dystans a Arne nie mógł oderwać od niej swoich szeroko rozwartych oczu. Ewidentnie sparaliżowany strachem zapomniał nawet języka w gębie.
- Aaaaauuuuuu!

Zdolność mowy przywrócił mu za to solidny liść z otwartej dłoni.
- Zgłupłaś, przecież bolało!

- Język ci jednak działa, się cieszę. Kulasy też już ozdrowiały? – Mara pociągnęła chłopaka w stronę chaty i ten już bez ociągania puścił się sprintem. Tylko Strzyga miał czas kręcić wokół nich skomplikowane pętle, zawracać, odbiegać i nazad wracać, fundował sobie wycieczki krajoznawcze jakby to była jakaś swawola i rozrywka.
Do chaty wbiegli z impetem dosłownie w ostatniej chwili ryglując od wewnątrz drzwi.

- Szzzzkieeelet... prrrrrawie... nammmm... chuuuuchał... w kaaaarki! - Arne zaczął się jąkać i dzwonić zębami na przemian.

Mara chciała go zbesztać, że takie z niego strachajło ale wnet we front drzwi coś ostro przywaliło, sądząc po brzęku metalu był to miecz kościotrupa. Przełknęła więc ze śliną to co miała rzec i gwiżdżąc cichutko pod nosem zgarnęła z półki gliniany kubek.

- Ziółek ci zaparzę, na nerwy – Mara niezrażona monotonną łupaniną kucnęła przy palenisku i roznieciła ogień. Raz, że ciemno choć oko wykol. Dwa, że wodę rzeczywiście chciała przygrzać w kociołku w duchu jednak nie zawierzając by ta zdążyła dojść.

Arne usiadł sobie na Marowym łóżku chowając białą twarz w dłonie i coś tam mamrotał o umieraniu przedwcześnie i młodzieńczej przaśności. Strzyga usiadł zaś na zadzie centralnie na wprost drzwi jakby czekał tylko momentu, który musi nadejść. Ogon jego zamiatał tylko miarowo podłogę nie wiadomo czy też z nerwów czy się może cieszył, że się coś zadzieje. Nuda małomiasteczkowa nie tylko ludziom wszak doskwierała i każdy po trochu żądny był przygody. Szkoda, że Mara wybrała dla nich taką co będzie pierwszą i ostatnią zapewne.

Dziewczynka wyjrzała przez wyrżnięte serduszko w okiennicy i dojrzała panią Goldemeyer chyboczącą się to w przód to w tył, nieobecnie i półprzytomnie jakby walnęła o jeden kusztyczek za dużo. Ta też czekała bez dwóch zdań. Każdy czekał, po tej i tamtej stronie jęczących w agonii drzwi.

- Arne, skończ klepać modły i chodź no do mnie – Mara zajęła strategiczną pozycję za winklem. Postanowiła, że jak tylko drzwi się posypią i koścista łysa pała przekroczy próg dostanie na powitanie pogrzebaczem między oczodoły. Jeśli Arne i Strzyga pomogą to dadzą parchowi radę.

Gorzej z czającą się opodal panią Goldenmeyer.
No i chordą ożywieńców nadciągającą od strony cmentarza.

- Myrkullu, Władco Kości, nie zezwól nam tak zginąć, bez sensu...

Przez szparę w okiennicy widać było nadjeżdżającą od strony miasta odsiecz. Tętent końskich kopyt niósł się przez zasłany ciszą i mrokiem krajobraz.

- Jeźdźcy - rzekła Mara uspokajająco.

Drzwi pękły w szwach i nieumarli wpadli do izby. Na krótko. Tuż za nimi wpadli obrońcy Ybn, którzy dosłownie roznieśli ich na strzępy.
Pogrzebacz wypadł z ręki dziewczynki a ta, wydając z siebie ciężki oddech ulgi, spłynęła na podłogę. Drżące nogi odmówiły wreszcie posłuszeństwa.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-05-2014 o 11:58. Powód: koncówka
liliel jest offline