Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2014, 22:58   #18
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[media]http://cdn.shopify.com/s/files/1/0078/4422/files/DSC_9545_large.JPG[/media]

Najlepsze szare barwniki robiło się z sadła borsuka i popiołu; wyjatkowo głęboką i czystą stalowoszarą barwę miał ten, który pochodził ze starannego spalenia prostu zwanego "łosią łopatą", rosnącego w wysokich partiach gór. Plemię Kamiennych Żmij ceniło go sobie nad wyraz, a swoiste "zawody" w tym, kto z górskiej wyprawy przyniesie więcej drogocennego składnika były częścią rytuału przemiany chłopca w mężczyznę.

Kostrzewa starannie nabrała trochę farby z małego, zawiniętego w szmatki pojemniczka. Wyuczonym na pamieć, pewnym i płynnym ruchem przeciągnęła palcami po twarzy od czoła po obojczyk, kreśląc na niej szarą smugę przypominającą nieco zygzakowaty piorun - znak klanowy, wyobrażenie mitycznego węża z kamienia, duchowego symbolu jej szczepu i jedności wszystkich jego członków. I choć na codzień stosunki druidki z plemieniem były dość chłodne i pełne dystansu, Kostrzewa zawsze czuła tą niewidzialna nić, łącząca ją z innymi członkami "stada". A czas wojny szczególnie zbliżał i jednoczył ze sobą barbarzyńców.


***




[media]http://i.imgur.com/3I5dHNK.jpg[/media]

Nim księżyc zakrył słońce, jak chmury zakrywają niebo, była już gotowa. Stojąc wśród klanowych braci, mając przed sobą "tarczę" ze zwalistego ciała Jallera nie obawiała się niczego i nikogo. No, może poza tym, że ktoś w końcu ustrzeli Wredotę, ale z drugiej strony ptaszysko swój rozum miało, a orczyca nie zamierzała mu ciągle matkować, skoro sam kruk nie wiedział, kiedy zamknąć dziób i nie pchać się pod oczy zdenerwowanych ludzi. Druida sama w skrytości ducha pogardzała lękliwą masą: zaćmienia nie były co prawda zjawiskami częstymi, ale miały swoje miejsce w naturalnym porządku rzeczy i cyklach Natury. Bardziej ciekawiło ją - i nasuwało mnóstwo wątpliwości - zbieżność owego zjawiska z prorokowanym powstaniem nieumarłych. Owszem, żywi-martwi nie lubili słońca i rzadko pojawiali się w świetle dnia, ale żeby chwilowy brak ciepła i złotych promieni miał od razu być zjawiskiem tak katastrofalnym? Ta kwestia wymagała już poważnego zbadania...

Kiedy więc Słońce oblekło się w czarny okrąg, Kostrzewa, odwrotnie niż większość wojowników wypatrujących nieumarłego wroga na błoniach pod Ybn, skierowała swój wzrok wprost na zaćmienie. Przykryła dłonią zdrowe oko, by nie poraził jej blask słonecznej korony i szeroko otworzyła powiekę drugiego. Jej umysł wypełniły tęczowe aury, znamionujące magiczne energie, krążące w najbliższej okolicy: drobne magiczne amulety, noszone przez stojących obok ludzi, ślady dawniej użytych zaklęć, czasem gwałtowny rozbłysk rzucanego czaru, czy zaklętej broni. Nigdzie jednak nie było widać jakieś wszechobecnej, silnej aury, która powinna towarzyszyć tak niezwykłemu zjawisku jak masowy pojaw nieumarłych. Owszem, koronka zaćmienia miała dziwny kształt - jakby czarny księżyc otaczał piekielny pożar - ale prócz tego druidka nie dostrzegła jakiś dziwnych zawirowań mocy.

Skierowała swój wzrok na pole i tak samo nie ujrzała niczego niezwyczajnego - nadchodzący bezładną masą nieumarli owszem promieniowali wykręcającą trzewia falą negatywnej energii, ale nic nie łączyło ich z czarnym słońcem.

Rozglądając się w tą i w tamtą, i próbując ustalić, o co w tym wszystkich chodzi, Kostrzewa przegapiła moment, kiedy kierowani gromkimi okrzykami Skiraty ochotnicy i barbarzyńcy zeskoczyli z muru i pognali w głąb miasta, gdzie najwidoczniej pojawiło się nowe ognisko nieumarłej zarazy. Tymczasem pierwsza grupa ożywieńców dotarła już pod mury; mieszkańcy byliby zapewne bezpieczni za grubymi, kamiennymi ścianami, ale kierowani źle rozumianą chęcią pomocy jakimś zagubionym bachorom, zaczęli otwierać bramy i kierować się na zewnątrz... narażając całe miasto na wtargnięcie trupów przez wrota do środka. Druidka aż prychnęła ze zdumienia nad ludzką głupotą - poświęcać iluś ludzi dla jakiś dzieciaków? Nie, żeby każde życie nie było ważne... ale Natura nie wybaczała błędów. Dość było czasu, by znaleźć sobie bezpieczną kryjówkę; jeśli ktoś został na zewnątrz, uczynił to z własnej woli (bądź niewiedzy), a ratowanie go było niepotrzebnym hazardem.

Niemniej jednak Kostrzewa nie miała ochoty wpuszczać truposzów do środka - teraz Ybn było i *jej* kryjówką, więc należało choć trochę zadbać o to, by była ona bezpieczna. Skierowała gasnący powoli magiczny wzrok za bramę i wśród kłębiących się trupów, koni, ludzi, paladynów i innego tałatajstwa dostrzegła coś, czego potrzebowała: małe, zielone płomyczki pełne gwałtownego życia.

Czy kiedyś pod bramą rozsypał się worek ze zbożem, a ludzkie stopy wgniotły ziarna w ziemię, nim zdążyły je wyjeść głodne ptaki, czy wiosenny wiatr przywiał nasionka wcześnie dojrzewających górskich traw i kwiatów, czy może było to potomstwo zeszłorocznych chwastów - trudno orzec. Były tu jednak i czekały, bezpiecznie ukryte pędy i korzenie, gotowe wystrzelić w górę na pierwszy sprzyjajacy znak Natury.

Druidka sięgnęła ku nim myślą, rozłożyła szeroko ręce i powoli wstała ze skrzyżowanych nóg; gdyby ktoś z kotłujących się na dole ludzi spojrzałby pod nogi, mógłby zdziwić się, że wiosna przyszła tak wcześnie, że ledwo zrobiło się cieplej, a już kiełkują pierwsze trawy. Bladozielone witki pięły się w górę w miarę jak Kostrzewa prostowała swoją sylwetkę: szybko sięgnęły maszerującej hordzie umarlaków do goleni, a kiedy druidka podniosła w górę kostur, ożywione zwłoki szły już w trawie sięgającej kolan. Szeroki grymas uśmiechu wykrzywił twarz kobiety; wystawiła przed siebie dłoń o rozcapierzonych palcach i gwałtownie zacisnęła ją w pięść, skręcając mocno nadgarstek. Posłuszne temu gestowi zielsko z dziką szybkością oplotło nogi nieboszczyków, zaplątując się wokół kości z iście diabelską siłą.

Pochód armii trupów stanął - dosłownie - jak wryty w ziemię, miast z marszu wejść w szamocącą się pod bramą grupę konnych. Kilka co silniejszych zwłok starało się wyszarpnąć z zielonej pułapki; niestety bezskutecznie. Pędy trzymały jak zaklęte, dając kawalerii czas na przegrupowanie się i wzięcie odpowiedniego rozpędu... Kostrzewa nie czekała na wynik tego starcia; upewniwszy się, że za grupą ratunkową zamknęła się brama, zbiegła z muru i popędziła w głąb miasta, starając się dogonić Jallera i resztę swoich współplemieńców.


***

Soundtrack

[media]http://th05.deviantart.net/fs29/PRE/f/2008/073/3/7/Zombie_by_13th_horror.jpg[/media]

Trudno powiedzieć, co poszło nie tak. Może zbyt skupiła się na przypominaniu sobie drogi w labiryncie miejskich uliczek, tak rożnych od lasu, do którego była przyzwyczajona? Może zaćmienie stępiło jej zmysły, a może umysł zbyt zajęty był zastanawianiem się nad magicznym fenomenem masowego powracania zmarłych?

Przemykała się przez miasto, starając się nadążyć za grupą karczmarza, która za jego przewodnictwem obrała sobie za cel włóczące się po tej stronie murów zwłoki. Przez jakiś czas tylko natykała się na efekty ich "pracy" - porozwalane szczątki ożywieńców, z których spora część nosiła ślady Skiratowego toporzyska, a inne wyglądały jakby przeszedł po nich górski wicher. Za którymś załomem w końcu usłyszała bojowy okrzyk Kamiennych Żmij; niechybny znak, że jej cel jest już blisko. Trudno zresztą było go nie usłyszeć - Jaller darł się tak, że ptaki zrywały się w powietrze, a spłoszone psy uciekały z podkulonymi ogonami, lękając się tej eksplozji dźwięku. Karczmarz ewidentnie odmłodniał na tą bitwę i Kostrzewa pomyślała z przekąsem, że tyle lat małżeństwa i wychowania dziecka daje człowiekowi dość gniewu i frustracji, by wprost roznosić na strzępy wrogów.

Do groźnych pohukiwań dołączył brzęk oręża i klekot kości; druidka skręciła w ostatnią uliczkę, u wylotu której widziała już walczących towarzyszy, kiedy nagle z cienia i wilgoci sięgnęły ku niej trupie ręce. Uchyliła się w ostatniej chwili; przeoczony najwidoczniej przez obrońców zombie warknął krótko i odkleił się od ściany, machając zgniłymi łapami, od których odpadały płaty cuchnącej tkanki. Szara skóra umarlaka była wilgotna i opuchnięta, a resztki ubrania niemal kapały śluzem i brudną wodą. Kostrzewa zaklęła pod nosem: w wąskiej uliczce nie miała jak wyminąć trupa, a nadrabianie drogi wokół mogło spowodować, że gnająca naprzód grupa ochotników znów zniknie jej z oczu.

Wredota jednak zdecydowała za nią; ochryple kracząc, czarna strzała runęła z góry na topielca, szarpiąc szponami jego czaszkę i zdzierając skalp wraz z resztkami włosów, a potem szybkim łukiem unosząc gdzieś swoją "zdobycz". Zombiak zamachał za nią bezskutecznie łapami, dając druidce akurat tyle czasu, ile potrzebowała, by wyszeptać:

- Ojcze Dębie! Niech twa kość będzie mi orężem! Użycz mi swojej siły!

I po tych słowach prosty kij, którym podpierała się orczyca napęczniał, jakby w martwym drewnie na nowo zaczęły krążyć życiodajne soki. W kilku miejscach z laski strzeliły nawet drobne, zielone pędy. Nieumarły jednak w porę zwrócił uwagę na nowe niebezpieczeństwo i przestał interesować się naigrywającym się z niego ptaszydłem; obleśnie zimne łapy wystrzeliły naprzód, trafiając Kostrzewę w brzuch, aż stanęły jej świeczki w oczach, a z płuc uciekło powietrze. Przez mgłę, która nagle spowiła jej umysł, kobieta życzyła sobie, żeby usłyszany przed chwilą trzask to był rwący się materiał ubrania, a nie odgłos jej pękających żeber...

Walnęła niemal na oślep, bijąc kijem przed siebie, byle trafić przeciwnika i na chwilę go odgonić. Z mściwą satysfakcją odnotowała zadowalający odgłos dartej tkanki i chlupot wylewających się na ziemię wnętrzności. Smród zgnilizny ją niestety niepodziewanie oszołomił; gdzieś z boku wydarła się Wredota, obwieszczając swoje niezadowolenie z chybionego ataku.

Trup odwinął się nagle jak sprężyna; widać rychły kres jego nie-życia wyzwolił w przeżartym robakami mózgu ostatnie pokłady energii. Cios trafił dokładnie tam, gdzie poprzedni: Kostrzewa nie osunęła się całkiem na kolana tylko dzięki podporze z kostura, ale i tak zwinęła się przed zombim w pół, ostatkiem sił broniąc się przed utratą przytomności. Teraz na pewno było to połamane żebro...albo i kilka, których odłamki paskudnie wbiły się w miękkie organy; kobieta kaszlnęła krwią.

Nie myślała już o walce; teraz jej otumaniony bólem umysł uczepił się kurczowo jednej myśli: małej fiolki z zaklętym w niej lekarstwem, która bezpiecznie spoczywała w jednej z zawieszonych u pasa druidki sakiewek. Sztywniejącymi z zimna palcami szukała zbawczego kordiału, tępym wzrokiem wpatrując się w zbliżające się ku jej twarzy pazury nieumarłego, niezdolna zrobić cokolwiek, by się obronić.

Dłoń Kostrzewy namacała w końcu zbawczy, szklany i pękaty kształt; pod jej kciukiem strzelił korek... lecz było już za późno - rozpędzona ręka zombiaka zatoczyła niski łuk, nadlatując z siłą zdolną rozbić nawet twardą, orczą czaszkę...

...kiedy nagle trup z ohydnym mlaśnięciem upadł na bruk, do reszty wylewając z siebie zgniłe flaki i buchając smrodem rozkładu. Odcięta równym ciosem głowa zmarłego potoczyła się po bruku, aż w końcu stuknęła o krawężnik rynsztoka i znieruchomiała; Wredota dopadła ją chwilę później i tryumfalnym okrzykiem zaczęła wydziobywać oko upartego nieboszczyka.

Kiedy uzdrawiająca moc płynu rozlała się po ciele Kostrzewy i druidka przejrzała na oczy po tym, jak ustąpiły mroczki i zawrót głowy, dojrzała, że nad - w końcu naprawdę martwymi - zwłokami stoi nie kto inny, jak sam Jaller Skirata, opierając się na stylisku topora i szczerząc do Kostrzewy zęby spod rozmazanego klanowego malunku, który od bojowego potu rozpuścił się w bezkształtną strugę. Beznogi wojownik dotknął wzoru na swojej twarzy i umazanymi na szaro palcami wskazał na tak samo pomalowaną twarz kobiety.

- Klan...powinien trzymać się...razem - powiedział i stęknął, zaciskając zęby. Kostrzewa oparła się na kiju, który wrócił do swoich normalnych rozmiarów i sycząc z bólu, dotknęła opuchniętego boku; magia zwarta w miksturze co prawda połatała połamane kości i przebitą otrzewną, ale krwawy burdel w środku pozostał. Skupiając wolę, druidka wykrzesała z siebie jeszcze trochę mocy i przesunęła palcami po zaleczonej ranie: opuchlizna zmniejszyła się do rozmiarów rozległego, fioletowo - zielonego siniaka, który co prawda nadal paskudnie bolał, ale nie utrudniał ruchów i pozwalał w miarę sprawnie działać. Dopiero wtedy skierowała wzrok na swojego wybawcę. Za jego plecami zbierali się ochotnicy; widać zaciekły oddzialik wymiótł wszystkie nieżywe tałatajstwo w mieście i nie pozostało im wiele do roboty. Zombiak Kostrzewy musiał być ostatnim...

Zmierzyła Jallera krzywym spojrzeniem i fuknęła:

- Poradziłabym sobie...taki stary, a... - i nie dokończyła, przesuwając wzrokiem po sylwetce barbarzyńcy; spod jego ciasno zapiętego na brzuchu skórzanego kaftana kapała - a właściwie leciała wartkim strumieniem - jasna krew. Dziw, że stary w ogóle stał jeszcze na nogach. Kostrzewa w zdumieniu wytrzeszczyła oczy i w kilku krokach znalazła się przy boku wojownika, podając mu swoje ramię.

- Idziemy cię opatrzyć! I to bez gadania! - zarządziła - A jak będziesz się upierał, że nic ci nie jest, odgryzę ci to cholerne ucho! - warknęła jeszcze dla pewności że uparty mężczyzna jej posłucha...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 01-06-2014 o 23:15.
Autumm jest offline