Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2014, 05:12   #20
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Wiele było legend, stworzonych tylko po to, by wytłumaczyć zachodzący właśnie w Ybn Corbeth fenomen. Mówiono więc o wilkach, które połykały słońce; mówiono o istotach, które próbowały je skraść; personifikowano również słońce i księżyc jako rywali bądź kochanków - w pierwszym przypadku zaćmienia były spowodowane ich walką, w drugim natomiast pełnym pasji i namiętności spotkaniem. Druidzi, astrolodzy i inni uczeni świata z kolei określali zaćmienie naturalnym zdarzeniem, wspierając swoje teorie masą niezrozumiałych dla większości dowodów.

Dla Jehana zaćmienie było atrakcją. Niecodzienną, fascynującą i posyłającą dreszcze wzdłuż kręgosłupa atrakcją. Przysłaniając oczy dłonią, wpatrywał się z rozwartą gębą w znikające stopniowo słońce. Przez chwilę zapomniał o całym bożym świecie i myśli wypełniała jedynie czarna tarcza zasłaniająca złocisty dysk. Jehan w swym transie nie słyszał krzyków, rozkazów i wznoszonych modłów. Dopiero colbertowy kuksaniec przywrócił go do rzeczywistości.

Rzeczywistości, która prędko nabierała dosyć ponurych barw.




Wedle przepowiedni umarli wstali z grobów. Na Ybn Corbeth szła cała armia zmartwychwstańców i co niektórzy obrońcy na murach zaczęli panikować wbrew zdrowemu rozsądkowi - mury w końcu właśnie budowano po to, by wytrzymywały oblężenia. Jehan, mimo że wyraźnie bledszy, trzymał się tego stwierdzenia i zerkał co i rusz zza krenelażu na ybnijskie pole. Zmarli w obrębie murów, huk z północy, słup dymu, dzieci za murem - chaos w parę chwil osiągnął apogeum. Kiedy brama zatrzasnęła się za ochotnikami i zmarli rzucili się w ich stronę, Jehan wychylił się zza swej osłony i uniósł kuszę.

Bełt świsnął w powietrzu, kończąc lot w całkiem nadgniłych już zwłokach. Drugi dołączył do niego w chwilę później, ale na truposzu nie wywarło to żadnego wrażenia. Jon, który strzelał ze swojego długiego łuku, nie miał lepszych rezultatów. Strzały co prawda wywoływały nieco więcej wrażenia (dzięki jonowym mięśniom), ale powaleni impetem uderzenia zmartwychwstańcy zaraz się podnosili i kontynuowali marsz. Jehan skulił się i zasłonił odruchowo, kiedy pocisk jednego ze szkieletów przeorał blankę, zasypując go kamiennymi odpryskami. Jon zaśmiał się ponuro.

- To zupełnie bez sensu - poskarżył się, nie sięgając nawet po kolejną strzałę. - Tak im nic nie zrobimy, marnujemy tylko strzały.

- Masz lepszy pomysł? - zapytał Jehan, przypatrując się nieumarłemu strzelcowi, któremu cięciwa strzeliła pod palcami, a strzała nie uleciała chociażby metra. Komiczny widok.

- Tak. Sprawdźmy, co z Debrą - odparł Jon. - Ten wybuch mi się nie podobał.

Jehan westchnął cicho. To było do przewidzenia, że Colbert raczej prędzej niż później będzie chciał się upewnić, że jego córce nic nie jest. No, ale ciężko było się z nim nie zgodzić. Miał rację co do tego, że wiele nie wskórają swoimi działaniami i marnotrawią jedynie pociski. Lachance westchnął po raz kolejny i skinął Colbertowi na znak, że się zgadza. Jon obrócił się na pięcie i rozejrzał po okolicy, wskazując w końcu jedną z okolicznych alejek.




To było dziwne przeżycie. Jehan nie raz i nie dwa biegał wąskimi, bocznymi alejkami, ale jeszcze nigdy jego zmartwieniem podczas tych biegów nie byli nieumarli. Zazwyczaj musiał uważać na straż lub bandytów. "W sumie," stwierdził Amnijczyk po chwili kluczenia zaułkami, "wielkiej różnicy nie widzę." Kiedy znaleźli się niedaleko świątyni, u wylotu zaułka, tuż przed ich nosami, przebiegł jeden z patroli i ich uszu dobiegły pokrzykiwania. Jon zaklął pod nosem i odwrócił się, skręcając w minięty przed chwilą zaułek.

Alejka doprowadziła ich pod świątynny mur, na lewo od bramy prowadzącej do przybytku. Tam właśnie kotłowali się Corbnijczycy, próbując uciec przed zmartwychwstańcami na ulicy. Paru wojowników odciągało niebezpieczeństwo z dala od nich, ale sądząc po odgłosach i za murem nie narzekano na wrażenia. Jehan, długo się nie zastanawiając, wskoczył na mur bez większych problemów. Uprzejmym skinieniem głowy powitał niziołczą rodzinę, z którą stanął oko w oko po dostaniu się na górę, ale zaraz odwrócił się w stronę zamieszania.

Jon dołączył do niego w chwilę później, wspinaczka poszła mu zdecydowanie toporniej. Duet omiótł tłum spojrzeniem, ale nim zdołali odnaleźć znajomą rudą czuprynę, ich uwagę (podobnie jak wszystkich innych) ściągnęła na siebie Arla Hightower. Jaśniejąca jak latarnia podczas sztormu dziewczyna przepędziła szkielety zaledwie paroma słowami i to robiło wrażenie. Jehan, nieco absurdalnie biorąc pod uwagę sytuację, zauważył że dziewczyna jest równie atrakcyjna co jej starszy kuzyn (aczkolwiek ten zbroję wypełniał zdecydowanie lepiej).

- Debra! - krzyknął tuż przy jehanowym uchu Jon, gramoląc się z muru.

Dziewczyna uśmiechnęła się, słysząc znajomy głos i ruszyła ojcu na spotkanie. Colbert dopadł córki zdecydowanie za szybko i dopiero po chwili Jehan zauważył, że ta trzyma się za ramię. Dłoń barwiła czerwień krwi i Amnijczyk zaklął pod nosem, zeskakując z muru. Przeciskając się przez tłum, spojrzał ku górze.

Zdawało mu się, że zaczyna się rozjaśniać.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 02-06-2014 o 08:32.
Aro jest offline