Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2014, 19:12   #89
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za świetną grę...


Mrok powoli ustępował światłu przebijającemu się z trudem przez suche, brudne powieki. Chłopak nadal czuł okropny ból w szarpanej ranie, którą zostawił na jego nodze niedawny przeciwnik. Młody, przystojny brodacz z ogromnym wysiłkiem dźwignął się na nogi przeceniając jednak swoje siły i szybko spotykając się z pokrytymi pyłem deskami przegnitej miejscami podłogi. Nie wiedział jak długo był nieprzytomny, ale po chaotycznym raporcie Marii wydawałoby się, że leżał tutaj wieki...

Sharon - jego malutka, delikatna siostrzyczka - została porwana, a ojciec znowu dostał kulkę. Martwił się. Czuł dotkliwie swoją ranną nogę, ale mimo to brnął przed siebie oglądając podziurawione seriami karabinowymi ściany. Kulejąc oceniał jak wiele musiało tutaj paść strzałów, że tynk przykrywał niemal całą podłogę, a plamy krwi były tak duże, że wystarczyłyby do uziemienia na dobre kilku rosłych wojowników. Kiedy zobaczył okrutnie oszpecone ciało Violet czuł jak ostatni posiłek szedł ku górze.

- Jezus Maria. - wyszeptał do siebie ledwo powstrzymując odruch wymiotny.

Jeff Morgan nie był byle dzieciakiem. Mimo młodego wieku wiele już widział w swym życiu trupów, flaków i krwi. Mimo to nie zatracił się w tym i nadal miał swoje zasady. Swój własny etos, którym kierował się od dnia wstąpienia w szeregi Poszukiwaczy. To ojciec namówił go aby to zrobił - tak samo jak on nauczył syna strzelać. Nathan nie mógł dopuścić aby jego pierworodny nie potrafił się bronić...

Młody wojownik bez wzruszenia spojrzał na penetrującego ładownice martwej radiooperatorki czarnucha. King słysząc go niemal nie zareagował spoglądając jedynie spode łba. Poszukiwacz ruszył na dół. Szedł starając się nie potknąć na plamie krwi aż nagle... Odskoczył panicznie niemal nie przewracając się na dupsko. Na ziemi leżał cyborg! Lśniąca, pokryta miejscami pustynnym syfem i krwią zbroja nadawała mu agresywnego wyglądu. Wręcz przerażającego. Od ciała odciągnął go odgłos uderzającego w stal kilofa. Ezechiel właśnie starał się wyłączyć kolejną z maszyn.

- Matko Boska... Co tu się stało? - zapytał siebie chłopak po schowaniu twarzy w dłonie.




- Jeff! - wysoki, żylaście zbudowany facet z zimnym wzrokiem bez problemu przywołał syna do siebie.

Solidne stalowe wrota transportera nie ustępowały pomimo siły jaką wkładał w dźwignię Nathan. Jego bujne, sklejone potem włosy i potężna broda ociekały krwią. Jego rana szyi nie była draśnięciem, ale mimo to ojciec najpierw chciał ratować swoje dziecko. Priorytetem była mała, bezbronna Sharon.

Po chwili do ojca dołączył posłuszny mu Jeff. Mało kto wiedział dlaczego chłopak jest zawsze taki nerwowy w obecności ojca. Bo przecież nie dlatego, że coś mu z jego strony groziło. Morgan nigdy nie podniósł ręki na żadne ze swoich dzieci. Nie wychowywał ich bezstresowo, ale jego podniesiony, stanowczy głos wystarczył w każdej sytuacji.

– Płyta jest naruszona. Pomóż mi, synu, to otworzyć. - powiedział brodacz wskazując na uszkodzoną zapadnię przedziału desantowego pojazdu.

- Nie ma na to czasu! Sharon jest w środku! - powiedział nagląco ojciec odtrącając rękę interesującego się jego ranami syna.

Ten nagle rozszerzył ze zdziwienia oczy po czym skoczył w stronę maszyny. Walcząc z mechanizmem obronnym chłopak cały czas słuchał. Na głos Fraya niemal od razu zareagował swoim. Nie lubił go i tylko z powodu ojca nadal z tą grupą podróżował. Twierdził, że sam poradziłby sobie lepiej. Pewnie słusznie...

Dopiero kiedy drzwi ustąpiły Nathan pozwolił sobie na porządne złapanie oddechu. Zobaczył Kinga i Marię, która wypytywała o Waylanda. Ona była inna od całej reszty towarzystwa. Miała szansę wyjść na ludzi. Niewielką, ale jednak. Nathan obawiał się tylko, że aby tak się stało musiałaby dać kosza snajperowi. Mimo tego, że świetnie się zachował pomimo frontu to... był zbyt zimny. Jak niemal każdy po froncie. Jak w dużej mierze on sam.

Kiedy klapy się otworzyły z wnętrza wypadł pająk, którego unieszkodliwił szybkim ciosem kilofa Jeff. Pierworodny Morganów nie czekał na ojca szybko wczołgując się do wnętrza transportera. W środku było zimno i sterylnie. Mimo wyłączenia maszyny z walki chłopak czuł w jej wnętrzu dziwny niepokój.




- Nathan! Jesteś ranny! - krzyknęła kobieta na widok zakrwawionego męża.

Nathan stał jak posąg, a ona niczym delikatny kwiat płakała trzymając na rękach delikatnego niczym pąk Tomasa. Chłopczyk łkał cicho, a cała grupka pozostałych pociech szła wystraszona niedaleko za matką. Sam była drobna, miała delikatnie zatarty - teraz czerwony od płaczu - nos i twarz prawie całkiem pozbawioną zmarszczek. Wyglądała na wiele młodszą niż jest. Kiedyś Morganowi ktoś powiedział, że jedynie niezwykle silny człowiek może pozwolić sobie w tych czasach na tak piękną żonę i dzieci.

- Wracaj z powrotem do budynku, Sam! – krzyknął.

- Gdzie jest Sharon? O mój Boże…

Sam nie mogła wytrzymać widoku córki uwięzionej w jednej z komór. Zakryła ręką usta. Zapłakała. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić co w takiej sytuacji czuje matka. Mówią, że więź łącząca ją z dziećmi jest mocniejsza niż każda inna. Mówią, że matka dla swoich dzieci jest w stanie zrobić wszystko...


- Opad! - krzyk Randalla przeszył ruiny na wskroś kiedy plecak Nathana już dotykał ziemi.

Jeff założył maskę. Mimo pozorów bezpieczeństwa do spokoju ojca było mu daleko. Odetchnął z ulgą kiedy jego przodek zaczął rozdawać członkom rodziny maski. Wydał wszystkie. Dla niego i Sharon nie starczyło. Jeff chciał oddać swoją siostrze, ale ojciec pokazał mu ręką aby biegł. Spojrzał się na niego tak władczo, że syn nie mógł nie posłuchać. Po prostu nie mógł.

Nathan był z tym problemem sam jeden. Morgan nie chciał niczyjej pomocy. Był silny. Nawet kiedy pocisk przebił jego kamizelkę wywołując fale bólu nie do zniesienia. Nawet wtedy upadł tak, że dziecko nie uderzyło o ziemię. Jego główka, rączki, korpus i nóżki miały w sobie dziury przypominające porty na kable. Aby ratować córkę Morgan musiał ją z nich uwolnić. Aby ją ratować musiał narazić siebie. Z resztą nie pierwszy raz.

Nathan odpływał kiedy jego syn strzelał. Chciał działać, chciał ratować co można, ale zwyczajnie nie zdążył. Był zaskoczony. Ezechiel wycelował w jego głowę pewnym ramieniem rewolwerowca. Ta kula miała go uwolnić od wszelkich cierpień. Miał trafić do lepszego, wspanialszego świata. Teraz. Kiedy on nigdy nie czuł się na tej ziemi tak szczęśliwy. Ze swoją rodziną, którą mógł chronić. Z rodziną, z którą był na dobre i na złe. I mimo iż sprawa była przegrana on walczył. Tym właśnie cechują się ludzie silni…
 
Lechu jest offline