John
Pomieszczenie było sterylne - na ile to możliwe w wydzielonej z wagonu kanciapie. Leżał na starej kanapie, na której niegdyś metro codziennie woziło setki ludzi.
Teraz w materiał wsiąkała krew.
Ktoś odsunął kotarę, która oddzielała jego “przedział” od pozostałych. Po sekundzie skwaszona twarz Ordynatora Szpitala w Wagonie pod wezwaniem Świętego Piotra Proszka, nachyliła się nad gliną.
Starszy mężczyzna zmrużył oczy i cmoknął ustami, co w przypadku jego wykrzywionej facjaty wydawało się czymś na kształt stłumionego przekleństwa.
-
No synek… - sarknął -
ale Ci ktoś przyjebał. Boli? - Nie doktorze do chuja wafla - łaskocze. - uśmiech na twarzy gliny kontrastował z szorstkością wypowiedzi
- Powinien doktor zobaczyć tego drugiego. Co mi jest tak właściwie bo wszystko mnie napierdala.
-
Coś Cie chciało wypatroszyć - dobrze że miałeś kamizelkę - lekarz sprawdził kroplówkę, puknął palcem w zbiorniczek pod workiem i chwile zamyślił się nad kropelkami spływającymi przez rurkę do igły wbitej w prawy nadgarstek gliniarza.
-
Nie jest źle, ale nie nadwyrężaj szyi. Ledwie Ci to połataliśmy, chociaż rana była powierzchowna to kilka ścięgien było mocno poszarpanych i gdybyś więcej pajacował mógłbyś na stałe stracić możliwość odwracania łba w lewą stronę. No ale nie jest źle... - zamyślił się -
...ale to już mówiłem. Swoją droga oczywiście zgłosiłem Szeryfowi, że wróciłeś. Chce Cie widzieć jak tylko dasz radę stanąć na nogi… - odwrócił się i odsunął kotarę -
to by było tak sobie myślę jakoś jutro, no może za 2 dni... - wyszedł pogwizdując jakąś nieskładną melodię.
Jana i Daniel
-
Cudownie. - odparł Jones siadając nieopodal Jany. -
Nie pamiętam jak dawno jadłem sarnine… Czy Szeryfa odwiedzili już jacyś ludzie naszego pokroju? Spóźniliśmy się na spotkanie i nie wiem czy czasami nie ruszyli bez nas... - zagadnął barmana Daniel.
-
Z tego co wiem proszę Pana - parę osób przybyło, ale jutro zaczynają się testy i przesłuchania kandydatów, więc zdążyliście w sam raz
-
A kto do tej pory przyszedł? Wiadomo coś?- zagaiła Jana podejrzliwie patrząc do grubej szklanki, do której barman lał to swoje "ostatnie whisky w sezonie"
-
Nie wiele wiem - na pewno do misji zgłosił się 3. zwiadowczy - oddział "Kondora". Jeśli o nich nie słyszeliście - to po prostu banda stalkerów na garnuszku Szeryfa. Do tego na pewno jeden gladiator z Hollywood, jakaś panienka z powierzchni i technik z południowych części metra. Dokładnie nie wiem, ale Filozofowie nie byli zadowoleni, że tak mało. - lekko się ukłonił i wyszedł ściskając pod pachą butelkę szkockiej.
-
Dolewki nie będzie- burknęła dziewczyna. Na szczęście po chwili do pomieszczenia dla VIPów wjechała pieczona sarnina. Bez słów podróżni zaczęli się obżerać na koszt władyków stolicy.
John
Kap... Kap...
Nimfa jakaś... Anioł, kurna w biel odziany.
Zmienił mu kroplóweczkę. Na taką świeżutką, dyndającą wesolutko. Fajnie tak. Kiedy to było. A za chwile.
A dupcie miała krągłą, że aż miło popatrzeć.
Czekaj. To bliźniaczki były czy jak? Dwie przecież były. Mimozy. Machały tymi skrzydełkami sypiąc skrzący się pył...
Pył - dalej unosi się w powietrzu. Ćmi sobie pod sufitem. O tak - w ciemności tak ładnie się skrzy jak diamenty jakieś.
Błogo.
Toczy się taka bryła po szpitalnej podusi.
Nieduża. Czarna. Dwadzieścia ścian.
Wypada jedynka. Złota jedynka. To dobrze czy jak?
-
Jak tam pacjent doktorze?-
Gieno? Ta pipka, a nie pałkarz porządny. Lizydupa Szerfa?
- Przeżyje. Śpi teraz, po takiej ilości painkillerów, które mu w żyły wale jeszcze trochę pośpi. Nieźle go poszarpało, ale będzie dobrze-
- Szkoda. Teraz będzie ciężej. Jakżeście już go uratowali to nie wypada uciupić na progu.
Oż Ty, kurwa Twoja mać...
-
Ale trza przyznać twarde bydle. Ponoć Stary kazał Agrafce iść przodem i na farmach jakiś debili nająć...
Jebany...
-
No i byli. Czekali, ale akurat jakieś dupki z nimi szły i trafili na pierwszy ogień. A ten kutas z tyłu siedział - to mu się pofarciło.
- A to dalej - to też była wasza robota?
- Nie to już zrządzenie losu, fart dla nas - przynajmniej połowiczny, bo jednak przeżył.
- Ale po co to wszystko? Gienia - przecież to jeden z Waszych.
- Błagam Cię. Wiesz przecież kim był jego ojciec. Teraz nie potrzeba nam młodych rześkich synalków jakiegoś bohatera, który zebrał do kupy kilka stacji. Stary traci siły i autorytet, Williams mógłby go zniszczyć. Na szczęście nie myśli za bardzo, więc Szeryf ma jeszcze trochę czasu by go utemperować. Albo posłać do piachu.
Skurwysyny... jebane skurwysyny. A pokój faluje w rytm skrzydełek tych jebanych wróżek. Na kurwa - sio muchy psie jedne...
-
To co zrobi stary?
- A pewno wyśle go z nimi na poszukiwanie tej Arki...
A tata mówił - nie wierze skurwysynom... nie wierze...