Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2014, 22:49   #23
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień zaćmienia, nieco po południu


Na dziedzińcu świątyni Helma Obrońcy panowała podniosła, radosna atmosfera. Ludzie wiwatowali, modlili się, padali do stóp zmieszanej Arli oraz sobie nawzajem w ramiona. Prócz Grega (którego dwaj strażnicy i akolita szybko wnieśli do świątynnego lazaretu) i Debry nikt nie został ranny, co samo w sobie było poczytywane jako cud. Słońce świeciło już jasno i według osób, które ośmieliły się wyściubić nos na ulicę wszyscy nieumarli rozpadli się w kupy kości i nic już nie zagrażało miastu.
Jednakże wrzaski Burra zwróciły uwagę najbliżej stojących osób, które potrafiły dodać dwa do dwóch. Stopniowo okrzyki “Złodziej!”, “Zdrajca!”, “To wszystko jego wina!”, “Omal nie wytracił pół miasta!”, “W dyby go!”, “Na szubienicę!” jęły przeważać nad westchnieniami zachwytu kierowanymi w stronę paladynki i świecącego na firmamencie słońca. Mieszczanom puszczały teraz nerwy i wyraźnie szukali kozła ofiarnego, na którym mogliby odreagować złość i strach. Wokół przerażonego Siemiona i nie mniej zestrachanego tym co się dzieje Burra gęstniał tłum. Jehan zauważył, że najbliżej niziołka i kulącego się na ziemi obok oberwańca stoi czerwony ze złości Jon Colbert, ściskając w ręku długi nóż. Ranna Debra na próżno usiłowała przepchnąć się przez tłum by uspokoić ojca; tym razem Arla również nie miała siły przebicia, mieszczan było zbyt wielu. Szykował się ni mniej ni więcej tylko lincz.

Siedzący pod zewnętrznym murem świątyni Ur-Thog się nudził. Truposzy nie było. Dłużnika też nie było. W ogóle dziwnie mało osób opuszczało święty przybytek, choć przeca było już po zaćmieniu i powinni brać dupy do roboty zamiast mitrężyć czas na modłach. Za to, sądząc po odgłosach, na dziedzińcu szykowała się jakaś rozróba. Thog nie lubił tego typu imprez; do wieszania i siekania zbyt często wzywano na widok półorka właśnie. Niemniej jednak tym razem wrzaski nie tyczyły się jego, więc z ciekawością wystawił łeb nad murem i zoczył widok osobliwy. Nad niziołkiem i kulącą się obok kupą szmat, będącą chyba człowiekiem, kłębił się wzywający do samosądu tłum, którego prowodyrem był nie kto inny jak sam Arnold właśnie.


Zestrachana Mara siedziała na zydlu we własnej chacie słuchając, jak na zewnątrz wre walka. Koniec końców cały podjazd schronił się za cmentarnym murem wyglądając końca zaćmienia i licząc, że położy to kres aktywności zmartwychwstańców. Co prawda niewysoki mur nie był barierą mogącą powstrzymać nieumarłych, lecz dawał żywym wystarczającą przewagę. Mimo to co i rusz słyszała przekleństwa i jęki rannych. Strzyga kuliła się u stóp dziewczyny, a zęby Arnego szczękały niemal tak głośno jak uderzające o kości miecze. Drzwi pilnował rosły mężczyzna; widać było, że nie jest z tego powodu szczęśliwy (łagodnie rzecz ujmując), lecz poważna rana wykluczała go z udziału w głównej bitwie. Nieopodal wejścia leżały szczątki szkieletu i szwaczki, rozsieczone niemal na pół. Co Mara powie rodzinie pani Goldenmayer? I na dodatek cała jej praca poszła na marne!

Nagle Var (Marze wydawało się, że tak zwrócił się do niego sir Hornulf) odwrócił się gwałtownie jak gdyby wietrząc zagrożenie. Strzyga zawyła i wypruła na zewnątrz, podkulając ogon. Córka Olafa również obejrzała się za siebie. Arne stał sztywno jakby kij połknął. Przerażony wzrok wbił w Marę; dziewczyna była pewna, że zaraz wydusi z siebie swoje przerażone Ma-a-ra…, jednak nic takiego się nie stało. Chłopak po prostu oklapł i zwalił się na klepisko, zaś w miejscu, w którym stał pojawił się duch. Zarówno Grzmot jak i Mara poczuli, jak gdyby zjawa wysączała z nich życie, nie wykonując nawet gestu. Nim jednak mieli szansę cokolwiek zrobić przez okno i drzwi do wnętrza domostwa wlał się słoneczny blask, a widmo rozpłynęło się w nicość.
Dziewczyna błyskawicznie doskoczyła do przyjaciela; w swoim krótkim życiu widziała jednak zbyt wielu zmarłych by mieć jakąś nadzieję.
- Wszyscy nieumarli odeszli... - do środka zajrzał sir Hightower, ale umilkł widząc dzeici. Spojrzał na Grzmota, potem na Marę. Nie było potrzeby prawienia kazań. - Weź dzieciaka. Mara, chodź. Grimaldus się tobą zajmie.
Niemal siłą odciągnął dziewczynę od zwłok Arnego i wsadził na konia. Var przerzucił sobie ciało chłopaka przez ramię; taki szczyl a martwy ważył tonę. A może to Grzmot jakoś tak dziwnie osłabł? Eee…

Podjazd ruszył w stronę południowej bramy. Podkute kopyta bojowych i roboczych koni miażdżyły rozrzucone po drodze szczątki nieumarłych. Tym razem jednak dziewczyna nie podziwiała walającego się wokoło świadectwa śmierci. Osowiałej Marze po głowie tłukła się tylko jedna myśl: jak ona powie Livii, że zabiła jej syna?



Shando i Kostrzewa, podobnie jak wielu innych, lizali rany w strażnicy, ale krzyki i wiwaty wywabiły ich w końcu na zewnątrz. Ludzie cieszyli się tak, jakby pierwszy raz widzieli słońce; co przytomniejsi zagarniali nieruchome szczątki zmartwychwstańców w kupę i rozbijali je maczugami, toporami czy zwykłymi kamieniami w drobny mak. Kostrzewa patrzyła na to nieco pobłażliwie; niemniej w tym szaleństwie była metoda. Kolejne okrzyki gruchnęły gdy z murów dostrzeżono wracający z cmentarza podjazd z sir Hornulfem na czele i dwójką dzieci między wojownikami. Dopiero gdy mężczyźni podjechali bliżej dostrzeżono, że chłopak zwisa bezwładnie z ramienia goliata i głosy przycichły.

Nim zaś jeźdźcy zdołali zsiąść z koni przyszła wiadomość, że w ataku na północną bramę miasta zginął kapłan Myrkula, Grimaldus.

Nocą zaś ponownie przyszli nieumarli.






Ybn Corbeth
Dzień po zaćmieniu, poranek

Wstający nad Grzbietem Świata dzień był zupełnie zwyczajny. Różnił się od innych może tylko tym, że wschodzące słońce oświetlało walające się po ziemi, trawie, skałach i okolicznych drogach kości różnorakich stworzeń, resztki broni i zbroi, przegniłe mięso, rozpadające się skóry i zetlałe ubrania w ilości większej niż po niejednej potyczce czy nawet bitwie.

W Ybn słońca nie witano już z takim zapałem jak kilkanaście godzin wcześniej, choć po całonocnej walce z ożywieńcami z równie wielką ulgą. Świątynia Helma wypełniona była rannymi i konającymi. Nieliczni akolici, kapłani, druidzi, fleczerzy i pomocnicy nie nastarczali opatrywać krwawiących i zakażonych ran. Z okolic cmentarza w niebo bił słup dymu; palono zarówno “starych” zmartwychwstańców jak i zabitych w pierwszym ataku mieszczan, którzy w nocy rozwarli powieki i podnieśli broń przeciwko swoim pobratymcom. Naprędce łatano północną bramę zniszczoną podczas ataku banshee - ten samej, która oślepiła Maleka i zabiła osłaniającego go Grimaldusa. Chyba ta ostatnia śmierć najbardziej wstrząsnęła corbethczykami; wydawało się, że kto jak kto, ale kapłan Myrkula powinien oprzeć się mocy nieumarłych. Jego śmierć mocno nadwyrężyła morale w mieście, a żałobne bicie dzwonu towarzyszyło konduktowi pogrzebowemu, który niósł ciało bohaterskiego kapłana w stronę pogrzebowego stosu.

O samej walce na północnym murze krążyło już tyle opowieści, że nie sposób było ocenić która z nich była prawdziwa. Faktem jednak było, że horda nieumarłych złożona głównie z poległych setkę lat wcześniej osadników i członków orczej armii ruszyła na miasto w towarzystwie zjaw i banshee właśnie. Mimo wsparcia ze strony najwyższych kapłanów, elfiej czarodziejki i wezwanych z innych części muru posiłków szkieletom udało się sforsować bramę, a duchy obrały sobie za cel najgroźniejszych przeciwników. Ponoć Grimaldus własną piersią zasłonił Maleka, pozwalając mu tym samym dokończyć modlitwę, która zniszczyła banshee. Tak czy inaczej miasto zostało pozbawione jedynej osoby, która była kompetentna w sprawach życia po życiu.

Tym razem chętni do wysłuchania burmistrza zebrali się przy świątyni; zresztą przez ostatnie kilkadziesiąt godzin życie Ybn toczyło się właśnie tu; tu cieszono się z odnalezienia ocalałych, lamentowano nad zmarłymi, dzielono się informacjami i domysłami. Na schody wyniesiono duży fotel z Malekiem; kapłan wyglądał tak, że wielu zastanawiało się, czy aby nie zmienił się on w nieumarłego.


- Drodzy zebrani - zaczął burmistrz; chwilę rozwodził się nad bohaterstwem obrońców i poległych, nerwowo zerkając na Hursta, po czym przeszedł do sedna. - Według kapłanów dzisiejsza noc nie była ostatnią, której powinniśmy się spodziewać ataku ożywieńców - poczekał aż ucichnie gwar i kontynuował. - Potrzebujemy ochotników, którzy udadzą się do Kaledonu, do elfów, Wzgórz i innych miejsc by wywiedzieć się co i jak, czy i tam powstali zmarli, czy wspólnie możemy coś poradzić… - znów zerknął na Maleka, który szeptał coś do ucha Arli. Stojący obok Hornulf wyglądał jakby kij połknął; cokolwiek zamierzał kapłan Helma nie było to po myśli zapalczywego paladyna.
- Potrzebujemy również ochotników -Arla wystąpiła naprzód - którzy udadzą się po radę i informacje do czarodzieja Albusa Blackwooda do Czarnego Lasu. Ze względu na… wąską specjalizację jego mocy możliwe, że będzie on w stanie okreslić powód powstawania nieumarłych z ziemi.

Na dziedzińcu wybuchnął gwar, zagłuszając ostatnie słowa paladynki. Czarny Las był owiany złą sławą; jedni znali go tylko z bajań, którymi straszono dzieci w kołysce, inni z bardziej wiarygodnych opowieści. Faktem było jednak, że mało kto tam chadzał i jeszcze mniej osób stamtąd wracało. Pełen złowieszczych zwierząt, dziwnych stworów i zniekształconych roślin las nie zachęcał ani do polowań, ani do spacerów. Ludzie jak jeden mąż rzucili się w stronę kapitana straży, zgłaszając się do kolejnych grup zwiadowczych; byle szybciej, byle ktoś przypadkiem nie zasugerował im wycieczki do siedziby zdziwaczałego maga, który miał śmiałość mieszkać w tak ponurym miejscu. Wkrótce na dziedzińcu pozostała tylko garstka śmiałków, a tętent koni i stukot licznych butów świadczyły o tym jak corbethczykom śpieszno było do tego by dojechać do miejsc przeznaczenia przed nastaniem zmroku.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-10-2014 o 15:19.
Sayane jest offline