Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2014, 18:19   #93
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Był dobrym człowiekiem mówili, umarł z godnością, z honorem, to bohater. To frazesy, nic nie znaczą, nie dla tego, który widział śmierć na własne oczy. Nie dla tych, którzy sami ją wywoływali. Stek bzdur. Nic więcej.

Dla Ezechiela nie istniała śmierć z godnością, była tylko śmierć.

***

Spoglądał mu w oczy, były szkliste, przerażone. Zdawały się pytać: dlaczego? Z jego drobnych ust wydobywała się cienka stróżka krwi.

To nie miało być trudne zadanie. Dostać się do rezydencji samozwańczego hrabiego rodem z Federacji, pozbyć celu, nie wszcząć alarmu. Tak też się stało, łatwo było ominąć zapijaczonych strażników, szlachcic chwycił za broń, lecz stanowił dla Ezechiela żadnego wyzwania. Szalone ostrze przecięło jego klatkę piersiową. Hrabia starał się zatamować krwawienie, rozpaczliwie próbował utrzymać swoje organy wewnątrz ciała. Wprawiona w ruch szabla nie zatrzymała się, płynne cięcie otworzyło szyję, trysnęła krew. Hrabia osunął się na ziemię.

A potem szmer, cichy, ale nie umknął uwadze rewolwerowca. Ludzka sylwetka i nieznaczny ruch za zasłoną przy oknach. Stłumiony jęk. Ezechiel jednym szybkim ruchem strzepnął krew z klingi. Zamarł w bezruchu na kilka długich sekund, by już za moment znów skierować swą broń przeciw innemu człowiekowi. Szabla rozdarła zasłonę, silne uderzenie przebiło się przez ciało, ostrze przeszło na wylot i wbiło się w drewnianą ścianę.

Tak doszliśmy do początku. Do jego szklistych oczu. Jeszcze przed uderzeniem Ezechiel wiedział, że nie staje do walki rosłym człowiekiem. To było dziecko, syn hrabiego. Rewolwerowiec czuł ciężar jego ciała na szabli. Tak należało postąpić, wiedział, że nikt nie może go zobaczyć. Nie mogło być świadków. Szkarłatna krew spływała po ostrzu. Jasne niebieskie oczka powoli gasły, twarz szarzała. Nie, w śmierci nie było nic godnego.

***

Dla Morganów był to koniec drogi, natrafili na ludzi niewdzięcznych, nawykłych do myślenia tylko o sobie. O ich losie zadecydował egoizm czy może pragmatyzm jednostek. Szli do misji ojca Gianniego pomagając przy tym potrzebującym, to właśnie ich zgubiło.

Ezechiel stał nad głową rodziny, zaskoczony Nathan oberwał mocno od Fraya. Podniósł powoli swojego Colta, lufa zatrzymała się na twarzy Morgana. W momencie, w którym Randall wpadł w swój morderczy szał ich życia zostały skończone. Tę walkę należało zakończyć jak najszybciej. Rewolwerowiec nie wierzył by rodzina mogła się jeszcze z tego wykaraskać. Zraniony ojciec i syn nie daliby rady zapewnić ochrony kobiecie i dzieciom. Opad skracał czas na reakcję. Dla nich nie było już szans. Colt wypalił, nie był to jednak akt łaski. To było morderstwo i Ezechiel doskonale o tym wiedział.

Zdawał sobie z tego sprawę, gdy mordował żonę Nathana. Z zimną krwią naciskał na spust pistoletu. Liczyły się tylko maski. Nie miało znaczenia kto miał je na sobie. Człowiek był tylko przeszkodą do zrealizowania wyznaczonego celu. Ezechiel miał środki, które miały zapewnić mu wygraną. Colt, karabin Nathana, Berettę zrabowaną Jeffowi.

Nawet nie drgnął, gdy pociski pociągnęły dzieci Morganów na ziemię. Wepchnął całą rodzinę do masowej mogiły. Tylko tak miał szansę przeżyć, tylko tak mogli przetrwać pozostali. Nie pierwszy raz zabijał dzieci, być może jednak ostatni.

Opad unosił się w powietrzu. Tak dobrze było myśleć, że to tylko jego efekt. Może Morganów wcale nie było? Może nigdy nie wydostał się z tamtego budynku? Może to wszystko było winą opadu...

Założył maskę, a chwilę później runął na ziemię. Nie uchroniła go, stracił przytomność nie daleko transportera. Nawet nie wiedział czy innych też spotkał ten los.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline