Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2014, 18:45   #51
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Krwawa Mary stała niedaleko domku, wpatrzona w księżyc. Nie zareagowała, gdy potomek pojawił się obok. Po prostu tak stali – razem, a jednak osobno. Samotni.

Tej nocy nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Podobnie na początku następnej.
Kiedy JD obudził się, matka już kończyła przygotowania do podróży. Nie wiadomo skąd przed chatką pojawiły się dwa juczne osły. Ashford już miał skomentować ten niecodzienny środek lokomocji, gdy ponura mina Archontki odebrała mu jakąkolwiek ochotę do nawiązywania dialogu.


Wdrapał się na grzbiet zwierzęcia, które o dziwo było bardzo wyrozumiałe i nawet nie poskarżyło się, gdy JD złapał je za grzywę. Krwawa Mary również zajęła miejsce na swoim wierzchowcu i nie zwlekając pokierowała go w dół zbocza. Osioł Ashforda potraktował to jako sygnał startu również dla siebie i powoli, kolebiąc się lekko na boki, ruszył za towarzyszem. Zwierzęta zachowywały się nadzwyczaj pewnie w ciemnościach, nawet się nie potykały na kamiennej drodze. Wydawały się specjalnie wyszkolone do podróżowania nocą.


Księżyc powoli zmieniał pozycje na widnokręgu. Niebo było bezchmurne prawie. A oni jechali już ponad dwie godziny bez postoju. Osły wydawały się niezmordowane. O ile wcześniej surowy krajobraz nieco przerażał JD, teraz wydawał się nudny i monotonny. Miał ochotę ziewnąć.
Wtem Mary podniosła rękę.

- Nie jesteśmy sami – szepnęła.

Znajdowali się właśnie pośrodku szerokiego na kilkanaście metrów kamienistego wąwozu, w którym ciężko byłoby się schować. JD wytężył słuch.

Nic nie słyszał… albo… czyżby to… tam ponad skalną ścianą… daleko… ale coraz bliżej… odgłos łap? Wilczych łap?!

- Może to nie wróg. Kto atakowałby od frontu, bez zaskoczenia? - rzekł półgłosem.

“Ktoś bardzo pewny swojej siły”, odpowiedział sobie w myślach. Spojrzał na Mary, ciekawy co wampirzyca zadecyduje. Będzie chciała rozdzielić się, uciekać, a może stawić czoła zagrożeniu? JD zamierzał słuchać jej poleceń. Cieszył się, że nie był zupełnie bezbronny - posiadał floret, jaki zakupił tuż przed podróżą do Afganistanu. Czuł się bardzo pewnie w szermierce, jednak wątpił, czy przyda się przeciwko dzikim bestiom.
Osioł, na którym jechała Mary nawet nie zwolnił kroku, kiedy jego właścicielka się namyślała. Trwało to zresztą kilka sekund.

- Podaj mi cugle i ukryj się pod ścianą skalną - wydała polecenie półgłosem - Jeśli to wróg, może go zaskoczysz atakiem od tyłu.

Odgłos łap był już wyraźnie słyszalny. Nie była to jedna bestia a co najmniej dwie. JD ustawił się we wskazanym miejscu, wyciągnął oręż i nasłuchiwał. Czekał. Spokojny, skalisty krajobraz sprzyjał wyciszeniu, dzięki swojej monotonii pozwalał skupić się i odgonić niepewność. Gdyby nie coraz głośniejszy dźwięk zbliżających się istot, wokół panowałby jedynie przyjemny szmer wiatru. Ashford napiął mięśnie, w oczekiwaniu na napad. Może były to zwykłe wilki, które zwęszyły osły i chciały zatopić w nie kły? Czy w ogóle w górach Afganistanu mogły czaić się wilki? Brujah nie miał pojęcia. Uzmysłowił sobie, że za kilka sekund zagadka sama się rozwiąże.

Myślał, że jest gotowy na wszystko, ale na to... nie był.

Mary zmarszczyła brwi, gdy jedna z bestii najwyraźniej zatrzymała się na skraju przepaści. Czyżby zrezygnowała? Cóż, druga na pewno nie. Kilkadziesiąt metrów, dokładnie z lewej strony Archontki w powietrze wystrzelił wielki, srebrzysty wilk. Wilk skoczył, ale opadł... jako człowiek. Po raz pierwszy JD miał okazje przypatrzyć się transformacji w pełnej krasie.
Jednak nie sama dyscyplina, będąca domeną Gangreli była zadziwiająca, lecz fakt, że mężczyzna, w którego przemieniło się zwierzę, spadł na Mary tak, że jego usta połączyły się z jej wargami w namiętnym pocałunku. Pęd był jednak tak wielki, że zbił wampirzycę z siodła i oboje potoczyli się po ziemi... wciąż połączeni pocałunkiem. Czy Matka naprawdę była tak zaskoczona, że nie mogła tego uniknąć?

Gdy wreszcie się zatrzymali - mężczyzna leżąc na kobiecie - temperament Krwawej Mary wziął górę. Celnym, doprawionym potencją kopniakiem odrzuciła drugiego Kainitę aż pod drugą ścianę wąwozu.

Mężczyzna jęknął w chwili upadku, ale po chwili roześmiał się radośnie.

[media]http://media.tumblr.com/tumblr_m8tatcgcHs1rqgu49.gif[/media]

- Taka niespodzianka! Moja piękna odnalazła mnie na końcu świata... jestem taki wzruszony - mężczyzna stanął na nogi i otrzepał ostentacyjnie ubranie - Tylko wiesz kochanie, ja jestem w pracy...

Ashford nigdy nie widział matki tak wściekłej, przez chwilę miał wrażenie, że wampirzyca rzuci się z gołymi rękami na - najwyraźniej - znajomego wampira.

- Gdybym wiedziała - wysyczała, również podnosząc się z ziemi - że to ty jesteś drugim archontem, nigdy nie zgodziłabym się towarzyszyć JD. Pieprzony Cook, on to celowo...
- JD?
- obcy zdawał się dopiero teraz zobaczyć przyczajonego Brujaha - Och, więc plotki były prawdą!

Wysoki, atletycznie zbudowany brunet pospieszył w stronę Ashforda. Stanąwszy naprzeciwko, wyciągnął powitalnie rękę.

- Jestem Marcus Lind z rodu Gangreli - przedstawił się grzecznie - Jestem zaszczycony mogąc poznać pierwszego potomka mojej żony...

Ogromny odłamek skalny przeleciał tuż obok ucha Marcusa. Mary zawyła wściekle, jednak wampir nawet się nie obejrzał. Zrobił tylko zakłopotaną minę łobuziaka.

- No dobrze, byłej żony.

JD schował floret. Nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Nigdy nie pomyślałby, że Mary mogłaby dobrowolnie złożyć jakąkolwiek zbędną przysięgę, na przykład małżeńską. Przez chwilę nawet zastanowił się, czy powinien traktować "żonę", jako wyrażenie dosłowne, czy może znaczyło coś innego w wampirzym żargonie, na przykład partnera w misji. To jednak nie pasowało do kontekstu, czyli niespodziewanego pocałunku, jaki już w pierwszej chwili ich połączył. Czy JD czuł się zazdrosny? Być może, gdyby niedowierzanie wcześniej go nie przygniotło.

Tych kilka sekund wystarczyło, by JD poczuł się niezwykle… flegmatyczny. Marcus był dziki, nieprzewidywalny, najprawdopodobniej nieokrzesany przy tym… dziarski, chyży, chwacki. Brujah przesunął wzrok na Mary i z powrotem na Linda, po czym nie opanował śmiechu, gdy spojrzał na te cechy w ich seksualnym aspekcie. Prędko uchwycił wyciągniętą dłoń i potrząsnął.

- Najwyraźniej ja nie muszę się przedstawiać - rzekł przyjaznym tonem do swojego przyszłego źródła informacji. - Czyżby wampiry również brały ślub? A może mówimy o małżeństwie śmiertelników?
-Och, niech Cię to nie dziwi, JD
- Marcus uśmiechnął się szeroko. - My też przecież czujemy i mamy potrzebę wspólnoty. Nasz ślub był niemal bajkowy... na prywatnej wysepce greckiej, którą nazwałem potem Wyspą Miłości i podarowałem jako prezent ślubny mej małżonce…
- A ja zmieniłam jej nazwę na Wyspę Upadłych i ci ją oddałam
- Mary weszła w słowo Gangrelowi, po czym zwróciła się do JD. - A Ciebie powinno raczej zastanowić co się stało z drugim wilkiem. Nie uważasz?
- Sądzę, że jesteśmy bezpieczni
- wzruszył ramionami Brujah. - Lecz, jeśli już o tym mowa… kim jest twój towarzysz, mój ojczymie? - zapytał, tytułując w ten sposób Marcusa, aby zirytować Matkę. - Były ojczymie - poprawił się. - Czyżby to był twój potomek?

Mary warknęła. Ogromny kamień poszybował z wielką prędkością w kierunku Ashforda. Nie miał szans tego uniknąć. Nie spodziewał się wszak ataku ze strony własnej matki. Zasłonił tylko twarz… lecz kamień nie dotarł do celu. JD otworzył oczy i ujrzał przed sobą ponad dwumetrowego olbrzyma o rozpiętości ramion na co najmniej kolejny metr. Mężczyzna wyglądał jak bohater filmu o życiu w totalnej głuszy. Brudny, śmierdzący o skołtunionych włosach i brodzie.

- Powinieneś już dawno zostawić tego pajaca - rzekła matka.

Dopiero po chwili dotarło do Ashforda, że mówi ona do olbrzyma, którego musiała znać z wcześniejszych przygód w towarzystwie Marcusa.

Wielkolud tylko obrócił w jej kierunku głowę i skinął nią czy to w formie aprobaty, czy po prostu powitania. Potem znów spojrzał wprost na JD.

- Niestety - zza potężnych pleców dobiegł głos Marcusa. - Nie wszyscy mają pozwolenie na podróżowanie z potomkami. Nie wszyscy też mają tak silnych potomków. Wiesz, JD, że jesteś teraz jednym z najpotężniejszych neonitow na świecie? - nie czekając na odpowiedz wrócił do przerwanego wątku. - To jest Mały John, mój wieloletni kompan a obecnie pomocnik archonta. Mało mówi, ale za to wiele robi.

- Witaj, Mały Johnie, o ile mogę się tak do ciebie zwracać
- rzekł do giganta. - A co do twojej pochwały, archoncie… być może to prawda, że jestem jednym z najpotężniejszych neonitów na świecie. Lecz jeśli już, to nie z racji siły, czy umiejętności, a urodzenia. Bo tylko i wyłącznie dzięki niemu teraz spokojnie z wami rozmawiam, zamiast tłumaczyć się, czy walczyć - stwierdził. - A rzecz jasna, że miałbym marne szanse z tak znakomitymi wojakami - uśmiechnął się.

Mały John mruknął coś, po czym wycofał się w cień. Marcus za to znów wybuchnął śmiechem.

- Taka gadka u Brudży! Hehehe oj wierz mi, Mary na pewno dobrze Ci się przyjrzała. Musi coś w tobie być.
- Już mu tak nie słodź
- Matka weszła w słowo byłemu mężowi, wciąż wyglądała na mocno zdenerwowaną - Może lepiej zająłbyś się robotą?
- Właśnie, właśnie
- Marcus dramatycznym gestem klepnął się w czoło - Z tego co Cook mówił...
- Wiedziałam, że ten drań maczał w tym palce!
- He, he znasz starego Brzydala. W każdym razie z tego co mówił, nasze cele się pokrywają. Mamy generalnie zobaczyć o co chodzi sabatnikom i jaką rolę w tym odgrywa Asmodeusz. Proponuję więc... połączyć siły przy wywiadzie.
- Ale...
- Mary próbowała coś powiedzieć, lecz Gangrel kontynuował:
- JD z przyjemnością sam bym ocenił jak dobry jesteś. Może nawet mógłbym dać Ci kilka wskazówek na przyszłość...
- Jak dobry jestem w czym? Bo sprośne rzeczy pierwsze się narzucają
- zażartował w odpowiedzi. - A na tym polu nie potrzebuję porad.
- Już Cię lubię
- Marcus mrugnął porozumiewawczo - O sprośnościach możemy pogadać po robocie. Na razie jednak miałem na myśli nasze moce. Moją specjalnością jest walka w zwarciu i poprzez... sojuszników.
- Wykorzystuje biedne zwierzęta jak mięso armatnie
- dopowiedziała Mary z kąśliwym uśmiechem.
- Oj, daj spokój. Już o tym rozmawialiśmy nieraz! Jesteś zazdrosna i tyle - Gangrel posłał matce buziaka, przez co ta od razu odwróciła głowę i udała, ze zajmuje się osłami - Są trzy typy mocy: ofens, defens i psycho. Nasza Mary opanowała do perfekcji moc szybkości, ma też krzepę, jak zauważyłeś, więc łączy ofens i defens. Mały John wbrew pozorom jest mistrzem ukrycia, a więc defens. To czyni z nich idealnych zwiadowców... Wiemy, gdzie są nasi wrogowie, ale nie wiemy ilu ich jest, dlatego zwiad byłby bardzo wskazany, by wiedzieć jak ewentualnie walczyć. Pomyślałem więc, że kiedy ta dwójka robiłaby rozpoznanie, my moglibyśmy chwilę poćwiczyć. Wydaje mi się bowiem, że w przeciwieństwie do Mary, masz spory potencjał psycho. Widzisz, nie jest wcale powiedziane, że możesz opanować tylko swoje rodowe moce. Owszem, do nich masz predyspozycje, ale jeśli masz dobrego nauczyciela, jesteś w stanie poznać również dyscypliny innych klanów...
- Daj spokój chłopakowi z tymi swoimi teoriami wspólnego przodka!


Mary doskoczyła do Marcusa i złapała go za kołnierz. Choć wyglądało to raczej zabawnie, bo była dużo niższa i drobniejsza od byłego męża, ci, którzy ją znali, wiedzieli, że sytuacja jest raczej mało wesoła. Mały John zmarszczył brwi, lecz pozostał na miejscu.

- Mało mi życia nią zepsułeś? - wampirzyca potrząsnęła Gangrelem jak szmacianą lalką.
O dziwo, ten się nawet nie bronił. Tylko spoważniał.
- Marysiu...
- Nie, dla Ciebie nie ma już Marysi!
- Archontka odepchnęła mężczyznę i zwróciła się do potomka - JD, obiecałam Ci tę misję, więc ty decydujesz. Moja rada jest jednak następująca: odpuść sobie pieprzenie tego gościa. Możemy działać sami.
- Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności
- odpowiedział JD. - Mam nadzieję, że nie uraziłoby to panów?
- Uaa taki tajemniczy. Znajdziecie nas za godzinę na tamtym szczycie
- Marcus wskazał kierunek ręką. - Na rozdrożach skręćcie w lewo i... uważajcie na drapieżników.

Śmiech mężczyzny zmienił się w skowyt wilka wraz z przemianą jego ciała. Po chwili Mary i JD byli już sami.

JD odetchnął. Polubił towarzystwo mężczyzn, ale przecież wciąż byli nieznajomymi. Nie do końca wiedział, czego spodziewać się po nich i teraz, gdy odeszli, poczuł się bardziej bezpieczny.

- Wtedy, w Rostocku. Gdyby nie sojusz z Katariną, już bym nie żył. Aldona zajęła się nią i tylko dlatego mogłem uciec. Gdyby tej malutkiej Toreadorki tam nie było… - Ashford zamilkł. - Dlatego tak ciężko odrzucić mi pomocną dłoń. Więc pytam, kim oni są? Czy można im zaufać? Chcesz odpuścić Marcusa z powodu jakichś waszych prywatnych, emocjonalnych zaszłości, czy może masz lepszy motyw? Widziałaś tego gościa, Małego Johna? Wolałabyś napotkać bandę Sabatników z nim, czy bez niego?

Mary patrzyła przez chwilę na swojego potomka, po czym odwróciła się i wsiadła na osła.

- Masz rację. Marcus był kiedyś moim mentorem. Obaj wiele potrafią... - zamilkła na moment. - Po prostu postaraj się nie ulegać jego czarowi. I pamiętaj zawsze o jednym. Marcus jest idealistą. Jeśli przyjdzie mu wybierać między przekonaniami, a tobą... cóż, kiedyś tak porzucił własną żonę. Po prostu o tym pamiętaj. A teraz jedźmy na ten cholerny szczyt.

JD skinął głową, choć poczuł… pustkę. Myślał, że Mary będzie się spierać. Gdy tak łatwo się zgodziła, przyszły wątpliwości, czy aby na pewno słusznie postąpił, akceptując sojusz. Wpełzł na zwierzę, przygotowując się do drogi.

- Jeśli mówisz, że powinienem uważać na jego przekonania… to powiedz, w co on wierzy? Mówiłaś o jakichś teoriach wspólnego przodka. Wolałbym dowiedzieć się od ciebie, niż od niego.
- Ruszajmy, opowiem Ci po drodze.
– zarządziła matka.

Przez kilkanaście minut jechali w milczeniu i Ashford już poczuł się oszukany. Kiedy jednak wyjechali z wąwozu i wjechali na ledwo widoczną ścieżkę na szczyt pobliskiej góry, Krwawa Mary zaczęła opowiadać.

- Marcus wierzy, że wszyscy pochodzimy od Kaina – wszyscy w rozumieniu byty nadnaturalne. A więc nie tylko wampiry, ale także wilkołaki i magowie. Jego bajka jest dość zawikłana, ja przedstawiam ją w uproszczonej wersji. Generalnie wniosek jest taki, że powodem Gehenny, która nadchodzi, zdaniem Marcusa jest podział między nami. Zarówno na rasy jak i na klany. Jego zdaniem wszyscy powinniśmy być szczęśliwą rodzinką. No i cudownie, można by rzec, bo czemu by nie, ale ten idiota swojego czasu właśnie dlatego stracił tytuł archonta… a i tak rada nie dowiedziała się wszystkiego. Widzisz, jakieś 30-ci lat temu w pewnym mieście w Rumunii wilkołaki zabiły księcia i groziły wybiciem całej naszej rodziny. Marcus został wysłany jako archont, by tymczasowo objąć władzę w mieście i opanować sytuację przed wyznaczeniem nowego księcia. Wówczas ja byłam jego pomocnikiem, a John… po prostu nam towarzyszył. Jego związek z Marcusem to osobna historia. Tak czy siak, próbowaliśmy się na początku dogadać, ale wilkołaki nie miały ochoty na zawieranie rozejmów czy wydzielanie stref. Chciały zmieść nas z powierzchni ziemi. I tak wybuchła wojna. Każdy z naszej trójki był silniejszy niż tamtejszy książkę, dlatego Lupini nas nie doceniali. Nie tylko podjęliśmy walkę, ale zmusiliśmy ich do obrony. To była rzeź… Cóż, takie mieliśmy zadanie. Padł zresztą odgórny rozkaz: zabić wszystkich. Zabijaliśmy… - Mary umilkła na chwilę, jej oczy błądziły gdzieś po oślim grzbiecie – Wyrżnęliśmy całe plemię, a potem… szukaliśmy niedobitków. No i znaleźliśmy niemowlę – dziewczynkę. Bezsprzecznie miała w przyszłości przeistoczyć się w Lupina, więc powinniśmy ją zabić.

Znów zapadła chwila ciszy, przerywana jedynie odgłosem kopyt, stukających o kamieniste podłoże.

- Nie zrobiliśmy tego. Ja z litości, Marcus… nie wiem czy bardziej z litości, czy dlatego, że uruchomiły mu się te szalone idee o koegzystencji naszych gatunków. Zabraliśmy dziecko i uciekliśmy. Podróżowaliśmy lasami, z dala od ludzkich siedzib, kierując się w stronę Uralu – pasma górskiego. Na początku jeszcze wysyłaliśmy wiadomości, że śledzimy wodzów wybitego plemienia, potem umilkliśmy. Dziecko rosło. Im było starsze, tym bardziej widziałam, że instynkt staje silniejszy od przywiązania do nas. Kiedy miała 8 lat, po raz pierwszy zaatakowała i ugryzła mnie w rękę za to, że nie chciałam oddać jej zabawki. Kolejny poważny atak nastąpił dwa lata później. To przypominało już rozmyślne działanie drapieżnika. Dziewczyna poczekała bowiem do rana, by zaatakować Małego Johna. Ugryzła go w szyję. Gdyby był człowiekiem, prawdopodobnie to ugryzienie byłoby dla niego śmiertelne, bo mała dosłownie wgryzła się w ranę. Wtedy zaczęliśmy się kłócić. Do Marcusa nic nie docierało, a John jak zwykle nie zajmował stanowiska. Kiedy pewnego dnia znalazłam wnyki nasmarowane czosnkiem na ścieżce, którą zwykłam chodzić, patrolując okolicę… tego było dla mnie za wiele. Kazałam wybierać Marcusowi między dzieckiem a sobą – kobieta uśmiechnęła się gorzko – No i chyba się domyślasz jakiego wyboru dokonał.
- Przykro mi
- rzekł szczerze JD. Z opowieści Mary wynikało, że Lind nie był człowiekiem złym, a jedynie… ślepym. Przynajmniej miał odwagę, aby dokonać wyboru. - Wiesz, co się stało z tą dziewczynką?

- Nie. Wiem tylko, że po 5. latach, mój uznany za zmarłego małżonek się odnalazł i że stracił tytuł archonta. Najwyraźniej jednak jego kara dobiegła końca, skoro wrócił do obrotu. Mogę się jednak domyślać, że będzie dostawał teraz najbardziej parszywe zadania, dlatego musisz uważać. Pamiętaj, że to nie nasza misja i zawsze masz prawo odmówić. Obowiązkiem każdego członka rodziny jest pomagać w śledztwie Archonta, ale nikt nie ma obowiązku narażać życia w jego imieniu.


Ponieważ dojeżdżali na miejsce, JD tylko pokiwał głową na znak, że rozumie. Nie chciał by Marcus i jego przyjaciel wiedzieli zbyt wiele o jego rozmowie z matką.

Przywitał ich Mały John, który bez słowa po prostu wskazał im dalszą drogę. W ten sposób dotarli do naturalnej jaskini, gdzie mogli zostawić osły i ekwipunek.

Tutaj też mieli zostać Marcus i JD, czekając na wyniki zwiadu pozostałej dwójki. Matka nawet się nie pożegnała. Po prostu skinęła głową młodemu Brujahowi, po czym wyszła wraz z Małym Johnem. Wkrótce jedynym dźwiękiem, jaki dolatywał do ich uszu, było pochrapywanie jednego z osłów.

Marcus obszedł jaskinię, by wreszcie usiąść w jej progu. Choć wokół panowała ciemność, Ashford przypuszczał, że wzrok Gangrela mógł być lepszy od jego własnego i wampir faktycznie obserwował teraz okolicę.

- To co… - pierwszy odezwał się MarcusSypiasz z nią?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline