Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-06-2014, 18:45   #51
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Krwawa Mary stała niedaleko domku, wpatrzona w księżyc. Nie zareagowała, gdy potomek pojawił się obok. Po prostu tak stali – razem, a jednak osobno. Samotni.

Tej nocy nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Podobnie na początku następnej.
Kiedy JD obudził się, matka już kończyła przygotowania do podróży. Nie wiadomo skąd przed chatką pojawiły się dwa juczne osły. Ashford już miał skomentować ten niecodzienny środek lokomocji, gdy ponura mina Archontki odebrała mu jakąkolwiek ochotę do nawiązywania dialogu.


Wdrapał się na grzbiet zwierzęcia, które o dziwo było bardzo wyrozumiałe i nawet nie poskarżyło się, gdy JD złapał je za grzywę. Krwawa Mary również zajęła miejsce na swoim wierzchowcu i nie zwlekając pokierowała go w dół zbocza. Osioł Ashforda potraktował to jako sygnał startu również dla siebie i powoli, kolebiąc się lekko na boki, ruszył za towarzyszem. Zwierzęta zachowywały się nadzwyczaj pewnie w ciemnościach, nawet się nie potykały na kamiennej drodze. Wydawały się specjalnie wyszkolone do podróżowania nocą.


Księżyc powoli zmieniał pozycje na widnokręgu. Niebo było bezchmurne prawie. A oni jechali już ponad dwie godziny bez postoju. Osły wydawały się niezmordowane. O ile wcześniej surowy krajobraz nieco przerażał JD, teraz wydawał się nudny i monotonny. Miał ochotę ziewnąć.
Wtem Mary podniosła rękę.

- Nie jesteśmy sami – szepnęła.

Znajdowali się właśnie pośrodku szerokiego na kilkanaście metrów kamienistego wąwozu, w którym ciężko byłoby się schować. JD wytężył słuch.

Nic nie słyszał… albo… czyżby to… tam ponad skalną ścianą… daleko… ale coraz bliżej… odgłos łap? Wilczych łap?!

- Może to nie wróg. Kto atakowałby od frontu, bez zaskoczenia? - rzekł półgłosem.

“Ktoś bardzo pewny swojej siły”, odpowiedział sobie w myślach. Spojrzał na Mary, ciekawy co wampirzyca zadecyduje. Będzie chciała rozdzielić się, uciekać, a może stawić czoła zagrożeniu? JD zamierzał słuchać jej poleceń. Cieszył się, że nie był zupełnie bezbronny - posiadał floret, jaki zakupił tuż przed podróżą do Afganistanu. Czuł się bardzo pewnie w szermierce, jednak wątpił, czy przyda się przeciwko dzikim bestiom.
Osioł, na którym jechała Mary nawet nie zwolnił kroku, kiedy jego właścicielka się namyślała. Trwało to zresztą kilka sekund.

- Podaj mi cugle i ukryj się pod ścianą skalną - wydała polecenie półgłosem - Jeśli to wróg, może go zaskoczysz atakiem od tyłu.

Odgłos łap był już wyraźnie słyszalny. Nie była to jedna bestia a co najmniej dwie. JD ustawił się we wskazanym miejscu, wyciągnął oręż i nasłuchiwał. Czekał. Spokojny, skalisty krajobraz sprzyjał wyciszeniu, dzięki swojej monotonii pozwalał skupić się i odgonić niepewność. Gdyby nie coraz głośniejszy dźwięk zbliżających się istot, wokół panowałby jedynie przyjemny szmer wiatru. Ashford napiął mięśnie, w oczekiwaniu na napad. Może były to zwykłe wilki, które zwęszyły osły i chciały zatopić w nie kły? Czy w ogóle w górach Afganistanu mogły czaić się wilki? Brujah nie miał pojęcia. Uzmysłowił sobie, że za kilka sekund zagadka sama się rozwiąże.

Myślał, że jest gotowy na wszystko, ale na to... nie był.

Mary zmarszczyła brwi, gdy jedna z bestii najwyraźniej zatrzymała się na skraju przepaści. Czyżby zrezygnowała? Cóż, druga na pewno nie. Kilkadziesiąt metrów, dokładnie z lewej strony Archontki w powietrze wystrzelił wielki, srebrzysty wilk. Wilk skoczył, ale opadł... jako człowiek. Po raz pierwszy JD miał okazje przypatrzyć się transformacji w pełnej krasie.
Jednak nie sama dyscyplina, będąca domeną Gangreli była zadziwiająca, lecz fakt, że mężczyzna, w którego przemieniło się zwierzę, spadł na Mary tak, że jego usta połączyły się z jej wargami w namiętnym pocałunku. Pęd był jednak tak wielki, że zbił wampirzycę z siodła i oboje potoczyli się po ziemi... wciąż połączeni pocałunkiem. Czy Matka naprawdę była tak zaskoczona, że nie mogła tego uniknąć?

Gdy wreszcie się zatrzymali - mężczyzna leżąc na kobiecie - temperament Krwawej Mary wziął górę. Celnym, doprawionym potencją kopniakiem odrzuciła drugiego Kainitę aż pod drugą ścianę wąwozu.

Mężczyzna jęknął w chwili upadku, ale po chwili roześmiał się radośnie.

[media]http://media.tumblr.com/tumblr_m8tatcgcHs1rqgu49.gif[/media]

- Taka niespodzianka! Moja piękna odnalazła mnie na końcu świata... jestem taki wzruszony - mężczyzna stanął na nogi i otrzepał ostentacyjnie ubranie - Tylko wiesz kochanie, ja jestem w pracy...

Ashford nigdy nie widział matki tak wściekłej, przez chwilę miał wrażenie, że wampirzyca rzuci się z gołymi rękami na - najwyraźniej - znajomego wampira.

- Gdybym wiedziała - wysyczała, również podnosząc się z ziemi - że to ty jesteś drugim archontem, nigdy nie zgodziłabym się towarzyszyć JD. Pieprzony Cook, on to celowo...
- JD?
- obcy zdawał się dopiero teraz zobaczyć przyczajonego Brujaha - Och, więc plotki były prawdą!

Wysoki, atletycznie zbudowany brunet pospieszył w stronę Ashforda. Stanąwszy naprzeciwko, wyciągnął powitalnie rękę.

- Jestem Marcus Lind z rodu Gangreli - przedstawił się grzecznie - Jestem zaszczycony mogąc poznać pierwszego potomka mojej żony...

Ogromny odłamek skalny przeleciał tuż obok ucha Marcusa. Mary zawyła wściekle, jednak wampir nawet się nie obejrzał. Zrobił tylko zakłopotaną minę łobuziaka.

- No dobrze, byłej żony.

JD schował floret. Nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Nigdy nie pomyślałby, że Mary mogłaby dobrowolnie złożyć jakąkolwiek zbędną przysięgę, na przykład małżeńską. Przez chwilę nawet zastanowił się, czy powinien traktować "żonę", jako wyrażenie dosłowne, czy może znaczyło coś innego w wampirzym żargonie, na przykład partnera w misji. To jednak nie pasowało do kontekstu, czyli niespodziewanego pocałunku, jaki już w pierwszej chwili ich połączył. Czy JD czuł się zazdrosny? Być może, gdyby niedowierzanie wcześniej go nie przygniotło.

Tych kilka sekund wystarczyło, by JD poczuł się niezwykle… flegmatyczny. Marcus był dziki, nieprzewidywalny, najprawdopodobniej nieokrzesany przy tym… dziarski, chyży, chwacki. Brujah przesunął wzrok na Mary i z powrotem na Linda, po czym nie opanował śmiechu, gdy spojrzał na te cechy w ich seksualnym aspekcie. Prędko uchwycił wyciągniętą dłoń i potrząsnął.

- Najwyraźniej ja nie muszę się przedstawiać - rzekł przyjaznym tonem do swojego przyszłego źródła informacji. - Czyżby wampiry również brały ślub? A może mówimy o małżeństwie śmiertelników?
-Och, niech Cię to nie dziwi, JD
- Marcus uśmiechnął się szeroko. - My też przecież czujemy i mamy potrzebę wspólnoty. Nasz ślub był niemal bajkowy... na prywatnej wysepce greckiej, którą nazwałem potem Wyspą Miłości i podarowałem jako prezent ślubny mej małżonce…
- A ja zmieniłam jej nazwę na Wyspę Upadłych i ci ją oddałam
- Mary weszła w słowo Gangrelowi, po czym zwróciła się do JD. - A Ciebie powinno raczej zastanowić co się stało z drugim wilkiem. Nie uważasz?
- Sądzę, że jesteśmy bezpieczni
- wzruszył ramionami Brujah. - Lecz, jeśli już o tym mowa… kim jest twój towarzysz, mój ojczymie? - zapytał, tytułując w ten sposób Marcusa, aby zirytować Matkę. - Były ojczymie - poprawił się. - Czyżby to był twój potomek?

Mary warknęła. Ogromny kamień poszybował z wielką prędkością w kierunku Ashforda. Nie miał szans tego uniknąć. Nie spodziewał się wszak ataku ze strony własnej matki. Zasłonił tylko twarz… lecz kamień nie dotarł do celu. JD otworzył oczy i ujrzał przed sobą ponad dwumetrowego olbrzyma o rozpiętości ramion na co najmniej kolejny metr. Mężczyzna wyglądał jak bohater filmu o życiu w totalnej głuszy. Brudny, śmierdzący o skołtunionych włosach i brodzie.

- Powinieneś już dawno zostawić tego pajaca - rzekła matka.

Dopiero po chwili dotarło do Ashforda, że mówi ona do olbrzyma, którego musiała znać z wcześniejszych przygód w towarzystwie Marcusa.

Wielkolud tylko obrócił w jej kierunku głowę i skinął nią czy to w formie aprobaty, czy po prostu powitania. Potem znów spojrzał wprost na JD.

- Niestety - zza potężnych pleców dobiegł głos Marcusa. - Nie wszyscy mają pozwolenie na podróżowanie z potomkami. Nie wszyscy też mają tak silnych potomków. Wiesz, JD, że jesteś teraz jednym z najpotężniejszych neonitow na świecie? - nie czekając na odpowiedz wrócił do przerwanego wątku. - To jest Mały John, mój wieloletni kompan a obecnie pomocnik archonta. Mało mówi, ale za to wiele robi.

- Witaj, Mały Johnie, o ile mogę się tak do ciebie zwracać
- rzekł do giganta. - A co do twojej pochwały, archoncie… być może to prawda, że jestem jednym z najpotężniejszych neonitów na świecie. Lecz jeśli już, to nie z racji siły, czy umiejętności, a urodzenia. Bo tylko i wyłącznie dzięki niemu teraz spokojnie z wami rozmawiam, zamiast tłumaczyć się, czy walczyć - stwierdził. - A rzecz jasna, że miałbym marne szanse z tak znakomitymi wojakami - uśmiechnął się.

Mały John mruknął coś, po czym wycofał się w cień. Marcus za to znów wybuchnął śmiechem.

- Taka gadka u Brudży! Hehehe oj wierz mi, Mary na pewno dobrze Ci się przyjrzała. Musi coś w tobie być.
- Już mu tak nie słodź
- Matka weszła w słowo byłemu mężowi, wciąż wyglądała na mocno zdenerwowaną - Może lepiej zająłbyś się robotą?
- Właśnie, właśnie
- Marcus dramatycznym gestem klepnął się w czoło - Z tego co Cook mówił...
- Wiedziałam, że ten drań maczał w tym palce!
- He, he znasz starego Brzydala. W każdym razie z tego co mówił, nasze cele się pokrywają. Mamy generalnie zobaczyć o co chodzi sabatnikom i jaką rolę w tym odgrywa Asmodeusz. Proponuję więc... połączyć siły przy wywiadzie.
- Ale...
- Mary próbowała coś powiedzieć, lecz Gangrel kontynuował:
- JD z przyjemnością sam bym ocenił jak dobry jesteś. Może nawet mógłbym dać Ci kilka wskazówek na przyszłość...
- Jak dobry jestem w czym? Bo sprośne rzeczy pierwsze się narzucają
- zażartował w odpowiedzi. - A na tym polu nie potrzebuję porad.
- Już Cię lubię
- Marcus mrugnął porozumiewawczo - O sprośnościach możemy pogadać po robocie. Na razie jednak miałem na myśli nasze moce. Moją specjalnością jest walka w zwarciu i poprzez... sojuszników.
- Wykorzystuje biedne zwierzęta jak mięso armatnie
- dopowiedziała Mary z kąśliwym uśmiechem.
- Oj, daj spokój. Już o tym rozmawialiśmy nieraz! Jesteś zazdrosna i tyle - Gangrel posłał matce buziaka, przez co ta od razu odwróciła głowę i udała, ze zajmuje się osłami - Są trzy typy mocy: ofens, defens i psycho. Nasza Mary opanowała do perfekcji moc szybkości, ma też krzepę, jak zauważyłeś, więc łączy ofens i defens. Mały John wbrew pozorom jest mistrzem ukrycia, a więc defens. To czyni z nich idealnych zwiadowców... Wiemy, gdzie są nasi wrogowie, ale nie wiemy ilu ich jest, dlatego zwiad byłby bardzo wskazany, by wiedzieć jak ewentualnie walczyć. Pomyślałem więc, że kiedy ta dwójka robiłaby rozpoznanie, my moglibyśmy chwilę poćwiczyć. Wydaje mi się bowiem, że w przeciwieństwie do Mary, masz spory potencjał psycho. Widzisz, nie jest wcale powiedziane, że możesz opanować tylko swoje rodowe moce. Owszem, do nich masz predyspozycje, ale jeśli masz dobrego nauczyciela, jesteś w stanie poznać również dyscypliny innych klanów...
- Daj spokój chłopakowi z tymi swoimi teoriami wspólnego przodka!


Mary doskoczyła do Marcusa i złapała go za kołnierz. Choć wyglądało to raczej zabawnie, bo była dużo niższa i drobniejsza od byłego męża, ci, którzy ją znali, wiedzieli, że sytuacja jest raczej mało wesoła. Mały John zmarszczył brwi, lecz pozostał na miejscu.

- Mało mi życia nią zepsułeś? - wampirzyca potrząsnęła Gangrelem jak szmacianą lalką.
O dziwo, ten się nawet nie bronił. Tylko spoważniał.
- Marysiu...
- Nie, dla Ciebie nie ma już Marysi!
- Archontka odepchnęła mężczyznę i zwróciła się do potomka - JD, obiecałam Ci tę misję, więc ty decydujesz. Moja rada jest jednak następująca: odpuść sobie pieprzenie tego gościa. Możemy działać sami.
- Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności
- odpowiedział JD. - Mam nadzieję, że nie uraziłoby to panów?
- Uaa taki tajemniczy. Znajdziecie nas za godzinę na tamtym szczycie
- Marcus wskazał kierunek ręką. - Na rozdrożach skręćcie w lewo i... uważajcie na drapieżników.

Śmiech mężczyzny zmienił się w skowyt wilka wraz z przemianą jego ciała. Po chwili Mary i JD byli już sami.

JD odetchnął. Polubił towarzystwo mężczyzn, ale przecież wciąż byli nieznajomymi. Nie do końca wiedział, czego spodziewać się po nich i teraz, gdy odeszli, poczuł się bardziej bezpieczny.

- Wtedy, w Rostocku. Gdyby nie sojusz z Katariną, już bym nie żył. Aldona zajęła się nią i tylko dlatego mogłem uciec. Gdyby tej malutkiej Toreadorki tam nie było… - Ashford zamilkł. - Dlatego tak ciężko odrzucić mi pomocną dłoń. Więc pytam, kim oni są? Czy można im zaufać? Chcesz odpuścić Marcusa z powodu jakichś waszych prywatnych, emocjonalnych zaszłości, czy może masz lepszy motyw? Widziałaś tego gościa, Małego Johna? Wolałabyś napotkać bandę Sabatników z nim, czy bez niego?

Mary patrzyła przez chwilę na swojego potomka, po czym odwróciła się i wsiadła na osła.

- Masz rację. Marcus był kiedyś moim mentorem. Obaj wiele potrafią... - zamilkła na moment. - Po prostu postaraj się nie ulegać jego czarowi. I pamiętaj zawsze o jednym. Marcus jest idealistą. Jeśli przyjdzie mu wybierać między przekonaniami, a tobą... cóż, kiedyś tak porzucił własną żonę. Po prostu o tym pamiętaj. A teraz jedźmy na ten cholerny szczyt.

JD skinął głową, choć poczuł… pustkę. Myślał, że Mary będzie się spierać. Gdy tak łatwo się zgodziła, przyszły wątpliwości, czy aby na pewno słusznie postąpił, akceptując sojusz. Wpełzł na zwierzę, przygotowując się do drogi.

- Jeśli mówisz, że powinienem uważać na jego przekonania… to powiedz, w co on wierzy? Mówiłaś o jakichś teoriach wspólnego przodka. Wolałbym dowiedzieć się od ciebie, niż od niego.
- Ruszajmy, opowiem Ci po drodze.
– zarządziła matka.

Przez kilkanaście minut jechali w milczeniu i Ashford już poczuł się oszukany. Kiedy jednak wyjechali z wąwozu i wjechali na ledwo widoczną ścieżkę na szczyt pobliskiej góry, Krwawa Mary zaczęła opowiadać.

- Marcus wierzy, że wszyscy pochodzimy od Kaina – wszyscy w rozumieniu byty nadnaturalne. A więc nie tylko wampiry, ale także wilkołaki i magowie. Jego bajka jest dość zawikłana, ja przedstawiam ją w uproszczonej wersji. Generalnie wniosek jest taki, że powodem Gehenny, która nadchodzi, zdaniem Marcusa jest podział między nami. Zarówno na rasy jak i na klany. Jego zdaniem wszyscy powinniśmy być szczęśliwą rodzinką. No i cudownie, można by rzec, bo czemu by nie, ale ten idiota swojego czasu właśnie dlatego stracił tytuł archonta… a i tak rada nie dowiedziała się wszystkiego. Widzisz, jakieś 30-ci lat temu w pewnym mieście w Rumunii wilkołaki zabiły księcia i groziły wybiciem całej naszej rodziny. Marcus został wysłany jako archont, by tymczasowo objąć władzę w mieście i opanować sytuację przed wyznaczeniem nowego księcia. Wówczas ja byłam jego pomocnikiem, a John… po prostu nam towarzyszył. Jego związek z Marcusem to osobna historia. Tak czy siak, próbowaliśmy się na początku dogadać, ale wilkołaki nie miały ochoty na zawieranie rozejmów czy wydzielanie stref. Chciały zmieść nas z powierzchni ziemi. I tak wybuchła wojna. Każdy z naszej trójki był silniejszy niż tamtejszy książkę, dlatego Lupini nas nie doceniali. Nie tylko podjęliśmy walkę, ale zmusiliśmy ich do obrony. To była rzeź… Cóż, takie mieliśmy zadanie. Padł zresztą odgórny rozkaz: zabić wszystkich. Zabijaliśmy… - Mary umilkła na chwilę, jej oczy błądziły gdzieś po oślim grzbiecie – Wyrżnęliśmy całe plemię, a potem… szukaliśmy niedobitków. No i znaleźliśmy niemowlę – dziewczynkę. Bezsprzecznie miała w przyszłości przeistoczyć się w Lupina, więc powinniśmy ją zabić.

Znów zapadła chwila ciszy, przerywana jedynie odgłosem kopyt, stukających o kamieniste podłoże.

- Nie zrobiliśmy tego. Ja z litości, Marcus… nie wiem czy bardziej z litości, czy dlatego, że uruchomiły mu się te szalone idee o koegzystencji naszych gatunków. Zabraliśmy dziecko i uciekliśmy. Podróżowaliśmy lasami, z dala od ludzkich siedzib, kierując się w stronę Uralu – pasma górskiego. Na początku jeszcze wysyłaliśmy wiadomości, że śledzimy wodzów wybitego plemienia, potem umilkliśmy. Dziecko rosło. Im było starsze, tym bardziej widziałam, że instynkt staje silniejszy od przywiązania do nas. Kiedy miała 8 lat, po raz pierwszy zaatakowała i ugryzła mnie w rękę za to, że nie chciałam oddać jej zabawki. Kolejny poważny atak nastąpił dwa lata później. To przypominało już rozmyślne działanie drapieżnika. Dziewczyna poczekała bowiem do rana, by zaatakować Małego Johna. Ugryzła go w szyję. Gdyby był człowiekiem, prawdopodobnie to ugryzienie byłoby dla niego śmiertelne, bo mała dosłownie wgryzła się w ranę. Wtedy zaczęliśmy się kłócić. Do Marcusa nic nie docierało, a John jak zwykle nie zajmował stanowiska. Kiedy pewnego dnia znalazłam wnyki nasmarowane czosnkiem na ścieżce, którą zwykłam chodzić, patrolując okolicę… tego było dla mnie za wiele. Kazałam wybierać Marcusowi między dzieckiem a sobą – kobieta uśmiechnęła się gorzko – No i chyba się domyślasz jakiego wyboru dokonał.
- Przykro mi
- rzekł szczerze JD. Z opowieści Mary wynikało, że Lind nie był człowiekiem złym, a jedynie… ślepym. Przynajmniej miał odwagę, aby dokonać wyboru. - Wiesz, co się stało z tą dziewczynką?

- Nie. Wiem tylko, że po 5. latach, mój uznany za zmarłego małżonek się odnalazł i że stracił tytuł archonta. Najwyraźniej jednak jego kara dobiegła końca, skoro wrócił do obrotu. Mogę się jednak domyślać, że będzie dostawał teraz najbardziej parszywe zadania, dlatego musisz uważać. Pamiętaj, że to nie nasza misja i zawsze masz prawo odmówić. Obowiązkiem każdego członka rodziny jest pomagać w śledztwie Archonta, ale nikt nie ma obowiązku narażać życia w jego imieniu.


Ponieważ dojeżdżali na miejsce, JD tylko pokiwał głową na znak, że rozumie. Nie chciał by Marcus i jego przyjaciel wiedzieli zbyt wiele o jego rozmowie z matką.

Przywitał ich Mały John, który bez słowa po prostu wskazał im dalszą drogę. W ten sposób dotarli do naturalnej jaskini, gdzie mogli zostawić osły i ekwipunek.

Tutaj też mieli zostać Marcus i JD, czekając na wyniki zwiadu pozostałej dwójki. Matka nawet się nie pożegnała. Po prostu skinęła głową młodemu Brujahowi, po czym wyszła wraz z Małym Johnem. Wkrótce jedynym dźwiękiem, jaki dolatywał do ich uszu, było pochrapywanie jednego z osłów.

Marcus obszedł jaskinię, by wreszcie usiąść w jej progu. Choć wokół panowała ciemność, Ashford przypuszczał, że wzrok Gangrela mógł być lepszy od jego własnego i wampir faktycznie obserwował teraz okolicę.

- To co… - pierwszy odezwał się MarcusSypiasz z nią?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-06-2014, 16:57   #52
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD uśmiechnął się w duchu. Mężczyzna pozostaje mężczyzną, nawet jeśli nie jest już człowiekiem.

- A ty wciąż o to dbasz - odpowiedział. - Wciąż ci zależy.

Choć instynkty podpowiadały inaczej, podszedł do Marcusa i usiadł tuż obok niego. Zawiesił wzrok w próżni, gdyż tylko ją potrafił dostrzec. Gangrel zaśmiał sie tym swoim zaraźliwym, serdecznym śmiechem. To pewnie była jedna z cech, które musiały podobać się Mary.

- Dziwisz się? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Wiesz, moglibyśmy sobie dać teraz po mordach, ale to niczego nie rozwiąże. Ona wybrała Ciebie. I nawet nie mogę jej sie dziwić. Inna sprawa, że jest coś takiego, co... żre od wewnątrz. Widzę, że ty też to masz. Ciekawość. Pierwszy stopień do piekła. Dlatego proponuje uczciwą wymianę - odpowiedź za odpowiedź. I cokolwiek zostanie powiedziane, nie sprawi, że potem rzucimy się na siebie jak dwa jelenie. Bo, że obaj mamy rogi, to chyba nie ma co wątpić... Ta kobieta wykiwałaby samego diabła - westchnął.

- I dobrze, inaczej dawno by zginęła. Widzisz, diabłów wokoło jest pełno - rzekł Ashford, unosząc kącik ust. - Mary wybrała potomka, nie kochanka. Ale co by to zmieniało, gdybyśmy ze sobą sypiali? Myślę, że tak naprawdę zastanawia cię, kogo Mary miewa nie między udami, lecz w głowie. A to, o kim myśli, może powiedzieć ci tylko ona - wzruszył ramionami. - Jednakże, to wasza relacja i nie sądzę, aby pojawienie się mnie cokolwiek zmieniło. Zapewne zdążyliście się rozejść zanim w ogóle się narodziłem. Nie musisz być o mnie zazdrosny.

Ashford potarł ręce, jakby było mu zimno. W rzeczywistości jedynie poczuł się niezręcznie. Do niedawna do głowy by mu nie przyszło, by Mary mogła mieć byłych chłopaków, a co dopiero mężów. Wydawało się to takie… nieprofesjonalne. Co gdyby w trakcie misji otrzymała informacje, że Linda torturują? Co by wtedy zrobiła? Rzuciła wszystko i pobiegła na ratunek, być może na drugi koniec globu? JD westchnął. Widocznie nie możesz wybrać kogo kochasz oraz… czy w ogóle kochasz. Z jakiegoś powodu uznał to za bardzo smutne.

- To ciekawe... podejście - Marcus mrugnął do Brujaha. - Znów jednak chyba się nie doceniasz. No dobrze, więc ty pytaj pierwszy. O co tylko zechcesz.

- Ty zapytałeś pierwszy, a ja właśnie odpowiedziałem, dla sprostowania - zaśmiał się JD. - Więc teraz moja kolej… Kim jesteś? I najlepiej, gdyby odpowiedź była rozbudowana. Jeśli skwitujesz , że Archontem, to nic mi to nie da.

Brujaha rzeczywiście to interesowało. Poza tym nie chciał od razu pytać o Mary. Nie tylko zrobiłoby to z niej gwiazdę wieczoru, ale i sam Marcus mógłby wyciągnąć błędne wnioski.

- To pytanie jest dość nieprecyzyjne. Jestem wampirem, jestem oszustem, jestem kłamcą, jestem kochankiem, jestem politykiem, jestem wojownikiem, jestem erudytą, milionerem... playboyem, jak to się dziś mówi.

- A kim jesteś teraz? I kim byłeś, gdy się narodziłeś?

- Teraz to chyba widać. Naprawde bycie Archontem zajmuje czas prawie 24h na dobę. A co do narodzin... byłem synalkiem z bogatej rodziny, który oddał swój majątek w zamian za wieczne życie. Mój wampirzy tatuś wykonał chyba najdroższe ugryzienie wszech czasów. To co, moja kolej teraz, nie?

- Niekoniecznie widać, kim teraz jesteś. Jeżeli oszustem i kłamcą, co wymieniłeś, to nie musi być to oczywiste. Ok, twoja kolej.

- Jak poznałeś Mary? - Marcus najwyraźniej nie zamierzał bawić się w podchody.

- Wampir zaatakował mnie w moim domu - odrzekł JD, nie chcąc tłumaczyć, kim dokładnie był ten napastnik. - Mary pojawiła się w czas, zabiła go i stwierdziła, że może uratować mnie przed śmiercią. Dała mi wybór i oto jestem. Później zastanawiałem się, czy może nie znalazł się tam z jej rozkazu, w ten sposób powstałby pretekst dla mojego Spokrewnienia i lojalności względem Matki. Teraz jednak sądzę, że Mary po prostu znalazła się w dobrym miejscu i czasie. Nie należy popadać w paranoje - uśmiechnął się.

- Zdziwiłbyś się. Ale całkiem możliwe, że ona nie śledziła Ciebie, tylko tego wampira - Marcus przeczesał palcami krótkie włosy - Tak czy siak przypadku było tam tyle, co kot napłakał. No, ale teraz twoja kolej.

- Dlaczego rozstaliście się?

Marcus milczał przez chwilę. Gdy przestawał sie usmiechać, jego twarz nabierała klasycznego charakteru. Prosty nos, symetryczna linia policzków. Na wszelkich bankietach i przyjęciach, gdy troche poskromił włosy i umył sie z pewnością robił furrorę.

- Zostawiła mnie - powiedział bezbarwnym głosem - Miała mnie dość i odeszła swoją ścieżką. Dorosła.

- To była tylko jej decyzja? Nie dałeś jej żadnego powodu?

- Cały byłem powodem zapewne. Jeśli jednak myślisz, że ją wypychałem to nie jest to prawdą. Po prostu... uszanowałem jej decyzję. Była bardzo młoda, gdy do mnie dołączyła. Wiedziałem, że to nastąpi.

- Dzisiaj widzieliście się pierwszy raz od tego czasu?

- Teraz chyba moja kolei, co? - Gangrel znów się roześmiał.

- No to pytaj - JD pokiwał głową, również unosząc do góry kącik ust. Marcus zamierzał walczyć o swoje.

- Jesteś wierzący?

JD westchnął. Potarł skronie, jak gdyby niespodziewanie zaatakował go ból głowy. Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle odpowiedzieć na pytanie, lecz uznał, że i tak nie ma nic do stracenia. Poza tym w najbliższym czasie mógł nie mieć okazji by porozmawiać na temat, który cały czas go w głębi męczył.

- Kiedyś byłem bardzo religijny - zaczął. - Jednak teraz…? Wszystko się skomplikowało. Może Bóg istnieje, tylko nas nienawidzi. Może odszedł, albo w ogóle nigdy nie istniał. Nie sądzę, bym kiedykolwiek się dowiedział. Przed Spokrewnieniem wydawało mi się, że Bóg tkwi w szeleście wiatru i innych takich... różnych znakach, zrządzeniach losu… teraz jednak myślę, że to tylko chaos i moja wyobraźnia. Religia dawała poczucie bezpieczeństwa i odganiała samotność. Teraz muszę znaleźć jakiś zamiennik.

- Wbrew temu, co mówią, seks wciąż jest całkiem przyjemny - podsunął Marcus. - No dobrze, teraz Twoja kolejka.

- Kochasz Mary? - JD zapytał po chwili. - Lub kochałeś?

Gangrel spojrzał na rozgwieżdżone, nocne niebo.

- Tak - odpowiedział po prostu.

Choć JD czekał aż rozwinie swoją myśl, wampir milczał, zanurzony we wspomnieniach. Kiedy Brujah już stracił nadzieję na rozwinięcie i miał oddać pałeczkę, Marcus zaczął mówić.

- Bardzo się zmieniła, wydoroślała, ale widzę, że wciąż ma ten ogień w oczach, który pokochałem. Kiedy się poznaliśmy... była dzieciakiem. Była biednym dzieciakiem, które trzymano w złotej klatce, a pewnego dnia wrzucono do gorzkiej brei, zwanej rzeczywistością. Pamiętam jak zobaczyłem ją po raz pierwszy. Zapłakaną i przerażoną, a jednak wciąż walczącą... Opowiadała Ci o swoim ojcu?

JD pokręcił przecząco głową.

- No tak, to do niej podobne. A powienineś wiedzieć. Choćby po to, by zobaczyć różnicę między nią a tym skurwielem - Marcus rozsiadł się wygodniej - Jej stary był primogenem Brujahów w Krakowie. To takie dość ważne miasto w Polsce. Brujahy w tym mieście były cholernie niesforne. Kiedyś przyczyniły się do upadku tego miasta jako stolicy i w sumie także kraju. Oni i jeszcze kilka rodów nazywali siebie sarmatami. Choć działali w ramach maskarady, to zrobili z siebie grupę nie do ruszenia... i nie do zreformowania. Wszyscy potomkowie starego Radziwiłła byli silnymi, skorymi do rozboju szlachcicami. Toteż bardzo się wszyscy zdziwili gdy przeistoczył córkę i to z niej uczynił swoją prawą rękę na zebraniach rady i innych posiedzeniach. To co Bohdan Radziwiłł spieprzył, Marysia łagodziła. Nawet książę z Ventrue miał do niej wielką słabość i ulegał jej prośbom, gdy błagała go o łaskę dla któregoś z rozwydrzonych braci. Okazało się jednak, że dla starego Radziwiłła to była tylko gra. Podczas gdy on i jego synowie skumali się z Sabatem i planowali zamach stanu, Marysia miała jak najdłużej kryć ich knowania. Robiła to świetnie, bo sama wierzyła w prawy charakter ojca. No ale pewnego razu jeden z synów Radziwiłła został złapany i przesłuchany. Kiedy wyszło, co jego ojciec planuje... Rada Camarilli wydała nakaz pojmania starego i osób z nim współpracujących. Nie zamierzał się poddać, więc wybuchła walka. Okazało się, że stary Brujah zgromadził wielkie siły, przemycił nawet kilku znaczących sabatników. Książę i ci, którzy pozostali mu wierni, ledwo radzili sobie z obroną, a co dopiero z atakiem. No i wtedy zostałem wezwany ja. A konkretnie egzekutor, któremu towarzyszyłem jako świeżo upieczony Archont. On zajął się starym Radziwiłłem, a ja miałem posprzątać śmieci, jakimi byli jego synowie. Mary musiała mnie widzieć w akcji, gdy zabijałem jej braci. Byłem dla niej jak potwór, bestia z najgorszych snów. Chciała uciec, lecz w ogrodzie wpadła w naszą pułapkę - srebrną żyłkę, która po uruchomieniu odcieła dziewczynie nogę. To była jej pierwsza poważna rana w wampirzym życiu. Klęczała na ziemi płacząc i próbując przyczepić oderwaną nogę, lecz w tym przypadku regeneracja nie trwa paru minut. Była pewna, że przyszedłem ją zabić. Widziałem to w jej oczach, gdy podniosła szablę. Mimo zdrady najbliższych, mimo rany, mimo strachu przede mną... Mimo że to nie była jej walka, zamierzała zginąć z bronią w ręku... jej obraz wtedy wrył się w mój umysł. Wciąż pamiętam jej oczy... choć to tyle czasu już.

Marcus umilkł, zamyślony. JD wsłuchał się w jego opowieść i gdy Gangrel skończył mówić, poczuł głód kolejnych słów. Cała historia bardzo zaskoczyła wampira - mógłby rozmyślać w nieskończoność, lecz i tak nie zgadłby, że Mary pochodziła z Polski. Ashford wykorzystał milczenie Gangrela, aby się zastanowić… i przypomniał sobie, że jego prababka również była Polką. Może to stanowiło klucz do całej zagadki? Może Matka wyśledziła go i wybrała na potomka z tego powodu? Może byli Spokrewnieni nie tylko jako wampiry, ale i również jako ludzie? JD niestety niewiele wiedział na temat prababki, lecz w domu - dawnym domu - na pewno tkwiły jakieś fotografie, dokumenty… Gdyby tylko miał do kogo zadzwonić i poprosić o przesłanie…

Mógłby też zapytać Mary wprost. I tak zapewne cała sytuacja była niczym więcej, jak zbiegiem okoliczności.

- Czyli nie otrzymałeś rozkazu, by ją zabić? Skąd mieliście pewność, że nie wie o planach ojca i braci?

"A jeśli sama była Sabatniczką i tylko w strategicznym momencie zmieniła strony?" - dodał w myślach.

- Naoglądałeś się filmów - Marcus mrugnął porozumiewawczo - Gdyby stary Brujah nie stawiał oporu, zostałby pojmany i stanął przed sądem. Co prawda, za jego wybryki pewnie i tak skazano by go na pobyt na słoneczku, ale mimo wszystko... barbarzyńcami nie jesteśmy. Mary została przesłuchana, podobnie jak dwóch jej braci, których udało się tamtej nocy pojmać. Potem, gdy udowodniliśmy jej niewinność, przez wiele lat była obserwowana. Także przeze mnie. No ale eeej, teraz chyba moja kolej...

Wampir podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca, jakby coś zauważył. Wyraz jego twarzy całkowicie się zmienił.


Lekki powiew wiatru...

- Mamy problem - powiedziała Mary, która nagle pojawiła się przed nimi. Była ranna. Trzymała się za okrwawioną pierś.
 
Ombrose jest offline  
Stary 16-06-2014, 12:24   #53
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Oni… założyli pułapki. – kontynuowała Mary, wyraźnie słaniając się na nogach – Przemknęliśmy niezauważeni koło strażników… 2 snajperów, 1 strażnik przy wejściu… John w formie mgły, ja na przyspieszeniu… nie mogli nas zobaczyć. On przemieszczał się pierwszy i… wpadł… pentagram narysowany na skale – po bokach, na górze i… na dole. Nie widzieliśmy go, ktoś go ukrył. Dopiero gdy się rozjarzył… kurwa… to była magiczna klatka… muszą mieć maga… albo coś. Mały John nie mógł się uwolnić… choć wciąż mógł pozostać mgłą. Oni się dowiedzieli, że ktoś uruchomił pułapkę. Nadchodzili. Ja… uciekłam. Byłam nieostrożna… jeden ze snajperów mnie postrzelił… ale ich zgubiłam. Jestem… pewna…

Kobieta osunęła się na kolana. Upadłaby, gdyby Ashford nie przykląkł przy niej i podtrzymał ją ramieniem.

- Nie chciałam go zostawiać… - Matka mówiła tak, jakby się tłumaczyła przed Marcusem. Czyżby to pozostałość z czasów, gdy była jego towarzyszką?

- John sobie poradzi. Jest w stanie utrzymać postać dymu jeszcze przez kilka godzin. – odparł MarcusAle co z tobą, czemu się nie leczysz do chuja pana?

Spojrzenie Mary spotkało się ze wzrokiem JD. Wydawało się, że bardzo cierpi, a jej ciało trawi prawdziwa gorączka.

- Ja… nie umiem. Te kule… są inne. Nie umiem jej wydalić...

- Psia mać.


Marcus również przy nich ukląkł i… zaczął rozbierać Mary od pasa w górę. Próbowała się bronić, ale wydawała się naprawdę osłabiona. Popatrzyła z udręką na swojego potomka.

- Słyszałem, że coś mają – Gangrel mówił teraz bardziej do JD niż do rannej – Jakiś nowy rodzaj broni, skuteczny na spokrewnionych. Nie wiem czy to to, ale muszę sprawdzić… Muszę dostać chociaż jedną kulę.

Nie mówił o ocaleniu wampirzycy. Marcus wydawał się teraz zainteresowany wyłącznie odkryciem nowoczesnej technologii Sabatu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-06-2014, 22:33   #54
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
I gdzie utracona moralność? JD pochwycił swoją Matkę w ramiona i gdy poczuł w nozdrzach zapach krwi, wnet pojawiła się gorączka i chęć spijania. Aż do końca, do ostatniej kropli. Mary była taka bezbronna… w tej chwili najbardziej podatna na atak. Zapewne wykorzystałby ten fakt, gdyby nie obecność Marcusa stojącego obok oraz… resztki przyzwoitości.

Kiedy tak bardzo się zmienił? JD już nie wiedział, czy swoje pobudki przypisywać wampirzej naturze, czy może była to jedynie wymówka… i tylko siebie mógł winić. Wraz z dawnym życiem zostawił za sobą wszelkie zasady oraz człowieczeństwo, bo to opłacało się. Oswobodzony niczym pies, który zerwał się ze smyczy. Jednak… nie wiedział, jak zawrócić. Czuł, że jest w środku zimny i jakikolwiek przejaw uczuć z jego strony był jedynie projekcją umysłu, naśladowaniem przeszłości. Nie obchodziło go nic, prócz Głodu, a pomaganie Archontowi, próby odnalezienia prawdy o Cassie… to bardziej przypominało hobby, niebezpieczną rozrywkę odciągającą od tego, co liczyło się najbardziej - czyli Vitae.

Mary w jego ramionach oraz spokojny ton Marcusa, który wspominał o technologii Sabatu… to zbudziło złość oraz chęć ochrony wampirzycy. Może jednak nie zmienił się jeszcze w kompletnego potwora? Choć moment nie był odpowiedni, Ashford autentycznie ucieszył się, że mu zależy i wtedy… przypomniał sobie o więzi krwi. Uczucie mogło być sztuczne, lecz JD miał nadzieję, że tak nie jest i uznał, że musi wierzyć w jego autentyczność, aby nie utracić resztek balansu psychicznego.

Zdecydował się mówić językiem Gangrela - a więc odnosić się nie do zdrowia Mary, lecz zachowania dobrej kondycji pocisku. Umiejętne jego usunięcie wyszłoby jej na dobre, więc należało pójść tym tropem.

- Trzeba wyjąć kulę - zgodził się z Marcusem. - Ale do niczego się nam nie przyda, jeżeli zniszczymy ją w trakcie wyjmowania. Nie wiemy co to jest, ani jakie może mieć zabezpieczenia. Dłonią tego nie usuniesz, bo sam się… popieczesz. Potrzebne są narzędzia, najlepiej cienkie i ostre.

"Oraz chirurg", dodał w myślach. Nie sądził jednak, że istnieje choć cień szansy, by Marcus zgodził się przetransportować Mary z tej dziczy do miejskiego szpitala. Poza tym nie było na to czasu.

- Przyniesiesz nasze bagaże? Powinno znaleźć się coś odpowiedniego… A ja w tym czasie przy niej zostanę. Gdy wyzdrowieje, mamy większe szanse odzyskać Małego Johna z nią, niż bez niej.

"A tak naprawdę, gdy tylko wyzdrowiejesz, Mary, spierdalamy za ocean. To nie jest robota dla nas", rzekł w duchu.

Marcus uśmiechnął się tajemniczo, rozchylając poły kurtki, czy raczej kombinezonu, jaki miał na sobie. Wbrew pozorom, ten gest nie przywodził na myśl zboczeńca z parku. Może to wyraz oczu Gangrela, a może powaga chwili.

- Wszystko czego nam trzeba, mam tutaj. Na szczęście - wyjaśnił.

Ashfordowi nie do końca spodobała się ta odpowiedź. Nie był pewny, co właściwie Marcus miał na myśli - czy twierdził, że on sam wystarczy do wyjęcia kuli, czy może skrywał pęsety i szczypce gdzieś pod tym kombinezonem.

- A co ty o tym sądzisz? - JD skierował pytanie do Mary.

- Ten sukinsyn... - wampirzyca mówiła z trudem, wyraźnie cierpiąc katusze. - ...ma trzy doktoraty z medycyny... pozwól mu... ale jak zacznie mnie macać... zabij.

- Właściwie to cztery już - dopowiedział z wyraźną dumą Marcus. - To co? Skończymy gadać i weźmiemy się do pracy? Rozumiem, że kula weszła przez plecy. JD, rozbierz proszę naszą wstydliwą pacjentkę od pasa w górę i usadź w jaskini. Niestety, bez światła sobie nie poradzę, dlatego lepiej żebyśmy się schowali przed ciekawskimi oczami.

- Ale jak nas ktoś znajdzie... - próbowała protestować Mary.

- Ryzyko zawodowe, maleńka. Bez tego nie usunę tej kuli całej... Jeśli to w ogóle kulę przypomina.

JD trochę rozluźnił się. Jeżeli Mary miała siłę na wstydliwość i protesty, to jej stan nie był tragiczny i powinna przetrwać operację. Na szczęście wątpliwa sterylność narzędzi oraz inne czynniki ryzyka nie groziły wampirzycy, tak jak mogłyby grozić śmiertelnikowi. W dodatku Marcus okazał się prawdopodobnie jednym z najbardziej kompetentnych osób do wykonania zabiegu. Wszystko dobrze się układało.

Brujah podniósł wampirzycę i pomógł jej przejść do miejsca wskazanego przez Linda. Podniósł nogawkę swoich spodni i wydobył ostry nóż, który przed wyruszeniem w podróż przezornie przywiązał do łydki. Zdziwił się, gdy spostrzegł, że metal jest zimny w dotyku… po czym przypomniał sobie, że już nie miało go co ogrzewać. JD zastanowił się, czy przyzwyczai się do specyfiki swojego wampirzego ciała, po czym przeciął narzędziem czarny podkoszulek na całej jego długości. Usunął materiał wraz z dużą częścią skrzepniętej krwi, która się do niego przykleiła, a następnie obejrzał ranę. Wyglądała makabrycznie. Ashford uświadomił sobie, że ktoś inny na miejscu Mary wrzeszczałby z bólu przez cały ten czas - wampirzyca jednak nie dawała po sobie poznać cierpienia.

- Po wszystkim będziesz mogła napić się z osłów - obiecał. - To lepsze, niż nic. Może chcesz, bym poszukał ci jakichś dzikich kun…? - zapytał uprzejmie, choć nie uśmiechało mu się gonić w tym momencie za górską zwierzyną.

- Dam sobie... radę - odpowiedziała krótko. Patrzyła morderczym wzrokiem na potomka, gdy ten ją rozbierał, ale nie powiedziała niczego.

W tym czasie Marcus zainstalował prowizoryczną lampę z latarki nad swoją głową. Usadowił się za plecami byłej żony. Bez śladu emocji na twarzy wyciągał zza pazuchy jakieś szczypce, skalpel i dziwne narzędzie przypominające skrzyżowanie wyciskacza do czosnku i nożyczek.

- Trzymaj ją z przodu za ramiona. Musisz być gotowy ją przycisnąć do ziemi, gdy zacznie się wiercić - poinstruował.

JD skinął głową. Zapowiadało się piekło. Zacisnął dłonie na Mary, ale uzmysłowił sobie, że jeżeli wampirzyca naprawdę będzie chciała się wyrwać, nie będzie w stanie jej przeszkodzić.

- Jak to wygląda? - zapytał Marcusa, nie oczekując optymistycznej odpowiedzi.

- Jak pokruszona łopatka - odpowiedział tamten beznamiętnie.

Matka, choć cała się trzęsła, a na jej czole pojawiły się prawdziwe krople potu, nie próbowała się wyrywać. Zamknęła tylko oczy, wbiła palce (dosłownie!) w skałę i mamrotała coś, co brzmiało jak zlepek przekleństw z rożnych języków.

- Oho... jest nasza niunieczka - niemal radośnie wykrzyknął Gangrel.

Widok ściekającej po plecach kobiety krwi zdawał się nie robić na nim wrażenia, choć Ashforda już sam zapach vitae kusił i mamił.

- Trzymaj ją teraz mocno - dodał mężczyzna, zmieniając narzędzia i poprawiając latarkę.

JD posłuchał Marcusa, zastanawiając się, czy morfina mogłaby pomóc Mary. Uznał, że po wszystkim zapyta, jak działają substancje psychoaktywne na wampirów - i czy w ogóle działają. Teraz nie było na to czasu.

- Tak dobrze? - zapytał.
 
Ombrose jest offline  
Stary 30-06-2014, 22:02   #55
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
W chwili, gdy kula upadła na jakiś metalowy talerzyk, Krwawa Mary szarpnęła całym ciałem. Ashford, mimo że znał jej siłę, wydawał się zdziwiony gwałtownym poruszeniem. A może nawet przestraszył się Matki? Odruchowo odskoczył. Było to tak niefortunne, że skaleczył dłoń o ostry odłamek skalny. Poczuł zapach krwi. Swojej krwi.

Głupiec. Łamaga. Niedojda.
I to on pytał czy „tak dobrze”?!

Nie, nie było dobrze. Spojrzał w oczy Mary i… już wiedział. Ona też to poczuła. Wiedział, że zaraz straci nad sobą kontrolę. Wiedział, że ma do niego pretensje, że jest jej przykro, że nie chce tego, wiedział też, że jest zbyt słaba by się oprzeć Bestii. Zbyt wiele krwi straciła przez ten postrzał.

Ułamek sekundy zajęło, by pełne skruchy i przerażenia spojrzenie Matki zaszło mgłą pragnienia vitae. JD nie ma z nią szans. Mógł tylko czekać na swój los. Ramiona Mary wystrzeliły w jego kierunku. I gdy już miała skoczyć nań i rozszarpać gardło potomka niczym pantera, potężne uderzenie wbiło ją w ziemię.

- Uciekaj, idioto! – krzyknął Marcus, lądując na plecach kobiety.
To mogła być jego szansa…
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 30-06-2014 o 22:04.
Mira jest offline  
Stary 07-07-2014, 14:52   #56
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD być może powinien zostać, wykazać się odwagą, wpaść na sprytny plan… lecz posłuchał Marcusa i uciekł. Czasami dobre pomysły przychodzą po czasie, gdy już wykonało się ruch. Niestety jednak nie można powrócić do przeszłości. Instynkt zadziałał prędzej niż myśl - podpowiedział
"To drapieżnik. Jesteś ofiarą."
i przejął stery.

Brujah pomknął niczym strzała - korzystając z Akceleracji - wgłąb jaskini. Nie wiedział, kiedy wzejdzie świt, dlatego też wydawało się to bezpieczniejsze od wolnej, górzystej przestrzeni, którą w każdej chwili mógł zalać słoneczny poranek. Bezmyślnie biegł naprzód i zatrzymać go mogło jedynie inne zagrożenie, lub - co bardziej prawdopodobne - ślepy zaułek.

Gdy JD napotkał skalną ścianę, oparł się o nią plecami i zjechał w dół. Oddychał ciężko, lecz przestał, gdy przypomniał sobie, że nie potrzebuje tlenu. Kilka pająków uciekło na jego widok, pozostawiając za sobą resztki nadtrawionej materii allochtonicznej. Ashford nie poświęcił im jednak ani krzty uwagi, skupiając się na własnych problemach.

Nie powinien się wstydzić, że nie utrzymał kilkusetletniej wampirzycy, która była naprawdę silna - nie tak dawno samym kopniakiem posłała Marcusa w powietrze. Nie powinien też się wstydzić, że uciekł - bo właśnie to powinien uczynić. Jedynie głupiec wyśmiałby chęć przeżycia. To nie jebana bajka o średniowiecznych rycerzach, których szlachetność, odwaga i szereg cnót wspomagają w heroicznych zmaganiach ze smokami. To rzeczywistość, gdzie każdy obdarowany jest tylko jednym życiem i tylko to jedno życie może obronić, lub stracić.

Oczy Ashforda zwęziły się w szparki. Był niezadowolony.

"Idioto"? Tak go Lind tytułował? Bo nie zdołał utrzymać Mary?

"To kurewsko niewiarygodne", pomyślał. Mary dała się postrzelić, Mały John złapać w pułapkę - a byli starymi, doświadczonymi wampirami - lecz z nich wszystkich to on był idiotą. "Jestem za dobry", dodał w duchu. Pełen współczucia, starał się pomóc w operacji i naprawić błąd swojej matki. Niby też nie miał pretensji do Mary, no bo przecież owładnęła nią Bestia i się nie kontrolowała, ale - na Boga - owładnęła nią Bestia i się nie kontrolowała. Taka najlepsza, taka doświadczona, taka pełna sprytu, odwagi i siły woli Archontka ratująca dzieci z pożaru… wow wow… W takich okolicznościach JD nie powinien mieć najmniejszych wyrzutów sumienia, że sam miewał problemy z Głodem.

Mary przegrała z Aldoną, bo Toreadorka była silniejsza i starsza od niej. Natomiast gdy JD nie dał rady Mary, to już nikt nie wpadł na takie wytłumaczenie. Cholernie niesprawiedliwe. Umysł wampira powędrował następnie w krainę dzikich fantazji, gdzie oddawał związanego Marcusa Sabatowi (jego przedstawiciele oczywiście ze spiłowanymi zębami, tłustymi włosami oraz plemiennymi bębnami w tle). Twarz Gangrela wykrzywiona w wielkim strachu, bólu, a także błaganiu, by się nad nim zlitował…
"To takie infantylne", napomniał samego siebie. Dla zasady, aby poczuć się bardziej dojrzale.

Wstał i powoli ruszył w kierunku “sali operacyjnej”. Właściwie nie obchodziło go, co tam zobaczy, był wkurwiony. Pokerowa twarz dość dobrze to maskowała, natomiast zaciśnięte pięści - trochę gorzej.

Kiedy znalazł się w kręgu światła, ujrzał Marcusa, pochylonego nad małym zawiniątkiem materiału. Matki nigdzie nie było. Na jego widok Gangrel rozpromienił się. Choć światło lampy było słabe, JD zauważył na skórze jego twarzy niezdrowe, czerwone plamy.

- Jesteś - ni to stwierdził, ni zapytał, wyciągając przed siebie niewielki zwitek. - Fascynujące. Nie znam się na tym, ale to wygląda jak jakaś bateria. Wewnatrz naboju znajduje się płyn, który jest w stanie wydzielać niewielkie dawki promieni UV. Zobacz. Bez obawy, tylko zapiecze.

Gangrel ostrożnie podniósł materiał, odsłaniając niewielki, jasny punkcik. Przywodził on na myśl bardziej świetlika niż promienie słońca, jednak po chwili patrzenia nań, JD faktycznie poczuł swędzenie oczu i skóry wokół nich. Odwrócił się bokiem do naboju. Nie chciał patrzeć ani na niego, ani na Marcusa.

- A gdzie jest Mary? - zapytał tonem sugerującym, że tak naprawdę go to nie obchodzi. W rzeczywistości jednak poczuł ukłucie niepokoju.

Marcus na powrót przykrył nabój materiałem. Jeśli postawa Ashforda go uraziła, nie dał tego po sobie poznać.

- Poszła się napić - odparł lekko.

JD zlustrował go wzrokiem. Lind był tak niewzruszony, że sprawiał wrażenie psychopaty.

- Wciąż jest w szale? - zapytał. - Nie interesuje cię, jak się czuje? To tylko nabój, równie dobrze mógł być z poświęconej stali - dodał, wspominając kraty w kopalni w Rostocku.

Mężczyzna podniósł wzrok i... uśmiechnał się. Był coraz bardziej irytujący z tym.

- Przesadzasz. Nic się nie stało. Maryśka wyżyła się na osłach. Z tego jednak co czuję, oba żyją, czyli mała wciąż się kontroluje. Możesz do niej iść, jak chcesz. - umilkł, by po chwili zmienić temat - Spróbujemy odbić Johna godzinę przed świtem. Powinni wtedy już być zmęczeni i nie spodziewać się odsieczy. Dobrze wiedzieć jaką bronią dysponują, dlatego ten “tylko” nabój powinien do tego czasu zostać zbadany. Możesz więc z łaski swojej mi pomóc, albo... no... nie przeszkadzać.

Machnął ręką jakby odganiał męczącą muchę.

- Właściwie, ten nabój został już zbadany. Przez Mary. Trzeba unikać trafienia, tyle wystarczy wiedzieć - odparł Ashford. - Nie znam się na tym, jedynie bym przeszkadzał. Lepiej pójdę zobaczyć, co z nią.

Ruszył w kierunku wyjścia. Zimne, nocne powietrze owiało jego twarz, chłodząc nie tylko skórę, ale też emocje. Malowniczy krajobraz cieszył oko nawet po zmroku. Jak piękny musiał być on w dzień, gdy promienie słońca załamują się wśród wybrzuszeń skalnych... tego JD miał nigdy się już nie dowiedzieć.

Nie potrzebował daleko szukać. Matka siedziała w pobliżu na niewielkim wzniesieniu, obserwując jak za ścianą ze skał ich osły spokojnie układają sie do snu. JD uzmysłowił sobie, że po ataku wampira zwierzęta nie mogłyby być tak spokojne, zapewne więc Archontka użyła na nich mocy sugestii. To całkiem miłe z jej strony.

Niepewny, co ma czynić, Ashford podszedł kilka kroków bliżej, Matka spojrzała na niego. Owinięta była kocem z ich juków, domyślił się zatem, że usłyszała go już wcześniej i przykryła nagie piersi. Ta wstydliwośc stanowiła jedną z zagadek wampirzycy.

Mężczyzna przyjrzał się uważniej. W spojrzeniu Krwawej Mary nie pozostał nawet cień grozy, jaką budziła bestia. Głód został zaspokojony. Na razie. Kobieta uśmiechnęła się blado, po czym zrobiła coś, czego raczej młody Brujah by się nie spodziewał po niej.

- Przepraszam - szepnęła.

JD usiadł obok niej, jednak w odpowiedniej odległości.

- Taki nasz los - rzekł miękko. Wyrozumiale, ze współczuciem, pocieszającym tonem. Uznał, że zapewne ta empatia na nic się nie przyda, bo za kwadrans i tak ktoś go bezpodstawnie opierdoli. - Nie męcz się tym, okoliczności były wyjątkowe. Jakiś fluorescencyjny płyn wypełniał pocisk. To zrozumiałe, że wpadłaś w szał.

- To jeszcze nie był szał - sprostowała Mary. - Wtedy Marcus by mnie nie przytrzymał. Ale masz rację, instynkt brał górę. Żeby nie wpaść w szał musiałam dać pofolgować bestii. Ugryźć cię. Skosztować. Wiem, że trudno Ci w to uwierzyć, ale nie zabiłabym Cię. Jest kilka ścieżek... takich układów z naszym wewnętrznym potworem. Niektórzy się mu podporządkowują, inni walczą, nawet próbują tresować, jeszcze inni spychają na dno świadomości i starają się trzymać w klatce wyzbywając zachowań drapieżnika... Ja staram się trzymać układ z moją bestią. Niekiedy... daję jej poszaleć. W zamian mam nad nią pewną kontrolę - umilkła na chwilę, po czym spojrzała na JD. - Mimo wszystko jednak cieszę się, że Marcus mnie powstrzymał. I przepraszam, że cię wystraszyłam.

JD skinął głową. Nie zamierzał debatować, czy to był szał, czy nie.

- To i tak nie ma znaczenia - wypowiedział myśl na głos. Spojrzał znacząco na Mary, po czym ściszył głos, aby Marcus ich nie podsłuchał. - Uciekamy stąd? Nie musimy niepotrzebnie ryzykować.

- Nie mogę - odpowiedziała, a pod wpływem spojrzenia JD dodała. - I nie chodzi o Marcusa. Mały John wiele razy wyciągał mnie z opresji. To naprawdę dobry... wampir. Lojalny. Niewielu takich chodzi po tym padole. A tortur Sabatu nie życzyłabym najgorszemu wrogowi... no może z jednym czy dwoma wyjątkami.

Krwawa Mary zamyśliła się na chwilę.

- Nie proszę cię żebyś mi towarzyszył - rzekła wreszcie. - To będzie niebezpieczna misja, mimo że plan Marcusa jest najlepszym, jaki możemy opracować. Skoro nie uderzyliśmy z odsieczą od razu, pomyślą, że poszliśmy po posiłki. Nikt nie powinien spodziewać się szybkiej akcji dywersyjnej tuż przed świtem...

- Jak uważasz - odparł JD, po czym wstał. - Pomogę ci i mam nadzieję… że Mały John jest warty tego ryzyka.

Nieoczekiwanie uśmiechnął się do Mary. Skinął głową i ruszył z powrotem do Marcusa, by poinformować o gotowości do podjęcia misji.

- Nie boisz się, że gdy już się tam znajdziemy… ucieknę, jak przed chwilą? - jeszcze rzekł, zanim odszedł.

Kobieta również wstała i podeszła do potomka. Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Trochę na to liczę, jak przystało na nadopiekuńczą mamuśkę - zaśmiała się, a tylko lekka nuta zdradzała w jej głosie nerwowość.

Ashford odpowiedział jedynie lekkim uśmiechem, po czym weszli do jaskini.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-07-2014, 23:11   #57
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

JD skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuje podniecenia czy dumy. Mknął pomiędzy skałami ramię w ramię z dwójką Archontów – jednych z najlepszych wampirów Camarilli, strażników Maskarady. I bynajmniej nie pozostawał za nimi w tyle.

Choć wiele zawdzięczał krwi swojej matki, on sam najlepiej wiedział ile zdążył się nauczyć przez ostatnie miesiące. Mimo iż wciąż byli od niego silniejsi, mimo że zadania przed nim stawiano coraz trudniejsze, czuł rosnącą potęgę. Ruchy stawały się coraz szybsze, bardziej pewne, ciało nabierało kociej gracji. Nie musieli na niego czekać. O nie… to Marcus wydawał się najgorzej znosić tempo, jakie narzuciła im Matka.

Wreszcie po pół godziny biegu, Mary stanęła na wierzchołku góry. Wtulona w cień skały, dała znać ruchem ręki JD, by do niej podszedł. Gdy to uczynił, jego oczom ukazała się niezwykła budowla. Ogromna, jakby cudem postawiona pośród surowego otoczenia, była zarazem świetnie wkomponowana w teren.


- To tutaj – szepnęła Archontka – Widzisz tamto okno? Trzecie po lewej od tego słupa na wprost… tak, tam. Tam jest Mały John. Tam pójdziemy ja i Marcus. Snajperzy… jeśli nie zmienili pozycji są tam, tam, tam i tam. Czterech. Łącznie z tym, który mnie postrzelił.

Mary przyciągnęła do siebie JD, by dokładnie wskazać mu miejsca, gdzie ostatnio widziała strażników. Młody Brujah starał się całkowicie skupić, jednak bliskość Matki, która niedawno zaatakowała go, był dlań niepokojąca.

- Już go tak nie miziaj – za ich plecami pojawił się Marcus. Uśmiechając się szelmowsko, zwrócił się do Ashforda – Twoje zadanie to unieszkodliwić tych strzelców. Jeśli dasz radę zabrać któremuś broń, dostaniesz ode mnie najlepszą butelkę vitae z zapasów. A mam ich całkiem…

- Ale przede wszystkim, masz dbać o swoje bezpieczeństwo
. – weszła w słowo była żona Gangrela. – Jeśli zadanie cię przerośnie, uciekaj. To nie jest misja dla nowicjusza, więc nie ma się czego wstydzić. Pamiętaj, że słońce wzejdzie za – spojrzała na zegarek – 33 minuty. Do tego czasu musisz znaleźć schronienie. Choćby samotne. A jutro skieruj się od razu do obozu z osłami. Jeśli nie wrócimy do północy… w jaskini pod brunatnym głazem zostawiłam nadajnik. Aktywuj go. Cock zajmie się Twoim powrotem.

- No dobra
Marcus przeciągnął się – Koniec czułostek. Do roboty!

Klepnął JD w ramię, po czym przemienił się w ogromnego wilka. Zwierzę warknęło zadziornie i pognało w dół zbocza.

- Powodzenia – rzuciła jeszcze Krwawa Mary nim uruchomiła moc Akceleracji.

Po chwili Ashford był już zupełnie sam. Sam ze swoją misją, w której nie mógł liczyć na ratunek ani pomoc z zewnątrz. Teraz wszystko zależało od niego. Od niego i jego sumienia.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-07-2014 o 23:17.
Mira jest offline  
Stary 10-07-2014, 22:31   #58
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Trzydzieści trzy minuty.

JD prędko ściągnął wszystkie ubrania, oprócz białych bokserek. W ten sposób lepiej wkomponowywał się w kolor skały, a więc miał większe szanse, by uniknąć wychwycenia przez oczy snajperów. Być może komuś nagi zabójca z floretem w ręce mógł wydawać się śmieszny… to jednak nie miało znaczenia, gdyż liczyła się jedynie skuteczność.

Zaczął biec przez wysoko położoną półkę skalną. Lekko pochylony, starał się równoważyć prędkość z bezpieczeństwem. Dobrze, że wcześniej zdążył przyzwyczaić się do skalistego krajobrazu gór Hindu Kush, inaczej już kilka razy skręciłby kostkę, potknął się w najmniej fortunnym miejscu, wpadł w przepaść, obił… a na to nie było czasu. Dobrze też, że nie musiał robić przerw na zaczerpywanie oddechu.

Po kilku chwilach znajdował się w przestrzeni po tylnej stronie budynku. Rozejrzał się uważnie - nic nie wskazywało na to, aby Sabat go dostrzegł. Zaczął się opuszczać w dół po skalistym zboczu. Obtarcia oraz siniaki prędko leczyły się, zresztą JD nie poświęcał im zbyt wiele uwagi. Uzmysłowił sobie, o ile ta misja byłaby cięższa, gdyby był człowiekiem. Jako wampir nie pocił się, nie przegrzewał, nie męczył, nie tracił energii… w tej sytuacji stanowiło to prawdziwe błogosławieństwo.

Wreszcie przyszedł krytyczny moment. JD musiał rozpędzić się i skoczyć na dach - co było dwojako ryzykowne. Mógł spaść w przepaść, lub zostać wykryty. Liczył jednak na szczęście - i rzeczywiście, udało się. Przy lądowaniu skręcił nadgarstek lewej ręki, lecz po kilku sekundach nie było po tym ani śladu. Poświęcił chwilę na uspokojenie. Na razie wszystko szło dobrze… wręcz idealnie. Trochę zmienił zdanie, gdy spojrzał na buty. Choć przystosowane do górskich wędrówek, na pewno nie zostały zaprojektowane z myślą o wampirzej prędkości - i w efekcie nadawały się do wyrzucenia. Uznał, że później się tym zajmie.

Klapa prowadząca do najwyższego piętra była otwarta, choć zapewne nie miało trwać to długo - nadchodził świt. Tak cicho, jak mógł, skorzystał z niej, by znaleźć się w środku. Zdawało się to bezpieczne, gdyż nigdzie nie dostrzegł pentagramów, o których mówiła Mary.

Wnętrze tonęłoby w mroku, gdyby nie sztuczne światło lampy, zapewne na baterie. Dzięki niej JD ujrzał pokój - na jego przeciwległym końcu siedział zwrócony do niego tyłem wampir. Choć Brujah spodziewał się czarnego munduru komandosa, lub jakiejś innej zbroi, ujrzał ku swojemu zaskoczeniu półnagie ciało - w dodatku kobiece. Sabatniczka nawet nie trzymała w ręku broni, czy lornetki - zamiast tego butelkę wina... czy raczej Vitae. Wcześniej wyjęła ją zapewne z lodówki turystycznej, która głośno chodziła po jej prawej stronie. Chłodziarkę zdobił dziwny alfabet, więc Ashford uznał, że jest rosyjska…

…jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.

JD mocniej chwycił floret. Zanim wampirzyca zdążyła się zorientować, znalazł się tuż przy niej i korzystając z impetu, wbił broń prosto w plecy.

- Joder! - krzyknęła wampirzyca. Chciała zareagować, sięgnąć po sztylet, lecz wtedy floret Ashforda przebił jej szyję…

Padła.

JD nie był tym samym wampirem, który w Wenecji bronił życia wroga. Zmienił się. Bez wahania zabił. Spojrzał na swoją pierwszą ofiarę… pierwszą, którą świadomie ukatrupił. Kobieta wyglądała egzotycznie, lecz nie była tutejsza. Może Włoszka, Hiszpanka, Meksykanka…
"Przestań", pomyślał JD.
Napędzał go między innymi strach. Lęk przed słońcem.

Rozejrzał się. Prędko znalazł karabin snajperski. Obok zawinięte w szmatę delikatnie świecące pociski. To było to. JD jednak nie miał kieszeni, ani torby… Uznał, że albo zabierze tę nowoczesną broń od ostatniego snajpera, którego zdoła zabić, albo Marcus będzie musiał obejść się smakiem.

Zanim opuścił pomieszczenie, spojrzał na buty otulające stopy zwłok. Wystarczająco duże, praktyczne, unisex... Były idealnie. Westchnął ciężko. Nie mógł ich założyć, bo co zrobiłby ze starymi? Ktoś by je wziął i korzystając z utrwalonego zapachu, wytropił go potem... Wyraz twarzy Ashforda nie zdradzał zadowolenia.

Wrócił do klapy, podciągnął się i znów był na dachu. Rozejrzał się za następnym punktem wskazanym przez Mary.

To miała być pracowita noc.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 10-07-2014 o 22:34.
Ombrose jest offline  
Stary 12-07-2014, 13:46   #59
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Krótki krzyk wampirzycy musiał jednak dolecieć do uszu kolejnego strażnika. A może co innego go zaalarmowało? W każdym razie ten – mężczyzna o muskularnej sylwetce – był znacznie bardziej czujny. JD wspiął się na nieduży daszek, by zaskoczyć go od góry, jednak w połowie drogi został dostrzeżony. Mężczyzna nie krzyknął, widać że był znacznie lepiej wyszkolony. Po prostu wycelował i wystrzelił. Tylko dzięki mocy akceleracji Ashford uniknął trafienia. Zmrużył oczy. Nie bał się. Po raz pierwszy nie bał się walki. Po prostu chciał sięgnąć gardła przeciwnika. Spadł na snajpera, zanim ten oddał kolejny strzał. Czyste cięcie. Dużo krwi… ludzkiej krwi. Tym razem więc był to ghul. Kto następny?

Młody wampir znów wspiął się po ścianie i skierował do kolejnego punktu, wskazanego przez Matkę. Podpowiedź Mary była precyzyjna. Dokładnie w miejscu, które wskazała siedział, czy raczej drzemał trzeci strażnik. Nim zorientował się, co się dzieje, on również został wysłany na tamten świat.

Kiedy JD skończył z nim, gdzieś wewnątrz budowli nastąpił wybuch. Zostali odkryci. Należało więc jeszcze bardziej się pospieszyć. Ashford spojrzał na swój nagi tors. Był cały obryzgany krwią wrogów. Jak prawdziwy wojownik. Czy rok temu przyszłoby mu do głowy, że stanie się maszyną do zabijania?

Nie mając więcej czasu na rozważania, Brujah przeskoczył okiennicę i po wąskim murku pomknął do kolejnego celu – samotnej wieżyczki po wschodniej stronie – jednego z pierwszych miejsc, które zostaną oświetlone promieniami słońca. Wampir zaklął. Widział już czerwonawą łunę na linii horyzontu. Czyżby Krwawa pomyliła się w obliczeniach? A może to on zmarnował zbyt wiele czasu?

Niczym burza wpadł do strażnicy. Tu jednak nikogo nie było. Zdziwiony JD, rozejrzał się… i tylko dzięki świetnej percepcji zauważył spadającego nań spod belek, stanowiących kondygnację wieży, napastnika. Kobieta lub wątłej budowy mężczyzna. Przeciwnik – uzbrojony w długi nóż - miał na plecach zawieszoną ogromną kuszę. To właśnie ona ułatwiła JD złapanie go i przebicie serca floretem. Przez chwilę patrzył w zdumione, czarne oczy nim ciało napastnika zwiotczało. Martwy ghul zwalił się pod nogi Brujaha.

Co teraz? Ashford usłyszał od strony wewnętrznego podwórza jakieś krzyki. Wyjrzał przez okno i mimo ciemności rozpoznał sylwetkę Marcusa. Wampir prowadził innego, większego od siebie osobnika – zapewne Małego Johna. Coś się jednak zmieniło, pomocnik Archonta kulał i… czy on nie miał dłoni? Widać wpadł w szpony Sabatu wcześniej, niż zakładał to jego kompan.

Marcus krzyczał coś w obcym języku. John próbował się przeciwstawić, lecz bez przekonania. Archont wydał rozkaz, po czym zmienił się w ogromną, czarną panterę i po chwili zniknął we wnętrzu budowli. Mały John natomiast wsiadł do jeepa, który stał na podwórzu. Auto ruszyło z piskiem opon. Najwyraźniej ranny wampir zamierzał się ewakuować. Traf chciał, że zmierzał akurat w kierunku wschodniej bramy, nad którą wznosiła się wieżyczka JD. Jeśli więc Brujah miał zamiar złapać się na podwózkę, był to idealny moment. Pytanie tylko czy powinien zostawiać Mary, która najwyraźniej nie opuściła jeszcze budowli? Czy zaufać Marcusowi, że o nią zadba? W mrowisku Sabatu robiło się coraz głośniej. Ktoś włączył syrenę.

A łuna na horyzoncie z minuty na minutę stawała się coraz jaśniejsza...

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-07-2014, 18:53   #60
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Nie było czasu na wahanie, robienie drzewka decyzyjnego, rozmyślania, wypisywania za i przeciw. Sekundy mijały - każda bardzo szybko - a jeep Małego Johna wcale nie zwalniał. Wręcz przeciwnie, zdawał się nabierać rozpędu, co nie dziwiło, zważywszy na to, jak szybko Słońce pokonywało poziomy horyzont. Wampir za kierownicą bez wątpienia odczuwał presję.

Podobnie jak JD.

Łuna promieniująca z widnokręgu była narkotykiem. Z jednej strony uzależniająca, z drugiej - niebezpieczna. Już teraz wypalała siatkówkę Brujaha - znacznie mocniej, niż fosforyzujące pociski. A jednak trudno było odciągnąć od niej wzrok. Głupia, cicha nadzieja wykwitła w niebijącym sercu Ashforda. Może, jeśli zostanie trochę dłużej, znów ujrzy dzień, a słoneczne promienie go nie spalą? Hindu Kush był piękny nocą, zapewne jeszcze bardziej monumentalny w dzień, lecz w rzeczywistości nie miało to znaczenia. JD z radością obejrzałby nawet zapchaną wygódkę, gdyby tylko mógł to zrobić w samo południe - nie tracąc przy tym życia.

Lecz - jak zostało powiedziane - nie było czasu i Brujah nie zaprzątał sobie głowy tymi przemyśleniami. Zdecydowanym ruchem zatrzasnął drewniane okiennice, których idealny stan wskazywał, że zostały niedawno zamontowane - i prędko oparł się o nie plecami. Godzina zero minęła, JD nie zeskoczył na samochód, nie uciekł. Został. Prędko zaczął racjonalizować bezmyślnie podjętą decyzję.

Mógł skoczyć, minąć jeepa o cal i rozpłaszczyć się na skale. Albo trafić w samochód i - w jakiś sposób - zepsuć go. Pojazd był bez wątpienia wytrzymały na uszkodzenia, ale nie niezniszczalny - a trafiony ludzkim pociskiem, spadającym z tej wysokości… nie, jednak chyba nic by mu się nie stało. Może blacha by się wygięła, podwozie dotknęło podłoża… JD mógł jedynie zgadywać, nie miał żadnej wiedzy na temat samochodów. Ledwo co potrafił prowadzić - zawsze miał od tego szofera.

Poza tym nawet gdyby bez problemu znalazł się na jeepie, nie znaczyłoby to, że łatwo byłoby utrzymać się na nim, a później - przedostać się do wnętrza. Istniało jeszcze kilka innych możliwych pułapek - zaskoczony John mógł niezgrabnie skręcić i wtrącić ich do przepaści. Faworytem Ashforda była jednak koncepcja, że wóz nie posiadał ochrony przeciwko słońcu… a więc oboje i tak spaliliby się w świetle poranka.

Nie poświęcił ani chwili na rozmyślenia, jakie niebezpieczeństwa czekały go w budynku.

Mocniej chwycił floret i pełen lekko nerwowej koncentracji ruszył naprzód. Biegiem. By znaleźć swoich oraz kryjówkę przed dniem. Co - zapewne - oznaczało więcej zabijania.

Jednak prędko zatrzymał się. Tym razem wahał się jedynie krótki moment. Trzy tyknięcia zegara, którego nie było na ścianie.

- Pieprzyć to. Pieprzyć ich, pieprzyć to wszystko - rzekł do siebie.

Spektakularnie pomyślnym ruchem nogi zrzucił uszkodzony but na ścianę przed sobą. Sportowy kamasz roztrzaskał się o mur, po czym - ze znacznie cichszym, jakby nieśmielszym trzaskiem - upadł na podłogę. Po chwili dołączył do niego brat bliźniak. Przypadkowy obserwator mógłby dojść do wniosku, że JD ćwiczył ekstrawaganckie wyzuwanie się przez całe życie.

Następnie wampir okradł z obuwia zmarłego ghoula i pozwolił sobie na sekundę rozkoszowania się na nowo pozyskaną wygodą.

Jak umierać, to w komforcie.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172