Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2014, 21:30   #309
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Zdradziłeś swych bogów. Dlaczego? - Zagrzmiał pierwszy ton, zły w swej naturze.

- Zdradziłeś swych ojców i braci, przodków i klan. Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytał drugi głos, spokojniejszy ale zarazem chłodny niczym najniższe poziomy Karak Zorn.

- Gadanie. Mów lepiej zdrajco czemu odwróciłeś się od króla i powiedz mi też o swych runach. Jak się je robi? Zawsze mnie to ciekawiło. - Trzeci, ciekawski a w swej lekkiej naturze niechlujny, głos należał z całą pewnością do osoby w tym niewielkim gronie najstarszej. Gdy tylko padło ostatnie pytanie, w kikut Galeba wbito ostrze, krew siknęła z rany, ból był okrutny. To nie były żarty.

Poruszenie ze strony runiarza dało oprawcom do zrozumienia, że runiarz odczuł paskudną torturę. Jednak nie jęknął. Zacisnął tylko zęby.

- Nikogo nie zdradziłem, ani rodu, ani króla, a już na pewno nie Bogów Przodków. - odpowiedział z wielką stanowczością Galeb ignorując całkowicie pytanie o runy.

- Ja mu wierzę. Nie mógł zdradzić bogów. - Pierwszy głos zdawał się być przekonany szczerze co do słów Galeba, choć być może była to swego rodzaju ironia biorąc pod uwagę jego złośliwą naturę.

- Ja też. Uspokoił mnie, a ciebie nie? - Zapytał drugi z oprawców i sapnął jakby od niechcenia. Jego głos był lekko zachrypły.

- Dajcie spokój on kłamie. To pewne. Ja mu zresztą tak łatwo nie odpuszczę, już nie takich potrafiłem skruszyć. Ściągnijcie mu nogawice. Posłuchamy sobie o tych runach. Prawda? - Ostatnia część wypowiedzi była skierowana z pewnością do Galeba, ktoś dodatkowo złapał go za podbródek, po czym poklepał mu prawy policzek. Galeb nie widział dosłownie niczego ale już chwilę później osobnicy poczęli ściągać z niego nogawice i obnażać całkowicie dolną część ciała kalekiego runotwórcy.

- Trzymałem to specjalnie na takie okazje. Zasłońcie twarze, zaraz zrobi się tu duszno od smrodu palonego ciała. - Powiedział trzeci głos i Galeb usłyszał jak ktoś miesza coś w szklanym naczyniu, później przyszedł odgłos podobny temu gdy ktoś szuka czegoś na szafce z fiolkami, butelki uderzały jedna o drugą. Galeb przy okazji zauważył kolejną ciekawą rzecz… w tym miejscu nie było niczego czuć, więc albo zmysł powonienia wysiadł kowalowi run całkowicie albo to miejsce było nierealne, bo przecież zawsze i wszędzie jest jakiś zapach… wszędzie poza tym miejscem jednak.

Sugestia że zaraz będą go przypalać sprawiła, że Galeb zadrżał. Musiał przez sekundę się opanowywać po czym znów przemówił pewnym głosem.

- Szkło i spalenizna, a więc zapewne kwas lub mieszanka zapalna. Skoroście praworządni, aby mnie o łamanie przysiąg oskarżać, aż dziw, że pozwalacie na torturach zadawać swojemu towarzyszowi pytanie o runy mocy.

Galebowi trudno było panować nad sobą, ale świadomość, że ktoś chce użyć strachu i tortur do pozyskania tajemnej wiedzy tylko wzmacniała w nim determinację i wolę. Zacisnął zęby po czym dodał.

- Nie wymusisz na mnie ani fałszywych zeznań, ani wyjawienia tajemnej wiedzy, “Mistrzu Klauserze”.

- Dobrze kombinujesz zacny kowalu run, to będzie właśnie coś w ten deseń. - Powiedział z kpiną w głosie ten który dotychczas mówił jako trzeci. - Cofnijcie się. - Nakazał na koniec do swych kompanów.

- Kim jest mistrz Klauser? Powiedz nam. Zapewniam cię Galvinssonie że z kimś nas mylisz. Ha ha ha! - Zapytał wesoło pierwszy, złośliwy głos.

- Oh! Zaczynajmy już. Wcześniej załatwimy sprawę wcześniej wrócę do łóżka. - Dopowiedział drugi, ochrypły głos.

- Prawda. My zaś mamy jeszcze partyjkę Hneta do rozegrania w karty. Streszczajmy się. - Dodał ten najstarszy, najbardziej gadatliwy. - Wypada w sumie bym się przedstawił prawda? Hm, z zasady tego nie robię no ale skoro pracowałeś dla mnie to chyba zasłużyłeś na prawdę, choć jej namiastkę. Jestem Varek, zwią mnie Cierniem. - Osobnik mianujący się Varekiem pociągnął nosem powietrze i Galeb poczuł ogromny ból. Skóra na udzie zdrowej nogi topiła się, zapach był wstrętny. Kwas wżerał się głeboko w mięśnie i spalał je, a gdy by tego było mało to ktoś chwycił prawicę Galeba i szybkim ruchem wyłamał wskazujący palec. Pozostał tylko potworny ból.

- Mów kurwa. Kto to jest Klauser? Czemu zdradziłeś króla? Czym jest Bonarges? Jakie jest twoje zadanie w Azul? Z kim się kontaktujesz? Jaką pozycję w strukturach waszej organizacji stanowi Roran, syn Ronagalda i jego siostra? Wreszcie. Jak do chuja kowal run mógł sprzedać się zdrajcom naszego imperium? - Varek wykrzyczał te pytania w twarz Galeba, tracącego już zresztą przytomność. Kwas wciąż kapał z buteleczki na udo runiarza i znaczył ciało kaleki siecią dziur w mięśniach.

Galeb szarpnął się i zacisnął zęby starając z całych sił nie stracić przytomności. Musiał pobudzić ciało do walki. Musiał utrzymać się. Musiał wytrzymać. Musiał być jak skała… jak kamień… jak stal! Z każdą sekundą głos Ciernia rył mu się w pamięci. Z każdą sekundą obraz jego aury był coraz wyraźniejszy. Młody kowal run wiedział że już nigdy jej nie zapomni…

- Tak jak... podejrzewałem. Sam Varek Cierń. - warknął ledwie powstrzymując się od krzyku - Klauser.. człeczy magik... który w swej bucie… tysiąc lat temu… agh. Porwał kowala run i go torturował... chcąc posiąść sekrety magii runicznej. Sześć zim… sześć zim, a nie dowiedział się nic!

Kolejne szarpnięcia. Galeb praktycznie zignorował wyłamany palec, starając się zabrać nogę spod kapiącego kwasu.

- Nie zdradziłem! Nie zdradziłem Kazadora! Nie zdradziłem Thorgrima! Ani Przodków, ani naszej domeny! - słowa niosły się niczym nienaturalny grom po pomieszczeniu, pełen gniewu i złości - Bonarges to banda aroganckich głupców… tyle! Banda bogatych, aroganckich skurwysynów! Chcesz prawdy?! Przysięgam na Gniew Grombrindala że ją mówię!

Na więcej sił Galeb nie miał. Widzianą przez niego czerń zaczęły wypełniać jaśniejące plamki, zaś słuch już zawodził. Runiarz szarpnął się jeszcze raz po czym opadł z sił, a jego umysł odpłynął przeciążony nieziemskim bólem.

Ktoś klepał Galvinsona po policzkach, wybudzał go brutalnie. Wiadro wody wylane na głowe khazada wróciło go ze świata błogiego snu do okrutnej rzeczywistości. - Nie śpij! - Ryknął któryś z głosów.

- Klauser powinien zasięgnąć nauk u nas, wtedy poszłoby mu znacznie szybciej. - Zarechotał pierwszy z głosów, mówił raczej do swoich kompanów niż do Galeba.

- Gadanie. Yhm. Tak jakbyśmy mogli brać pod swoje skrzydła ludzi, tych niedouczonych prostaków mieszkających w chlewach które nazywają dumnie i niezasłużenie - domami. - Powiedział ten drugi, chrypiący głos i czuć się dało jad jaki wypływał z jego ust w stronę synów i córek Sigmara.

Galeb poczuł jak niesamowity ból przeszywa mu nogę, ten jednak w pewnym momencie ustał. Runotwórca poczuł jak ktoś wylał coś na jego zranione udo, a po chwili przyłożył do ran jakiś bardzo zimny obiekt.

- Nie myśl że ci nie wierzę, tak nie jest. Jednak muszę mieć pewność. - Wyjaśnił z dobrego jakby serca Varek. - Poznałeś moje imię, a ja nie mam sześciu lat by cię torturować. Są więc tylko dwa wyjścia, albo doskaczesz na jednej nodze do wyjścia po tym jak będę zadowolony z tego co mi powiesz, albo twoje ciało spłonie w piecu wielkiej huty jednego z klanów To bardzo proste. - Tłumaczył dalej i Galeb usłyszeć mógł że ktoś w pomieszczeniu odpala fajkę i po chwili zaciąga się aromatycznym dymem.

- Zostawmy więc te runy na razie. Skoroś taki prawy Galebie to powiedz nam czemu runiczne wrota zostały otwarte dla zdrajców z Wieprzej Góry? Po coście przyprowadzili te ścierwa pod nasz próg? Którego z waszych podejrzewasz o zdradę, co? - Pytaniom nie było końca zdaję się, ale Varek nie przestawał, a gdy czekał na odpowiedź od Galeba, odezwał się też do swoich towarzyszy.

- Przygotujcie i podajcie mi cierpiętnika. Tak by nie trwało to wieki, przejdziemy od razu do rzeczy. - Odpowiedzi nie było ale Galeb mógł usłyszeć jak klucz przekręcany jest w zamku, może w kłódce… a cierpiętnik? To wcale dobrze nie brzmiało.

- Pytasz... Cierniu o rzeczy… które mógłbyś się… ode mnie dowiedzieć... po prostu… mnie pytając. - wysapał Galeb po czym zacisnął zęby i dodał - W końcu jesteś… moim… szefem. - te słowa wycedził czując przejmujący gniew.

Wziął kilka oddechów na uspokojenie się.

- Nie przeszukaliście młokosa po tym jak został wprowadzony do miasta? Nie widzieliście co miał przy sobie?- Galeb odpowiedział pytaniami na pytania, lecz były to pytania sensowne - Kim są Wieprzni dla was, nie mieliśmy pojęcia. W kamieniołomie ich wódz Hurd, Pan pod Szarą Górą, powiedział, że są jedynymi którzy przychodzą Azul na pomoc. Wysłali swoich pod wodzę tego Yrr’a, jako poselstwo do Kazadora. Mieliśmy ich przeprowadzić do miasta. Normalne zadanie dla specjalnych trepów - głos miał pewniejszy i suchy, bez żadnego użalania się nad swym losem. - O zdradę nikogo nie podejrzewam. Jeżeli chcesz więcej wiedzieć, musisz posłać po Ronagaldssona… ale on jest zbyt uparty, abyś torturami z niego wszystko wydusił… musisz po prostu go… przekonać, że działacie… dla dobra naszej rasy, którą Bonarges chcą zniewolić.

Dwójka która ruszyła by przygotować coś zwane cierpiętnikiem pracowała w tym czasie w ciszy, Varek zaś, on pozostał przy Glebie a runotwórca słyszał doskonale oddech swego najwyższego przełożonego w milicji Azul, rzecz jasna jeśli faktycznie był tym za kogo się podawał.

- Prawda, mogłem cię po prostu zapytać, ale to nigdy nie jest to samo. Wszyscy kłamią, zakładając to z góry nigdy nie miałem problemu by wydobyć prawdę. - Powiedział Varek a Galeb mógłby przysiąc że tamten się uśmiechnął.

- Widzisz, khazadzi spod Szarej Góry to zdrajcy, od wieków planują by Azul zeszło na psy… i cóż, są między nami tacy którym jest to na rękę. Nasza w tym głowa by tak się jednak nie stało. To nie jest już twoim zmartwieniem synu Galvina, masz większe kłopoty na głowie bo widzisz, bardzo bym chciał uwierzyć w twe słowa ale nie mogę. tak to już jest. Sam rozumiesz, dlatego w zrozumieniu twych słów pomoże mój stary przyjaciel. Nie masz się czego obawiać. - Zapewnił z całą pewnością bardzo nieszczerze Varek.

Galeb mógł słyszeć jak dwójka khazadów których Varek wysłał po cierpiętnika wróciła do stołu na którym leżał Galeb, bo że na stole leżał to już wiedział, to się czuło.

- Ten jest jakiś niestabilny. Wredny kurwysyn. - Pierwszy głos wydał opinię.

- Źle go trzymasz. Daj mi to. - Dorzucił Varek.

- Uważaj, uważaj, nie upuść, wyślizguje ci się z lewej. - Drugi, ten z lekką chrypką skomentował i radził.

- Dobra mam go. Teraz ty Galebie, przywitaj się z cierpiętnikiem. - Słowa Varek były przesiąknięte jakimś złem, to go musiało bawić, niczym małego szczyla znęcającego się nad niewinnymi, małymi zwierzakami. Galivinson poczuł jak coś oślizgłego dotyka jego szyi i zaciska się na niej, miało to jakby fakturę wężowej łuski i było bardzo śliskie. Wkrótce potem zwoje mięśni które oplatały szkielet dziwnego stworzenia zacisnęły się na gardle runiarza i poczęły go dusić.

- Jeszcze raz. Od nowa. Mów co, gdzie, kiedy i jak? Tym razem to co powiesz oceni ten stwór. Tylko prawda może cię uratować z jego objęć. - Zawyrokował ten mieniący się Varekim i pociągnął głośny buch z fajki. Galeb tracił przytomność, czuł jak obca istota pragnie jego śmierci i wątpliwym było czy potrafi on rozpoznać prawdę i fałsz, bardziej prawdopodobne że jego celem było zabić, bez względu na odpowiedź.

To wszystko było niczym koszmar. Jednak runiarz zaczął zdawać sobie sprawę w jak bardzo złym położeniu się znajdował i jak bardzo mało wie o tym co się dzieje. Czy to był prawdziwy Varek? Okrutny paranoik czerpiący radość ze swoich działań i mający tak lekkie podejście do swoich obowiązków? Czy też jego podkomendny, który był specem od tortur? Dla Galeba Varek był zawsze enigmą, ale powinien być kimś śmiertelnie poważnym, kto budzi strach nienaturalną przenikliwością i intelektem, a nie wesołym sadystą. Jedno było jasne - te wszystkie gierki miały na celu skołować go i otumanić. Sprawić aby nie wiedział co się dzieje, aby spanikował i zaczął mówić to co oni chcą usłyszeć.

A stwór? Czym mógł być? Czy mógł wyczuć prawdę? Raczej bardziej zdenerwowanie i roztrzęsienie, a nie prawdę. Czy Varek tak łatwo wyjawiłby swoje imię?
To wszystko miało służbyć złamaniu kowala. Oni czekali na to i umieli to wyczuć. Jednak on był kowalem run i swoją godność miał.

Więc zaczął mówić.

Spokojnym głosem takim jakim relacjonował potyczkę ze skavenami zaczął opowiadać o tym jak dotarli do kamieniołomów Eir. O tym jak spotkali krasnoludów z Wieprznej i o tym jak wyruszyli, aby dostać się do Azul przez Twierdzę Skaz. O lodowym moście, o ograch, o tym co spotkało ich w zatopionej w lodzie strażnicy. Tylko tego był pewien i tylko to było dla niego prawdą. A to że wszystko co mówił można było wyczytać z raportów i nic ponadto… to całkiem inna sprawa.

Gdy Galeb mówił trójka oprawców milczała i słuchała z uwagą każdego ze słów swego jeńca. Było słychać jedynie ich oddechy. Wężowate stworzenie które Galeb miał na szyi, zluzowało swój ścisk odrobinę, coś je jakby ciągnęło i runiarz domyślić mógł się że jeden z oprawców robi coś stworowi by ten nie udusił swej ofiary. Gdy zaś historia syna Galvina dobiegła końca, stało się coś, coś czego nikt nie mógł się spodziewać.

- Hmm. Dobrze. Sporo nam powiedziałeś. Mnóstwo ciekawostek. Przykro mi będzie to robić no ale cóż, taka praca. Wybacz jeśli potrafisz. - Tłumaczył się Varek.

- Polejcie go olejkiem z uzry i niech robal robi swoje. - Tak brzmiały ostatnie słowa Vareka, po nich jeden z jego towarzyszy podszedł i choć Galeb tego nie widział to coś mokrego, oleistego wylano mu na twarz i szyję. Wężoid od razu zacisnął cielsko i począł dusić Galvinsona.

- Jakaż szkoda. Żegnaj zacny kowalu run. - Powiedział żartobliwie głos który Galeb usłyszał jako pierwszy w toku całego przesłuchania. W tym momencie torturowany zaczynał tracić dech, nie mogąc ruszać rękami i nogami, był zmuszony poddać się woli potwora.

Galeb miał tylko nadzieję, że nie powiedział tym trzem niczego ważnego. Niczego czego jeszcze by nie wiedzieli. Historię w końcu okroił ze wszelkich naprawdę ważnych elementów, które pozostawały tajemnicą w wąskim gronie ich oddziału.

- Grombrindal. - szepnął tylko runiarz tuż przed tym jak dziwny stwór zaczął zaciskać się wokół jego twarzy i szyi.

Kiedy jednak ogon przesunął się przy ustach runiarz w gniewnym zrywie chwycił przez worek stwora zębami i zacisnął je z całej siły. Czuł jak zbliżająca się śmierć wyostrza jego zmysły, jak wlewa w niego nowe siły, aby walczyć o życie. Aby zranić, aby uwolnić się, aby wywrzeć zemstę za Krzywdę jaką mu poczyniono. Jeżeli miał umrzeć przynajmniej zawalczy do końca i napsuje krwi swoim oprawcom.

- Walcz. Walcz. Dobrze. - Dopingował Galeba głos, który był zaprawiony wspominaną chrypką.

- Nie ma szans. Zobacz teraz. Aj! - Pełen złośliwych emocji był głos innego z torturujących. Galeb zaś walczył. Ugryzł stworzenie ale to zdawało się nie czuć chyba bólu. Miast tego mocniej zacisnęło swe cielsko wokół szyi Galeba i zmiażdżyło mu krtań. Chrupnęło, Galvinsson wpadł w przedśmiertne torsje. Głową rzucał w górę i dół… w górę i dół… głowa go bolała od uderzania o drewniane podłoże… w końcu umarł. Czerń ogarnęła jego myśli, a on otworzył wreszcie oczy.

***

Stukot kół wozu, rżenie konia, głosy tłumu, to było pierwsze co się Galebowi rzuciło uwagą. Później khazad zauważył że jego dłoń nie jest złamana, a jego oczy wszystko widzą. Leżał w ciemnościach a na dole, w szczelinach widać było światło. Chwilę później Galvinson zrozumiał że leży na jadącym wozie i jest przykryty ciężkim drelichem. Był zdaje się sam ale ktoś przecież musiał powozić. Z niedowierzaniem krasnolud przesunął powoli dłoń do swojego gardła próbując wymacać obrażenia, które mu przecież zadano. Co u licha ciężkiego? Potem zbadał swoją nogę tam gdzie kapał kwas. Coś tu było bardzo nie tak. O dziwo noga była w porządku. Zdawało się że wszystko co Galeb wziął za prawdzie nie miało miejsca w rzeczywistości lub był to jakiś żart, raczej z tych mało przyjemnych. Nie pozostawało więc nic innego. Starając się zrobić jak najmniej hałasu i rumoru ostrożnie odsunął płachtę z twarzy i spróbował się rozeznać w sytuacji. Pierwszym co mu się ukazało były czyjeś plecy, ot, na zydlu siedział woźnica i trzymał lejce. Galeb rozejrzał się i dostrzegł ulice - tunele Azul, ktoś go gdzieś wiózł, ale gdzie i po co tego nie było wiadomo. Woźnica który był odziany w płaszcz z kapturem, zauważył że Galeb się ocknął i nie odwracając się przemówił.

- Leż spokojnie. Nie wychylaj się. Wiozę cię w bezpieczne miejsce. Przysłał mnie mistrz Ellinsson. Ukryj się dobrze, mogą cię szukać. - Trudno było określić o co w tym chodzi, jednak Galeb zauważył że obok niego, pod płachtą leżą wszystkie rzeczy jakie posiadał, cały jego dobytek; plecak, księga, broń i pancerz oraz proteza nogi która zamówił dla Galvinsona Thorin. To wszystko było bardzo dziwne.

Bez zawachania runiarz powoli wrócił pod drelich. Pozostawało tylko jedno pytanie, które mogło rozwiać wszystkie jego niepewności i domysły.

- Zabrałeś mnie z komisariatu? Leżałem nieprzytomny przy stole w swojej pracowni z plecakiem? - zapytał cicho.

Woźnica mruknął coś cicho i powiedział parę słów, które były aż boleśnie wyraźne dla uszu Galeba. Oczy jego rozszerzyły a usta zaczęły poruszać się bezwiednie

- Na wszystkich Bogów Przodków… - tylko takie słowa zdołały się wyrwać z gardła Galeba.
 
Stalowy jest offline