Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-06-2014, 12:37   #301
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin dwoił się i troił, po czole młodego khazalda spływał pot niknął po chwili pod skórzanym kołnierzem kurty. Tłum był trudny do utrzymania i tylko przodkom pozostało dziękować, że nie pozostał przy nim podżegacz, wówczas byłoby już po zawodach. Nastroje względem króla były bardzo złe, Thorin który przecież wiedział o tym, widział i słyszał, dopiero teraz przekonał się na własnej skórze jak głęboką wrogością darzy prosty lud swego władcę. Na próżno uderzał w nutę patriotyczną, tej tłum nie miał za grosz. Miasto, król, straż była tylko do represjonowania gawiedzi, utrudniania życia, straszenia i pałowania. Władza i wszystko co się z nią wiązało było niewiele mniejszym wrogiem niż to co stało pod murami miasta waląc do bram. Kronikarz odnotował tą lekcję z uwagą, wiedząc że mentalności mieszkańców podbramia nie zmieni. Nie sam i nie bez wyraźnych gestów króla – na które się zresztą nie zanosiło. Chyba po raz pierwszy zaczął się poważnie zastanawiać na ile tłum może mieć rację w swym negatywnym postrzeganiu króla. Może faktycznie był niegodziwym, niesprawiedliwym władcą tyranem?

Z rozmyślań i działań wyrwał go znany mu już ból wbijanego ostrza w plecy. Zawył i odruchowo sięgnął za nóż przy pasie nim zdążył się jednak obrócić napastnik już nikł w tłumie. Jedynie Ergan zachował czujność i wyglądało na to że miał szanse uchwycić napastnika.

- Łap skurwysyna ! - krzyknął złowieszczo i chwycił solidnie za włócznie. Gotowy był użyć jej zarówno do obrony jak i do ataku na uciekającego napastnika, gdyby ten został złapany w pobliżu. Nie mógł inaczej postąpić, nie gdy tłum był w pobliżu i obserwował, a raczej nasłuchiwał uciekając. Tłum musiał wiedzieć, że reakcją straży na atak będzie odwet, a nie ucieczka...

Miał po prawdzie mieszane uczucia, wcale nie chciał pozbawiać się jedynego obrońcy jaki mu pozostał, ani też przesadnie narażać Ergana. Dlatego też gotów był zakrzyknąć by ściągnąć Ergana z powrotem do siebie, jeżeli w najbliższej chwili lub dwóch nie zdołałby uchwycić napastnika. Nie chciał by Ergan oddalił się poza zasięg wzroku czy słuchu, zwłaszcza że napastników mogło być więcej.

Sam zbierał się do wyruszenia w stronę najbliższego lekarza, pomijając oczywiście Elgina... „A właściwie czemu nie?” - pomyślał Thorin, mając możliwość bezpiecznego schronienia tu i teraz, postanowił spróbować nim będzie zmuszony przemieszczać się gdzieś dalej.

- Elgin, otwieraj ! Mamy rannego ! ... Jak nie otworzysz tych pieprzonych drzwi, to wrócę z taranem, rozpierdole je w strzępy, potem wszystko co będzie w środku a ciebie zakuje i wpieprzę do lochów i wydam ludziom Ciernia jako szpiega i dywersanta ! Nim z tobą skończą będziesz wrakiem khazalda , nawet jeśli cie wypuszczą i o ile cie wypuszczą. Otwieraj natychmiast przecież wiemy, że tam jesteś! Rannego mam ! Ogłuchłeś?!

Thorin nie zamierzał czekać długo. Zamierzał jednak spełnić swoją obietnicę a z Elgina uczynić przykładowy obraz tego co dzieje się z khazaldem który odmawia pomocy milicji politycznej. Nie były to więc czcze pogróżki. Chorąży powoli przestawał się pierdolić, skoro nie dało się zmienić reputacji milicji wśród gawiedzi, należało wykorzystać ją taką, jaka była.

- Kurwa, zaraz podpale tą jebaną budę jak nas nie wpuścisz. Pewnie ukrywasz tam zdrajców miasta i zbiegów! - Thorin rzucał groźby z nieskrywaną wściekłością. Może i był w tej chwili osamotniony i ranny, być może napastnicy wciąż krążyli w okolicy próbując dokończyć robotę, jednak chorąży był tym który stawił czoło śmierci i to nie raz. Poza tym właśnie dlatego że był ranny i przyciśnięty do muru, zdawał się bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek jak dzikie zwierze które zapędzone w kozi róg stawia wszystko na jedną kartę. Tarczę miał pod ręką gotowy w każdej chwili zamienić ją za pałkę. Wściekłości zaś i gniewu miał zaś w sobie tyle , że mógłby obdarować nim i pluton khazaldów.

Nieskończona determinacja pchała Thorina gdy raz za razem walił żelazną pięścią w drzwi, na początku pięścią a po chwili już okutą pałą. Nie stał przodem do drzwi, właściwie to trzymał ścianę domu za plecami lewą ręką używając pałki do walenia, w prawej zaś trzymając włócznie uważnie lustrował całą okolice, zwłaszcza ta najbliższą i nie wyłączając ze swej obserwacji dachów okolicznych domostw.

Chciał się dostać do środka, ale nie za cenę otrzymania bełta lub starcia liczebniejszym przeciwnikiem. Gotów ruszyć dalej, do lekarzy u których nikt z straży nie zdążył narozrabiać, po raz kolejny walnął w drzwi Elgina.

Co by nie było jego sklep był najlepszym – bo najbliższym - miejscem w którym można by się przyczaić i zająć raną, nawet nie musiałby daleko szukać lekarza...
 
Eliasz jest offline  
Stary 01-06-2014, 14:30   #302
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Może była jeszcze szansa…ale Dorrin i powoli stawało się jasne że jest po ptakach. Właściwie sytuacja wyglądała tak źle że nie wiele gorzej już mogła. Jebut. Koniec.

- Moc prawa, nadana mi przez Ol’a Węglarza, bohatera walk o Przełęcz i dowódcy Cytadeli oraz przez Vanira, syna Ublina, obrońcy miasta wewnętrznego, zezwala mi na aresztowanie cię Roranie, syn Ronagalda! Ciebie i twoich milicjantów! darł ryja głupi kutas.

Aresztować Kamienia z Lorien. Jego, Ranagaldsona, który widział więcej niż większość mieszkańców tego zadupia razem wzięta. Jego, który bił się w Marienburgu, opierał armiom chaosu w wojnach na terenie Imperium. Widział oblężenie Midenheimu i walczył w Tilei, na bagnach, pokładach i w uliczkach. Kurwa, i ten głupek, jełopik co nigdy pewnie swej cytadeli nie opuszczał a wydaje mu się że jest kim chce go aresztować i wieszać. To co nie udało się wszawym bretońcom ma się udać temu pacanowi. Kurwa. A więc do tego doszło. Sprawy nie poszły dobrze. Teraz jak na dłoni widać było, że cała ta sprawa z rekwizycja była taka jak się zdawała – pułapką, w końcu skuteczną by ich skasować do ostatniego. Więc jak to niby. No jak. Syn tylu pokoleń twardych górali miałby dać się powiesić jak pies albo inne bydle, on, Roran syn Ranagalda? Zawsze sądził że długo nie pożyje, że zdechnie na bagnach nieumarłych, na drodze do Miragliano, na pokładzie okrętów gdzieś na oceanie albo w jakiejś zatęchłej dziurze, w lesie lub na trakcie. Ale walcząc i idąc do przodu, próbując i szarpiąc się póki starczyć mu miało sił i oddechów. Jak szła ta mowa, ta pod murami miasta wilczego boga? Nie słuchali jej wtedy za bardzo. On zwłaszcza, w końcu co krasnoludowi do ludzkich bogów. Walczcie póki starczy wam sil…. Walczcie stojąc ramie przy ramieniu i tarcza przy tarczy, walczcie póki promienie…jak to szlo? Póki promienie nadziei na jutrzejszy świt świecą nad wami…walczcie na kolanach i już leżąc, zębami, rękoma, walczcie upartym pozostaniem sobą…by znów, gdzieś tam, nadszedł świt…. Kurwa. Morai- heg, Lileath… Krasnolud powoli spojrzał na dwóch swych kompanów…Valayo…powoli opuścił rękę do swego wysłużonego topora… Malvionie…wybacz powiedział niezbyt głośno….- Idź do diabła Gottri wywarczał w końcu –To przez ciebie i twoje chujowe rozkazy. Każdą mądrzejszy od wszy na murwie zabrałby się do tego lepiej ale ty z tą swoją nieuzasadnioną dumą cioty z cytadeli musiałeś wkurwiać społeczeństwo wykonując próbując okradać własnych braci. Idź do wszystkich piekieł, gdzie i ja się zabieram po czym sięgnął błyskawicznie do swego Kaldstrma, by stawić opór…Gazulu… chyba się spotkamy.
 
vanadu jest offline  
Stary 01-06-2014, 17:19   #303
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Ergan rzucił się za zamachowcem bez wahania. Po kilku krokach na chwilę zabójca zniknął z oczu milicjanta ale tylko na chwile. Wypatrzony w tłumie khazad został zapisany w pamięci Ergana niczym posąg wykuty przez rzeźbiarza. Uciekinier obejrzał się i zauważył, że jest ścigany wiec dał nogę w najbliższy zaułek. Ergansson pognał za nim starając się opracować jakąś trasę aby odciąć droge ucieczki zamachowcowi ale krętanina uliczek i korytarzy była w tej okolicy zbyt liczna. Thorin chyba wołał Ergana ale nie można było tego stwierdzić do końca. Zbyt wiele głosów huczało na rynku nakładając się na siebie. Ścigany skoczył w boczną alejkę i natychmiast zaatakował nieprzygotowanego na to milicjanta. Sztylet zazgrzytał na kolczudze krzesając iskry. Pancerz okazał się zbyt twardy aby ostrze mogło zranić gończego, Ergan wyprowadził cios milicyjnym młotem ale zdradziecka gnida nie miała zamiaru toczyć otwartego pojedynku, wiec uchylając się od uderzenia pomknęła dalej w alejke. Na nieszczęście Podbramie to plątanina małych, wąskich tuneli co Ergan wiedział. Trzeba było gonić i postawić na wytrzymałość. Początek był dobry. Mimo pancerza i obciążenia milicjant zbliżał się do ściganego i już prawie miał go na wyciągniecie ręki gdy ten skręcił w lewo. Ergan za nim jednak wpadł na żebraka ,który się tam akurat pałętał. Odepchnięty włóczęga potoczył się po ziemi ale szansa na pochwycenie zamachowca oddaliła się. Bieg...kolejny zakręt, sterta beczek potoczyła się pod nogi Erganssona jakby było to wcześniej przygotowane. Cenne sekundy zostały stracone a odległość miedzy ściganym i ścigającym wydłużyła się. Milicjant jednak nie dawał za wygraną. Przeskakując skrzynki , wózki zbieraczy , zabłąkane koty i głebokie kałuże rzemieślnik parł naprzód. Czas wydłużył się niemiłosiernie. Mijając zdziwionych przechodniów i khazadów pracujących na trasie pościgu Ergan zakrzyknał aby ktoś mu pomógł.
- Łapać mordercę!!
Poczatkowo nikt nie posłuchał ale za kolejnym zakrętem tęgi khazad z brudnego odzienia wyglądający na rzeźnika zastąpił drogę ściganemu. Grubymi łapskami chciał złapać obwiesia i oddać go w ręce prawa ale okazał sie zbyt wolny. Zamachowiec wywinął się jak oślizgła ryba i pognał dalej…
-Dzięki , że próbowałeś.. rzucił Ergan mijając grubaska. Dwa zakręty dalej uciekinier zniknął z oczu milicjanta a ten wybiegł na rozstaj dróg, Śladów było bez liku a odgłosy miasta zagłuszały pojedynczy bieg opryszka. Zmęczenie dało się we znaki krasnoludowi, ciężar broni i zbroi również… teraz tylko łut szczęścia mógł zadecydować o dalszym pościgu. Prawo? Lewo? Prosto? O to było pytanie a czasu coraz mniej. Ergansson rozejrzał się po przechodniach i zawołał do nich.
-Dokąd pobiegł ten morderca jest za niego nagroda..
Początkowo nikt się nie odezwał ale słowo nagroda przemówiło do młodego chłopaka którego ręce i ubranie byłu brudne od mąki. Musiał pewnie pracować w młynie gdzie praca cieżka a zarobki niewielkie. Tam pobiegł panie.,w prawo Dłonie chłopaka wskazały na ciemną uliczkę. Gdzie moja nagroda?
Ergan rzucił młodzieńcowi srebrnika i ruszył w prawo.
-Jak go złapie dostaniesz następnego powiedział na odchodnym. Milicjant zwolnił kroku do wolnego biegu wypatrując i nasłuchując. Po chwili usłyszał jak ktoś strasznie sapiąc mówił do innego khazada spluwając. Tamten mu odpowiedział. Ergan zatrzymał się po czym uspokajając oddech, wdychając powietrze przez płócienną chustke nasłuchiwał. Jeśli nie dało się usłyszeć o czym dwaj khazadzi rozmawiali to ruszył ostrożnie w stronę głosów starając się usłyszeć dokładnie wypowiadane słowa. Odzyskując siły milicjant postanowił zbliżyć się powoli na tyle ile tylko potrafił aby nie robić hałasu, wypatrując rozmawiających i wszystkiego co czaiło się w półmroku.
 
blackswordsman jest offline  
Stary 02-06-2014, 11:02   #304
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Malvoin widział co z otaczającym go tłumem wyprawia khazadzki góral. Jego berserkerski szał budził respekt, lęk i podziw zarazem. Srogie, sromotne ciosy wykluczały coraz to nowych oponentów z bitwy o poskromienie Dorrina. Roran już nie był bezbronnym pędrakiem, leżącym na plecach w niełasce rozjuszonego tłumu. Malvoin pomógł wstać nieszczęśnikowi, lecz to na wiele się nie zdało, albowiem donośny głos kapitana, z rozkwaszonym nosem rozniósł sie echem w głowie Malvoina. To chyba był już koniec. Koniec, którego syn Harkana w ogóle się nie spodziewał. Nie podejrzewał, że ruszając w stronę Azulu w poszukiwaniu Glandira Torrinsona wyląduje w oddziale nieco szalonego Rorana, którego posłuszeństwo wobec rozkazów wyżej postawionych, oraz samego króla doprowadzi jego i jego oddział do tragicznego końca. Wojownik przełknął ślinę widząc, co się święci. To nie otaczająca ich tłuszcza była największym problemem. Teraz stał się nim wkurwiony na Rorana brodacz o pokiereszowanej twarzy. On i jego podwładni. Malvoin pamiętał doskonale z jakim trudem przyjął rozkaz wyruszenia z Karaz - a Karak. Wiedział, że choć nie jest zwykłym żołdakiem, to i tak jest szkolony do tego aby wykonywać rozkazy.

Z zasady były to mądre i przemyślane polecenia Złotobrodego Bloina. Tu go nie było. On pewnie by do takiej sytuacji nie doprowadził, lecz... Lecz teraz Harkansson był pod dowództwem Rorana. Widocznie tak chciał los.
-Malvionie…wybacz- usłyszał. Kątem oka wejrzał na swego dowódcę i skinął mu tylko głową, dając do zrozumienia, że nie opuści go do samego końca.
-Idź do diabła Gottri. To przez ciebie i twoje chujowe rozkazy. Każdą mądrzejszy od wszy na murwie zabrałby się do tego lepiej ale ty z tą swoją nieuzasadnioną dumą cioty z cytadeli musiałeś wkurwiać społeczeństwo wykonując próbując okradać własnych braci. Idź do wszystkich piekieł, gdzie i ja się zabieram.- Słysząc to Malvoin wziął głęboki wdech, uniósł tarczę i miecz, który otrzymał stając w lekkim rozkroku, by przygotować się do kolejnej bitki, tym razem już nie na pięści i pałki a prawdziwy, śmiercionośny oręż.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 02-06-2014, 14:23   #305
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Dorrin szedł przez tłum wykonując coraz to bardziej imponujące ataki wysyłane głównie w kierunku nieświadomych mieszkańców Azul. Niektórymi ciosami niszczył dobytki mieszkańców. Z każdym kolejnym ciosem jego złość przeradzała się w coś zupełnie innego. Uczucie trudne do opisania lecz znajome . Kiedyś bowiem już coś podobnego miało miejsce. Kiedy to było? Ciężko teraz o tym wspominać. Dorrin z resztą nie należał do osób cechujących się nadzwyczajną pamięcią. Ważniejszym w tej chwili było to, ilu niewinnych ludzi, ilu bojowników i zawiadiaków, ilu strażników i gwardzistów Zarkan nauczy dzisiejszego dnia kunsztu wojowniczego.
W pewnym momencie padł na niego grad ciosów ale wielkolud nawet nie zamierzał cofnąć swych poczynań. Większość ataków udało mu się sparować, jeden jednak doszedł. Górnik nie zdawał sobie sprawy, że było to uderzenie niemal śmiertelne. W tamtej chwili Dorrin poczuł jedynie delikatne swędzenie, a trafiła go przecież ogromna deska, którą możnaby rozjebać stuletnią, porządnie wykonaną, dębową szafę. Choć Zarkan nie odczuł tego ciosu, coś w tamtym momencie w nim pękło i wkurwienie pochłonęło całkowicie doświadczonego wojownika . Nagle wszystko stało się nieważne. Zapomniał o towarzyszach, zapomniał o strażnikach. Myślał jedynie o szkarłatnej krwi, której miał nadzieję zakosztować. Ludzie od niego odskoczyli, bo przestraszyli się iskry, która zapłonęła w oczach gwardzisty. Pojawili się, natomiast ludzie Gottriego.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 12-06-2014 o 02:32.
Coen jest offline  
Stary 02-06-2014, 21:12   #306
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna

Jeden wrzód mniej nie dupie Azul - pomyślał, gdy herszt oprychów padł z toporkami wbitymi głęboko w ciało. Bez żalu, ale i bez nienawiści przeszedł do porządku dziennego nad śmiercią rzezimieszka. Na zimno. Profesjonalnie. W końcu taką miał robotę.

Dirk biegł dalej, chcąc najwyraźniej dopaść również kusznika. Kapral nie zatrzymywał go, chociaż miał nadzieję, że rekrut będzie miał dość oleju w głowie i nie wpakuje się w jakieś kłopoty. Samotny milicjant mógł szybko napytać sobie biedy, szczególnie w miejscu takim jak to - Podbramiu.

Pozbierał toporki i przeszukał zawartość kieszeni denata. Buźka z dziurami w plecach i nodze wyraźnie stracił na elokwencji. Później dołączył do Grundiego, który zajął się już szykowaniem przesyłek do komisariatowych pokojów gościnnych. Z profesjonalną obsługą śledczej Khaidar.

Aresztanci już nie stawiali oporu, dlatego Detlef poprzestał na uważnej obserwacji obu kierunków - uliczki, w której zniknął Dirk oraz wylotu Przesmyku Vorguna na plac targowy. A działo się tam coraz więcej.

Gdy Grundi ogarnął podejrzanych, kapral zdecydował się na podejście do końca Przesmyku. Zmarszczył brwi od razu dostrzegając, że sytuacja z trudnej stała się niemożliwa.
- Co oni, kurwa, wyprawiają... - mruknął do siebie, gdy w tłumie wypatrzył sierżanta i nowego, którzy stawali nie przeciwko tłumowi, a przeciwko królewskiej gwardii. Nieopodal Dorrin, ten stary dureń, jak w amoku wirował wokół swej osi rozdając razy pierzchającemu tłumowi.

Nie lepiej było tam, gdzie poszła trójka chorążego. Milicjantów nie było nigdzie widać, ale uciekający stamtąd mieszkańcy świadczyli o kłopotach.

Żując w zamyśleniu wąsa wrócił do Grundiego.
- Czekamy na Dirka i wynosimy się stąd. - Rzucił do milicjanta. - Naszym chyba odbiło, albo królewscy pomylili kto jest kim - dodał ciszej tak, by tylko gwardzista usłyszał. - Wracamy na komisariat i zobaczymy, co dalej.

Tymczasem podszedł do wielkiej sterty poukładanych drew. Przeszło mu przez głowę, by podpalić skład i wywołując tym sposobem panikę tłoczącego się na placu tłumu umożliwić milicjantom wycofanie się, ale porzucił tę myśl - pożar w podziemnym mieście był ciężkim przestępstwem i taka akcja z pewnością nie pomoże towarzyszom. Nie wspominając o karze śmierci dla podpalacza. Z drugiej strony próba wywołania jakiejkolwiek paniki tłumu też w końcu zemści się na oddziale. Skoro ktoś zastawił na nich pułapkę, to z pewnością wykorzysta każdą śmierć, by pogrążyć milicjantów i osiągnąć swój cel.

Próby siłowego rozwiązania konfliktu z królewskimi nie rozważał. Nie wiedział o co poszło, ponadto tamci mieli wielokrotną przewagę - bez szans na powodzenie. Pozostawało robić swoje przynajmniej do czasu, aż sprawy się nie wyjaśnią.

Z dwukołowego wózka zrzucił ładunek drewnianych szczap i przytargał pojazd bliżej nieprzytomnych bandytów. Wspólnie z Grundim wrzucili ich na górę, chociaż przy grubasie musieli nasapać się, niczym maszyny parowe. W końcu jednak byli gotowi.

Tylko gdzie ten Urgrimson?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 02-06-2014, 22:49   #307
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna

Po obaleniu grubasa, Dirk ruszył w pogoń za kusznikiem. Nie słysząc protestów kaprala kontynuował pościg. Biegł za oprychem tak jak wilk biegnie gdy ściga ofiarę, równym krokiem. Dobrze dociśnięte pasy zbroi i broni ponownie popłaciły Dirkowi, dzięki rutynie i dokładności zbroja nie przeszkadzała mu w biegu. Kusznik biegł bardzo szybko ale nierówno, a co jakiś czas się oglądał aby upewnić się czy wciąż jest ścigany. Dirk zorientował się, że czarny płaszcz identyfikuje go, w związku z czym zdjął go z siebie i zawinął wokół lewej ręki z tarczą. Po czym kontynuował równy bieg. Gdy docierał do zakrętów, zwalniał i ostrożnie zaglądał tak by pozostać niewidocznym, obserwując gdzie jest uciekinier, a po wypatrzeniu ruszał za nim. Urgrimson nie miał zamiaru pędzić jak szaleniec po nieznanym mu terenie za jakimś oprychem. Bardziej go ciekawiło gdzie ucieknie przerażona zwierzyna. Więc początkowo pościg po pewnym czasie przemienił się w śledzenie. Gdy Dirk zaczął iść za kusznikiem, bo ten się nieco uspokoił niedostrzegłszy ścigającego go czarnego płaszcza, zaczął zachowywać się jak przechodnie na ulicy. Przypasał tarczę na plecy ukrywając pod nią zrolowany płaszcz. Pałkę również przytroczył do pasa aby nie rzucał się z nią zbytnio w oczy. Nawet na hełm naciągnął zieloną wełnianą czapkę. Idąc za kusznikiem rozglądał się bacznie z dwóch powodów, nie chciał wpaść w pułapkę, ale przede wszystkim chciał zapamiętać drogę powrotną.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 03-06-2014 o 19:05. Powód: orty
Manji jest offline  
Stary 03-06-2014, 12:36   #308
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna.

W chwili z którą bolas okręcił się wokół nóg kulawego Grundi był pozytywnie zaskoczony. Albo treningi coś dały, albo miał dużo szczęścia. Czas pokaże. Niby było to niemalże jak kopanie leżącego, ale do tego właśnie miał przejść. Gdy zaczął biec w stronę leżącego na ziemi i starającego się pozbierać zbira coś silnie uderzyło go w hełm. - Kusznik! Zdołał tylko pomyśleć gdy drzazgi ze strzaskanego bełtu leciały we wszystkich kierunkach. W uderzenie serca później już zamierzał się butem na leżącego.
Silne kopnięcie odrzuciło głowę kulawca w tył i niemalże sprawiło że podskoczył, by opaść na ziemię jak worek ziemniaków.

I w te parę uderzeń serca było po wszystkim. Grubas leżał na ziemi i się nie ruszał, a Dirk który go powalił ruszył biegiem za kusznikiem. Detlef natomiast właśnie podchodził do martwego, najwyraźniej szefa bandy, aby wydobyć z jego ciała swoje topory.
Fullgrimson na chwilę ściągnął hełm żeby zobaczyć na nim głęboką rysę i lekkie wgniecenie, pozostawione przez grot bełtu. Znów pocisk wroga trafił, lecz najwyraźniej za wstawiennictwem Bogów nie uczynił wojownikowi żadnej krzywdy. Lecz jak to mawiają: Łaska na pstrym koniu jeździ. Czy jakoś tak...
Po tych szybkich oględzinach zabrał się za skuwanie nowo nabytych więźniów. Jednak kajdany były niezwykle przydatne. Podczas krępowania oprychów, dokładnie ich przeszukiwał. Nie można było dopuścić aby któryś z nich miał pozostawiony przy sobie ukryty sztylet, czy wytrych. Nie spieszył się z tym, i tak musieli poczekać na powrót Dirka.
Gdy Detlef załatwił dwukółkę do transportu drewna, razem załadowali jeńców na pojazd i czekali. W tej chwili Grundi podszedł do martwego zbira i przyjrzał mu się z niesmakiem, po czym podniósł jego truchło i zaczął nieść na wózek.

- Nie idzie go tu tak szczurom zostawić. Przekaże się go grabarzom czy coś. W mieście trzeba resztki porządku zachować. Mówiąc to obrócił głowę w stronę krzyków dochodzących z oddali. Westchnął patrząc kapralowi w oczy i zameldował spokojnym głosem, dobywając swojej okutej pały:
- W gotowości. Po czym wrócił do bacznej obserwacji okolicy. Najbliższej i tej dalszej, gdzie jego towarzysze ścierali się z tłumem, tam gdzie wkraczała straż cytadeli, masa khazadzka pierzchała w popłochu i wszystko to wyglądało znacznie gorzej niż płonący burdel.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 03-06-2014, 21:30   #309
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Zdradziłeś swych bogów. Dlaczego? - Zagrzmiał pierwszy ton, zły w swej naturze.

- Zdradziłeś swych ojców i braci, przodków i klan. Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytał drugi głos, spokojniejszy ale zarazem chłodny niczym najniższe poziomy Karak Zorn.

- Gadanie. Mów lepiej zdrajco czemu odwróciłeś się od króla i powiedz mi też o swych runach. Jak się je robi? Zawsze mnie to ciekawiło. - Trzeci, ciekawski a w swej lekkiej naturze niechlujny, głos należał z całą pewnością do osoby w tym niewielkim gronie najstarszej. Gdy tylko padło ostatnie pytanie, w kikut Galeba wbito ostrze, krew siknęła z rany, ból był okrutny. To nie były żarty.

Poruszenie ze strony runiarza dało oprawcom do zrozumienia, że runiarz odczuł paskudną torturę. Jednak nie jęknął. Zacisnął tylko zęby.

- Nikogo nie zdradziłem, ani rodu, ani króla, a już na pewno nie Bogów Przodków. - odpowiedział z wielką stanowczością Galeb ignorując całkowicie pytanie o runy.

- Ja mu wierzę. Nie mógł zdradzić bogów. - Pierwszy głos zdawał się być przekonany szczerze co do słów Galeba, choć być może była to swego rodzaju ironia biorąc pod uwagę jego złośliwą naturę.

- Ja też. Uspokoił mnie, a ciebie nie? - Zapytał drugi z oprawców i sapnął jakby od niechcenia. Jego głos był lekko zachrypły.

- Dajcie spokój on kłamie. To pewne. Ja mu zresztą tak łatwo nie odpuszczę, już nie takich potrafiłem skruszyć. Ściągnijcie mu nogawice. Posłuchamy sobie o tych runach. Prawda? - Ostatnia część wypowiedzi była skierowana z pewnością do Galeba, ktoś dodatkowo złapał go za podbródek, po czym poklepał mu prawy policzek. Galeb nie widział dosłownie niczego ale już chwilę później osobnicy poczęli ściągać z niego nogawice i obnażać całkowicie dolną część ciała kalekiego runotwórcy.

- Trzymałem to specjalnie na takie okazje. Zasłońcie twarze, zaraz zrobi się tu duszno od smrodu palonego ciała. - Powiedział trzeci głos i Galeb usłyszał jak ktoś miesza coś w szklanym naczyniu, później przyszedł odgłos podobny temu gdy ktoś szuka czegoś na szafce z fiolkami, butelki uderzały jedna o drugą. Galeb przy okazji zauważył kolejną ciekawą rzecz… w tym miejscu nie było niczego czuć, więc albo zmysł powonienia wysiadł kowalowi run całkowicie albo to miejsce było nierealne, bo przecież zawsze i wszędzie jest jakiś zapach… wszędzie poza tym miejscem jednak.

Sugestia że zaraz będą go przypalać sprawiła, że Galeb zadrżał. Musiał przez sekundę się opanowywać po czym znów przemówił pewnym głosem.

- Szkło i spalenizna, a więc zapewne kwas lub mieszanka zapalna. Skoroście praworządni, aby mnie o łamanie przysiąg oskarżać, aż dziw, że pozwalacie na torturach zadawać swojemu towarzyszowi pytanie o runy mocy.

Galebowi trudno było panować nad sobą, ale świadomość, że ktoś chce użyć strachu i tortur do pozyskania tajemnej wiedzy tylko wzmacniała w nim determinację i wolę. Zacisnął zęby po czym dodał.

- Nie wymusisz na mnie ani fałszywych zeznań, ani wyjawienia tajemnej wiedzy, “Mistrzu Klauserze”.

- Dobrze kombinujesz zacny kowalu run, to będzie właśnie coś w ten deseń. - Powiedział z kpiną w głosie ten który dotychczas mówił jako trzeci. - Cofnijcie się. - Nakazał na koniec do swych kompanów.

- Kim jest mistrz Klauser? Powiedz nam. Zapewniam cię Galvinssonie że z kimś nas mylisz. Ha ha ha! - Zapytał wesoło pierwszy, złośliwy głos.

- Oh! Zaczynajmy już. Wcześniej załatwimy sprawę wcześniej wrócę do łóżka. - Dopowiedział drugi, ochrypły głos.

- Prawda. My zaś mamy jeszcze partyjkę Hneta do rozegrania w karty. Streszczajmy się. - Dodał ten najstarszy, najbardziej gadatliwy. - Wypada w sumie bym się przedstawił prawda? Hm, z zasady tego nie robię no ale skoro pracowałeś dla mnie to chyba zasłużyłeś na prawdę, choć jej namiastkę. Jestem Varek, zwią mnie Cierniem. - Osobnik mianujący się Varekiem pociągnął nosem powietrze i Galeb poczuł ogromny ból. Skóra na udzie zdrowej nogi topiła się, zapach był wstrętny. Kwas wżerał się głeboko w mięśnie i spalał je, a gdy by tego było mało to ktoś chwycił prawicę Galeba i szybkim ruchem wyłamał wskazujący palec. Pozostał tylko potworny ból.

- Mów kurwa. Kto to jest Klauser? Czemu zdradziłeś króla? Czym jest Bonarges? Jakie jest twoje zadanie w Azul? Z kim się kontaktujesz? Jaką pozycję w strukturach waszej organizacji stanowi Roran, syn Ronagalda i jego siostra? Wreszcie. Jak do chuja kowal run mógł sprzedać się zdrajcom naszego imperium? - Varek wykrzyczał te pytania w twarz Galeba, tracącego już zresztą przytomność. Kwas wciąż kapał z buteleczki na udo runiarza i znaczył ciało kaleki siecią dziur w mięśniach.

Galeb szarpnął się i zacisnął zęby starając z całych sił nie stracić przytomności. Musiał pobudzić ciało do walki. Musiał utrzymać się. Musiał wytrzymać. Musiał być jak skała… jak kamień… jak stal! Z każdą sekundą głos Ciernia rył mu się w pamięci. Z każdą sekundą obraz jego aury był coraz wyraźniejszy. Młody kowal run wiedział że już nigdy jej nie zapomni…

- Tak jak... podejrzewałem. Sam Varek Cierń. - warknął ledwie powstrzymując się od krzyku - Klauser.. człeczy magik... który w swej bucie… tysiąc lat temu… agh. Porwał kowala run i go torturował... chcąc posiąść sekrety magii runicznej. Sześć zim… sześć zim, a nie dowiedział się nic!

Kolejne szarpnięcia. Galeb praktycznie zignorował wyłamany palec, starając się zabrać nogę spod kapiącego kwasu.

- Nie zdradziłem! Nie zdradziłem Kazadora! Nie zdradziłem Thorgrima! Ani Przodków, ani naszej domeny! - słowa niosły się niczym nienaturalny grom po pomieszczeniu, pełen gniewu i złości - Bonarges to banda aroganckich głupców… tyle! Banda bogatych, aroganckich skurwysynów! Chcesz prawdy?! Przysięgam na Gniew Grombrindala że ją mówię!

Na więcej sił Galeb nie miał. Widzianą przez niego czerń zaczęły wypełniać jaśniejące plamki, zaś słuch już zawodził. Runiarz szarpnął się jeszcze raz po czym opadł z sił, a jego umysł odpłynął przeciążony nieziemskim bólem.

Ktoś klepał Galvinsona po policzkach, wybudzał go brutalnie. Wiadro wody wylane na głowe khazada wróciło go ze świata błogiego snu do okrutnej rzeczywistości. - Nie śpij! - Ryknął któryś z głosów.

- Klauser powinien zasięgnąć nauk u nas, wtedy poszłoby mu znacznie szybciej. - Zarechotał pierwszy z głosów, mówił raczej do swoich kompanów niż do Galeba.

- Gadanie. Yhm. Tak jakbyśmy mogli brać pod swoje skrzydła ludzi, tych niedouczonych prostaków mieszkających w chlewach które nazywają dumnie i niezasłużenie - domami. - Powiedział ten drugi, chrypiący głos i czuć się dało jad jaki wypływał z jego ust w stronę synów i córek Sigmara.

Galeb poczuł jak niesamowity ból przeszywa mu nogę, ten jednak w pewnym momencie ustał. Runotwórca poczuł jak ktoś wylał coś na jego zranione udo, a po chwili przyłożył do ran jakiś bardzo zimny obiekt.

- Nie myśl że ci nie wierzę, tak nie jest. Jednak muszę mieć pewność. - Wyjaśnił z dobrego jakby serca Varek. - Poznałeś moje imię, a ja nie mam sześciu lat by cię torturować. Są więc tylko dwa wyjścia, albo doskaczesz na jednej nodze do wyjścia po tym jak będę zadowolony z tego co mi powiesz, albo twoje ciało spłonie w piecu wielkiej huty jednego z klanów To bardzo proste. - Tłumaczył dalej i Galeb usłyszeć mógł że ktoś w pomieszczeniu odpala fajkę i po chwili zaciąga się aromatycznym dymem.

- Zostawmy więc te runy na razie. Skoroś taki prawy Galebie to powiedz nam czemu runiczne wrota zostały otwarte dla zdrajców z Wieprzej Góry? Po coście przyprowadzili te ścierwa pod nasz próg? Którego z waszych podejrzewasz o zdradę, co? - Pytaniom nie było końca zdaję się, ale Varek nie przestawał, a gdy czekał na odpowiedź od Galeba, odezwał się też do swoich towarzyszy.

- Przygotujcie i podajcie mi cierpiętnika. Tak by nie trwało to wieki, przejdziemy od razu do rzeczy. - Odpowiedzi nie było ale Galeb mógł usłyszeć jak klucz przekręcany jest w zamku, może w kłódce… a cierpiętnik? To wcale dobrze nie brzmiało.

- Pytasz... Cierniu o rzeczy… które mógłbyś się… ode mnie dowiedzieć... po prostu… mnie pytając. - wysapał Galeb po czym zacisnął zęby i dodał - W końcu jesteś… moim… szefem. - te słowa wycedził czując przejmujący gniew.

Wziął kilka oddechów na uspokojenie się.

- Nie przeszukaliście młokosa po tym jak został wprowadzony do miasta? Nie widzieliście co miał przy sobie?- Galeb odpowiedział pytaniami na pytania, lecz były to pytania sensowne - Kim są Wieprzni dla was, nie mieliśmy pojęcia. W kamieniołomie ich wódz Hurd, Pan pod Szarą Górą, powiedział, że są jedynymi którzy przychodzą Azul na pomoc. Wysłali swoich pod wodzę tego Yrr’a, jako poselstwo do Kazadora. Mieliśmy ich przeprowadzić do miasta. Normalne zadanie dla specjalnych trepów - głos miał pewniejszy i suchy, bez żadnego użalania się nad swym losem. - O zdradę nikogo nie podejrzewam. Jeżeli chcesz więcej wiedzieć, musisz posłać po Ronagaldssona… ale on jest zbyt uparty, abyś torturami z niego wszystko wydusił… musisz po prostu go… przekonać, że działacie… dla dobra naszej rasy, którą Bonarges chcą zniewolić.

Dwójka która ruszyła by przygotować coś zwane cierpiętnikiem pracowała w tym czasie w ciszy, Varek zaś, on pozostał przy Glebie a runotwórca słyszał doskonale oddech swego najwyższego przełożonego w milicji Azul, rzecz jasna jeśli faktycznie był tym za kogo się podawał.

- Prawda, mogłem cię po prostu zapytać, ale to nigdy nie jest to samo. Wszyscy kłamią, zakładając to z góry nigdy nie miałem problemu by wydobyć prawdę. - Powiedział Varek a Galeb mógłby przysiąc że tamten się uśmiechnął.

- Widzisz, khazadzi spod Szarej Góry to zdrajcy, od wieków planują by Azul zeszło na psy… i cóż, są między nami tacy którym jest to na rękę. Nasza w tym głowa by tak się jednak nie stało. To nie jest już twoim zmartwieniem synu Galvina, masz większe kłopoty na głowie bo widzisz, bardzo bym chciał uwierzyć w twe słowa ale nie mogę. tak to już jest. Sam rozumiesz, dlatego w zrozumieniu twych słów pomoże mój stary przyjaciel. Nie masz się czego obawiać. - Zapewnił z całą pewnością bardzo nieszczerze Varek.

Galeb mógł słyszeć jak dwójka khazadów których Varek wysłał po cierpiętnika wróciła do stołu na którym leżał Galeb, bo że na stole leżał to już wiedział, to się czuło.

- Ten jest jakiś niestabilny. Wredny kurwysyn. - Pierwszy głos wydał opinię.

- Źle go trzymasz. Daj mi to. - Dorzucił Varek.

- Uważaj, uważaj, nie upuść, wyślizguje ci się z lewej. - Drugi, ten z lekką chrypką skomentował i radził.

- Dobra mam go. Teraz ty Galebie, przywitaj się z cierpiętnikiem. - Słowa Varek były przesiąknięte jakimś złem, to go musiało bawić, niczym małego szczyla znęcającego się nad niewinnymi, małymi zwierzakami. Galivinson poczuł jak coś oślizgłego dotyka jego szyi i zaciska się na niej, miało to jakby fakturę wężowej łuski i było bardzo śliskie. Wkrótce potem zwoje mięśni które oplatały szkielet dziwnego stworzenia zacisnęły się na gardle runiarza i poczęły go dusić.

- Jeszcze raz. Od nowa. Mów co, gdzie, kiedy i jak? Tym razem to co powiesz oceni ten stwór. Tylko prawda może cię uratować z jego objęć. - Zawyrokował ten mieniący się Varekim i pociągnął głośny buch z fajki. Galeb tracił przytomność, czuł jak obca istota pragnie jego śmierci i wątpliwym było czy potrafi on rozpoznać prawdę i fałsz, bardziej prawdopodobne że jego celem było zabić, bez względu na odpowiedź.

To wszystko było niczym koszmar. Jednak runiarz zaczął zdawać sobie sprawę w jak bardzo złym położeniu się znajdował i jak bardzo mało wie o tym co się dzieje. Czy to był prawdziwy Varek? Okrutny paranoik czerpiący radość ze swoich działań i mający tak lekkie podejście do swoich obowiązków? Czy też jego podkomendny, który był specem od tortur? Dla Galeba Varek był zawsze enigmą, ale powinien być kimś śmiertelnie poważnym, kto budzi strach nienaturalną przenikliwością i intelektem, a nie wesołym sadystą. Jedno było jasne - te wszystkie gierki miały na celu skołować go i otumanić. Sprawić aby nie wiedział co się dzieje, aby spanikował i zaczął mówić to co oni chcą usłyszeć.

A stwór? Czym mógł być? Czy mógł wyczuć prawdę? Raczej bardziej zdenerwowanie i roztrzęsienie, a nie prawdę. Czy Varek tak łatwo wyjawiłby swoje imię?
To wszystko miało służbyć złamaniu kowala. Oni czekali na to i umieli to wyczuć. Jednak on był kowalem run i swoją godność miał.

Więc zaczął mówić.

Spokojnym głosem takim jakim relacjonował potyczkę ze skavenami zaczął opowiadać o tym jak dotarli do kamieniołomów Eir. O tym jak spotkali krasnoludów z Wieprznej i o tym jak wyruszyli, aby dostać się do Azul przez Twierdzę Skaz. O lodowym moście, o ograch, o tym co spotkało ich w zatopionej w lodzie strażnicy. Tylko tego był pewien i tylko to było dla niego prawdą. A to że wszystko co mówił można było wyczytać z raportów i nic ponadto… to całkiem inna sprawa.

Gdy Galeb mówił trójka oprawców milczała i słuchała z uwagą każdego ze słów swego jeńca. Było słychać jedynie ich oddechy. Wężowate stworzenie które Galeb miał na szyi, zluzowało swój ścisk odrobinę, coś je jakby ciągnęło i runiarz domyślić mógł się że jeden z oprawców robi coś stworowi by ten nie udusił swej ofiary. Gdy zaś historia syna Galvina dobiegła końca, stało się coś, coś czego nikt nie mógł się spodziewać.

- Hmm. Dobrze. Sporo nam powiedziałeś. Mnóstwo ciekawostek. Przykro mi będzie to robić no ale cóż, taka praca. Wybacz jeśli potrafisz. - Tłumaczył się Varek.

- Polejcie go olejkiem z uzry i niech robal robi swoje. - Tak brzmiały ostatnie słowa Vareka, po nich jeden z jego towarzyszy podszedł i choć Galeb tego nie widział to coś mokrego, oleistego wylano mu na twarz i szyję. Wężoid od razu zacisnął cielsko i począł dusić Galvinsona.

- Jakaż szkoda. Żegnaj zacny kowalu run. - Powiedział żartobliwie głos który Galeb usłyszał jako pierwszy w toku całego przesłuchania. W tym momencie torturowany zaczynał tracić dech, nie mogąc ruszać rękami i nogami, był zmuszony poddać się woli potwora.

Galeb miał tylko nadzieję, że nie powiedział tym trzem niczego ważnego. Niczego czego jeszcze by nie wiedzieli. Historię w końcu okroił ze wszelkich naprawdę ważnych elementów, które pozostawały tajemnicą w wąskim gronie ich oddziału.

- Grombrindal. - szepnął tylko runiarz tuż przed tym jak dziwny stwór zaczął zaciskać się wokół jego twarzy i szyi.

Kiedy jednak ogon przesunął się przy ustach runiarz w gniewnym zrywie chwycił przez worek stwora zębami i zacisnął je z całej siły. Czuł jak zbliżająca się śmierć wyostrza jego zmysły, jak wlewa w niego nowe siły, aby walczyć o życie. Aby zranić, aby uwolnić się, aby wywrzeć zemstę za Krzywdę jaką mu poczyniono. Jeżeli miał umrzeć przynajmniej zawalczy do końca i napsuje krwi swoim oprawcom.

- Walcz. Walcz. Dobrze. - Dopingował Galeba głos, który był zaprawiony wspominaną chrypką.

- Nie ma szans. Zobacz teraz. Aj! - Pełen złośliwych emocji był głos innego z torturujących. Galeb zaś walczył. Ugryzł stworzenie ale to zdawało się nie czuć chyba bólu. Miast tego mocniej zacisnęło swe cielsko wokół szyi Galeba i zmiażdżyło mu krtań. Chrupnęło, Galvinsson wpadł w przedśmiertne torsje. Głową rzucał w górę i dół… w górę i dół… głowa go bolała od uderzania o drewniane podłoże… w końcu umarł. Czerń ogarnęła jego myśli, a on otworzył wreszcie oczy.

***

Stukot kół wozu, rżenie konia, głosy tłumu, to było pierwsze co się Galebowi rzuciło uwagą. Później khazad zauważył że jego dłoń nie jest złamana, a jego oczy wszystko widzą. Leżał w ciemnościach a na dole, w szczelinach widać było światło. Chwilę później Galvinson zrozumiał że leży na jadącym wozie i jest przykryty ciężkim drelichem. Był zdaje się sam ale ktoś przecież musiał powozić. Z niedowierzaniem krasnolud przesunął powoli dłoń do swojego gardła próbując wymacać obrażenia, które mu przecież zadano. Co u licha ciężkiego? Potem zbadał swoją nogę tam gdzie kapał kwas. Coś tu było bardzo nie tak. O dziwo noga była w porządku. Zdawało się że wszystko co Galeb wziął za prawdzie nie miało miejsca w rzeczywistości lub był to jakiś żart, raczej z tych mało przyjemnych. Nie pozostawało więc nic innego. Starając się zrobić jak najmniej hałasu i rumoru ostrożnie odsunął płachtę z twarzy i spróbował się rozeznać w sytuacji. Pierwszym co mu się ukazało były czyjeś plecy, ot, na zydlu siedział woźnica i trzymał lejce. Galeb rozejrzał się i dostrzegł ulice - tunele Azul, ktoś go gdzieś wiózł, ale gdzie i po co tego nie było wiadomo. Woźnica który był odziany w płaszcz z kapturem, zauważył że Galeb się ocknął i nie odwracając się przemówił.

- Leż spokojnie. Nie wychylaj się. Wiozę cię w bezpieczne miejsce. Przysłał mnie mistrz Ellinsson. Ukryj się dobrze, mogą cię szukać. - Trudno było określić o co w tym chodzi, jednak Galeb zauważył że obok niego, pod płachtą leżą wszystkie rzeczy jakie posiadał, cały jego dobytek; plecak, księga, broń i pancerz oraz proteza nogi która zamówił dla Galvinsona Thorin. To wszystko było bardzo dziwne.

Bez zawachania runiarz powoli wrócił pod drelich. Pozostawało tylko jedno pytanie, które mogło rozwiać wszystkie jego niepewności i domysły.

- Zabrałeś mnie z komisariatu? Leżałem nieprzytomny przy stole w swojej pracowni z plecakiem? - zapytał cicho.

Woźnica mruknął coś cicho i powiedział parę słów, które były aż boleśnie wyraźne dla uszu Galeba. Oczy jego rozszerzyły a usta zaczęły poruszać się bezwiednie

- Na wszystkich Bogów Przodków… - tylko takie słowa zdołały się wyrwać z gardła Galeba.
 
Stalowy jest offline  
Stary 04-06-2014, 19:40   #310
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Nie było na co czekać. Sierżant Ranagaldson wyprowadził szybki cios mający ogłuszyć atakującego go gwardzistę. Nie dało to efektu, twarde pancerze strażników, fakt...ale napastnik odskoczył do tyłu, dając pole do ataku rekrutowi Malvoinowi, który dwoma błyskawicznymi wymachami walnął kolejnego strażnika przydziałową pałą w łeb. Pała pękła, zostawiając drzazgę w twarzy uderzonego, ale niestety niewiele więcej.

Gwardziści, poganiani okrzykami kapitana ruszyli do ataku. Dzięki zwinności udało się obydwu uniknąć, sparować lub zignorować wszystkie ciosy.

Słysząc że strażnicy wciąż do poddania wzywają, zerknąwszy raz jeszcze w tył, i widząc tragiczność sytuacji Roran opuścił broń i rzucił do Malviona krótko- Opuścić broń

Ten spojrzał na sierżanta, i czekając wciąż w pozycji obronnej odparł -Damy radę, sierżancie

- Aresztujcie ich. Każ mu się poddać Ronagaldson i rzuć broń! - Krzyknął wtem kapitan Burinsson, krew wciąż ciekła mu po nosie i brodzie, efekcie pracy Rorana i jego milicyjnej pałki.

Strażnicy czekali, bluźniąc ich i okrążając: - Rzuć broń! Rób do kurwy nędzy co ci każę. -

Ciężkie były myśli sierżanta. Jakże to nie skarcić chamów. Ale żal mu było życia młodego kompana. Szczęśliwie reszta rozesłana miała wciąż szanse, gdyż zdawało się pewne że sak oto na nich zaciągnięty i koniec się zbliża.

Poddajemy się pokręcił głowa sierżant, odstawiając topór na ziemię, wiernego swego Kaldstroma i czekając cóż się stanie.

Młody wojownik spojrzał na sierżanta o długiej brodzie i musiał przyznać że ma rację - i on się poddał.

Gwardziści odebrali im broń, zakuli Harkansona w kajdany. Rorana Gottri, głupia menda, a może sprytna i przebiegła właśnie? - zmuszał Rorana by powstrzymał Dorrina. Nie słuchał, że jak kretyna bersekera powstrzymać, ot los żołnierski. Roran przemówił lecz jak sądził, bez skutki. Zostało czekać na kres walki Dorrina. Czekać co przyniesie los.
 
vanadu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172