Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2014, 14:54   #88
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Nauczona doświadczeniem, Emma przystanęła w miejscu, z którego nie dostrzeżona przez stojącą na balkone postać, mógł obserwować jej działania. Była zbyt daleko, by pokusić się o zgadywanie, kim jest ów nieznajomy. Równie dobrze mógł być zagubionym tutaj awersem, jak i polującym na swą ofiarę rewersem… mógł pomóc lub przynieść śmiertelne zagrożenie. Kobieta nie zamierzała jednak sprawdzać tego zbyt pochopnie. Czekała na coś, co pomogłoby jej podjąć decyzję - czy spróbować ominąć serce galerii, czy też wręcz przeciwnie… zaufać i się ujawnić.
Niestety nic takiego się nie działo. Postać stała na balkonie rozglądając się czasem nerwowo, zbyt daleko, by Emma mogła dostrzec szczegóły. Nie działo się też nic, co mogłoby pomóc rozstrzygnąc artystce ten dylemat.
Nerwowość była jednak dość czytelną wskazówką. Ale musiała się upewnić. Powoli ruszyła podcieniami w jej kierunku, nie spuszczając z oczu tej intrygującej postaci, pozwalając w umyśle zagnieździć się małej iskierce nadziei, że to jednak nie rewers… a jedynie przypadkowa ofiara, zwabiona tak jak i ona do Koszmaru. Szła… niezbyt cicho, dając nieznajomemu okazję do zareagowania na potencjalną obecność kogoś jeszcze… co mogło jej nieco więcej powiedzieć o jego zamiarach.
Kiedyś były tu ruchome schody… ale już dawno przestały działać i zarosły bujną roślinnością. Emma zorientowała się, że ciche i niezauważone wejście po nich nie będzie łatwe… dlatego też postanowiła się ujawnić. Zaczynając swoją wspinaczkę obserwowała stojącą wyżej postać, upewniając się, że zachowuje się równie nerwowo, co ona… a może nawet bardziej. Dlatego też zdecydowała się zawołać cicho i mocno niepewnie - Halo… jest tu ktoś…? - chowając się, choć nie do końca, za balustradą schodów.
Z bliska zorientowała się, że to mężczyzna. Wydawał się nerwowy i… wyglądał na potencjalnego samobójcę. Wychylał się przez balustradę i zastanawiał, czy jednak nie skoczyć. Może się i myliła, ale takie wrażenie sprawiał. Ale... on odwrócił się w kierunku głosu.


A ona go rozpoznała. To był Gerald Waterson. Za paskiem jego spodni kobieta dostrzegła załadowanego colta. Był uzbrojony i jak pamiętała Emma… niezbyt przyjemny.
Było już jednak za późno na ucieczkę. Mężczyzna ją dostrzegł i choć nie dostrzegła w jego oczach błysku zrozumienia, nie dostrzegła też okrucieństwa, które tak dobrze zapamiętała. Przełknęła więc ślinę i gdy doszła do szczytu schodów, odezwała się nieco ochryple - Gerald…? To Ty…?
- Emma… to ty? Co ty tu robisz… powinnaś... Słyszałem, że… - był równie zaskoczony co ona.
- Że... co? - powoli podchodziła do mężczyzny, w oczach miała niezrozumienie, choć spotkała się już z tym, że zapamiętana przez nią historia niekoniecznie musi się zgadzać.
- Po tym, jak się rozstaliśmy i wyruszałaś do Nowego Orleanu, by robić karierę… Słyszałem, że… Nieważne. Jesteś tu. Tęskniłem. - podszedł do artystki, uśmiechając się czule.
- Rozstaliśmy…? Tęskniłeś…? - Emma wydawała się zbyt wyprowadzona z równowagi, by podejść do całej sprawy logicznie - Przecież my… nigdy… - wyjąkała wreszcie.
- Jak to… nie… Przecież nie… Nie pamiętasz? Nocy nad jeziorem? Pierścionka. Oświadczyn? Zgodziłaś się! - krzyknął, nieco zaskoczony jej słowami. A potem dodał drżącym głosem. - A potem zniknęłaś… Pojechałem cię szukać. Napisałem… Zgłosiłem twoje zaginięcie. A teraz... ty... tu?
- Gerald, ja… - westchnęła. Starała się być delikatna, ale jak można być delikatnym w takie sytuacji? - ...ja wyjechałam z Silver Ring dawno temu… na studia, a nie tylko robić karierę. Między nami nigdy się nie układało… Teraz, po latach, próbuję tam wrócić, ale to strasznie… skomplikowane. Wiesz… spotkałam po drodze Susan Chatiere… pamiętasz ją? - podniosła pełne niepewności i bólu oczy na mężczyznę.
- Jesteś taka jak on… jak mój ojciec. - rzekł mężczyzna sięgając po rewolwer i mierząc do Emmy. - Jesteś widmem, kolejnym, które mnie tu nawiedza…. tym jesteś, prawda? Ten przeklęty potwór cię nasłał?
- Kto…? O czym Ty mówisz…? - Emma przestraszyła się nie na żarty, bezradnie usiłując się zasłonić swoją plażową torbą - Nie jestem żadnym widmem, odłóż ten rewolwer… proszę... - w oczach zabłysły jej łzy. Nie spodziewała się, że może zginąć z ręki kogoś, kto został wciągnięty w tę przeklętą pułapkę i ta myśl zupełnie ją paraliżowała - ...ściągniesz tu któryś z rewersów… a wtedy oboje zginiemy…
- Rewersów? Nie roz… Mówisz o tym potworze, który rządzi tym miejscem? O władcy? - jego dłoń drżała. - O nim? O tym, który mnie dręczy? Emma… ona… ja myślałem, że nie żyje. Zacząłem układać sobie życie, sądząc że… a teraz…. Nawet nie wiesz.
W oczach mężczyzny pojawiły się łzy. Zrobił klka kroków do niej. Pochwycił za rękę, nieco brutalnie acz stanowczo przyciąnął do siebie i otuliwszy ręką, pocałował gwałtownie w usta. Rozkojarzył się… dając Emmie szansę na przejęcie kontroli nad sytuacją.
Pozwoliła się całować, wykorzystując ten moment na wyjęcie mu z ręki broni. Rozumiała, że dla niego to strasznie trudne i starała się nie ranić go jeszcze mocniej… choć taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Musiał w końcu zrozumieć, że nie jest “jego” Emmą…
Kiedy uspokoił się nieco, pogładziła go po włosach uspokajającym gestem, po czym zapytała - Karta tarota… masz ją?
- Karta? Tak… ale… ty chcesz ją zabrać, jak on?! - odepchnął ją od siebie i zorientował się, że jego rewoler został w dłoni Emmy. - Oszukał… mnie… jesteś jego fantomem?
- Zacznij myśleć, Gerald. - kobieta zaczynała nabierać zwykłej pewności siebie - Gdybym chciała Cię zabić, już dawno leżałbyś martwy… pierwsza Cię zauważyłam. - utkwiła w jego oczach pełne złości spojrzenie, mówiła cicho, choć coraz szybciej - A karta to Twoja droga do wyjścia, strzeż jej dobrze i nikomu nie pokazuj. Tylko to chciałam Ci powiedzieć. Jestem w Koszmarze po raz drugi, za pierwszym razem spotkałam Sue. Ale nie taką, jaką zapamiętałam z dzieciństwa. Wygląda na to, że z jakiegoś powodu nasze… światy… są różne. W moim byliśmy mocno zdystansowani… w Twoim zaręczeni. Nie zmienia to faktu, że tkwię w tej pułapce tak samo, jak Ty i chcę się stąd wydostać. Moim rewersem jest wiedźma, której ulubionymi sługami są bestie zrobione z krwi. W ogóle ma obsesję na jej punkcie. Twoim jest jakiś władca… jaką właściwie masz kartę? Moją jest Cesarzowa. - Emma wyczekująco wpatrywała się w mężczyznę, gotowa w każdej chwili się bronić, gdyby jego szaleństwo było zbyt wielkie do opanowania.
- Cesarz. Mam cesarza. - odpowiedział cicho Gerald.
- Och… - wokalitstka nie kryła zaskoczenia. Zbieżność ich kart wydawała się… interesującym zbiegiem okoliczności - Długo tu już jesteś? - zapytała, żeby zająć czymś myśli mężczyzny.
- Nie wiem… Chyba… Jestem tu drugi raz. - odparł Gerald zmęczonym głosem. - A ty?
- Zdążyłam już spotkać swój rewers, odpocząć, uciekać przez monstrami, które miały ostrza wbite w kończyny… - wzdrygnęła się na to wspomnienie - ...i ogromnym łysym szczurem, kretem czy cokolwiek to było. Więc zdecydowanie za długo… - westchnęła - Miałam nadzieję, że kanały doprowadzą mnie do hotelu, ale ciąglę znajduję się nie tam, gdzie bym chciała.
-Bo to… miejsce bawi się z nami i naszą pamięcią.- Gerald osunął się na ziemię i zakrył twarz dłońmi. - Widziałem, jak ginęłaś. Dostałem nagranie. Zaraz po pierwszym koszmarze… Nagranie z naszego ślubu, a potem… przy końcówce… ktoś nagrał na nim twoją śmierć.
- Ślub… - jęknęła słabo kobieta - Jak… jak zginęłam…? - wyjąkała, przyklękając przy Geraldzie i delikatnie obejmując go ramionami. Komkolwiek był w jej świecie, w swoim mógł być zupełnie inny. I wyglądało na to, że bardzo ją kochał.
- Samobójstwo… w obliczu… zagrożenia… spoza kadru. Myślałem, że skoro ty możesz, to ja.. też. - odparł mężczyzna. - Wyglądałaś prześlicznie w sukni ślubnej… jak modelka.
- To nie byłam ja… - przypomniała delikatnie Emma - Zostaw to, Gerald. To nie jest teraz ważne. Najważniejsze to wydostać się stąd, przeżyć… Po mojej pierwszej wizycie tutaj też ktoś zginął. Eric Roberts... Przyjechał z wystawą do Nowego Orleanu. Malował moje obrazy… nie zdążyłam się z nim spotkać. Został zamordowany u siebie w domu. - wzdrygnęła się - Sue też mówiła, że ktoś zginął. Jej narzeczony, Jeremim Perrier… Jakikolwiek chory umysł wymyślił to wszystko, działa według tego samego schematu. Jeśli stąd wyjdziemy… musimy trzymać się razem. - wiedziała, jak niewiele mogło to pomóc, ale musiała jakoś uspokoić załamanego mężczyznę.
- Ten stary piernik ? Jerremy miał przecież… pięćdziesiąt lat, gdy wyjeżdżałem z miasta. - zdziwił się skołowany jej słowami Gerald. Wydawał się przez chwilę pozbawiony jakichkolwiek sił.
- On nie miał pięćdziesięciu lat… był młody, ale to Sue była już babcią jak ja wyjeżdżałam… - niewiarygodnie to brzmiało nawet dla samej Emmy - I o to właśnie chodzi… mamy różne wspomnienia, jakbyśmy byli z różnych światów. Niby znamy swoje nazwiska kojarzymy twarze, ale szczegoły są tak rozmyte… - coś jej się najwyraźniej przypomniało, bo sięgnęła do torebki i po krótkiej chwili przeszukiwania wyciągnęła z niej zdjęcie modelki - ...na przykład to. Znalazłam je na siedzeniu swojego samochodu po powrocie z pierwszej wizyty w Koszmarze. Nigdy nie byłam Miss… a jednak to ja, prawda? - zapytała, pokazując fotografię mężczyźnie.
- No nie wiem… to jakiś dziwny strój… - mruknął Gerald, przyglądając się fotografii. - Nigdy nie miałaś takiej fryzury, ale to boskie ciało wszędzie… to ty.
Gwałtowny rumieniec rozlał się po twarzy kobiety, gdy dotarło do niej, co znaczył ów komentarz.
- Tak… to ja… - bąknęła, uświadamiając sobie, że jest ubrana dość… frywolnie, co nigdy jej nie przeszkadzało, a nagle zaczęło mieć znaczenie.
- Może tak wyglądam w którymś… innym… świecie… - słowa z trudem opuszczały jej usta.
- W tym również wyglądasz… seksownie. - odparł Gerald, wpatrując się w jej oblicze. - Idealnie. Bogini dzikich ostępów. Pani jeziora… pamiętasz?
Odpowiedziało mu jej bezradne spojrzenie - To… to nie byłam ja… nie mogę tego pamiętać… - wiedziała, że go rani. Raniła również siebie, widząc pogłębiający się ból w oczach tego mężczyzny, który w innym świecie był jej mężem. Bała się, że tego nie zrozumie… i ten strach również odbił się w jej oczach. A jednak nie chciała go okłamywać.
- Tak. Nie byłaś… - zwiesił smętnie głowę i dodał ciszej. - Miałem… udane życie… Pogodziłem się z twoim zniknięciem i nagle... Wszytko się zmieniło.
- Ja… ja też. Wydałam właśnie swoją płytę… - ze smętną miną wyjęła pudełko z torebki i pokazała mężczyźnie - ...zakochałam się i… - westchnęła, nim dodała z lekkim wahaniem - ...zostałam modelką na pół etatu. A potem… potem zobaczyłam moje obrazy w telewizji… i już nie zdążyłam się spotkać z Erickiem. Trafiłam tu, a po powrocie… po powrocie już nie żył... - zadrżała.
Prawie widziała, jak wbija swą deklaracją o zakochaniu sztylet w serce mężczyzny. Jak gasiła w nim… światło. Przymknął oczy i potarł podstawę nosa, mówiąc pozbawionym emocji głosem. - Co teraz?
- Hej… - Emma miękko ujęła podbródek mężczyzny i ciepło spojrzała mu w oczy - ...nie możesz się załamać. On właśnie tego chce… - drugą dłonią pogładziła go po włosach, jak zagubione dziecko - Posłuchaj… ktokolwiek nas w to wpakował, próbuje odebrać nam całą radość, szczęście, nadzieję… Obejrzałeś film, na którym kobieta wyglądająca jak ja popełnia samobójstwo. Ale to był tylko film… nie masz pewności, że tak się rzeczywiście stało, prawda? - po chwili wahania przytuliła go do siebie, kołysząc lekko - Kiedy stąd wyjdziemy… może się okazać, że rzeczywistość jest zupełnie inna, niż ją pamiętamy. A może się okazać, że wrócimy każde do swojego świata, że w Twoim czeka na Ciebie Twoja Emma. Jedyne co wiem to to, że nie możemy się poddawać. Nie możemy tracić nadziei. W przeciwnym razie nigdy stąd nie wyjdziemy. A nie wiem jak Ty, ale ja zamierzam się stąd wydostać. - ujęła Geralda za ramiona i z bliska spojrzała mu w twarz - Z której strony przyszedłeś? Czaiło się tam jakieś niebezpieczeństwo? Nie możemy zbyt długo siedzieć w jednym miejscu, ale głupio by było też wpaść w znaną pułapkę, zgodzisz się chyba ze mną? - wiedziała, że jeśli się nie otrząśnie, będzie dla niej zagrożeniem. Wiedziała, że w takim wypadku będzie musiała go zostawić i na własną rękę próbować dalej. Wiedziała, że jej obecność go rani a ją stawia w mocno niezręcznej sytuacji. Ale wiedziała też, że dwie osoby mają większe szanse, niż jedna i że mimo niechęci z własnego Silver Ring, spróbuje mu pomóc. Nawet, jeśli będzie to od niej wymagało zagrania w jego grę… tak bardzo pragnęła przeżyć…
W napięciu wpatrywała się w jego oczy, szukając w nich cienia uczuć. Czegokolwiek, co nie jest obojętnością lub szaleństwem. Była teraz blisko… bardzo blisko… i zdawała sobie z tego sprawę. Czekała teraz na jego ruch.
- Ja… tak… czai się. Uciekłem przed ścigającymi mnie stworami od strony rzeki. Od…. stamtąd. - westchnął i wskazał palcem jeden z kierunków. - Tam… Ścigali mnie, ale chyba ich zgubiłem.
- W takim razie powinniśmy pójść tam… - wskazała jeden z niesprawdzonych jeszcze kierunków, a po chwili drugi - ...albo tam. Ostrożnie, bo może się tam czaić wszystko… - westchnęła - Niemniej powinniśmy poszukać jakichś zamkniętych pomieszczeń albo zejścia do podziemi. Przejście przez jakiekolwiek drzwi powoduje tutaj przeniesienie się w czasie i przestrzeni… kiedyś w końcu musimy trafić na ten przeklęty hotel, w którym jest wyjście… - wstała i wyciągnęła rękę do mężczyzny, starając się uśmiechnąć pocieszająco - Jeszcze wszystko się ułoży, zobaczysz… tylko najpierw musimy się stąd wydostać.
- To ruszajmy… ty prowadź. - zdecydował po chwili namysłu mężczyna, pocierając podbródek. - Jesteś pewna tych jakichkolwiek drzwi?
- Do tej pory się sprawdzało. - wzruszyła ramionami kobieta - Choć tego, co pojawi się za drzwiami, nigdy nie damy rady przewidzieć. Nie tutaj. Jeśli masz jakiś inny pomysł… - westchnęła i rozejrzała się niespokojnie wokół - Wiesz… ja się czuję jak zwierzę w zoo. Mam wrażenie, że zawsze ktoś na mnie patrzy, ocenia, sprawdza, czy jestem w stanie podjąć właściwe decyzje. Bawi się. - w jej głosie i oczach pojawiła się niespodziewana wściekłość… ale też bezsilność - Ktoś się nami bawi. Próbuje złamać, zniszczyć, pozbawić wszelkiej nadziei… - to był błąd… co ją podkusiło do takiego gadania? Przecież tak dobrze wiedziała, że zawsze po ataku wściekłości pojawiały się nieproszone łzy. Także i teraz nie potrafiła nad nimi zapanować, więc bezwstydnie płynęły po jej twarzy nie bacząc na pełne złości próby osuszenia policzków dłońmi. W tym jednym ataku słabości uleciała gdzieś jej cała siła i zdecydowanie, pozostawiając delikatną, przerażoną, bezbronną kobietę.
- Możliwe, że tak jest… Że nad tym wszystkim czuwa jakiś pokręcony chory umysł. Jakiś reżyser. - mężczyzna z wściekłością spojrzał w niebo, szukając tam owego wroga. Ale potem skupił się na Emmie. Objął ją czule, próbując pocieszyć. I stracił nad sobą panowanie… czułość zmieniła się w namiętność, acz ostrożną i wystraszoną. W delikatne pocałunki, jakie odczuła Emma na swej szyi.
Nie broniła się przed nimi. Nagle wszystko, nad czym pracowała od kiedy znów znalazła się w Koszmarze, prysło. Całe opanowanie, hart ducha, zdecydowanie… w silnych męskich ramionach przestała być wojowniczką. Zamiast niej pojawiła się rozpieszczana przez całe życie i otaczających ją ludzi dziewczyna, która przecież tak niedawno weszła w dorosłość, choć zawsze szczyciła się samodzielnością. Przecież życie nie przygotowało jej na to, co teraz tak brutalnie się z nią obchodziło. Dlatego też łzy popłynęły nieskrępowanym strumieniem, uwolnione już na dobre… a wypuszczona z bezsilnej nagle dłoni torba plażowa zadźwięczała cicho, upadając miękko na podłogę. Emma desperacko wtuliła się w mężczyznę, którego unikała przez całe dzieciństwo, a teraz był jedynym, który mógł - i chciał - ofiarować jej pocieszenie. Który ją kochał…
I który zapomniał o całym świecie, trzymając ją w ramionach. Jego dłonie drapieżnie pochwyciły za jej pośladki. Jego usta powędrowały po szyi, policzku do jej warg i przylgnęły w drapieżnym i namiętnym pocałunku.
Smakowała łzami, od których mokrą miała całą twarz i które zostawiły solidną mokrą plamę na jego koszuli. Zesztywniała z zaskoczenia, choć jej ciało odpowiedziało wbrew rozsądkowi, usiłując odreagować jakoś stres ostatnich godzin. Udało jej się jednak przerwać na chwilę pocałunek, w jej oczach płonęło przerażenie - Nie… nie możemy… - szeptała gorączkowo, oddech rwał jej się jeszcze od szlochu… i czegoś, co próbowała ignorować - ...w każdej chwili coś... może nas… znaleźć… - mówiła coraz mniej pewnie, widząc ogień w oczach Geralda - ...musimy… uważać… - a jeśli rzeczywiście są teraz choć przez chwilę bezpieczni? Czy powinna na to pozwolić…? Myśli jak oszalałe mknęły przez jej udręczony umysł. Była zakochana… to prawda. Ale ani ona, ani Anton, nie składali sobie żadnych obietnic. Oboje mieli innych kochanków… dlaczego teraz miałaby czuć wyrzuty sumienia? Gerald… chciał okłamywać sam siebie, doskonale to rozumiała. Stracił JĄ, swoją żonę, a teraz ją odzyskał… i nie chciał wierzyć, że to nie ta sama Emma. Tak bardzo różnił się od tego Watersona, którego znała… jeśli w ten sposób pomoże mu się pozbierać, razem mają znacznie większe szanse na wydostanie się stąd, na przeżycie… jeśli w ogóle im się to uda… Załamany mógłby spróbować zrobić krzywdę sobie lub jej. Czy to naprawdę tak wiele? Odrobina czułości i zapomnienia… być może ich ostatniej... w zamian za życie? Ale czy ryzyko nie było zbyt wysokie…?
- Nie możemy? Czego nie może...my? - szeptał cicho, zupełnie nie zwracając uwagi na te słowa. - Uważać… na co…?
Twarde męskie dłonie przyciskały ją do siebie, usta… pieściły jej szyję delikatnie drapaną nieogolonym zarostem. Docierały do warg i tłamsiły słowa pocałunkami. Mężczyzna całkowicie zapomniał się w tej chwili. Bo w końcu z piekła trafił do raju.
- Potwory… - jęknęła, nim kolejny pocałunek zaparł jej dech w piersi.
- Są daleko… - szeptał gorączko mężczyzna, przyciskając Emmę do siebie. A ona czuła jego pragnienia wyraźnie. - Ukryjemy się… schowamy… są daleko… nie znajdą nas.
Nie wiadomo było, czy przekonuje bardziej siebie, czy ją. Na pewno jednak Emma czuła narastającą żądzę kochanka, którego świat zawęził się tylko do niej.
Nie potrafiła… i trochę bała się z tym walczyć. Bała się, że odmowa wepchnie tego zdesperowanego mężczyznę wprost w szaleństwo… a jednocześnie nie potrafiła odebrać mu tego szczęścia, które przez przypadek mu dała…
- Musimy się dobrze schować… - potwierdziła szeptem, wyplątując się z jego objęć, by sięgnąć po dodającą otuchy koczowatą torbę z bronią i zapasami - ...gdzieś, gdzie będziemy mieć szansę się obronić… i musimy się spieszyć… pozostawanie w jednym miejscu to samobójstwo… - dodała bardziej racjonalnie, gdy ciepło ciała Geralda stało się odrobinę mniej obezwładniające.
- Dobrze… - odparł wpatrzony w nią Waterson. Pochwycił jej torbę, zapewne uznając, że jako silniejszy powinien być tragarzem. - Od dwóch godzin nic tu się nie wydarzyło. Może nawet od więcej. Wydaje mi się, że tam gdzie jest żywa roślinność, stwory rzadziej się zapuszczają. I jeszcze rzadziej próbują na mnie polować.
- Więc najlepiej schować się wśród zieleni? - Emma zdusiła chęć wyrwania swojej torby z rąk mężczyzny i rozejrzała się wokół - Więc prowadź, ja szłam od zupełnie innej strony… tam nie było nic zachęcającego. - uśmiechnęła się dość blado, ale jej oczy zamigotały ciepłym blaskiem.

Gerald uśmiechnął się ciepło i ruszył przodem poprzez korytarze centrum handlowego, w którym utknęli. W jego ruchach była jakaś… energia i entuzjazm. Wydawał się pewny siebie i dumny… i nieco jak drapieżnik. Zeszli w końcu na dół po starych schodach… zeszli do sklepiku ze sprzętem rybackim, myśliwskim i surwiwalowym… Spękane płyty chodnikowe oraz rozwalona ulica sprawiły, że drzewa i inne krzewinki osłaniały sklep od zewnątrz, a cienie zdziczałych drzew z ozdobnego ogródka w środku sklepu rzucały cień z drugiej strony.
- To spełniłaś swoje marzenia o karierze? - zapytał cicho Gerald, odruchowo sięgając po broń… której nie miał. I rozglądając się bacznie, czy w sklepie nie ma jakichś niespodzianek. Przejął instynktownie rolę przywódcy i obrońcy.
- Tak, wydałam właśnie pierwszą płytę… - odpowiedziała odruchowo, choć przecież już pokazywała mu swój pierwszy krążek. Zignorował wtedy tą informację, skupiony na czymś zupełnie innym. Dopiero po chwili zorientowała się, że Emma z tamtego świata mogła robić zupełnie inny rodzaj kariery… ale i tak było już za późno.
- Ja zostałem pułkownikiem marines. - odparł nieco dumnie Gerald. - W stanie spoczynku. Wojskowa przeszłość to dobra droga do politycznej kariery… wiesz? Będę kandydował w następnych wyborach.
Upewniwszy się, że jest bezpiecznie, wszedł do środka wypełnionego półmrokiem sklepu. I zachęcił dłonią, by poszła za nim.
Emma też rozglądała się czujnie dookoła, w tym świecie wyzwalały się w niej bardziej pierwotne instynkty i nie potrafiła bezwzględnie zaufać innej osobie. Niemniej nic nie usłyszała ani nie zobaczyła, więc uspokojona podążyła za swoim “obrońcą”. - Moje gratulacje. - uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi - Niemniej polityka to ciężki kawałek chleba. Jesteś pewien, że chcesz się w to pakować?
- To bardziej presja rodziców. Ja chciałem zostać w wojsku. Przydać się ojczyźnie. - odwrócił się do niej i rzekł, patrząc na nią z zachwytem. - Wyglądasz olśniewająco, nawet teraz… Jesteś jak anioł.
- Chyba troszkę przesadzasz… - Emma zawstydziła się wyraźnie i zarumieniła lekko, odruchowo przeczesując ciemne loki palcami i zakładając je za uszy.
- Nieprawda… i dobrze o tym wiesz. - dłoń mężczyzny pogłaskała ją po policzku. Usta przylgnęły do jej warg w namiętnym pocałunku. - Zginąłbym, gdyby nie ty… uratowałaś mnie.
- To był przypadek… - zaprotestowała niepewnie - ...niemniej cieszę się, że tak myslisz… - znów czuła jego ciepło, które w pozbawionym pozytywnych emocji Koszmarze było tak obezwładniające… cienki top założony na podróż ani trochę nie chronił przed tym ciepłem…
Tym bardziej nie, gdy poczuła dłoń mężczyzny pieszczącą jej brzuch przez ów cienki materiał.
- A jakże mógłbym myśleć inaczej… zawsze mnie fascynowałaś. - szeptał, ustami muskając wargi Emmy, a drugą ręką zaborczo obejmując plecy. - Zawsze sprawiałaś i sprawiasz… że życie ma dla mnie znaczenie i wartość. Zawsze jesteś ważna.
Nie miała już na to odpowiedzi. To, że zawsze go fascynowała… zdawała sobie z tego sprawę nawet mimo różnicy światów. To, że zawsze była ważna… Zignorowała niechciane wspomnienia i stłumiła wątpliwości, zamykając je w pułapce pocałunku, którym obdarzyła obejmującego ją mężczyznę. Pełnym czułości i delikatności, powolnym i zmysłowym.
Spragnione usta mężczyzny przylgnęły zaborczo do jej warg, całując je namiętnie i długo. Dłoń dotąd leniwie pieszcząca jej brzuch, podciągnęła niecierpliwie top, by dotknąć jej skóry, a potem wśliznęła się pod materiał, by sięgnąć ku jej piersiom.
Ocierała się instynktownie o jego dłoń, biodrami drażniąc też coś jeszcze, co wyczuwała wyraźnie przez spodnie… gotowe i spragnione jej ciała. Sięgnęła ku temu czemuś dłońmi i pieściła przez chwilę przez materiał, delektując się pocałunkiem. Było już za późno na zmianę decyzji, nawet jeśli by tego pragnęła. Pozostało więc wyciągnąć z tej chwili wszystko, co najlepsze…
To tylko pobudziło bardziej Geralda… jego dłoń podciągnęła top wyżej, odsłaniajac piersi Emmy. Jego usta przylgnęły do tych rozkosznych półkul, obdarzając je uwielbieniem, na jakie zasługiwały. Żarliwymi i nieustępliwymi pocałunkami. A gdy jego wargi pieściły jej skórę, dłoń mężczyzny przesunęła się niżej, by walczyć z zapięciem jej spodni. Podczas gdy jej dłoń muskała i pieściła ów ukryty skarb, doceniając wybór swego odpowiednika. Waterson miał czym zadowalać kobiety.
Jej znacznie spokojniejsze palce zręcznie uwolniły z okowów spodni i bielizny ów przynoszący zadowolenie fragment ciała mężczyzny i zacisnęły się na nim pieszczotliwie. Pieszczoty piersi przyspieszyły jej oddech, który rwał się i przechodził w pełne zadowolenia westchnienia. Jedna dłoń Emmy sięgnęła ku zapięciu jej własnych spodni, pomagając niecierpliwym palcom “męża” w sięgnięciu ku jej sekretom… które nie bacząc na okoliczności, stawały się coraz bardziej spragnione.
Jej spodnie zsunęły się… palce mężczyzny… niecierpliwie dotykały jej łona, ukrytego nadal pod bielizną. Usta pieściły jej piersi, lekko kąsając czasem skórę… a pod własnymi palcami czuła jego dumę… twardą i nieustępliwą… i gotową nieść rozkosz Emmie.
Kobieta odsunęła się nieznacznie i przestąpiła miękko nad porzuconymi spodniami, po czym zsunęła także bieliznę, pozostawiając ją tam, gdzie spadła i kierując się w stronę solidnie wyglądającej lady, o którą oparła się pośladkami. Przez chwilę rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby ją przetrzeć lub coś na niej położyć… jej ozdobna chustka została w torbie zaledwie kilka kroków dalej, ale w rozpalonym spojrzeniu Watersona wyczytała, że to zdecydowanie za daleko…
Mężczyzna pochwycił ją za biodra i usadził na ladzie, a sam klęknął, rozsuwając niecierpliwie nogi Emmy na boki i z pietyzmem całując jej łono. Przez dłuższą chwilę jego wargi wędrowały po jej podbrzuszu, obdarzając je pocałunkami.
- Jakże… za tym tęskniłem… - szepnął i Emma poczuła niecierpliwy język zanurzający się w jej najbardziej intymnym zakątku i wielbiący muśnięciami jej ciało. Trącał przy tym struny rozkoszy, wywołując przyspieszony oddech i podgrzewając żar jej ciała. W odpowiedzi usłyszał najsłodszy na świecie jęk, gdy palce kobiety wsunęły się w jego włosy i zacisnęły, drżąc lekko. Stopy oparła na jego ramionach, uda rozsunęła szeroko. Nie odpowiedziała słowami… jej odpowiedzią była reakcja całego ciała, które tak chętnie odsłoniło przed nim swoje sekrety.
Wielbił ją ustami, językiem oddawał cześć niczym bogini. Dłońmi zachłannie wodził po jej udach. Klęczący i spragniony jej obecności Gerald z oddaniem pieścił jej ciało. I zaskakującą znajomością jego sekretów. Wiedział, jak lubiła czuć język w sobie. Wiedział jak musnąć, by cichy jęk aprobaty wyrwał się z jej ust. Znał jej ciało równie dobrze, jak ona sama. A może nawet lepiej… Było to wspaniałe i przerażające zarazem. W tej magicznej chwili namiętności złączyli ze sobą dwa światy, tak podobne do siebie, a przecież tak różne… Emma na tę chwilę stała się TAMTĄ, Emmą Waterson, żoną Geralda Watersona, którego tak się bała w swojej rzeczywistości. Teraz jednak nie miało to znaczenia… jedynym, co się liczyło, był zwinny język pieszczący jej spragnione ciało, bez trudu, tak… naturalnie i instynktownie trafiając dokładnie tam, gdzie tego pragnęła… jakby czytał jej w myślach. Wspaniałe i przerażające zarazem… ale wokół było tyle przerażających rzeczy, że kobiecie nie pozostało już miejsca na nic poza przeżywaniem wspaniałości tego doznania i docenianiem starań kochanka zmysłowymi pomrukami i jękami.
Ciało Emmy targane rozkoszą drżało, mięśnie napinały się, a piersi unosiły w gwałtownym oddechu. Rozkosz narastała, wypychając z umysłu wszystkie myśli, aż… ciało Emmy wygięło się w łuk. A z ust wyrwał się głośny jęk oznajmiający przyjemność. Jęk, który zdusiła w sobie, zdając sobie sprawę, gdzie się znajdują. Ale Gerald nie zwrócił na to uwagi. Zamiast tego wstał i szybkim ruchem połączył się z nią. To nagłe wtargnięcie jego męskości… nie bardzo zaskoczyło artystkę. Waterson mimo wszystko przynajmniej w jednym przypominał jej Geralda, którego znała, był gwałtowny i drapieżny… także w pieszczotach. Co akurat niekoniecznie było wadą.
Zamknęła go w uścisku swoich ud i ramion, tuląc do siebie rozpaczliwie i pocałunkami tłumiąc jęki. - Oooooch… Geraaaaald… - wyrwało jej się, gdy mocniejsze pchnięcie i wypełniające ją ciepło powiedziało jej, że i w ciele mężczyzny przelała się czara przyjemności.
Nie bała się, że pomyli imiona kochanków. Nikt nigdy nie znał jej tak dobrze… nawet Anton, który był przecież na najlepszej drodze ku temu. Piękne i przerażające…

Nagle zalała ją fala ogromnej tęsknoty za domem, która znów zerwała z takim trudem postawione tamy dla łez. W tej jednej chwili dopuściła wreszcie do siebie myśl, że skoro kochała się właśnie z Geraldem Watersonem, którego pamiętała jako piekielnie bystrego i przystojnego okrutnika, a który okazał się w innym świecie być jej mężem, zakochanym do szaleństwa, czułym i ciepłym… mogła znaleźć się w świecie, w którym nie będzie już jej rodziców. Że nigdy więcej ich już nie zobaczy ani nie usłyszy. W którym historia potoczyła się zupełnie inaczej… nieprzewidywalnie i z pewnością okrutnie. Do tej pory starannie ignorowała wszelkie wskazówki, które już dawno powinny ją na to przygotować. Jakby nie przyjmując tego do wiadomości, samą siłą woli mogła cokolwiek zmienić. Mówią, że wiara góry przenosi… ale dla Emmy były to już tylko słowa. Puste, niczym mydlana bańka, w której do tej pory żyła, a która rozprysła się pod naciskiem otaczających ją potworności. Szaleństwa. Beznadziei.
Próba pocieszenia się nawzajem w przypadku Durand nieoczekiwanie odniosła przeciwny skutek do zamierzonego… w huraganie targających nią sprzecznych emocji czyniąc zupełnie bezbronną w obliczu czegoś, co tak długo od siebie odsuwała.
Prawdy.
A Gerald tulił ją w milczeniu i zaborczo, jakby… bał się puścić. Jakby była snem, który zniknie po przebudzeniu. Tulił… i milczał. Jego oddech się uspokajał. Jego ramiona zaciskały wokół niej. Rozkoszował się tym, że była… tu i teraz.
A ona z trudem próbowała opanować rozpaczliwe łkanie, wstrząsające jej ciałem. Czarne myśli i zawczasu przeżywana żałoba po najbliższych, oplotły jej udręczony umysł czarnymi mackami bezsilności i zwątpienia. Cały hart ducha, wszystko, co udało jej się wypracować od czasu pierwszej wizyty w Koszmarze dzięku wsparciu Antona i własnej determinacji, rozsypało się w pył. Emma szlochała, niczym przerażona mała dziewczynka, wtulona w silne, przynoszące ukojenie ramiona ojca... niezdolna w tym momencie ani do racjonalnego myślenia, ani do działania.
- Stało się coś? - zapytał jej “mąż”, czule głaszcząc ją po włosach i nieśmiało muskając wargami jej płatek uszny.
- Chcę… chcę... do domu… - szloch przycichł na chwilę, gdy kobieta podniosła już mocno zaczerwienione oczy na Geralda - Żałuję… tak żałuję… że wyjechałam… - rozszlochała się na nowo, pozwalając nowej porcji łez wsiąkać bezkarnie w koszulę tulącego ją mężczyzny.
- My… dotrzemy do domu. Obiecuję. Dotrzemy… znajdziemy stąd wyjście. Razem. - odparł z pewnością w głosie Gerald. Głaszcząc ją po włosach, szeptał czule. - Obronię cię.
Nagle przestało mieć znaczenie, którą wersją samej siebie Emma jest w tym momencie. Liczyły się tylko silne ramiona i pewność w głosie mężczyzny, której tak potrzebowała. Dzięki której będzie mogła odbudować swą siłę, na powrót ubrać się w pancerz wiary i determinacji. Jak w transie, skinęła głową.
- Musimy… musimy już chyba iść… - słowa przychodziły z takim trudem… po napadzie paniki przyszło otępienie - Zanim… zanim przestanie nam się… chcieć…
- Dobrze…- pogłaskał ją po głowie i dodał. - Choć ładnie ci bez bluzki.
Przez chwilę chciał dodać temu żartowi mocy własnym uśmiechem. Lecz w sumie wyszło to żałośnie. Ubrał szybko spodnie i zabrał upuszczony w tym wszystkim rewolwer, który należał do niego.
- Jak każę ci uciekać, to uciekaj. Nie przejmuj się mną i nie czekaj… dobrze? - zapytał tonem głosu wyraźnie nie znoszącym sprzeciwu. Ta kwestia jego zdaniem nie podlegała negocjacji.
- Tak jest… pułkowniku… - odpowiedziała żartobliwie, ubierając się. W jej uśmiechu krył się jednak smutek, w oczach migotał ból. Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, że nie będą musieli się rodzielać, że on nie będzie musiał poświęcić dla niej swego życia. Bo że jest zdeterminowany, by chronić ją za wszelką cenę, wyczytała już w jego oczach.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline