Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2014, 21:44   #44
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan westchnął, unosząc rewolwer z kulami ze srebra.

Likantrop to likantrop, nie? Powinno zadziałać... przynajmniej taką miał nadzieję, kładąc dłoń na kurku broni.

-Tim, bierzesz tego z prawej czy z lewej... ?- zapytał, i nie czekając na odpowiedź wycelował w tego z prawej, nie pozostawiając towarzyszowi większego wyboru.- Na waszym miejscu bym się cofnął. Ostrzegam!

Nie żeby dyplomacja była czymś w mniemaniu Morgana bezużytecznym, ale w zaistniałej sytuacji wątpił w rozsądne myślenie ze strony ludzi i nieludzi mieszkających w tej ruinie.

Nie cofnęli się... dwie rozpędzone bestie gnały na Tima i Morgana, a ostrzał z samopałów. Ból kuli przeszywającej prawy bark sprawił, że ręka się zachwiała. I kula która miała trafić w łeb rekiniej bestii...wbiła się brzuch. Bolesny strzał i poważna rana. Ale nie zabiła likantropa. A sam Morgan schował się za pierwszą lepszą osłoną.

-Krew dla boga morza!- odpowiedziały krzyki mężczyzn góry osłaniających ogniem ze swych prymitywnych pukawek. Nie wydawali się na zbyt rozsądnych, czy nawet sprawnych umysłowo. Ale sprawnie przyszpili ogniem i Tima i Morlocka.

-Tim, żyjesz?- syknął Lockerby, klęcząc za stosem gruzu i przelotnie rzucając okiem na krwawiącą dziurę w swoim wspaniałym płaszczu.- Jeśli tak, to z wypal kilka razy w stronę tych kretynów pod sufitem z tej swojej kurewskiej armaty!

Sam Morgan zaś odetchnął, odczekał aż strzelcy zmniejszą częstotliwość ostrzału by przeładować te swoje antyczne pukawki i dopiero wychylił się tylko na tyle, by w miarę czysto wypalić do drugiego z rekinów.

-I uważaj na te pieprzone pokraki!

-Nie jestem dobrym strzelcem.-
przypomniał półork kryjąc się za stertą rupieci. Wyciągnął jednak rękę i strzelił na oślep. A rekinołaki szybko dotarły do celów, jakim były Morgan i Tim. Przeskoczyły przez przeszkody i Morgan stanął oko w oko ze zębatą paszczą.

W którą to wypalił z przyłożenia dwie kule.

Kule rozerwały pysk bestii, ale ta zdołała wbić swój katar w bok Morgana. Krew polała się obficie, ból niemal na moment sparaliżował Lockery'ego. A sam umierający potwór przygniótł swym ciałem Morlocka. Timothy natomiast uskoczył w bok przed atakującą go bestią. I z rozmachu przyłożył jej buzdyganem wybijając kilka zębów.

-Nosz... kurwa... mać!- wycharczał z trudem Morgan, unosząc rewolwer i wypalając jeden, możliwie celny pocisk w stronę tyłka drugiego z rekinołaków.

Drugą ręką zaś, walcząc jednocześnie z bólem rozoranego boku i ciężarem oślizgłego truchła, zaczął szukać jednej z ostałych się po wyprawie na cmentarz flaszek z leczniczym naparem.

Wcześniej wypadało się jednak zająć jeszcze tym kościanym ustrojstwem tkwiącym w boku Morgana.

Padł strzał z rewolweru, trafiając idealnie w prawy zadek. I dając chwilę oddechu dla Tima unikającego sztyletów i zębów rekinołaka, jak strzelców z dachu.

Trafiony rekinołak wyprostował się nagle, a Tim znów zamachnął się buzdyganem wbijając lewe oko w głąb czaszki potwora. Ten poziomy cięciem trzymanego sztyletu rozorał nieco bok Tima. Broń jednak przeznaczona głównie to morderczych pchnięć, nie była zbyt skuteczna, gdy używana niezgodnie z przeznaczeniem.

Lecznicza gorzała rozlał się w ustach Morgana i spłynęła do gardła. Niewiele to pomogło, na dość poważne obrażenia, ale przynajmniej krwawienie ustało. Dobrze, że sztylet potwora przeszedł bokiem omijając witalne organy. Źle, że bydlę było bardzo ciężkie i rana sprawiała, że Morgan nie był w stanie go zsunąć z siebie, bez przeszywającego ciało paraliżującego niemal doznania bólu.

Jedyny plus? Chyba nie było tu Amelii.

Pokrzepiając się tą myślą i kląc w głos, Morgan z trudem wyciągnął drugi relower z kabury pod pachą i w iście kuglarski spokój przerzucił broń z ręki do ręki, oszczędzając bezcenne, srebrne kule na poważniejsze okazje.

-Tim, chowaj się!- krzyknął.

I zaczął powoli i metodycznie strzelać.

Prowadzony przez Morgana ostrzał zapewnił Timiemu chwilę oddechu. Wystarczającą by wpadający w dziki szał półork, przerobił łeb większego od siebie rekinołaka na krwawą pulpę. A w dodatku... Morgan trafił dwóch z nich. Nie zdołał zabić, ale...to wystarczyło, by zrezygnowali z dalszego ostrzału i wrzuciwszy kolejne fiolki z alchemicznym ogniem zaczęli wycofywać się z dachu.

-Młody, mógłbyś pomóc?- wykrztusił przez zęby Lockerby, rzucając okiem na Tima.

Rewolwer wciąż miał w garści, ale bardziej zajęty był ściąganiem oślizgłego truchła ze swojej skromnej osoby.

-Musimy znaleźć wyjście...

Dookoła nich panował żar wywołany fiolkami z ogniem alchemicznym. Ale mimo to, a może dzięki temu Morgan dostrzegł parę nóg wystających ze skrzyni obok rupieci zebranych pod ścianą. Małe memento przypominające, że skończą jako posiłek rekinołaków kanibali, jeśli się stąd nie wydostaną. Timothy podkradł się i pomógł Morganowi zrzucił ciało bestii z niego. Akurat, gdy kurek rewolweru szczęknął... w bębenku nie było już amunicji.

-Szlag...- syknął Morgan, wyrzucając łuski na ziemię i przeładowując szybko.- Szlag, szlag, szlag...

Jego nadpobudliwość po raz kolejny wpieprzyła go w niezłe główno.

-Powiedz, Tim... Jak znosisz poparzenia?- mówiąc to, uniósł broń na wypadek gdyby pod sufitem byli jeszcze szaleni rybacy.

-Nie tak źle jak ty... wyglądasz fatalnie...-mruknął w odpowiedzi półork.-Ja bym może przebiegł. A może... przenieść cię?

Zanim przeszli do rozważenia tej opcji, padł strzał. Tyle że nie ze strony typków na górze...choć właśnie z góry padły strzały. A także przez dziurę w dachu jeden z owych typków z przestrzeloną klatką piersiową.

-Cudnie... Będę noszony jak worek kartofli...- mruknął Lockerby i zmarszczył brwi kiedy jeden z trupów spadł z góry, na stos śmieci.

Nie pamiętał żeby strzelał, zwłaszcza do tego tutaj, denata.

Z braku laku uniósł swój rewolwer i wypalił dwa razy w bok.

-Hej! Jest tam kto?!

Przeciwnicy na dachu sięgnęli po swe samopały i... kolejny trup przeleciał przez dziurę w dachu z przestrzeloną głową. Ktokolwiek tam był, świetnie radził sobie z bronią. Wrogowie Morgana też ten fakt zauważyli i rzucili się do ucieczki.

A ów "wybawca" zajrzał przez jedną z dziur w dachu i warknął gniewnie kobiecym głosem.

- Co wy tu do cholery robicie, co?!

Znajomym głosem. Amelii głosem.

Morgan rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się, co wyglądało pewnie groteskowo na pokrytej krwią oraz sadzą twarzy.

-Ratujemy cię!

-To może ja sobie pójdę, co?-
Amelia była wściekła.- Żebyście sobie mogli ratować dalej? I skąd pomysł, że potrzebuję ratunku? Spapraliście mi... eeech... Po co się tu pchaliście, co?

Tim zerknął na Morgana.

-Chyba panna Summers, nie jest zadowolona z naszego widoku.

-Pieprzyc to, ulżyło mi, jest bezpieczna, możemy egoistycznie skupić się tylko na naszym przetrwaniu!-
odparł uradowany Morgan, uśmiechając się szroko.- To co Tim? Hop przez ogień?

Upływ krwi chyba zaburzał ocenę sytuacji u Lockerby'ego.

-Ja bym jednak wolał jakieś inne wyjście z sytuacji.- zaproponował Tim. I to wyjście spadło z dachu, w postaci liny uwiązanej u krawędzi dziury.

-Idź pierwszy, wciągniesz mnie.- ocenił szybko Lockerby, z przeładowanym rewolwerem w dłoni rozglądając się dookoła.- Ruchy, młody.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Szybko zaczął wspinać się po grubej linie na górę. I dobrze... gryzący ogień wypierał świeże powietrze. Morganowi groziło zaczadzenie.

Oddychać płytko, nie wciągając w płuca morderczego dymu, czy też oddychać pełną piersią korzystając z ostatnich chwil gdy w zdrowy tlen występował jeszcze dookoła Lockerby'ego w jako takich ilościach.

Wybierając furtkę numer trzy, Morgan podniósł chustkę zawiązaną na szyi na usta, i niczym bandyta wiejący z banku obwiązał linę dookoła ramienia i zaplątał ją też wokół nogi.

-Szybciej młody!

Zaczął być wciągany szybko i gwałtownie na górę. Tim miał sporo pary w łapach, a i pewnie Amelia mu pomagała. W końcu znalazł się na dachu i elfka warknęła gniewnie.

- Po coś tu przylazł, co? Zepsułeś mi wszystko.

-Opieprzysz mnie jak już będziemy daleko stąd, a ja opieprzę ciebie za udawanie przed mną spokojnej, dojrzałej właścicielki baru! Czemu mi nie powiedziałaś?!-
odkrzyknął, rozglądając się dookoła.- I co ci znowu zepsułem?

-Czemu? Cholera... a co miałam mówić!-
warkneła Amelia.- Porwali mi sukinsyny wnuka wczoraj. A ja ruszyłam ich tropem. Subtelnie i cicho, bo to podejrzliwe dranie... a Ty... wpadasz tu z dużym osiłkiem i robicie raban. I co gorsza zmuszacie mnie do ujawnienia swej obecności.

Spojrzała wprost w oczy Morgana z furią.

-Wszystko zepsułeś. Teraz się ukryją głębiej i... nie wiem co zrobię. Pewnie już teraz... szlag by to trafił.

-Dobrze że wyspokojniałem, bo za dawnych lat puściłbym wszystko z dymem na modłę Scoville'a
!- warknął Morgan.- Mogłaś chociaż zostawić wiadomość, a nie dziadka za barem który nic nie wie!

Odsunął dłoń od zakrwawionego boku i krytycznie obejrzał ranę.

-Dobra, nie jest źle... Idziemy szukać w... wnuka?!- Morgan zamrugał oczami, ale szybko potrząsnął głową.- Dobra, mniejsza, potem opowiesz. A teraz idziemy za nimi póki są w rozsypce!

-Wnuka, wnuka... jestem elfką... mierzymy życie dekadami, a nie latami
.- odparła z przekąsem Amelia. Po czym dodała.- I kogo chcesz gonić? Ci fanatycy już się pochowali w swych norach. Ci którzy przeżyli.

Na dachu rzeczywiście była tylko ich trójka.

-Idziemy głębiej.- upierał się Morgan.- Skoro zawaliłem, to teraz odwalę. Na pewno nie przeszliśmy wszystkich pomieszczeń a ja znam cię na tyle żeby widzieć że nie przyszłaś tu na ślepu, jak ja z Timem. Mów gdzie trzeba iść, a my się przebijemy.

-Gdybym wiedziała, to bym tam poszła prawda?-
westchnęła Amelia.- Trzymałam się w ukryciu, licząc że przywódca kultu się pojawi, ale... psiakrew. Teraz to już to nie jest prawdopodobne.

-Poza tym... ty chyba nie masz sił do przebijania się gdziekolwiek szefie.- wtrącił półork.

-Nie chcesz wiedzieć w jakie gówno dobrowolnie ładowałem się na prośbę dawnego przyjaciela, więc proszę, oszczędź sobie trosk i skup się na sobie.- już ciut spokojniej spojrzał na Amelię.- Jakie są możliwości? I po co im twój wnuk? Chyba mi nie powiesz że sam tu wlazł...

-Saelrim miał za młodu niezbyt przyjemne spotkanie w tej dzielnicy. Od tego czasu jest nawiedzony... przez kogoś, a może coś... bo to bardziej konglomerat duchów niż jeden. W każdym razie jest medium, pomiędzy tamtym a tym światem.-
westchnęła smętnie Amelia.- I nie zawsze sobie radzi z tym brzemieniem.

-No to znajdźmy go, jeśli trzeba to paląc tą budę do podstaw!-
Morgan w złości kopnął pobliskie truchło.- I po co pytałaś o statek? On tam chodził?

-Nie pytałam o statek.-
rzekła w odpowiedzi Amelia zaskoczona słowa Morgana.

-Ale ta... Arwena, powiedziała że pytałaś ją o sytuację przy tym całym wraku... Starym Moe...- coś zaczęło powoli działać w mózgownicy Lockerby'ego.- Chwila, pytałaś ją w ogóle o cokolwiek? Znasz ją?

-Tak... znam ją. To potężna kapłanka. Ale nie byłam dziś u Arweny w ogóle
.- stwierdziła po zastanowieniu Amelia. -Byłam zajęta śledztwem.

-To co? Dała mi wskazówkę, czy jak? A może chciała zmylić trop?-
Morgan rzucił okiem na piekiełko pod ich stopami.- W ogóle ona cię lubi... ? Wiem że gdy ktoś ci nie podejdzie z takich czy innych powodów bywasz bardzo zasadnicza...

-Ech..czy ja wiem?-
podrapała się za uchem Amelia.- Nie znam jej na tyle by ją lubić czy nie lubić. Nie bywam za często w tej dzielnicy. I nie łażę do jej świątyni bez powodu.

-Argh!-
Morgan energicznie podrapał się po głowie.- To co robimy? Drążymy tutaj, idziemy na statek? Coś trzeba zrobić!

-Wy wracajcie do karczmy. Nie będzie pożytku z was dla mnie. A kłopot jedynie. Ja... zajmę się śledztwem.-
zadeydowała Amelia.

-No chyba sobie jaja robisz!- wykrzyknął ze złością Morgan.- Ty sama? Tutaj? Wiem że jesteś dobra w swoim fachu ale to chyba jednak przesada...

-Rzecz nie w tym jak ja jestem dobra, ale jak wy jesteście... kiepscy.-
rzekła w odpowiedzi elfka.- Nie dość, że jak para amatorów wleźliście wprost do naszpikowanego pułapkami budynku, to jeszcze wpadliście w ich zasadzkę i musiałam ujawnić swoją obecność, by ratować wasze tyłki. Jesteście jak słoń w składzie porcelany. Robicie za dużo hałasu.-

Westchnęła głośno.

- No i spójrz na siebie Morgan, bez jakiegoś duchołapa który poskłada cię do kupy... jesteś niewielkim wsparciem ogniowym.

-Takiego i tak tu nie znajdę.
- odparł Lockerby i westchnął.- W takim razie sprawdzę kapliczkę Pana Kuźni i dowiem się dlaczego kapłanka Arvena rzuciła nam taki a nie inny trop... Tak lepiej?

-Bądź dyplomatyczny. Może i ona nie ma daru boskiego, ale pewnie zna się na leczeniu. Może zdoła cię podkurować nieco.-
odparła elfka i spojrzała na Tima.- Dopilnuj by ten uparciuch dotarł tam w jednym kawałku.

-Stop, stop, stop.-
Morgan uniósł dłonie.- Najpierw dowiem się co i jak i dopiero potem pomyślę o leczeniu. Rozumiemy się?

-Tylko tym razem bądź bardziej subtelny.-
westchnęła Summers i ruszyła przodem.- Chodźcie za mną, zaprowadzę was do zejścia z dachu. Potem radźcie sobie sami.

Tim podparł osłabionego utratą krwi Morlocka i ruszył wraz z mężczyzną za Amelią.

-Cholera, a myślałem że po wyjściu z pierdla skończę z takimi wyskokami... Karteczki mi nie mogłaś zostawić?- spojrzał niechętnie na Amelię.- Zwykłe "Idę na robotę" by mi w stu procentach wystarczyło. Wiesz że nie lubię znikających nagle przyjaciół!

-Zostawiłam barmana...-
mruknęła Amelia i wzruszyła ramionami.-Zresztą... ja już nie chodzę na robotę. I to od lat.

Dotarli do drabinki sprytnie ukrytej przed oczami przechodniów i Amelia zaczęła schodzić w dół. Po czym przyczaiła się przy ścianie ze swym elfim sztucerem i bacznie obserwowała okolicę, gotowa znów strzelić.

-Więc tym bardziej mogłaś zostawić ogryzek papieru.- Morgan westchnął, pozwalając Timowi iść przodem.- Uważaj mi tutaj, dobra?

-Uważam uważam...
-odparł półork schodząc powoli i z wyraźną zadyszką. Nie tylko Morlocka ostatnia bitwa kosztowała wiele sił. Wkrótce samozwańczy pomocnik znalazł się na dole.

-Idę, idę...- mruknął Lockerby.- W ogóle trafili cię, Tim?

Chłopak miał budowę wołu więc pewnie musieliby się mocno postarać żeby odczuł to tak jak jego były idol.

-Kilka razy... ale głównie to dzik szał w który wpadłem... tak wymęczył.- odparł w odpowiedzi półork.

-Myślałem że barbarzyńcy wyginęli.- rzucił bez ogródek rewolwerowiec, zeskakując z trudem na nierówny grunt i zadzierając głowę do góry, szukając wzrokiem Amelii.

-No... bo wyginęli.- wyjaśnił Tim wzruszając ramionami.- Ale my półorki nie zarzuciliśmy całkiem starych zwyczajów i potrafimy obudzić w sobie gniew i szał bojowy.

-Na pewno dasz sobie radę?-
zakrzyknął do Amelii, nie chcąc komentować rodzinnych zdolności Tima.- My z młodym możemy ci zawsze pomóc... ! Ja mogę, on nie musi.

-Poradzę sobie... wy zbyt rzucacie się w oczy i jesteście subtelni jak pijany ogr.-
rzekła Amelia przez ramię oddalając się.- Nie martw się. Przeżyłam więcej wrogów, niż możecie sobie wyobrazić.

-To idziemy szefie?
- zapytał cicho półork.

-A mamy wybór...- Morgan westchnął cięzko, zły na cały świat.- Do karczmy... Albo lepiej, do kapliczki.

-Pójdziemy bocznymi alejkami...-
stwierdził Tim. -W innych dzielnicach pewnie byłoby bezpieczniej głównymi ulicami, ale nie tu...

I jak postanowił tak uczynili. Kryjąc się w cieniach uliczek niczym ścigani przestępcy, dotarli do monumentalnej, lecz podupadłej nieco katedry.

-No dobra...- mruknął Morlock, podchodząc ciężkim krokiem do wrót.- Gorzej niż poprzednio raczej nie będzie...

Wnętrze świątyni było zaskakujące jasne, głównie, przez to że każda kolumna stała w płomieniach. Sztuczka z dawnych czasów, permanentna iluzja płomieni... teraz rzadko już używana, zwłaszcza w Downtown. Kapłanka akurat modliła się przed dużym ołtarzem stojącym w nawie głównej, jej dłoń zanurzona była w ogniu... bynajmniej nie iluzyjnym.

-Nic dziwnego, że się jej boją.- rzekł cicho półork.

Lockerby przewrócił oczami.

-Skoro tak uważasz...- mruknął i knykciem uderzył o otwarte skrzydło wrót.- Nie przeszkadzamy?

-Nikt nie przeszkadza w domu Pana Kuźni. Wszyscy są mile widziani
.- odparła kobieta i odwróciwszy się spojrzała na Makotto.- Wyglądasz jakby cię... ogrzyca chędożyła.

-Jak już to rekinoludzie... I raczej dźgali nożami niż chędożyli.
- mruknął Lockerby, opierając się o jedną z kolumn po wcześniejszym upewnieniu się że płomienie faktycznie są iluzją.- Czemu powiedziałaś nam o wraku?

-Bo o to pytała Amelia jak tu przyszła.-
stwierdziła po namyśle kapłanka i podrapała się po podbródku.- Rekinołaki? To źle wróży... Gdzie jest spotkaliście?

-Spotkaliśmy Amelię i nie spotykała się z tobą.-
odparł rzeczowo Morgan.- W Rzeźni, a gdzie?

-To dlatego... ginęli tam obywatele bez śladu. Rekinołaki urządziły sobie żerowisko. Pokręceni choży kanibale...-
zamyśliła się kapłanka. I po chwili z gniewem zareagowała.- Jak to nie spotkała, to kto na płomienie otchłani przyszedł rano i wypytywał mnie o ...sta... tek.... No tak!

Zaczęła łazić tam i z powrotem.

- Jakże mogłam być tak głupia. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, czemu mnie pytała... o bezpieczne dojścia i duchy... chcą zejść pod ładownię. No ale Amelia... i jej brat... wykorzystali ją jako pretekst.

-Brat?-
Morgan potrząsnął głową.- Co tu się dzieje do cholery?!

-To nie brat jej zginął? A może syn... no ten półelf
.- odparła zdezorientowana kapłanka.

-Ona mówiła, że wnuk.- rzekł Tim.

-Kto niby przyszedł do ciebie, komu powiedziałaś o wraku? I czemu wzięłaś ta osobę za Amelię!- Morgan sapnął gdy zakręciło mu się w głowie.- Macie tu jakieś leczące flaszki... ?

-Głupie pytanie... bo wyglądał jak Amelia i mówił jak ona.-
burknęła kapłanka i dodała.- I nie, nie mam tu żadnych leczących flaszek.

Wykonała szeroki zamach ręką.

- To świątynia, nie szpital.

-To znaczy, że mu nie pomożesz?-
zapytał Tim.

-Mogę pomóc z pomocą przedmiotu z dawnych wieków, uzdrowić ogniem w zamian za odrobinę jego witalności.- wyjaśniła kapłanka.

-Szlag... Dobra, dajesz... I kto niby wykorzystał Amelie?

-Kult morskiej bestii. Jeśli wierzyć plotkom istniał heretycki kult bogini morza, który... składał ofiary z ludzi i był sprzymierzony z ryboludźmi, jeśli wierzyć opowieściom. Rekinołaki były jego posłańcami.-
stwierdziła w odpowiedzi Arwena.- Choć myślałam, że kult już nie istnieje. Obecna sytuacja ogólnie nie sprzyja religiom.

-Czyli ten cholerny grajek może być teraz przy wraku... Dobra, ulecz mnie bo chyba czeka nas kolejna przebieżka. Pomożesz nam? A wcześniej przy okazji podleczysz też Tima?

-Nie. Nie ma go tam.-
stwierdziła autorytarnie kapłanka.- Sądząc po pytaniach, planują coś w nocy. Fałszywa Amelia dopytywała się bowiem jakie zagrożenia czają się tam po zmroku. I gdzie się czają.

-Cholera... Trzeba powiedzieć oryginałowi...
- Morgan westchnął, siadając na ławce.- Ale burdel...

-Ale jak ją znadziemy, co szefie?
- spytał Tim smutnym tonem.- Nie wiemy nawet gdzie jej szukać.

-Została w Rzeźni... Nie chce tam wracac ale póki co nie ma wyboru... Jeśli zaś jej nie znajdę, będę musiał poprosić o pomoc znajomą... I pewnie drogo mnie to wyniesie, ale skoro zawaliłem, to wypada to naprawić.

-Ale nie wiemy gdzie w Rzeźni.
- przypomniał półork.- A to spory kompleks zrujnowanych budynków. Lewo żeśmy ostatnim razem przetrwali.

-Cholera... I co ja mam niby teraz zrobić? Cóż, zostaje Gilian... W nocy, mówiłaś?

-W nocy... i też się pewnie udam.-
zadecydowała kapłanka.

-Świetnie... Będzie zabawa...- mruknął Lockerby.

Na to wyglądało.

Spojrzała po Time i Morganie.

- Musicie jednak wiedzieć czemu akurat w nocy. Wrak zwany Starym Moe jest nawiedzony nie bez powodu. Istnieje bowiem... jednocześnie w tym świecie i na planie eterycznym. I nocy staje się połączeniem tych światów i... doskonałą kryjówką dla skarbów. Ale wątpię by was interesowało to co tam ukryto.

-Chwilowo obchodzi mnie ten cholerny grajek...

-Cieszy mnie to... niemniej przygotuj się na dużo walk z duchami. Jeśli wierzysz w jakichś bogów, to dobra okazja by przygotować się na spotkanie z nimi.-
odparła ironicznie kapłanka.

-Bardziej przydatne były święte kule i może jakaś woda święcona... Coś w ten deseń?- rewolwerowiec wzruszył ramionami.- Masz coś takiego na składzie?

-Oczywiście że nie. Takie rzeczy ciężko zdobyć.- stwierdziła kapłanka wzruszając ramionami.- Jak dotąd Pan Kuźni nie objawił nowego imienia wyznawcom i nie przebudził w nich objawionej mocy.

-Em...-
Morgan uniósł brew, a następnie wskazał palcem na swoją twarz.- Ateista... W senie chyba tak to się nazywa... Religiosceptyk? Agnostyk? Z resztą mniejsza. Nie znam się na bogach, krótko mówiąc.

-Ja to określam inaczej... idiota. No ale każdy ma swoje poglądy prawda. Oczywiście ateizm wychodzi głupio, gdy istnienie zaświatów jest pewnikiem, a bogowie odpowiadali na modlitwy.-
uśmiechnęła się bezczelnie Arwena.- Niemniej z odpowiadającymi bogami czy bez, niedowiarków zawsze czeka ten sam lost. Toteż... przybądźcie tu wieczorem. Myślę, że i wtedy porywacze się pojawią przy statku.

-A moje leczenie? I ile potrwa to osłabienie po nim? Nie chcę wieczorem odkryć że nie mogę utrzymać się na nogach...

-Zwykle osłabienie wymaga kilku dni na wyleczenie, ale osłabienie sił witalnych, albo...
- uniosła dłoń, a klejnot na jej ręce zaczął się jarzyć.




- Ale chodzenie z niezaleczonymi ranami.- uśmiechnęła się złośliwie. -Twój wybór.

Kilka myśli przemknęło przez głowę Morgana, po czym westchnął ciężko.

-Dajesz, dziewczyno...

-Będziesz musiał zapłacić za swój ateizm bólem. Bogowie nie handlują cudami.-
klejnot dotknął ciała mężczyzny, wywołując straszliwy ból, jakby całe ciało Morgana płonęło żywym ogniem.

Widząc to... Tim się spietrał mówiąc.

- Ja sobie chyba odpuszczę leczenie.

-Nie...-
wysapał Lockerby, wytrzeszczając oczy. Jego głos brzmiał jak kaszel gruźlika w terminalnym stadium choroby.- jest... tak... źleEGH!

Wzdrygnął się i zgiął w pół, co zaowocowało bezpośrednim widokiem na opięty, skórzany napierśnik dziewczyny.

Ból jakby trochę zelżał. Chociaż nie, chwila. Nie zelżał.

Mimo to Morgan wyszczerzył się, co w połączeniu z jego czerwoną twarzą i żyłami na szyi musiało wyglądać na dość paskudny wyraz złośliwej uciechy.

Wolał nie wiedzieć jak Arvena traktuje wrogów skoro tak leczyła.

-No to rany masz już zasklepione... kosztowało cię to nieco sił życiowych, ale organizm z czasem i te straty wyrówna.- stwierdziła kapłanka z uśmiechem.

Morgan zaś zamrugał i po zniknięciu bólu bardziej docenił dotychczasową perspektywę widzenia. Z uprzejmości wyprostował się jednak i wstał, a po dziurze w boku nie było już nawet śladu.

-No nieźle...- ocenił i poruszył karkiem.- Chociaż kości bolą mnie jak po ciężkiej grypie...

-A teraz zmiatajcie... mam sprawy do załatwienia.-
mruknęła kapłanka.- W końcu chcę wrócić z tej wyprawy żywa.

-To tak jak my.- odparł Morlock, rzucając okiem na Tima.- Albo i ja… Tak czy siak wracamy do naszej pstrokatej gnomki… Może Gilian już się odezwała.

A i uzupełnienie inwentarza o kule przeciwko duchom nie byłoby takim głupim pomysłem.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline