Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2014, 22:25   #9
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Nie musiała czekać długo na pościg: pognało za nią czterech Shinjo na swoich nakrapianych konikach. Dotrzymywali jej tempa przez kilkaset ken, ale później jej klacz ich zdystansowała.

To było dziwne, bo ani razu do niej nie strzelili. Mimo że była pewna, że gdyby chcieli, mogliby już kilka razy przekłuć obydwa konie strzałami. Koń był duży, sporo większy od niej – nawet od zadu strony – i czuła, że Shinjo mogliby przekłuć go strzałami, gdyby tylko chcieli. Później musieliby tylko osaczyć Sumiro na ziemi.

I z całego pościgu to było najbardziej niepokojące.

Spróbowała policzyć ile razy mogliby ją zabić. Wyszło jej, że przynajmniej trzy. Bo kiedy podpalała jurtę, wartownik z łatwością mógłby ją ciąć. Miał mało czasu, ale do iai wystarczył ułamek sekundy. A kiedy uciekała, każdy z bushi w obozie mógłby ją spróbować zastrzelić. Kiedy jechali, mogliby najpierw ubić jej konie, a później ją.

Prawie czuła, że Jednorożce ją wypuściły.

Była Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro na środku Lwa.

I była całkiem sama.

Miała dużo – bardzo dużo – czasu, aby pluć się w brodę, że nie pociągnęła ich za języki bardziej. Oprócz dwóch panów Shinjo widziała jeszcze pięciu innych samurajów. Zbyt dobrze ubranych, aby podlegali pod Subutai bądź jej narzeczonego. Nie wszyscy nawet byli Shinjo, bo na kimonie samurai-ko widziała fioletowy mon Otaku. Nie wiedziała, w jakiej roli występowali – jako emisariusze swoich panów?, jako karo planujący inwazję? – i dlaczego Shinjo Ryuunosuke mógłby zwołać takie zebranie.

Miała tylko dwie poszlaki: imię pana Hametsu, daimyo całej rodziny Shosuro, i mapę, którą studiowali, gdy weszła.

Słyszała, że jej dziad nie darzył swego daimyo wielką miłością. Słyszała, że jego ucho należało bardziej do pięknej pani Kachiko, siostry jego pana i żony Czempiona Skorpiona, niż do jego własnego pana. Być może było to prawdą. Być może, choć to zdawało się tak nieprawdopodobne!, Shosuro Hametsu chciał ukarać Jitsuyoteki za nieposłuszeństwo. Dziedziczka Jitsuyoteki mogła lada chwila zemrzeć w połogu. Kasumi zniknęła. Gdyby zniknęła i Sumiro, albo została wżeniona do Shinjo, wówczas następnego daimyo Jitsuyoteki wyznaczyłby pan Hamtesu. Może...

I: dlaczego Klan Jednorożca miałyby przechodzić przez przełęcz Beiden? Co mógłby osiągnąć na południu? Wyobraźnia podpowiadała jej wyraźnie: przechodzili tam, bo tak było im najbliżej do Jitsuyoteki.

Może wcale nie chcieli jej ścigać? Może popędzą wprost przez przełęcz Beiden, do siedzib jej rodziny. Może... może... - myślenie o tym przychodziło jej z trudem – była im potrzebna tylko, aby jej ród zażądał praw do krwawej zemsty i wypowiedział wojnę Jednorożcom, które mogłyby bezkarnie (i za przyzwoleniem Shosuro-sama) splądrować pola jej rodziny...

Może.

Bo prawda była taka, że była zupełnie sama, gdzieś na ziemiach Lwów, gdzie ktoś próbował ją zabić. Nie wiedziała nawet, gdzie się udać. I czy podróżować jako Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro – i ryzykować, że ktoś ją zabije – czy jako Shinjo. Albo czy ślimaczyć się jako bezimienna roninka bez papierów podróżnych.

Nie miała czasu o tym myśleć popędzając siwą klacz do jeszcze szybszego galopu, słysząc tętent Zająca tuż za nimi. Miała nadzieję, że klacz wytrzyma gonitwę, i, że będzie mogła ją zatrzymać mając dzięki temu rezerwowego konia.
Straciła poczucie czasu gnając przerażona poprzez wysokie trawy. Nie wiedziała ile jechała, ale zwolniła, gdy klacz zaczęła pochrapywać próbując zwolnić, a jej boki pokryły się potem. Sumiro pozwoliła koniowi przejść do kłusa nie pozwalając jednak na stęp. Poklepała dzielne zwierzę i spojrzała zatroskana na spoconego boki konia. Był jednak umięśniony i zdawał się być w bardzo dobrej kondycji. A i oddech klaczy prędko stał się cichszy i regularniejszy. Po pewnym czasie Pani Sumiro zwolniła do stępa i prowadziła zwierzęta niecałe pół godziny, by w końcu zatrzymać się na krótki postój, i przebrać się w strój podróżny.
Uda miała boleśnie starte, niemalże do krwi, a kimono kleiło się od ropy z jej otarć. Przemyła uda wodą z manierki i zabandażowała je, krzywiąc się przy zakładaniu hakamy. Nie rozsiodłała koni, jednakże pozwoliła im na krótki popas samej na chwilę się kładąc i nasłuchując.

Było cicho. Słyszała tylko polne ptaki i pasące się cicho konie. Sama nie wiedziała, kiedy odgłosy natury ukołysały ją do snu.

- Matte! - głośny, zachrypnięty głos wybił ją ze snu. Sądziła, że był najdalej dwadzieścia ken od niej.

Z trudem otworzyła sklejone powieki. Rzuciła okiem: gdzieś tam z kłębowiska wysokich traw wychylał się koński łeb. Nigdzie jednak nie widziała jeźdźca i nie wiedziała, czy już ją dostrzegł, czy widział tylko jej konie.

Jednorożec? Zwyczajny podróżny? - chodziło jej po głowie…

Zabić? Byłoby to najrozsądniejsze, ale wszystko w niej protestowało przeciwko tak obrzydliwego rozwiązaniu, w rękawie miała kaiken… i wiedziała, że jest niepozorna i w razie czegos…. będzie miała szansę się bronić.
Jeżeli była to straż przednia Shinjo, to Sumiro nie zamierzała się poddać, choćby za cenę życia. Nie teraz, nie kiedy widziała w jaką wściekłość wpadły Jednorożce po jej ucieczce. Wolała nie wyobrażać sobie jaką kartę przetargową mogła stanowić w tej grze. I jak przekonanoby ją, by więcej nie próbowała uciekać. Co do tego, że taka akcja by się Jednorożcom powiodła nie miała wątpliwości.
Zmrużyła powieki nasłuchując, odliczając sekundy, i nasłuchując gdzie znajdują się jej konie, przypominając sobie otoczenie. Czekała.

- Wyjdź z kępy – Znużone, zdenerwowane polecenie. - Powoli. Bo ustrzelę. - Spróbowała umieścić gdzieś ten krzykacza. Nie udawało jej się, ale na pewno nie był.

Zaczęła się powolutku podnosić przeklinając własną lekkomyślność. Nasłuchiwała cały czas rozpaczliwie starając się gdzieś umiejscowić krzykacza i własne konie. Nie było jej w tym momencie do śmiechu.

- Szybciej – pogonił ją. Jak na złość, miała tylko mgliste wrażenie, że był gdzieś przed nią, albo z boku, albo z drugiej strony...

-Cóz za tchórz wyrywa ze snu śniącego kryjąc się w krzakach i celując do śniącego z łuku?! -Zakrzyknęła wpadając w cyniczny nastrój. -Czy to Jednorożec, który stoi w ukryciu bo boi się spojrzeć kobiecie w oczy?! Sumiro wyprostowała się mając nadzieję, że prowokacja zadziała.

Powoli, miarowo, wyłonił się z krzaków. Najpierw spostrzegła, że obcy założył strzałę na cięciwę, ale jej nie naciągnął. Potem: że był średniej postury – powinna zauważyć go wcześniej – ogorzały i nieogolony. Miał wyjątkowo krzaczastą, brudną brodę, wyjątkowo krzaczaste, zrośnięte brwi, a jego odzienie - bez żadnych monów - było równie brudne jak broda. W porządnym stanie utrzymał tylko daisho, yumi i kołczan. Kiedy zrobił kilka kroków, dostrzegła, że w brodzie miał już pasma siwizny, choć różne rzeczy w brodzie skutecznie je kryły.

- Jesteś sama, samuraj-san? - zapytał przepitym głosem, rzucając czujnym spojrzeniem.

Sumiro założyła ręce wyniośle spoglądając na domniemanego ronina spod lisiej maski.
-Niezupełnie samuraj-san. Za sobą mam cały ułus jednorożców i mniemam, że lepiej byłoby usunąć się im z drogi. Jako, że najpewniej nie są w najlepszych nastrojach. I to nie pytać będą najpierw. -Przez całą tą przemowę Sumiro pozostała zupełnie bez ruchu zupełnie zdając się nie przejmować, tym, że może zaraz paść zastrzelona.

- Koniuchy? - Zdjął rękę z cięciwy, żeby się podrapać po zlepionych włosach na czubku głowy. - Co tu robią koniuchy? - Drgnęła mu górna warga, jakby do końca nie rozumiał, o co chodzi. A potem się zafrasował... - Matte, samuraj-san, Hanzo jestem, a te okolice ponoć bandytami się lepią... - i wypaplał na jednym oddechu.

Sumiro gwizdnęła na konie wciąż wpatrując się podejrzliwie w Hanzo. -Och z pewnością, skoro grasują tu Jednorożce to ich samych można nawet dwukrotnie policzyć za bandytów…. Zamilkła zdając sobie sprawę, że Hanzo najpewniej nie zrozumie. -Muszę już jechać.

Był przyjazny. Szczerzył się dobrodusznym, szczerbatym uśmiechem spod zmierzwionej brody... a potem spojrzał na Czerwonego Zająca, gdy na niego siadała. Wyprostował się, napiął mięśnie – jakby się spodziewał, że lada chwila otrzyma cios – i błyskawicznie znów chwycił za cięciwę.

- Matte – powstrzymał ją głośno. - Ukradłaś konia koniuchom. Znam ja koniokradów. Nigdzie nie jedziesz.
 
Velg jest offline