Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2014, 01:12   #10
Iblisek
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany

Zdecydowała się: musiała atakować. Zanuciła nieludzki, wysoki skowyt do kami, a ronin wrzasnął nieludzko, gdy ognie osmalały mu brodę i twarz. Ale był dobrze wyszkolony: mimo zaskoczenia, mimo bólu, mimo szoku, zdołał wypuścić strzałę z grubsza w jej stronę. Shosuro poczuła mocne, nieprzyjemne ukłucie w barku. Krzyknęła, ale nie wpędziło jej to w szok, jak Hanzo.

Brutalnie uderzyła Zająca piętami wiedząc jak zrywny i nerwowy jest. Mając nadzieję, że nic się jej większego nie stało, i, że Jednorożców nie ma zbyt blisko. I, że roninowi nic nie będzie.
Wyrwała galopem poganiając konia krzykiem.

Wieśniacy mówili, że samurajowie są karani za swe grzechy, odradzając się jako samuraje w następnym życiu. Już niedługo po ucieczce od ronina Shosuro przeklinała swoją karmę: musiała być naprawdę wielką grzesznicą, skoro jej nie tylko uciekła klacz, ale i Czerwony Zając zaczął kuleć! Próbowała oszacować, ile ma czasu. Wiedziała, że niewiele: kami powietrza nie były zbyt pomocne, ale przekazały jej gwałtowną impresję: „Jedź!”. Jednorożce musiały być naprawdę blisko…
Uspokajając zwierzę wjechała w pobliski zagajnik starając się, by nie być na widoku, przywiązała Zająca do drzewa i natychmiast przystapiła do oględzin końskich kopyt. Powód znalazł się prędko. Ostry odłamek wyjątkowo niefortunnie wbity w kopyto. Wyciągnęła go błyskawicznie nim ogier zorientował się, co robi.

A – jak na złość – jej rumak najwyraźniej okulał nie na żarty. Cokolwiek miała zrobić: uleczyć go, ukryć się, puścić go..., musiała zrobić szybko.

Nigdy wcześniej nie korzystała z tego zaklęcia próbując leczyć rany, jednakże…. miała nadzieję, że się uda. Inaczej byłaby zgubiona. Mobilizując całą swą siłę woli przystąpiła do krótkiego rytuału zdeterminowana dać z siebie wszystko by pomóc zwierzęciu.

Szarpał się, jak tylko mógł. Musiała przerywać i – chrapliwym od wysiłku głosem – uspokajać Czerwonego Zająca. Mimo jej najlepszych wysiłków, koń był niespokojny: i rżał głośno i ze strachem, gdy choroba z kopyta przechodziła przez jego kiszki. Gdyby znała go choć trochę mniej, wyrwałby jej się. A gdyby była choć trochę mniej opanowana, straciłaby kontrolę nad kami, gdy tylko usłyszała inne, obce rżenia w oddali. I rozkazy, wykrzykiwane znajomym głosem.Na jej szczęście, była Shosuro Sumiro. I skończyła, ledwo zipiąc z wysiłku, gdy nadjeżdżające Jednorożce były jeszcze kilkaset metrów za nią. Zanim zdążyła rozpędzić konia, dystans ten jeszcze zmalał. I modliła się do przodków, aby nie zemdlała w siodle, z galopującym koniem....

Obejrzała się za siebie próbując rozpoznać kto ją goni. Bała się zbliżających się koni, jednakże Zając był bardzo ambitny. A galopująca za nim konkurencja z pewnością zmotywowałaby go, do znacznego przyśpieszenia biegu.

Goniło ją siedmiu jeźdźców. Serce w niej zamarło: wypatrzyła wśród nich tą samą samurai-ko, którą kojarzyła jako Otaku. Najwyraźniej była – przodkowie! – jedną z panien wojny. Jechała na pięknym, dużym wierzchowcu rodziny Otaku... ale najwyraźniej przez dumę (albo lekceważenie względem Sumiro) nie zmieniała jeszcze konia, dufając, że bardzo prędko dopadną Shosuro. Jej wierzchowiec zaczynał się już męczyć: i na czoło formacji mógł wysunąć się jej narzeczony, jeżdżący na silnym, karym koniu Shinjo.

Niby ani jego rumak, ani konie jego świty nie były takie, jak Czerwony Zając lub wierzchowiec Otaku... ale Shinjo mieli konie na zmianę. I wyglądało na to, że żaden z nich ani nie był ranny – jak Sumiro, której wciąż z łopatki sterczało drzewce strzały – ani nie był szczególnie wycieńczony.

I jak na złość, Sumiro czuła, że zaraz ma wśród wściekłych okrzyków Jednorożców zemdleć…

Zaciskając do krwi zęby Sumiro pozwoliła Jednorożcom zrównać się ze sobą, a nawet nieco się wyprzedzić oskrzydlając ją…. Następnie gwałtownie osadziła Zająca wprowadzając zamieszanie wsród niespodziewających się podobnego manewru Jednorożców. I…. zaklaskała.

Przez moment wydawało jej się, że gdzieś między sobą a nadjeżdżającymi Jednorożcami widzi falującą spokojnie, rudą kitę. I wydawało jej się, że ktoś ją ukradkiem obserwuje.

Bała się, wiedziała, że za późno już, by się wycofać, Jednorożce były już bardzo blisko, niemalże czuła promieniejąc z narzeczonego wściekłość. Jednakże jeszcze większy lęk budziła w Sumiro Pani Otaku. Sumiro spojrzała jej w oczy nim wyrzekła obserwując kątem oka rudy cień.
-Wszechpotężny Kitsune. Proszę cię o pomoc i ochronę w zamian oferując ci mą skromną służbę. -Chwyciła się kurczowo łęku siodła, gdy zakręciło jej się w głowie.

Podniósł łeb. I na chwilę mogła, zadając kłam odległości, podziwiać, szeroki, wielozębny uśmiech lisiego ducha. A potem spięła nogami Czerwonego Zająca, zaś Tamamo-no-Mae puścił się pędem ku Jednorożcom.

Zakotłowało się. „To Kami, duchy nie chcą...” - zawołał ktoś. „Naprzód. Tylko nie dać go do koni...” - próbował zmotywować bushi pan Shinjo. Kilku posłuchało. Nie wszyscy. Jeden zatrzymał konia, „szaleństwo”, i spróbował go zawrócić. Nie zdążył, bo narzeczony zastrzelił go. Zagrzmiał „SŁUCHAĆ!”, „KTO UCIEKNIE, TEGO ZAKŁUJĘ!” - ryknęła wściekle Otaku. Pomogło.

Ściągnął wodze i dał wysforować się naprzód innym Shinjo. Zajeżdżali sporego, wielkiego lisiego ducha od boku – i starali się zasypać go gradem strzał. „Odjeżdżaj, Touka” lub „Zamień go, Shiki”, darł się co chwila jej narzeczony, rzucając im komendy. Chwilami sam wysforowywał się naprzód, żeby wystrzelić w Tamamo-no-Mae.

Lis odwdzięczał się, jak tylko mógł. Przepłoszył im kilka koni. Zwalił z wierzchowców i pogryzł trzech bushi. Odgryzł jednemu dłoń. Ale i tak Sumiro musiała niechętnie przyznać, że Jednorożce walczyły jak jeden mąż, radząc sobie z Tamamo-no-Mae-kami lepiej niż sądziła.

A w końcu lis czmychnął ze sterczącymi mu z grzbietu strzałami. Najwyraźniej nie zamierzał umierać za obietnicę Skorpiona, ale miała poczucie, że jeśli sama nie zginie, to jeszcze go zobaczy. Bo przecież kupił jej ponad trzysta ken!

A potem ze słabości zemdlała...

***

Kiedy ocknęła się, nie wiedziała. Trudno było jej o tym myśleć: upływ krwi z rany ją naprawdę osłabił, zaś Czerwony Zając był już zmęczony i spocony. Gdy podniosła bolące powieki i obróciła głowę, zobaczyła twarz swojego narzeczonego. Zbyt – znacznie zbyt – blisko. Galopował niespełna dziesięć ken za nią i chyba na wypoczętym koniu zmniejszał dystans…

Nie miała już siły na nic poza trzymaniem się z całych sił na koniu. Zamknęła oczy poddając się w duchu. Nie wierzyła już w powodzenie ucieczki. Kitsune uciekł, a jej koń był już najpewniej zbyt zmęczony. Poddała się….

Przejechała jeszcze ileś czasu. A potem poczuła, że arkan Shinjo zaciska się wokół jej tułowia. Zdążyła tylko wyjąć nogi ze strzemion zanim narzeczony – silnym szarpnięciem – wyrzucił ją z siodła. Jęknęła, gdy z zamkniętymi oczyma uderzyła o ziemię.

Skuliła się z bólu i strachu, spodziewając się zaraz stratowania, lub razów. Bólu. Brakło jej tchu, a krew ciekła z rany. Uda bolały potwornie, mimo opatrunków. Jednakże najbardziej bolała urażona duma i upokorzenie jakiego teraz zaznała. A wiedziała, że to dopiero początek.
O ile uda jej się przeżyć. Z każdą sekundą czuła się gorzej, nie otwierała oczu obawiając się, że zawroty głowy przeistoczą się w mdłości nie do opanowania. Poczuła, że lina napina się powoli. Zrozumiała, że Shinjo powoli odjeżdża – i jeśli sama nie wstanie, to sama lina końską siłą postawi ją na nogi i pociągnie ją za sobą.
Odcięła się, ostatnim wysiłkiem woli dobywając noża. Wylądowała na kolanach krztusząc się i dusząc krwią jakiej pełno miała w ustach. Nie jęknęła jednak ani razu, chociaż pierwszy raz w życiu zaznany ból wyciskał jej łzy z oczu. Po raz kolejny ucieszyła się, że twarz wciąż zakrywa jej lisia maska, która cudem przetrwała pościg. Zeskoczył koło niej. Gdy niemrawo spróbowała go pchnać, bez większego wysiłku wytrącił jej nóż z ręki. Syknął, gdy splunęła na niego krwią, ale nie uderzył jej, a tylko spętał jej ręce kawałkiem arkana.

- Siedź – kazał jej, wykręcając jej spętane ręce. - Zabijesz się, jeśli cię nie opatrzę.
Wzdrygnęła się starając się strząsnąć jego dłonie, na wpół świadomie starając się chociaż zachować resztki godności. Z trudem odnotowała, że wciąż ma strzałę w barku, i, że to właśnie ona tak okropnie boli przy każdym ruchu niema pozbawiając ją przytomności.

- (…) - zaklął, wzywając Fortunę. - Głębiej sobie drzewca wbić nie mogłaś. - Wymacał drobnymi palcami jej grot. - Muszę wyrwać. Nie szarp się. - I zapłonęło żywym ogniem, gdy ze swoją werwą wyrwał jej strzałę. A potem zabolało, gdy wiązał jej mocno strzęp materiału wokół barku, by nie bolało.
Krzyknęła, gdy szarpnął przygryzając sobie następnie wargi do krwi nie mogąc znieść palącego bólu. Zachwiała się, nie będąc już w stanie nawet siedzieć, w tym momencie już nawet zszargana godność jej nie obchodziła. Nie potrafiła walczyć z bólem. Otworzyła szerzej oczy patrząc na Shinjo i zastanawiając się nagle, czy być może zaraz ją zabije. Albo zacznie torturować.

Zemdlała.

***

Obudziła się przerzucona przez kolana Shinjo. Szarpnęła się, ale miast coś osiągnąć, jęknęła tylko z bólu. Bark płonął ogniem, nogi i dłonie miała skrępowane, a resztki arkana wgryzały jej się w ciało. Dobrze było przynajmniej, że Shinjo przytrzymywał ją jedną ręką, aby nie spadła na drogę, jak zwykły tobół.

- Śpij dalej – syknął półprzytomnej.

Chociaż głęboko skrywała ten lęk, okropnie bała się związania, była zupełnie bezbronna i zależna od woli Shinjo. Robiło jej się zimno na myśl o tym, co się z nią stanie. Pamiętała wyraz jego twarzy, nim jurta zawaliła się innym na głowę.
Szarpnęła się po raz drugi przed stracaniem przytomności jedynie szepcąc: -Nie zostanę Shinjo.

- Zostaniesz - Drugą ręką dotknął jej włosów. - Nawet Jitsuyoteki się zgodzą. – Otarł pot z gorączkującego czoła mdlejącej shugenja.
Próbowała coś odpowiedzieć, gdy jej dotknął szarpnęła się, i zwiotczała zupełnie. Zemdlała.

***

Ciepły wiatr rozwiewał poły namiotu. Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro leżała na plecach, walcząc z bólem i próbując otworzyć oczy, gdy konował Jednorożców szył jej ranę. Mimo jego energicznych, pewnych przekonywań ('Przemyjemy, wyzdrowieje, Shinjo-sama') miała wrażenie, że cała umiera. Całe ciało miała obolałe, znachor nie silił się na łagodność, spętane nadgarstki paliły żywym ogniem...

Na domiar wszystkiego jej narzeczony spokojnie, po przyjacielsku, rozmawiał ze znanym jej roninem: i miała paskudne wrażenie, że Hanzo teraz powodzi się znacznie lepiej od niej...
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline