Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2014, 15:23   #123
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Prawie jednocześnie gdy zorientował się, że go namierzono poczuł lekkie szarpnięcie dziewczynki za pasek. Tak jak się umawiali. Odwrócił się i zobaczył dwóch kolejnych obszarpanych oprychów. Fiolecik była na skaraju paniki zdaje się. On też się bał.

W tych kolesiach było coś... Coś złego. Nie, że jak zwykli huligani, że rozwalą śmietnik, wybiją szybę czy dadzą komuś w mordę kto się nawinie. U nich zmiany wygladały na głębsze i trwalsze. W ogóle nie przypominali turystów czy załogi jakimi pewnie byli wchodząc na pokład. ~ To przez ten statek. I te inne wymiary. Za chuja by tak się nie zmienili w parę godzin czy nawet dni... ~ przebiegła mu przez głowę szybka refleksja.

Dlatego ich się tak bał. Cokolwiek planowali ci odmienieni ludzie wątpił by zapraszali go na towarzyską pogawędkę. Julki nigdzie nie było widać, nawet tej kobiety którą tu niedawno przywlekli, jeśli gdzies była to głebiej. W sumie nadal nie był pewny czy to ona czy nie. A miał teraz Fiolecik pod opieką. Więc...

- Dawaj Fiolecik, spadamy. Biegnij! - zachęcająco klepnął ją w plecy i wskazał toporkiem kierunek. Był od niej większy i szybszy więc na pewno ją dogoni jesli będzie trzeba. Sam musiał zyskać trochę czasu. Ci ze środka mogli przeciąć im drogę odwrotu. Wracając po własnych śladach natknęliby się na tych dwóch zasadzkowiczów. Swoją drogą od kiedy tam byli? Musieli wracać do tego... Gniazda... Inaczej natknęliby się na nich już tam. Teraz w sumie nie było to ważne. Miał pomysł.

Kazał Małej biec w kierunku przeciwnym niż przyszli. W oczy rzuciły mu się jeszcze schody, te same którymi tu przybył. Ale prowadziły tylko w dół do tych cholernych zarażonych z mackami wyłażącymi na zewnątrz. Co prawda teraz rzut oka za balustradę powiedział mu, że i schody i ten dół co widać z góry był pusty ale tyle ich tam było, że musieli gdzieś tam być. A tu jakby zgubić pogoń tych prymitywów to na razie przynajmniej nie widać było innych zagrożeń.

Odpalił lont koktajlu już w biegu. Ci ze środka zdązyli już dobiec do drzwi wejściowych. Właściwie to nie zdążył obadać sprawy dokładnie ale żadnych innych nie widział. Na moment zatrzymał się by mieć pewniejszy rzut. W tych dwóch rzut byłby trudniejszy. Byli w ruchu i mieli sporo możliwiści ucieczki na stosunkowo szerokim korytarzu. Ci w przejściu byli bardziej kuszącym celem. Nadal mógł trafić paru z nich a dodatkowo musieli się ściasnić przebiegając przez przejście. No i płomienie mogli ogarnąć samo przejście. Wziął zamach. I zawahał się...

Miał tak rzucić butelką w żywych ludzi? Podpalić ich? Nagle spłynęła na niego wizja jak z innego świata. Rozprawa sądowa. Jakiś beztwarzowy koleś w tanim gajerze ze swoim prokuratorem. No i sam Ed na ławie oskarżonych.

-... i wówczas Wysoki Sądzie oskarżony zaatakował mojego klienta koktajlem z mieszanką zapalającą. W wyniku tego ataku osiem osób zostało poważnie poparzonych z czego dwie zmarły na miejscu a trzy w wyniku powikłań zaraz potem. Pozostali, w tym mój klient zostali powaznie poparzeni. Wnioskuję o nie wypuszczanie oskarżonego za kaucją. - skończył swoją mówke oskarżycielski prawniczyna.

Wizja była jak mignięcie oka ale bardzo realistyczna. Zupełnie jakby już to Ed kiedyś przeżył. A jak do tego dojdzie? Jak go postawią przed sądem za atak na tych chujków? ~ A walić to! To jest kurwa samoobrona życia skurwysyny! ~ Był o tym przekonany. W tych kolesiach, ich wyglądzie i zezwierzęcemu zachowaniu nie ufał ani na trochę. I bał się tego. A najbardziej bał się tego, że jesli tu zostanie stanie sie taki jak oni. ~ To szarańcza. Ludzka szarańcza. A ja tępie szarańczę. Ja tylko tępie szarańczę... ~ uspokoił gasnący przebłysk wyrzutów moralności i sumienia. Wykonał zatrzymany na ułamek sekundy zamach i widział jeszcze jak butelka z zapalonym lontem szybuje w powietrzu. Zamierzał trafić w sam środek tłumu przy drzwiach. Ale w same okolice progu i tych pierwszych Szarańczarzy przy nich też by było nieźle.

Każda sekunda obecnie była cenna i Ed czuł to całym napiętym nerwem swojego ciała. Ale zimna krew płynąca z gorącego serca pozwalała mu zapanowac nad odruchem ucieczki. Poza tym był świetnym biegaczem a na krótkich odcinkach w biegach ciężko byłoby skrócić komuś dystans do niego a na dłuższych w grę zaczynała wchodzic jego wytrenowana kondycja. Więc... Miał szansę. Czekał więc w napięciu tą cała długa sekundę gdy butelka najpier wznosiła się a potem opadała łukiem by w końću rozbić sie u celu. Trafił!

Jego wrogowie mogli sie domyślec co zamierza bo podpalanie lontu w butelce było dość oczywistym sygnałem co może zrobić jej operator. Zdążyli nawet krzyknąć coś z zaskoczenia czy niedowierzania a może i strachu gdy zorientowli sie, że Ed naprawde podpalił i rzucił w nich pocisk. Może sądzili, że za cel wybierze tych ich kolegów na zewnątrz albo spudłuje a może, że w ostatniej chwili stchórzy i rzuci się do ucieczki.

Pierwszy, ten z kijem od golfa, zdołał się nawet schylić i skulić by stanowic mniejszy cel. Miał najlepszą perspektywę z tych w środku to i zdązył jakoś zareagować. Reszta nie miała takiej szansy. Bytelka trafiła o framugę drzwi i rozbryzgła się w kawałkach szkła. Wraz ze szkłem rozsiewając wokół gęstą substancję o konsystencji kiślu czy galarety. Pęd nadany ramieniem Ed'a wciąż jednak działał i cały ten rozproszony już pocisk poszybował dalej w głąb pomieszczenia. Teraz jednak do akcji włączył się lont w właściwie płonący na nim ogień. Pod wpływem pędu był jak zamazana niewyraźnie świecąca smuga gdy tak leciał wraz z butelką. Teraz jednak gdy po uderzeniu wytracił na prędkości a w powietrzu zaroiło się od drobinek łatwopalnej substancji.

Teraz cała ta łatwopalna konstrukcja działała na zasadzie bomby paliwowo powietrznej choć w porównaniu do niej brakowało jej impetu i tego elementu z zasysaniem powietrza. No ale cóż, jej twórca miał tylko kilkanaście minut w składziku dla sprzątaczy i to co tam znalazł... Płomień nagle rozbłysk prawie momentalnie objął wszystkie gęste elementy spreparowanej mikstury. W efekcie powstała chmura ognia która dzięki wypadkowej wciąż odczuwalnego oryginalnego pędu i sile grawitacji zaczęła się gwałtownie powiększać pochłaniając wszystko na swej drodze.

Gdyby Ed użył tylko rozpuszczalnika jaki znalazł wcześniej ogień po sekundzie czy dwóch straciłby na intensywności i przygasł do niewielkich i raczej niegroźnych rozmiarów o ile nie natrafiłby na coś łatwopalnego. Ale dla Ed'a rozpuszczalnik był tylko bazą. Dzięki różnym dodatkom zagęścił tą bazę. W efekcie powstała mieszanka która płonęła dłużej, wydzielała więcej ciepła a więc istniała znacznie większa szansa na dalsze rozprzestrzenienie się ognia. Do tego była gęsta i lepka a więc świetnie przylegała do wszystkiego czego dotknęła. Jeśli ktoś trafiony nią odruchowo usiłował ją gasić rękoma to zaczynały mu płonąć również i te ręce.

Ed jednak odkrył, że jego sprokurowana broń ma jednak pewien drobny efekt uboczny. A mianowicie wybuch i ogień w przejściu nie pozwoliły mu ocenić co się stało wewnątrz i czy kogoś z tej zarazy trafił jeszcze czy nie. Ale przynajmniej oberwali ci w wejściu i samo wejście które chajcało się aż miło. Jak w środku zajmie się coś jeszcze a nie ma innych wyjść to skurwysynom zrobi się naprawdę gorąco.

- Nie zadzierajcie ze mną skurwysyny! Mam tego więcej i nie zawaham się tego użyć jak mi będziecie wchodzić w drogę! - wrzasnął poddając się fali choć chwilowego entuzjazmu. Po częsci było to jednak skalkulowane. Nie blefował, zamierzał się bronic przed tymi degeneratami i właśnie mieli namacalny dowód jego możliwości. Ponadto liczył na efekt zaskoczenia. Szli po niego jak po jakieś cholerne jabłko do zerwania. Najwyraźniej byli pewni, że go dorwą i już po nim. Takiego obrotu spraw się nie spodziewali więc przynajmniej chwilowo mieli szansę wpaść w panikę a Ed był górą. Chciał to wykorzystać póki mógł bo nie wiedział czy jeszcze taka okazja się powtórzy. Nie zlekając dłużej ruszył w ślad za Fiolecik. Zdziwił się trochę, że wcale daleko nie odbiegła. Widocznie cały jego akcja tylko w jego oczach i pod wpływem chwili wydawała mu się długa. Einstein miał chyba rację z tym czasem.
 
Pipboy79 jest offline