Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2014, 22:12   #89
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
To był cud! Mroczny, straszny, ale jednak cud.

Pociąg wyhamował na kolejnych falach płonących szkieletów! Ocaleli!

Theodor nie zastanawiał się, skąd wzięły się na torach te wszystkie kościotrupy. Nie myślał za wiele, przygotowując do zderzenia ze ścianą, które nie nastąpiło.

Kiedy skład zatrzymał się na peronie, pisarz szybko rozejrzał się naokoło. Wypatrywał szkieletów i innych okropieństw, ale ujrzał tylko zaśmiecony, zdewastowany peron. Popękane ściany, odłażąca płatami farba, przegniłe ławki i przerdzewiałe, metalowe lampy nie zachęcały do zwiedzania.

Theo dotknął ramienia Joan.

- Nic ci nie jest? – zapytał, chociaż widział, że przyjaciółka z dzieciństwa jest cała.

Kobieta pokiwała głową. Wyraźnie dochodziła do siebie.

Theo poczuł swąd spalenizny. Ujrzał też wstęgi dymu i płomienie trawiące pobliski wagon, który najwyraźniej zajął się ogniem od szkieletów.

- Wynośmy się stąd – zaproponował Theo pomagając pozbierać się Joan.
Po chwili szli już szybko, lecz ostrożnie, przez upiorny peron.

Dość szybko znaleźli drogę na zewnątrz – do miasta.

Chociaż słowo ”miasto” było mocno na wyrost.

Owszem, miejsce do którego dowiózł ich upiorny pociąg, było wielką metropolią, lecz metropolią ruin, zgliszczy i zdewastowanych budynków. Wyglądało, jakby miasto zniszczyła jakaś totalna wojna lub wszechogarniający kataklizm. Idąc zasypanymi gruzem, zaśmieconymi ulicami, Theodor rozglądał się czujnie. Jak na razie nikogo nie zauważył pośród budowli. Nikogo, ani niczego, co bardzo go cieszyło.

Szli z Joan w milczeniu. Obojgu wyraźnie udzielała się grobowa atmosfera miasta. Widać było, że nie czują się tutaj pewnie – jak dwa małe zajączki, które zapuściły się na nieznany sobie teren, gdzie czyhać mogą niezliczone stada drapieżników.

Idąc Theodor wysilił pamięć i wyobraźnię. Podejrzewał, że nie znaleźli się w tym miejscu przypadkowo, a jak do tej pory kluczem do tych szalonych wydarzeń wydawały się być trzy elementy: Silver Rock, karty tarota i dziwne symbole, które niby widział, lecz nie potrafił sobie przypomnieć.
Maszerując bez celu zdewastowanymi alejami wypatrywał właśnie czegoś z tych elementów.

Mijane ulice i budowle wydawały się być jednak dziwacznym kolażem, fantasmagoryczną mieszanką, znanych i nieznanych Wuornoosowi miejsc. Część ulic przypominało mu jego rodzinne miasto, część zdawała się pochodzić z Nowego Yorku, inna część z Phoenix, jeszcze inna z Chicagom a... część z jeszcze innych miast.

Początkowo Theo miał nadzieję, że znajdzie jakąś wskazówkę, jakiś szlak, który doprowadzi ich do hotelu w Silver Ring, jednak szybko przekonał się, że takie szukanie nic nie daje...bowiem w tym labiryncie fragmentów miast nie zdołał wypatrzyć jasnego wzorca...

Po dłuższej chwili zaczął odczuwać zmęczenie. Wyjął wodę z plecaczka, podzielił się nią z Joan, a potem to samo zrobił z zakupionym jeszcze w Chicago sandwiczem. Ten skromny posiłek dodał im odrobinę energii, rozjaśnił horyzonty. Przynajmniej La Sall.

- Musimy zdobyć broń – zasugerowała Joan dopijając resztkę wody. – W jakimś sklepie z militariami lub centrum handlowym. Coś takiego musi tutaj być.

- Doskonały pomysł, Joan – przytaknął. – Broń zawsze się przyda. Nie wiadomo, co może siedzieć w tych cholernych zgliszczach.

Ruszyli razem wypatrując jakiś wskazówek, które doprowadziłyby ich do jakiegoś większego kompleksu handlowego i w końcu udało im się dotrzeć do celu, kierując się zniszczonymi billboardami wskazującymi Galerię Cantrum.
Była zdewastowana, straszyła wypalonymi szybami wystaw, potłuczonym szkłem i zdewastowanym, chociaż kiedyś pięknym frontonem.

- W takiej bywają i sklepy z bronią – stwierdziła z pewnością w głosie Joan.

Kiedy byli już przecznicę od celu, ujrzeli, jak z galerii wybiegła szybko jakaś sylwetka, za którą powoli podążał nastolatek w kapturze na głowie z wyraźnie spalonym częściowo ubraniu, z widocznymi zaczerwieniami na skórze. Byli za daleko, by się przyjrzeć temu dokładnie, ale na oko ścigający miał oparzenia trzeciego stopnia i powinien zwijać się z bólu... lub być martwy. Niemniej podążał powoli za uciekającym osobnikiem.

Theodor skrył się za rogiem budynku, przy którym stali pociągając za sobą Joan. Nie byli przygotowani do pełnienia roli dobrych samarytan. Nie mieli odpowiedniej broni. Joan wyraźnie zaakceptowała jego decyzję, zgodziła się z nią w pełni, co go ucieszyło. Nie musiał tłumaczyć się przed nią i przed samym sobą.

Kiedy obie sylwetki znikły pomiędzy ruinami Joan i Theo odszukali jakieś dogodne wejście do galerii i znaleźli się w środku.

Centrum sprawiało przytłaczające wrażenie. Puste, zdewastowane i splądrowane nie zachęcało do eksploracji, lecz nie mieli wyjścia.

W powietrzu unosił się pył i kurz, a pod ich stopami chrzęściło szkło i resztki połamanych ekspozycji.

Sklep z bronią znaleźli w bocznej odnodze. Kraty antywłamaniowe były podniesione, a kiedy ostrożnie weszli do środka ich oczom ukazało się prawdziwe eldorado fascynatów broni palnej. Mokry sen militarystów.

Widać było, że ktoś niedawno korzystał ze sklepu, wykładając kilkanaście rodzajów pistoletów i rewolwerów na ladę i dopasowując amunicję do nich.

- Dobra – Theo przypomniał sobie przeszkolenie wojskowe. – Weźmiemy po dwa pistolety półautomatyczne – te będą dobre. Tutaj masz uprząż, pomogę ci ją założyć. Broń schowaj do kabury. Teraz pas na amunicję. Weźmiemy tamte spodnie i kurtki – zmieści się do nich po kilkanaście magazynków. To da nam około dwustu kul na głowę.

Theo znalazł poręczne, paramilitarne torby na jednej z półek.

- Teraz coś szybszego. Proponuję pistolety maszynowe. Te będą najlepsze. Szybkie, niezawodne, skuteczne. Weźmy po dwie sztuki, do torby, Do tego amunicję. Po dziesięć magazynków. Będą ważyły, ale spokojnie damy radę to nieść.

Torby wypełniały się szybko.

- Dobra, Strzelba samopowtarzalna na gruby śrut i na pociski pełne. Po jednym shootgunie i po pudełku amunicji do niej. Takiej i takiej. Ja wezmę jeszcze M-16. Nic wielkiego, ale świetnie sobie z nim radzę. Osiem magazynków zmieści mi się do kurtki i na pas bojowy.

Rozglądał się sklepie.

- Dobra. Granaty hukowe – pięć sztuk powinno wystarczyć. Weź ten gaz bojowy, paraliżująco dławiący. Maski przeciwgazowe – po sztuce. Do torby. Buty. Zmieńmy je na solidne, wojskowe. Zabierzmy po nożu. Ten jest idealny. Ciężki, z nożycami do cięcia drutu. Może się przydać. Zapalniczki zippo. Doskonale.

Kolejne przedmioty znikały w torbach.

- Na pistolety zamontujemy celowniki laserowe – świetnie pomagają osobom niewprawionym w używaniu broni. Ja doczepię ten kolimator do karabinu. Weźmy wymienny noktowizor i garść baterii. Tak tych.

Theo sprawdził wagę toreb. Nie były jeszcze zbyt ciężkie.

- Dobra. Starczy – zakomenderował Theo. –Teraz tylko znajdźmy coś dopicia, może jakieś batoniki lub inne energetyczne jedzenie i spróbujmy znaleźć coś, co przypomina nam Silver Ring lub posiada elementy tarota lub tych znaków, które widzieliśmy w salonce.

Joan zgodziła się, aczkolwiek bez entuzjazmu.

- Dobra, Joan –pisarz uśmiechnął się do niej. – Stanowimy teraz dwuosobową armię i żaden piekielny stwór nam nie podskoczy.

Chciałby w to wierzyć, ale coś mu w duszy szeptało, że cały ten arsenał na niewiele im się przyda, gdy przyjdzie co ,do czego. Stwarzał jednak pozory poczucia bezpieczeństwa, a tego oboje potrzebowali jak diabli.
 
Armiel jest offline