Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2014, 00:58   #25
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Var doskonale wiedział że miał szczęście. Może było naturalną koleją rzeczy, bo zaćmienie się skończyło i nieumarli ponownie popadali jak stali, ale jednak dziwna zjawa zdążyła osłabić Grzmota, a co gorsza, całkiem wyssać młodego człowieka. Wśród jego ludu przeżywalność dzieciaków nie była największa, ale było to dyktowane twardymi warunkami, a nie szwendającymi się dookoła sztywniakami. Poniósł go więc z ciężkim sercem, mimo łatwego przejścia między cmentarzem a samym miastem. Ciało było dziwnie ciężkie jak na takiego malucha, wiedział że śmierć dodaje wagi, jak to z sarnami bywało, ale to chyba było coś więcej, może zjawa, może z kolei sama świadomość niejakiej porażki. Wieści o stratach na północnej bramie też wcale nie były krzepiące. Odniósł ciało do kaplicy, przedzierając się przez rzedniejący tłum, tłuszcza była wzburzona, ale nie był pewien czy atakiem, czy czymś innym. Chwilowo go to nie obchodziło. Kiedy delikatnie odłożył ciało, pozwolił ludziom zająć się swoimi ranami. Fiolka magicznej mikstury za murami zapewne uratowała mu życie i powstrzymała ewentualną infekcję, ale mimo to, miał cztery paskudne szramy, które mogły być obiektem przechwałek, ale dopiero kiedy się zabliźnią. Na chwilę obecną wyglądały po prostu paskudnie, i kobieta, która go zszywała robiła odrobinę wielkie oczy, jakim cudem Var stoi na własnych nogach i na dodatek nie wrzeszczy, kiedy go zaszywała, jedynie posykiwał co chwilę, kiedy zbierała przeciwległe krawędzi rozcięć i zszywała je igłą kaletniczą. Sposób może niezbyt piękny, ale na pewno skuteczny. Szwy były niemalże tak wytrzymałe jak te w butach.


Pozwolił się po części przekonać do zostania w naprędce stworzonym lazarecie i rozłożył się na posadzce, wyciągając swoje własne posłanie. Wypadało odpocząć i się nieco zregenerować, kiedy spojrzał po obrońcach Ybn, to on, nawet ze świeżymi ranami zdawał się być w lepszym stanie, niż większość ochotników, która miała nocą strzec murów. Nie wspominając o tym, że doskonale widział w ciemnościach. Nawet dalej niż większość jego pobratymców, zawsze się tym szczycił. Kiedyś nawet myślał że zostanie obwieszczaczem świtu, ale niestety, cała wioska była zdania, że nie potrafił śpiewać, nie wiedział zupełnie czemu, według niego, jego głos nadawał się do chórów śpiewających stwórcy. Wzruszył ramionami na to wspomnienie i nakrył się ciepłym kocem. Może zaczynała się wiosna, ale od kamiennej podłogi jednak ciągnęło chłodem.


Wraz z nadejściem mroku, wrócili nieumarli, w dużej liczbie, jakoś tak zwykle wychodziło, że żywych było mniej niż umarłych, zwłaszcza w tak niebezpiecznych okolicach. Grzmot przekazywał co widzi i informował o nadchodzących. Sam zaś czekał ze swoim korbaczem w drugim szeregu. Nie miał ochoty pchać się na pierwszy ogień, tego miał już na dzisiaj dość. Jego skóra niestety nie była z granitu. Tak więc zamiast aktywnie wyszukiwać celów, czekał na sposobność, kiedy szereg przed nim był nadszarpnięty a w wyrwę próbowali się wlać nieumarli. Zwykle to oni siłą impetu najpierw próbowali wbić swoje klekoczące szpony w goliata, jednak zaraz potem spotykali się z twardą rzeczywistością bijaka kiścienia pchanego z góry siłą Grzmota. Klekotanie przeradzało się dość szybko w przyjemny dla ucha, przynajmniej tej nocy, chrzęst miażdżonych kości. Wśród walczących stworów przewijały się nie tylko ludzkie i orcze szkielety, troll, ogr czy inne sowoniedźwiedzie w formie dawno nie pozwalającej na jakiekolwiek rozkosze cielesne, również próbowały zwerbować obrońców Ybn do swojej armii. Była tylko jedna pozytywna strona tego wszystkiego, zdawało się że kluczowym punktem jest zajście słońca, bo żaden z poległych w czasie nocnych walk nie próbował ponownie powstać. To dopiero sprawiłoby nie lada problem, świeże zombie w ciężkich zbrojach i dobrze uzbrojone, mogłyby wyszczerbić jeszcze bardziej już i tak wątłą obronę miasteczka. Na początku nocnej rundy, jeden ze szkieletów drasnął Grzmota, zdawałoby się niegroźnie, ale jednak powoli wysączało to jego siły. Postanowił się więc wycofać, zanim skończy jak nadgorliwi paladyni, leżący na ziemi, deptani dziesiątkami nieumarłych stóp. Wrócił do lazaretu, dać się ponownie opatrzyć i odpocząć po walce, zmęczył się.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline