- Robert. - bąknął Tramp w niezrozumiałym dla samego siebie odruchu zasłaniając Beryl przed nieznajomą własnym ciałem. Ofiara czy nie, kobieta była uzbrojona w siekierę, której użyła z niepokojącą wprawą. Starał się ocenić potencjalne zagrożenie. - Nie ma za co.
- Dzięki. Wielkie dzięki. Te skurwysyny polowały na mnie od kilku dni. Uparli się. Jestem Tara. Świetny numer z tą rakietą. Macie więcej takich? Może uda się wyjść na pokład i odgonić paskudztw, które na nim się zalęgły.
- Za wcześnie. Nie wiemy gdzie nas przeniesie. - Odparł Robert pospiesznie przetrzasając kieszenie zabitego. Siekiera, nóż-szpikulec, dwie rolki bandaża. Nie dość by we trójkę toczyć wojny, ale być może dość by skutecznie się obronić. - Musimy się gdzieś schować, korytarz to fatalne miejsce na rozmowy, tych półmózgów może być więcej. Ruszamy.
__________________ Show must go on! |