Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2014, 18:48   #27
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[media]http://th08.deviantart.net/fs71/PRE/f/2014/073/d/3/wp_lanze_col_by_gold_seven-d7a40gz.jpg[/media]

Jaller przeżył. Do imponującej kolekcji blizn, złamań, obić i innych pamiątek z wielu toczonych przez barbarzyńcę bojów dołączyła kolejna pamiątka zszyta z pełnym poświęceniem przez Kostrzewę, kiedy już udało zatamować krwotok. Trzeba oddać sprawiedliwość staremu wojownikowi, że owe zabiegi - i druidzkie połajanki - znosił z godną podziwu cierpliwością, a nawet z pewnym humorem, w przeciwieństwie do większości nieszczęśników, którzy trafili do lazaretu. Stare wygi siedziały cicho i tylko zaciskały zęby, kiedy naprędce powołani uzdrowiciele i uzdrowicielki usiłowali połatać rannych obrońców; młodzi zaś, czy po prostu niedoświadczeni darli się nieomal jak zarzynane prosiaki, nawet jeśli ich rany były tylko niegroźnymi otarciami czy - były takie przypadki - obrażeniami od broni swojej czy towarzyszy, których poniósł nadmierny entuzjazm, a nie stało umiejętności. Cóż; spora część własną krew widziała po raz pierwszy w życiu, a nawet jeśli zdarzyło im się walczyć i zabijać inne stworzenia, to spotkanie z nieumarłymi musiało być dla wielu zdarzeniem dogłębnie szokującym.

Na szczęście stary Skirata miał więcej oleju w głowie niż się wydawało i nie spełniły się czarne podejrzenia Kostrzewy, że ledwo połatany będzie chciał znów gnać do boju; co prawda orczyca wymarudziła się na mężczyznę ile mogła, ale pod tym narzekaniem kryła się jednak głęboka troska: karczmarz, tak jak ona dobrowolny "wygnaniec" z klanu, był jedną, jeśli nie jedyną, naprawdę bliską i przyjazną jej osobą w miasteczku.

Nie dane jednak było Kostrzewie odpocząć; w prowizorycznym lazarecie opieka również była prowizoryczna i złożona z ochotników; ktoś o nawet niewielkiej wiedzy medycznej od razu był proszony do bardziej poważnych przypadków. Nie ominęło to i druidki; młoda, bardzo przejęta dziewczyna w białym fartuszku tak długo suszyła głowę orczycy, nie przejmując się gniewnym prychaniem, że w imię świętego spokoju Kostrzewa dała się zaciągnąć do łóżka pobliźnionego, ponurego faceta, który ucierpiał od nieumarłej magii.

Kąśliwa wymiana zdań, jaką odbyła z chorym - jak się okazało cudzoziemcem, który z niewiadomych powodów (ale chyba najbardziej z głupoty) chciał dać głowę za obce sobie miasteczko - była nawet interesująca, ale zanim przerodziła się w coś głębszego (choćby porządną awanturę), słońce znów pokazało się na niebie, przerywając i atak truposzy i wszystkie inne ludzkie aktywności.

Kostrzewa wypełzła na dwór i z lubością przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem promieni na swojej skórze. Owszem, była stworzeniem raczej zmierzchowym niż dziennym, co nie znaczy, że nie cieszyło jej zwycięstwo Natury nad nieumarłymi. Gdzieś jednak z tyłu głowy czaiło się przekonanie, że koniec zaćmienia nie oznacza końca kłopotów ze zmartwychwstańcami - skoro nie dało wyczuć się wyraźnego magicznego powiązania między jednym a drugim, oznaczało to, że problem czai się gdzie indziej i znów da o sobie znać. Na razie jednak można było odetchnąć z ulgą i radować się powrotem przyrody do swego naturalnego biegu. Druidka była przekonana, że choć nieumarli zapewne będą jeszcze nękać Ybn, to nastąpi to za czas na tyle długi, że miasteczko będzie już lepiej na nich przygotowane.

Nadchodzący wieczór pokazał, jak bardzo się myliła.


Soundtrack

[media]http://fc00.deviantart.net/fs33/f/2008/289/9/a/Zombie_fight_by_BenWootten.jpg[/media]

Noc była pełna krzyków, szczęku broni i wciąż napływających przez bramę świątyni Helma - gdzie uczyniono polowy szpital - rannych, umierających czy już prawie martwych obrońców. Trupy wróciły, gdy tylko zapadł zmrok, i wymęczone wcześniejszą walką miasteczko z ledwością broniło się przed ich zalewem, ponosząc ciężkie straty. Kostrzewa nie wygłupiała się już z łażeniem po mieście i walką z plagą na własną rękę - jej dłonie, mające umiejętność leczenia i zszywania ran, były bardziej potrzebne po wewnętrznej stronie muru i długo nie miały odpoczynku. Jaller krzyczał przez sen imiona dawno poległych towarzyszy i rzucał się po posłaniu w majakach; upływ krwi i osłabienie organizmu przyniosły mu w nocy gorączkę. Cóż, nie był już hardym młodzieńcem i organizm, choć zdolny do krótkiego wysiłku, nie zdrowiał tak szybko jak niegdyś...

Dopiero po całej upiornej nocy, kiedy w końcu potok pokrwawionych i wrzeszczących ciał ustał, zupełnie wymęczona Kostrzewa złapała kilka godzin snu. Rano miasteczko przedstawiało sobą ponury widok: rozwłóczone wszędzie szczątki, bruk zbryzgany lepiąca się posoką i snujący się jak cmentarna mgła dym z pośpiesznie wzniesionych stosów, na których pospołu palono sztywnych ożywieńców i poległych obrońców.

Druidka obeszła okolice murów, szturchając kosturem w walające się tu i ówdzie kości; tak ja się spodziewała, wśród humanoidalnych szczątek trafiała się raz na jakiś czas zębata czaszka wilka, rysia czy innego drapieżnika. Tak więc nieumarli przestali być tylko i wyłącznie problemem mieszczuchów; druidzi co prawda od zawsze stawali przeciw wypaczeniu, jakim było przerywanie naturalnego cyklu życia i śmierci - i przywoływanie zmarłych znów na świat - ale póki dotykało to ludzi, zachowywali daleko idąca wstrzemięźliwość. Co innego jednak, gdy zwierzęta też wracały z zaświatów: nietrudno było sobie wyobrazić, co stać się może z lasem, gdyby nagle wszystkie umarłe istoty zapragnęły wykopać się spod przykrywającej je ziemi. Zastanawiające jedynie było to, że nie-ludzkich szkieletów było stosunkowo mało i raczej były to kości potworów czy zwierząt groźniejszych. Nasuwało to druidce myśli o celowym działaniu; miała jednak za mało informacji, żeby cokolwiek na ten temat wyrokować. Koniecznie musiała dowiedzieć się więcej...



Soundtrack

[media]http://th05.deviantart.net/fs71/PRE/f/2013/321/c/f/born_to_lead_by_ethicallychallenged-d6ukewh.jpg[/media]

Okazja zaś do pogłębienia wiedzy na temat plagi nadarzyła się szybko; ludzie mieli tendencję, by w razie zagrożenia zbijać się niczym przerażone owieczki w większe stada, by świadomością bycia w tłumie tłumić strach i dodawać sobie odwagi. I choć Kostrzewa takich bezrozumnych spędów unikała jak mogła, faktem było, że w takich miejscach można było dowiedzieć się wiele, o ile pilnie nadstawiało się ucha i odsiewało nie warte uwagi plotki. Z musu więc - i ciekawości pofatygowała się więc przed świątynie, gdzie włodarze miasta i bohaterowie nocnej bitwy postanowili przemówić do tłumu...

Do środka zgromadzenia przebiła się bez problemu; ludzie rozstępowali się przed nią chętnie, a udział w tym miał zapewne kostur, którym druidka groźnie potrząsała i jej nie zachęcająca do bliższych kontaktów mina. Raz tylko ktoś stanął w poprzek drogi i niemal wpadł na orczycę; ta uniosła już łokieć, żeby odepchnąć natręta, kiedy dwa błękitne i szeroko rozwarte ślepka wpatrzyły się w wyszczerzoną twarz druidki, a w jej dłoń ktoś wcisnął okrągłą flaszkę z płynną czerwienią. - W podzięce za brata, co mi go pani dobrodziejka zratowała wczorajszej nocy... - pisnęło jeszcze nieletnie stworzonko i dało dyla między nogami dorosłych. Lekko zdziwiona kobieta wzruszyła ramionami i pokręciła w zadumie głową; pomagała w świątyni każdemu, kto się pod rękę nawinął, nie oczekując w zamian wdzięczności, ni nie traktując tego jako coś, co robiła "ponad". Ludzie to naprawdę dziwne stworzenia... zupełnie nie wiedziała, co sądzić o tym naturalnie miłym geście, tak innym od wytkania palcami i obelg, jakie ją zwykle spotykały od ludzi.

- Krrr..krrr..krępacja! - skomentowała Wredota, i Kostrzewa jakoś dziwnie musiała przyznać jej rację. Ale butelkę z lekarstwem schowała.


***

Kiedy umilkły już słowa młodej, bardzo przejętej swą rolą dziewczynki w za dużej metalowej sukience - i podejrzanie gorliwe ruchy ochotników, zgłaszających się wszędzie, tylko *nie* na wyprawę do Czarnego Lasu - Kostrzewa uniosła kij i zastukała kilka razy w nierówny bruk dziedzińca, by zwrócić na siebie uwagę zebranych. Nastroszone kruczydło również włączyło się do działania, drąc dzioba. Druidka spacyfikowała w końcu swoją czarną kurę, odchrząknęła, splunęła na ziemię i zapytała donośnym głosem:

- Znaczy w łeb mu nastukać trza za to, co tu się odprawia…? - wyszczerzyła zęby do nerwowo kręcących się paladynów i gapiów; na tyle dobrze znała mentalość ludzkiego, bojaźliwego i zawistnego stadka, żeby domyślać się, że niejednemu właśnie przez myśl przeszło, że to mag z Czarnego Lasu jest źródłem kłopotów, jakie spotkały osadę. - Stary trupolub nikomu się nie kłania; ni ludziom, ni bogom, ni naturze. A Czarny Las to jego dziedzina, gdzie nawet druidzi nie mają wstępu. Ja nie uczona jestem; ale jak nawet coś wyprawy po drodze nie zeźre, to jak taka banda obszarpańców - zatoczyła ręką krąg wskazując na “ochotników”, czyli tych, co nie zdążyli na czas uciec - ma go przekonać do pomocy i przemawiać w imieniu Ybn? Może ślachetne puszki czy inne jaśniewładze się tyż pofatygują na próg Albusa? - roześmiała się krótkim, skrzekliwym śmiechem. Była niemal pewna, że wysyłający ludzi na tą nieprzyjemną misję mądrzy włodarze nie podniosą rękawicy i wymówią się pod byle pretekstem.

- Puszki dobrze w nocy walczyły. - mruknął Grzmot do Kostrzewy zaspanym głosem; nie spał za wiele w nocy, dorobił się za to nowych zadrapań, na szczęście niegroźnych, nie tak jak szramy po spotkaniu z sowoniedźwiedziem - Niektóre mnie nawet przegoniły w ubijaniu, ale tych większość już z nami nie zagra w łupienie truposzy. Jak kolejna noc też będzie taka, to truposze ogrowe czy trollowe w końcu się do miasta wpuszczą jak wszyscy obrońcy się zawiną. Tu by się gigant z kamieniami przydał, a nie krótkie mieczyki - Var mówił powoli, co chwila zastanawiając się nad słowami. Opierał się cały czas o swój dwuręczny miecz; najwyraźniej był solidnie zmęczony - Mogę się przejść do lasku, Albusa się najwyżej zapakuje w worek i przyniesie, albo… po prostu poprosi o pomoc. - Nie widział druidki w czasie walki, więc nie wiedział ile ubiła truposzy, ale zdawało mu się że ją wyprzedza.

Słysząc obelgę płynącą z ust zielonoskórego mieszańca sir Hornulf omal nie pękł ze złości. Odwrócił się w stronę Maleka, który poruszał ustami zwrócony w stronę Arli, jednak dziewczyna go uprzedziła.

- Szlachetny ojciec nakazał ci zostać i bronić miasta z naszymi braćmi, kuzynie - rzekła surowo - Sam wiesz, że zbyt wielu już zginęło, samych paladynów Helma jedna trzecia, a to nie koniec starć.

Potem odwróciła się w stronę Kostrzewy, ignorując gotującego się młodzieńca.

- Szlachetny ojciec nie posyła was do walki, lecz prosi o zdobycie informacji. Bez wiedzy o powodach powstawania zmarłych nie jesteśmy temu w stanie zapobiec, a Albus Blackwood ma prawdopodobnie największą w okolicy wiedzę na temat nekromatycznej magii. Nikt o napaść na Ybn go nie oskarża. Nikt także na siłę was nie wypycha. Nie chcecie jechać - zostańcie w domu. Jedni bogowie wiedzą, że każda dłoń zdolna trzymać miecz, pałkę czy nawet zwykły kamień przyda się do obrony miasta gdy znów zapadnie zmrok.


Shando
, jako żywotnie zainteresowany wyprawą, która mogłaby zmazać gorycz ostatniej porażki, uważnie przysłuchiwał się wymianie zdań. Nie był miejscowy, więc mądrze będzie nie zabierać głosu, by nie wbić kija w niewłaściwe mrowisko. Jak widać tłuszcza tu była skłonna do samosądów i mogliby pod byle pretekstem zlinczować pewnego paskudnego z gęby calimshanina. Ta Kostrzewa - tu czarodziej skrzywił się na dziwne imię - okazała się kompetentna mimo swego prymitywizmu, więc słuchał jej uważnie, wiedząc, że pod maską dzikuski kryje się coś więcej. Ale nic nie mówił.

- Gładkość twoich słów dorównuje gładkości twoich lic, moja mała sarenko u wodopoju - głos wiedźmy złagodniał, choć nie stracił zaczepliwego tonu; mogło się nawet wydawać, że sprawia jej przyjemność prowokowanie stojących na schodach przedstawicieli miasta i dopiekanie paladynom.

Druidka pokręciła głową, aż jej czarne włosy rozwiały się na wietrze. Wyciągnęła przed siebie dłoń skuloną jak do żebrzącego gestu i wbiła spojrzenie obu oczu w Arlę - Ale na jedno pytanie mi nie odpowiedziałaś - powiedziała poważnie - Żeby coś dostać, trzeba coś dać. Dar za dar i musi być to równoważna wymiana. Oto jest równowaga i harmonia świata. Od kiedy dumni kupcy z Ybn oddają swe towary za darmo? Czemu trupojad miałby czynić inaczej? - dłoń zacisnęła się i wskazujący palec wycelował w młodą dziewczynę - Co zaoferuje miasto magowi za pomoc? Jego cena będzie słona, to pewne. Co może skusić kogoś, kto ma już wszystko i nie pożąda więcej? Co *ty* możesz ofiarować za lekarstwo, które być może uratuje Ybn? - wibrujący głos wiedźmy uspokoił się - Bo wysłanie zalękanych i naprędce zebranych ochotników już raczej go obrazi, a nie będzie żadną ofertą… Czy może wsiąść go chcemy na litość, której i tak nie ma w swoim martwym sercu? - dodała na powrót kpiąco, hardo tocząc wzrokiem po zebranych.

- Po lekarstwo idziemy? Jak słyszałem to tylko z prośbą o odrobinę wiedzy a nie lekarstwo. Jak tak lubi truposzy, to może się sam tutaj pofatyguje sobie na nie popatrzeć, z samej przyjemności. Kto ich tam wie tych nekrofili. - Var wzruszył ramionami, jak na druidkę i mądrą kobietę, Kostrzewa miała dla niego coś dziwnie dużo z kupca. Dla niego było naturalne, że jeśli zaproszą Albusa do zabawy z truposzkami tutaj, to mag zapewne zgodzi się dla samej przyjemności.

- Jeśli Albus Blackwood wyznaczy cenę za swoją wiedzę, to wtedy będziemy negocjować. Chyba zapominasz, półorku, że to kupieckie miasto - odezwał się sztywno Hornulf - Dostaniecie od burmistrza glejt poświadczający, że jesteście prawomocnymi wysłannikami Ybn. A jak będziecie dłużej mleć ozorem, to was noc w drodze zastanie. Chyba że w końcu nie jedziecie, druidko; przecież tylko o tym jacyście to zestrachani ciągle słyszę - dokończył złośliwie.

- Tylko głupiec się nie lęka. Albo martwy. Martwy głupiec dopiero pełen jest odwagi - fuknęła orczyca, ale naciągnęła kaptur na głowę i przygarbiła w ramionach, jakby nagle zmalała - Trawie wszystko jedno, czy rośnie na grobie bohatera, czy tchórza. Wicher zaś silne i sztywne drzewa łamie; słabe i wiotkie tylko gnie. Niech to ci będzie radą i oby nie proroctwem, synu kamienia i metalu - wiedźma splunęła pod nogi, zatarła plwocinę stopą i odwróciła się tyłem, odchodząc ze środka placu. Gdzieś w tłumie syknął “pouczony” kijem nieszczęśnik, który nie dość szybko zszedł jej z drogi.

- Thog też pójdzie! - rozległ się nagle gromki głos rosłego półorka, który dzień wcześniej tuż po zaćmieniu dał o sobie znać wytykając jednemu z mieszczan srogie długi wobec swego pracodawcy -Przyda się rębajło, jeśli coś po drodze zaatakuje...- wyjaśnił po chwili. Nie był negocjatorem, nie był bystrym kupcem, który potrafił się targować. Był wojownikiem, bez strategii bez taktyki. Był wojownikiem z druzgocącą siłą i ogromnym toporem. Rana na barku jeszcze lekko piekła, lecz odkażona już nie mogła mu zagrażać, czuł się dość silny by bez mrugnięcia okiem wziąć topór w garść i ruszyć na wyprawę. Plecaka sobie oszczędził, gdyż zbędny miał mu być. Zabrał tylko łuk z kołczanem pełnym strzał, odrobinę suszonego mięsa do kieszeni i bukłak z wodą do pasa przypięty. Był gotów do drogi. A niewielkie zadrapania spowodowane walką z umrzykami? Na szczęście dla Thoga zajęła się nimi półelfka. Aria ukradkiem zabrała mały napar leczenia ze składu Milona. Sroga ilość w magazynku tego typu towarów z pewnością utrudni dopatrzenie się braku jednej sztuki... Aria była dobrą kobietą.

- Pójdę z nimi - zdecydował się Shando... i na tym zakończył, bowiem nie lubił za dużo słów rzucać jednocześnie. Wyszedł ze zbiorowiska obywateli osady i stanął przy orczycy, krzyżując ręce na muskularnej piersi, nagiej i widocznej spod futrzanej szuby, którą nosił niby płaszcz na grzbiecie. Sam widok na pobladłą, paskudną gębę i białe włosy wystarczył ludziskom by pomyśleć że ten cudzoziemiec z nekromantą się dogada... i ulżyć że paskuda wyjeżdża z Ybn.

- A ten gdzie się pcha?! Ledwo wstał, a już do grobu chce się kłaść... - Kostrzewa uniosła dłoń, jakby zamierzała pacnąć maga w ucho, ale poniechała gestu - Takie to niby uczone, a takie głupie… zjawa mózg mu wyssać musiała… - zamarudziła pod nosem, ale przysunęła się krok bliżej obcego.

Shando Wishmaker, trzecie pokolenie dziedziczące klątwę Wishmakerów prychnął lekceważąco

- Mnie i tak śmierć pisana druidko. Więc niech coś znaczy.

Niziołek stał jak kół przez cały czas i dumał nerwowo. Objawiało się to obgryzaniem paznokci wierceniem się w miejscu i przenoszeniem wzroku na wszystkich po kolei. Burra skręcało z niepokoju. Trzecia cześć paladynów poległa… Grimaldus razem z nimi. Ile jeszcze miasto wytrzyma? Co robić dalej? Czy to tylko tutaj, czy plaga nieumarłych rozlazła się dalej? No bo już rozważał wyjazd świtem i powrót na Słoneczne Wzgórza, ale jeśli tam jest tak samo? Dreptał w miejscu i zmagał się z myślami. Zerkał też na zgłaszających się ochotników. Wiedźma, półork, który pomógł z Siemionem i jakiś wielkolud, którego nie kojarzył zbytnio. Towarzystwo… ekhem w którym niezbyt bezpiecznie może się czuć lubujący spokój niziołek. I jeszcze do tego Czarny Las… No ale co będzie jak kolejnej nocy znowu przyjdą nieumarli? I kolejnej i następnej? Przecież nie wytrzymają tutaj wszyscy. Coś trzeba zrobić i jeśli tym cosiem miało być udanie się lwu w gardło…

- Ja też idę - powiedział w końcu. - Musimy się dowiedzieć co się w koło nas właściwie dzieje. Pamiętacie ostrzeżenie ducha? Może stary Albus Blackwood będzie wiedział co to za śpiewaczka i jak to wszystko zatrzymać.

~ No tak, muszę iść z nimi. Przyda się ktoś myślący rozsądnie ~ wydumał w końcu na własny użytek niziołek, przekonując jeszcze samego siebie do opuszczenia rodzinki w chwili zagrożenia. Ale przecież siedząc i umierając ze strachu i nocą razem z nimi im nie pomoże...

- Ja też pójdę do Czarnego Lasu… - naprzód wysunęła się nastoletnia mizerota w potarganych ognistych włosach, ta sama, którą Var pamiętał z przycmentarnej chaty. I ona musiała zapamiętać olbrzyma, bo stanęła blisko, w jego rozłożystym cieniu. Dziewczynka nic już więcej nie rzekła, kucnęła tylko przy towarzyszącym jej wilku, objęła zwierza za szyję i zatopiła nos w szczecinie szarego futra jakby chciała się w nim co najmniej schować.

- Mara! - Arla zbiegła ze schodów i chwyciła małą za ramiona. Dziewczynki znały się, choć nigdy nie przyjaźniły ze względu na różnice charakterów i statusu (choć to ostatnie nie wydawało się Arli przeszkadzać) - Nie możesz iść, to zbyt niebezpieczne; nawet sama droga. Popatrz na nich, to doświadczeni wojownicy - wskazała ludzi, których chwilę wcześniej Kostrzewa nazwała “bandą obszarpańców” - A ty jesteś tylko dzieckiem. Twoja śmierć nie wróci Arnemu życia, choćbyś nie wiem jak bardzo chciała - dodała ciszej.

- Tylko żyjąc można zadośćuczynić winy - patetycznie mruknął Hornulf, patrząc gdzieś w przestrzeń.

Blade zwykle policzki Mary pokryły się rumieńcem ewidentnego wstydu. Pozwoliła Arli sobą potrząsać i dopiero gdy tamta skończyła Mara odsunęła się nieznacznie.

- Mam Strzygę - odparła, jakby to co najmniej równoważyło obecność wszelkiego niebezpieczeństwa i było gwarantem jej powrotu. Zaciśnięte w linię usta rudzielca mówiły wszem i wobec, że się uparła i już zdania nie zmieni. Może i była dzieckiem ale nikt tutaj nie miał prawa zabronić jej iść. Grimaldus nie żył, a Olaf…

- Ojciec mi pozwolił - dodała na koniec niemal z przekąsem. Nie było wszak tajemnicą, że Olaf na większość pytań odpowiadał bezmyślnym skinieniem.

Grzmot spojrzał na dziewczynę, którą znaleźli w chatce przy cmentarzu i zadumał się na chwilę. Kim był dla niej chłopak, co ich łączyło, i tym bardziej o jakie winy mogło chodzić? Poza głupotą, jaką było wyciąganie kogokolwiek za mury w dniu przewidywanego ataku, żeby mieć lepszy widok? Tutaj, wśród nieumarłych kręcących się po nocach, mogła za długo nie pożyć z takim ewidentnym brakiem piątej klepki.

- Więc niech idzie z nami, jak ma przewiny do odkupienia, to ta wyprawa się do tego nadaje w sam raz. Z nami może być nawet bezpieczniejsza niż tu. W lesie natura się zajmuje zwłokami, nie zostają nawet szkielety.
- Grzmot położył dłoń na głowie młodej dziewczyny wtulonej w wilka.

- Skoro będziesz jej pilnował… - Arla popatrzyła niepewnie na Grzmota, ale co miała zrobić? Nie miała prawa zabraniać Marze wyjścia z miasta; mała czasami słuchała tylko Grimaldusa, a jego już nie było.

- Jeśli macie pytania zapraszam do świątyni. Jeśli nie, zgłoście się jak najszybciej do strażnicy przy północnej bramie po konie; glejt wam zaraz wydam. Mam nadzieję, że wszyscy umiecie jeździć konno? - spytała z nadzieją. W miejscu, gdzie większym dobrem była krowa czy tłusty świniak nie było to wcale oczywiste.

- Nie mogę obiecać ze wróci cała, jeśli rzuci się z czubka drzewa na ziemie czy coś podobnego, ale na tyle na ile to możliwe, tak. Hmm. - zamyślił się goliat, próbując opisać jak najlepiej swoje umiejętności jeździeckie. - Wiem jak założyć siodło i w która stronę na nim usiąść, jak koń nie poniesie to ujadę. - lepsza była szczerość jeśli chodziło o prezentacje umiejętności.

- Rzuci z czubka drzewa, toś błysnął… - skomentowała Mara buńczucznie, ale dość cicho, by dosłyszał ją tylko olbrzym. - I nie trzeba mnie pilnować, nie jestem już dzieckiem!

- Emm… jak się trafi nieduży, spokojny i nieduży… - zaniepokoił się Burro, przywołując w pamięci bojowe rumaki paladynów, które widywał nie raz na trakcie do Słonecznych Wzgórz - A tak na piechotę to by nie można?

Kiedy kilka osób prychnęło bądź pokręciło głowami, odpuścił. Wyborowym jeźdźcem nie był i lepiej mu szło koleśno niż konno. Z deski na wozie jakoś tak spokojniej. I kanapkę można zjeść i zdrzemnąć się jak koniki dobre i drogę do domu znają. No, ale oni przecież z odsieczą na pomoc miastu musieli iść.

- O Marę niech się Panienka Hightower nie martwi. Zaopiekujemy się nią, nic złego się nie stanie. - niziołek od czasu kiedy paladynka uratowała im tyłki nabrał dla niej nowego i niekłamanego szacunku. Widział że się przejmuje losem Mary, więc zapewniał dalej:

- Postaramy się wrócić jak najszybciej. A wie… eee… ktoś może gdzie my maga w tym lesie mamy szukać?

Arla skinęła głową.

- Chodźcie, spocznijmy w świątyni, miast tak na środku dziedzińca gadać...


Wewnętrzne komnaty świątyni Helma Obrońcy w Ybn


Soundtrack

[media]http://gaskellblog.files.wordpress.com/2011/05/romanesque-hollyhayes.jpg[/media]

- Pani Dai’nan Springflower twierdzi, że największe stężenie magii wyczuwa o, tu - gdy już śmiałkowie zainteresowani wyprawą do siedziby Blackwooda usiedli w paladyńskiej części świątyni Arla rozwinęła mapę okolic i wskazała na tereny Czarnego Lasu. Faktycznie, gdyby się sprężyć to konno powinni tam dojechać przed zmrokiem; oczywiście o ile nic i nikt nie zechce ich po drodze zatrzymać.
- Magii… splugawienia znaczy. Czyli tam, gdzie stara purchawa pewniakiem najwięcej ma swoich sługusów i inszych niespodziewajek - Kostrzewa pokręciła nosem - Albo insze cholerstwo się lęgnie. Magikowie se nie mogą wieści jakoś czarem posłać? - zainteresowała się nagle.
- Są lepsze i gorsze zaklęcia do komunikacji. Im mag mocniejszy, tym dalej. I powinni się znać - mruknął do Kostrzewy Shando, w swoim mniemaniu wyczerpując temat. Potem jednak uznał że oficjalne powitanie nie zaszkodzi.
- Jestem Shando Wishmaker, czarodziej wojenny z Calimshanu. Pół roku temu zakończyłem termin u mojego wuja i przybyłem na północ szlifować mój fach - po tych słowach skłonił się lekko nowym towarzyszom, nawet tym na pierwszy rzut oka dziwnym i zbędnym, jak dziewczynka czy niziołek. Jeżeli chcą iść, mają serce wojownika, nieważne jak wyglądają i czym się parają, pomyślał czarodziej z ostrożnym szacunkiem.
- Albus nie odpowiada na króby komunikacji ze strony pani czarodziejki - odparła panna Hightower. - Ale pani Springflower twierdzi, że w miejscu, które wam nakreśliłam jest coś mocy na tyle dużej, żeby ją czuła aż z Ybn.
- Tak do pewności Thog spyta… - odezwał się wielkolud, który większość czasu stał nieco z tyłu milcząc tylko i roznosząc przykry zapach potu - Jechać co by spytać czarownika o radę i pomoc w ziązku z masa trupów, czy jechać żeby jego łeb na pal nabić?- spytał. Nie za bardzo wiedział jak winien się nastawić psychicznie, bardziej bojowo i agresywnie od samego początku czy raczej sięgać po topór dopiero w ostateczności.
- Ano jedno wynika z drugiego - druidka łypnęła zezem na niezbyt bystrego pobratymca - Po pomoc pierwej; a jak jej nie da, to na palik. Po sprawiedliwości żeby było - rzuciła z przekąsem.
- A gdzie tu sprawiedliwość...? - spytał półork nie ukrywając zdziwienia - Mamy go zaciupać tylko dlatego, że będzie miał kaprys nie podzielić się swoją wiedzą? - Thog nie miał bladego pojęcia o prawach i zwyczajach sądzenia, lecz to co teraz do niego dotarło chyba wiele ze sprawiedliwością wspólnego nie miało.
- Myślicie że to on za tym wszystkim stoi? Ale po kiego grzyba miałby to robić? Przecież tyle lat siedzi w tym lesie, nosa z niego nie wyściubia. Dzieciska się nim jeno straszy, jak wilkołakiem jakimś. Po co miałby nas gnębić? I tych… no… Królów Gór budzić? No i jakoś na śpiewaczkę to on nijak mi nie wygląda… - Burro zamyślił się, a że lubił myśleć na głos, to gadał dalej. - A może ta cholernica co bramę rozwaliła, to była ta śpiewaczka, co? Najemnicy mówią że gębę darła aż czapki spadały z głów. Hę? To ona?

Łypnął okiem jeszcze na drugiego z wielkoludów, umięśnionego jak zapaśnik.

- Burro Butterbur do usług waszmości. - mruknął jeszcze, przedstawiając się nieznajomemu.
- Grzmot, Var Grzmot, dla przyjaciół i wrogów Grzmot. - goliat przerwał na chwilę, gładząc naszyjnik z niedźwiedzich zębów. - Pojedziemy, rozpatrzymy się, jak przeżyjemy to wrócimy i powiemy cośmy znaleźli czy się dowiedzieli. Dużo tam złego zwierza, a jak i magia jest, to jeszcze nieciekawiej... - Zastanawiał się co takiego napotkają w lesie.
- Z magami nic nie wiadomo, Panie Burro - stwierdził ponuro Shando - Jeżeli trzyma się na uboczu, może studiuje lub eksperymentuje. To może być efekt takowego eksperymentu, zaplanowany lub przeciwnie. A jeżeli jest to mag tej klasy co mój mistrz, to zabić go będzie trudno, Grzmocie. To może być wyprawa w jedną stronę.
- No niby racja… - niziołek pokiwał głową i zasępił się.- Eee tam zaraz w jedną stronę. No przecież jasno mówiła paladynka, że tylko porozmawiać mamy. Dowiedzieć się co i jak. Nikt nie wymaga byśmy go tam oblegali i przywlekli go tu w worku.

Nie wiadomo czy więcej było w jego słowach nadziei czy rezygnacji.

- A na razie, martwić nam się wypada by w ogóle dotrzeć na miejsce. Hem, hem… dzień drogi w jedną stronę, a więc nocka nam wypadnie poza grodem. - kucharz wzdrygnął się wyraźnie. - Sam nie wiem co lepsze. Umarlaki czy Czarny Las…
- Po drodze jest Oestergaard - druidka pomachała ręką nad mapą bez większego przekonania i sensu. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziała, jak się obsługiwać tą dziwną płachtą papieru z wymalowanymi na niej znakami i kolorowymi plamami; kto to widział, żeby okolicę rysować na czymś, jak można na jakieś wyższe wzgórze wyjść i na własne oczy zobaczyć… głupie te mieszczuchy były. Niemniej jednak, skoro Arla i reszta grupy wpatrywała się w materiał jak w jakieś cudo, coś tam chyba widzieli…?
- Noc tam można przeczekać. I tak tam trzeba będzie nam się zatrzymać, zapasy uzupełnić, zioła...a i wieści się od miejscowych dowiemy. Bliżej maga i lasu siedzą, może co więcej wiedzą, niż głupie bajdurzenia…
- Ano rzeczywiście… - Kucharz zerknął na mapę, starając się zapamiętać drogę. Nie znał w ogóle tamtych terenów, no bo żaden szanujący się niziołek przecież nie zapuszczał się do Czarnego Lasu i w jego okolice. - Byle byśmy przed zmierzchem do lasu dotarli. Jakoś tak wolę… - podjął decyzję co lepsze. - Wolę już magusów, dzikie zwierzęta i co tam jeszcze w tym lesie straszy niż umarlaki.

Na ostatnią kwestię Kostrzewy kucharz zaczął gwałtownie kręcić głową.

- Nie, nie. Musimy dotrzeć do Albusa jak najszybciej. Nie ma czasu na biwakowanie pod lasem. - z niepokojem pomyślał o rodzince. - No i dlatego też pora nam w drogę. Trzeba wyruszać od razu, nie ma co dłużej dumać tu po próżnicy.


***

Na koniec rozmowy dziewczyna zniknęła w drzwiach szpitalika, wróciła z niewielką sakwą i wręczyła ją Kostrzewie.

- Wiem, że to niewiele w porównaniu z ryzykiem, jakiego się podejmujecie, ale proszę. I… mam nadzieję, że nie będą potrzebne.

Druidka chwilę przytrzymała sakiewkę w dłoni, nie odbierając jej od paladynki i wpatrując się w młodą dziewczynę żółtym spojrzeniem.

- Ano niewiele. I będą - powiedziała krótko - Nawet najtęższe drzewo pada, jak gleba nie dla niego jest i wiatr silny zawieje. Zastanów się dziecko, czy czasem to nie nieumarli są nie na miejscu, tylko Ybn stoi tam, gdzie nie powinno. Z nurtem wielkiej rzeki daremnie czasem jest walczyć…
- Nie mnie to oceniać - Arla nie miała zamiaru wdawać się w dysputy, tylko wcisnęła torbę Kostrzewie. W środku znajdowało się sześć fiolek z płynną magią uzdrawiającą. Majątek - nie tylko w przeliczeniu na złote monety; uszczuplenie świątynnych zasobów o tyle buteleczek mogło kosztować życie wielu obrońców Ybn.

Druidka od razu zaczęła je rozdawać każdemu z członków wyprawy. Kiedy przyszła kolej na obcego maga, orczyca obrzuciła go krytycznym spojrzeniem z góry na dół, jakby coś oceniając, a potem z zakamarków szaty dobyła jeszcze jedną flaszkę i podała mężczyżnie oba flakoniki z ciężkim westchnieniem.
- Krr..krre..krrretyn! - wydarło się siedzące na jej ramieniu ptaszysko, a kobieta tylko wyszczerzyła złośliwie kły i przesunęła się do kolejnej osoby.

Calimshanin skłonił się w milczeniu, przyjmując przeznaczone dla siebie fiolki. Przykro było stwierdzić, ale pokolenia kupców wśród jego przodków uczyniły go człowiekiem nieco skąpym i często wolał nie marnować złota na ratujące życie mikstury. Wiedział że to nierozsądne, ale cóż, ciężko walczyć z takim nawykiem.

Burro zamrugał oczami, skrzywił się i potrząsnął głową bo chyba źle dosłyszał. Że niby my są źli a truposze w prawie, że nas atakują? Zbzikowała ta wiedźma już ze szczętem. No ale na głos nic nie powiedział, tylko skłonił się w podzięce za dary.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 09-06-2014 o 22:53. Powód: dodanie nowego tekstu
Autumm jest offline