Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2014, 19:22   #28
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
“Werbena” była pełna gości. Wszyscy, których rodzina nie trzymała w domu lub rany w łóżku, zapełnili ybnijskie karczmy by odreagować wydarzenia dzisiejszego południa i wymienić plotki. A tych było mrowie. Burro poganiał swoje pracownice by szybciej roznosiły piwo, sam zaś chciwie strzygł uszami; a im więcej słuchał tym bardziej cieszył się, że jednak wybrał się do świątyni a nie na mury (nie tylko z powodu awantury z magicznym mieczem). Tylko Grega było mu szkoda; ranny wykidajło zmuszony był zostać w świątynnym lazarecie, psiocząc i wyklinając Siemionowi tak, że uszy więdły oraz odgrażajac się, że noga łachudry więcej w Werbenie nie postanie, póki on, Greg Soliter, żyje.

- … i wtedy BUM! - nagłe łupnięcie w stół wytrąciło niziołka z zamyślenia; omal ze stołka nie spadł. Przy stole w rogu siedziała duża grupa najemników, z tego co zauważył dość mocno poobijana w starciu z nieumarłymi. Nie przeszkadzało im to jednak i rany leczyli dużą ilością piwa i golonki oraz damskim towarzystwem, które z zachwytem przysłuchiwało się opowieściom wojaków. - A wcześniej wrzask nie do opisania. Niektórym aż krew z uszu poszła a brama rozpadła się w drzazgi od tego wycia. A w bramie - banshee. Przynajmniej tak kapłani gadali, choć jeden w gacie narobił jak ujrzał to dziwo, slowo daję.
- Eeee… jam tylko truposze widział, szkielety stare i troche smrodów świeższych. Szli ławą na mury, armia takaaaaa! Jak ta co starą faktorię zniszczyła, dziadziuś mi opowiadał. Czego tam nie było! I orki i orogi, gobliny, hobgobliny, trole, złowieszcze wilki iniedźwiedzie, sowoniedźwiedzie, ogry i kilku wzgórzowych gigantów nawet!
- I toś wszysko po czaszkach w ćmoku poznał? - kpiąco spytał któryś.
- No nie, to dziadziuś opowiadał. Ale przecie te kości to z tejże bitwy się wzięły, więc mus to samo szło. Jakby nie palisada, paladyni - no i my, wojownicy, to zalali by całe miast jak powódź i tyle by go widzieli. Ale duchów żem nie widział.
- Boś głupi - fuknął pierwszy. - Jak brama padała też żeś nie widział? Grimaldus stał na murach kawałek dalej, odganiając nieumarłych, elfia magiczka po durgiej stronie ogniem szkielety zalewała, a tu nagle jak nie zawyje! jak nie zadzwoni! Duszyca wielka z nikąd dosłownie się pojawiła i BAM! Brama w drzazgi poszła, a z nią ludzie, co obok stali; tylko krwawe szczątki zostały. A ona jak gdyby nigdy nic, wleciała i huzia na kapłanów! A już wcześniej po Maleka posłali, bo sobie z tym zalewem trupów dać rady nie mogli, drapały drewno, wspinać się próbowały, ni strzał ni włóczni, nic im nie szkodziło, tylko jak który w łeb kamieniem dostał, albo potem już, w środku kłonicą czy buławą.
- Ale co z tą banshee? - z trwoga spytała jednak z nieobyczajnych panien, tuląc się mocniej do swojego kawalera. Ten syknął lekko gdy przysiadła mu jakąś ranę, lecz zrobił obojętną minę i zmilczał.
- No. To wleciała, minęła kilku barbarzyńców, którzy padli jak ścięci i wziu! na Grimaldusa, bo akurat zlazł z muru i w nią jakąś magiczną kulą rzucił. Ale efektu żadnego, choć to przecie dobry kapłan był. Akurat zaś zajechałą kolaska z Malekiem, ten spojrzał na duszycę i zaczął coś mamrotać po swojemu, medalion na nią wystawiając. Mamrotał i mamrotał tyle czasu, że banhsee jeszcze dwóch dzikich ścięła, a on dalej mamrotał. W końcu chyba spostrzegła co się święci i ruszyła na Hursta, aż się konie spłoszyły, a ci co je trzymali - bladzi jak wapno, ale twardo wierzgające bydlęta trzymali, aż im na pyskach wisieli, bo prawie dęba stały.
- No mówże jak się skonczyło, co kogo kunie obchodzą! - zdenerwował się inny najemnik.
- No skończyło się tak, że Grimaldus skoczył z buławą między Maleka a zjawę i huknął ją tą broną aż błysnęło, na co ona mu w pysk wrzasnęła, jak pieśnią żałobną, a ten zwalił się na ziemię bez życia. Za to później, o mgnienie oka, z helmickiego medalionu wytrysnął słup światła i rozerwał banshee na strzępy jak stare prześcieradło, a blask taki poszedł, że Hurstowi oczy wypalił. Ale dla Grimaldusa i tak za późno było; dał czas staremu na jego modły, miasto przed zwidem uratował, ale jemu już nic pomóc nie mogło. Potem ludzie jak wściekli rzucili się tuc truposze, ale słońce wyszło i wszystko rozpadło się na kawałki; to tylko już było miażdzyć i łamać te kości, żeby nie wstały więcej.

Kucharz i obsługa dwoiła się w oczach. Wszędzie ich było pełno, a Burro do roboty zagonił też Gucia i Rozalię. Wyjątkowo dzielnie znosił przytyki i utyskiwania starej jędzy, ale roboty jej nie odpuścił. Paladyni, najemnicy i ogólnowojskowi pili i jedli dziś w “Werbenie” za darmo, bo niziołek może i głowy do interesów zbyt dobrej nie miał ale wiedział co to morale i wdzięczność. Ilekroć zaś przyszło do rozmowy o obronie murów tylekroć przysiadał się stawiając dzbanki z piwem i słuchał. Słuchał ze smutkiem i z niepokojem.
Grimaldusa znał odkąd przybył do Ybn i miał go za drugiego po burmistrzu. Zawsze cenił i szanował go zarówno jako kapłana i jako człowieka. Dlatego też ze ściśniętym sercem słuchał o jego bohaterskim czynie. W końcu przygarnął ze stołu kufel do siebie, wstał i wzniósł go do góry.
- Za Grimaldusa. Dobrodzieja naszego. Niechaj go ludziska pamiętają po wsze czasy.
Ludzie wznieśli toast i huknęli kuflami w stoły; niektórym co bardziej pijanym zaszkliły się oczy.
Z niepokojem zaś słuchał opowieści o niezliczonych zastępach nieumarłych. Ograch, trollach, sowogoblinach i inszych. Brrr… aż strach brał. W takiej chwili popatrywał na Carie krzątającą się za ladą i zasępiał się coraz bardziej.
- Panowie wojacy… Ale brama już zaopatrzona? Mury poreperowane, co? Odbijemy ich następnej nocki, prawda?
Odpowiedziały mu okrzyki, ale jakieś takie niemrawe. Doświadczywszy bezradności w walce z nieumarłymi ludzie mieli nadzieję, że ich pojawienie się było jednorazowym wybrykiem natury, zwłaszcza że brama daleka była od naprawy; prowizorka z pewnością nie zatrzyma kolejnej banshee czy innej upiorzycy.

Burro zaś pomarkotniał znowu. Jakoś entuzjazmu nie było w tych wojakach, no ale co im się dziwić. Jak walczyć z takim przeciwnikiem, jak nawet śmierć mu pomaga i zabici wśród obrońców dołączają do ich szeregów. Słyszał już te opowieści od innych najemników kiedy kręcił się po sali. Nagle świat Ybn skurczył się bardzo, zresztą tak jak i żołądek kucharza, któremu zimna kula zalegała na dnie, burząc spokój.
No przecież odparli atak, prawda? Wielkim kosztem, bo choć jemu i rodzince nic się nie stało, to Greg oberwał solidnie. Burro musiał go razem z akolitką przytrzymywać, bo góral nic tylko “miecz mój kurduplu gdzie jest?!”. Tak jakby kucharz go chował na złość tej durnej pale. Felczer jasno powiedział że mus mu w łóżku leżeć, ale niziołek znał Grega już na tyle dobrze, że trzeba było pomóc w rekonwalescencji. Dlatego miecz, tarcza, buty i gacie wojownika schował w świątyni i tylko akolitce powiedział gdzie je wściurzył. I przykazał by dopiero jak wydobrzeje oddać. Teraz zaś posłał Ingę z koszem wypakowanym jedzeniem i butelczyną gorzałki. Ranny nie był w brzuch, więc Burro chcąc ułagodzić gniew górala wyfasował mu bażanta na chrupiąco, świeży chleb, który właśnie wyciągnął z pieca i jałowcówkę, za którą góral przepadał.
Dumał czy dobrze zrobił oddając Siemiona w ręce Helmitów, no ale co było robić? Tłum jeszcze by go rzeczywiście wywlókł i obwiesił, albo zatłukł kijami. A tak może go wychłoszczą tylko, no bo przecież z miasta na zatracenie nie wygnają, prawda?

Wieczorem przyszła Mara i humor kucharzowi zważył się już do końca, a czarne myśli opadły jak wróble ostatni słonecznik przed zimą.
Zaś w nocy koszmar powrócił. Zabarykadowali się w “Werbenie”. Szczęściem zostało tu na noc kilku wojaków, bo koło północy było by krucho z nimi. Truposze zaczęli walić pięściami w drzwi, wyć i klekotać pod oknami. Carie schowana pod kocem z Milie płakały obie ze strachu, Burro zaś odchodził od zmysłów. Nie pomagał nawet ciężki, dębowy który z górnej werandy zwalili na łeb dwóm szkieletom, rozłupując czaszki na pół. Dopiero odsiecz paladynów i strażników uratowała ich wszystkich. Na widok nadchodzącej pomocy, Burro razem z dwoma najemnikami odtarasowali drzwi i skoczyli do walki. Niziołek długo się dziwił skąd w nim takie pokłady odwagi. Ale za powód starczało jedno spojrzenie na rodzinkę.
Szczęście ich nie opuszczało, pomimo tego że strachu najedli się po uszy, to nikt nie został ranny, a “Werbenę” przysposobili na ponowne ataki jeszcze przed świtem. Strażnicy jednak opowiadali że inni nie mieli tyle szczęścia… Do Grimaldusa dołączali kolejni polegli.

Rankiem zaś poszedł pod ratusz, by wywiedzieć się co i jak. Mimo że nie przespał nic tej nocy, to wiedział że nie można czekać. Zgłosił się na ochotnika na wyprawę do Czarnego Lasu, nie myśląc wiele. Kto jak nie czarownik będzie wiedział co się tu dzieje i jak temu zapobiec. A przecież wiele ataków już nie wytrzymają. Porozglądał się po ochotnikach, może i dobrze, że nie ma wśród nas wielu wojowników. Przecież oni tu potrzebni. No ale tego wielkoluda to się jednak bał. Chłop jak góra, mimochodem zastanawiał się czy jakby trzech takich konusów jak on wlazło sobie na barana to ten na górze mógłby mu w oczy spojrzeć. Ucieszył się też że Kostrzewa idzie. No kto jak kto, ale w lesie wiedź… wiedząca się przyda. Poprawił się szybko by nawet w myślach nie wyskoczyć z wiedźmą. Kto ją tam wie, może i w myślach czyta, a ta laga wygląda na ciężką…
Kiedy skończyli rozmowy, pobiegł do gospody i przygotował wszystko do wyprawy. Wliczając w to płacze i długie tłumaczenie Carie, że musi iść i dopilnować wszystkiego. I że wróci, na pewno. I że będzie uważał. Kiedy Milly go dopadła i zaczęła płakać, że ona nie chce, że się boi to myślał że mu się serce na pół rozpęknie… O dziwo Guciowi nawet nie musiał tłumaczyć. Syn sam mu powiedział że zajmie się wszystkim, nikogo skrzywdzić nie da. Nawet przez noc wymyślił, żeby rozpowiedzieć szerzej, że wojacy w Werbenie za darmo się stołują i piją. Może to morale podniesie. Burro zaś pokiwał głową, licząc w duchu, że może kilku z nich zakwateruje się u nich i będą pomagać jak ostatniej nocy. Zanim Greg do sił powróci. Zżymał się długo czy by niebieskiej buteleczki ze sztuczkami leczniczymi jemu nie zanieść i nawet podstępem do gęby nie wlać, ale w końcu wcisnął ją do swojego wielkiego plecaka i ruszył na miejsce zbiórki.
Bogowie sprawcie, by ktoś z paladynów pomyślał i dał mi kuca, nie wielkie bydle bojowe… - Pomyślał jeszcze kiedy skończył machać rodzince stojącej na werandzie i patrzącej za nim w ślad. No i jak skończył wycierać oczy i smarkać w kraciastą chustkę, tak by nikt nie widział.Dopiero tuż przed dojściem przyjął najbardziej bojową pozę na jaką go było stać, przekrzywił zawadiacko swój kucharski czepiec i ruszył oglądać swojego konika.

[MEDIA]
http://i769.photobucket.com/albums/xx334/harard/sliwka/burro/Halfling-Chef_zpsb93da770.png[/MEDIA]



 

Ostatnio edytowane przez Harard : 07-06-2014 o 20:21.
Harard jest offline